O nowym przekładzie Nostromo Josepha Conrada, zmaganiach tłumacza i lękach autora, zdradach i niejednoznacznościach, ale również o związkach kapitalizmu z imperializmem – z Maciejem Świerkockim rozmawia Natalia Królikowska.

 



Natalia Królikowska: Chciałabym rozpocząć jednym z najbardziej znanych cytatów z Twojego poprzedniego opus magnum, Ulissesa Jamesa Joyce’a, czyli od słów Stephena Dedalusa: „Historia jest koszmarem, z którego usiłuję się obudzić”, aby przejść do rozmowy o najnowszym dziele – Nostromo Josepha Conrada. Książka ukazała się parę miesięcy temu w łódzkim wydawnictwie Officyna, Ty swoją pracę tłumacką ukończyłeś jeszcze wcześniej. Czy obudziłeś się już z koszmaru historii Costaguany, fikcyjnego państwa opisanego przez Conrada?

Maciej ŚwierkockiObudziłem się i nie obudziłem, bo mam wrażenie, że żyjemy w Costaguanie. Jeśli czytać Nostromo jako powieść polityczną, a można ją w ten sposób czytać, bo jest to rzecz nie tylko wielowątkowa, ale również wielowymiarowa, złożona nie tylko kompozycyjnie, ale także intelektualnie – niewiele ustępująca złożoności Ulissesa – to tak, żyjemy w Sulaco, czyli w państwie, które nie poddaje się organizacji. Kraj opisany przez Conrada jest pewnym zuniwersalizowanym mikrokosmosem, a nie tylko wyimkiem z historii Ameryki Łacińskiej ani tym bardziej satyrą czy paszkwilem na ustroje, które zwykliśmy nazywać republikami bananowymi. Nostromo – mimo że oparty na bardzo starannym researchu faktograficznym - jest w gruncie rzeczy historią alternatywną, fantastyczną od początku do końca, której autorem mógłby równie dobrze być pisarz pokroju Philipa Dicka. Jednym z tematów historycznych tej powieści są kolejne rewolucje, cykl na ogół gwałtownych przemian politycznych. To, czego świadkami jesteśmy w ostatnich miesiącach w Polsce, jest moim zdaniem dobrym odzwierciedleniem tej problematyki, chociaż tym razem rewolucja odbyła się poprzez demokratyczne wybory. Po każdej tego typu zmianie zwycięzcy stają się pokonanymi, pokonani zwycięzcami, jednych się wypuszcza, innych się wsadza, jednych się zwalnia, innych się zatrudnia. Z każdą nową władzą przychodzą nowi uciśnieni. To jest po gogolowsku jednocześnie śmieszne i straszne, bo diagnoza Conrada jest właściwie taka, że z tego zaklętego kręgu nie ma sensownego wyjścia.

 



W którym miejscu Conradowskiego uniwersum ulokowałbyś współczesną Polskę? Czy historycznie rzecz ujmując, po stronie starego, imperialnego świata, którego snu o zamorskich koloniach nie ziściliśmy tylko dlatego, że uniemożliwiły nam to zabory, czy po stronie nowego świata, czyli młodej demokracji III RP?

Widziałbym Polskę jednak po stronie kolonizowanych, choć nie oznacza to przecież, że sami nigdy nie kolonizowaliśmy. Kolonizowaliśmy, i to czasem dość okrutnie, na przykład własnych chłopów, ale i inne narody. A Sulaco jesteśmy dlatego, że paradoksalnie, aby odzyskać wolność, musieliśmy część tej wolności oddać przyjmując obcy kapitał, który miał pomóc nam się jako państwu zmodernizować. Conrad w Nostromo z dużą przenikliwością opisuje te pokrętne i złożone sieci zależności, a wiele z nich – jak choćby rolę wyrastających na potęgę gospodarczą Stanów Zjednoczonych – przewiduje.

 



Wątek amerykański w Nostromo znosi jasny jeszcze choćby w Jądrze ciemności podział na imperia i ich kolonie, przełamuje dychotomię Starego Świata (niosącego wartości, t.j. postęp, cywilizację, religię, naukę) i Nowego Świata na rzecz kapitalistycznego pragmatyzmu, rządzącego się już nie prawami takiej czy innej moralności, a ekonomii, zysku i kapitału. Holroyd, amerykański inwestor w kopalni srebra, mówi: „No dobrze, a co to w ogóle jest Costaguana? Bezdenna otchłań pożyczek na dziesięć procent i innych oszukańczych inwestycji”.

Wydaje mi się oczywiste, że w długoterminowej perspektywie ludzkość nie przetrwa, jeżeli nie przyjmie jakiejś formy wspólnoty, jak pisał Olaf Stapledon, czyli czegoś w rodzaju komunizmu – wbrew temu jakie to słowo wywołuje dziś konotacje. Weźmy chociażby sprawy klimatu. Conrad już wtedy, grubo ponad sto lat temu, opisywał w Nostromo jak przemysł i modernizacja przekształcają i degradują środowisko naturalne. Kto inny wówczas, kiedy właściwie dopiero rewolucja industrialna się rozpoczynała, nabierała rozpędu, o tym myślał? Pisarz, a nie żaden antropolog, uczony czy myśliciel, dostrzegł zagrożenia, jakie niesie ze sobą to, co zwykliśmy nazywać postępem. W tego typu kwestiach Conrad jest dla mnie filozofem.

 

 

Conrad zrobił Jądrem ciemności znaczący wyłom w myśleniu kolonialnym, bo jeśli uważnie tę powieść przeczytać, to dzikusami i barbarzyńcami okazują się w tej książce nie tubylcy, a kolonizatorzy

 



Sven Lindqvist w książce Wytępić całe to bydło pisze, że w swoim najsłynniejszym dziele, Jądrze Ciemności, powieści napisanej krótko przed Nostromem, „Conrad otwiera szufladę z narzędziami, jakimi posługuje się ideologia imperializmu. Bierze pod lupę jedno po drugim to, co Headrick nazywa the tools of imperialism. Wydaje mi się, że w Nostromo kontynuuje te wątki, ale akcenty są tutaj rozłożone zupełnie inaczej. Weźmy chociaż ludowy rodowód Nostroma, zainspirowany być może lekturami Wellsa, którego Conrad znał, i dyskusjami wokół jego książek. Motywy rasowe w Nostromo sprzężone zostają z wątkami klasowymi, co z jednej strony pogłębia Conradowską diagnozę, ale z drugiej – komplikuję ją, co być może przekłada się na kształt tego tekstu, jego architektonikę, która jest zupełnie inna od tej zaprezentowanej w opowieści Marlowe’a.

Conrad zrobił Jądrem ciemności znaczący wyłom w myśleniu kolonialnym, bo jeśli uważnie tę powieść przeczytać, to dzikusami i barbarzyńcami okazują się w tej książce nie tubylcy, a kolonizatorzy. Taki sposób myślenia o tym, co się działo wtedy w Kongo, co tam wyprawiali Belgowie, był zupełnie obcy ówczesnym elitom intelektualnym. Myślę, że w Nostromie Conrad ponownie wyszedł przed szereg, chociaż w tej powieści autochtoni są bardziej w tle, a na ławie oskarżonych autor sadza imperializm kapitalistyczny w wydaniu zarówno europejskim, jak i amerykańskim. Z drugiej strony Conrad był również sceptyczny wobec wszelkich propozycji anarchistycznych czy socjalistycznych. Tytułowy bohater powieści, o której rozmawiamy, jest oczywiście swego rodzaju trybunem ludowym, który co prawda kona pod koniec książki, więc właściwie nie spełnia swojego przeznaczenia, ale zapowiada robotniczy gniew wzbierający gdzieś pod powierzchnią pozornego ładu, który zapanował w Sulaco po zwycięstwie kontrrewolucji i odłączeniu się Prowincji Zachodniej od reszty Costaguany. Jakakolwiek frakcja pozostaje zwycięska i jakikolwiek ustrój (a było ich w Sulaco wiele!), zawsze pozostaje ktoś, jakaś grupa społeczna, która będzie niezadowolona. Istnieją w świecie przedstawionym powieści organizacje, które być może – a jest to czytelnikowi zasugerowane – korzystać będą z rewolucyjnego czynu Nostroma i w jakiś sposób kontynuować jego działania. W tym zrekonstruowanym świecie Sulaco, gdzie mamy nowe chodniki, gdzie wszystko jest odbudowane, ministrem wojny zostaje były bandyta Hernandez, który dopomógł w przewrocie kontrrewolucyjnym. Wracamy więc znów do polityki, od której nie sposób uciec i tym samym do początku naszej rozmowy – to zwycięzcy dzielą łupy, mianują swoich ludzi na stanowiska. Dlatego ja w tym sensie czuję się w Sulaco jak w domu (śmiech). Conrad oglądał świat w sposób bardzo przenikliwy, dostrzegał skutki i konsekwencje działań czy idei, o których nikt w czasie ich wykuwania czy trwania w ogóle nie myślał. XIX-wieczny podział świata pomiędzy imperiami doprowadził do wybuchu I wojny światowej, zmieniającej również postrzeganie Nostroma, którego drugie wydanie ukazało się w 1917 roku i którego recepcja była już diametralnie różna od pierwszej edycji z 1904 roku.

 

 

Myślę też, że źródłem niepokojów Conrada – o czym bardzo wyraźnie pisze w Nostromie – jest natura ludzka. To jest też trochę powieść o tym

 



Czy Nostromo jest więc pewną diagnozą, czy zapisem osobistych obsesji i lęków Conrada, związanych z sytuacjami, w których dochodzi do zerwania umowy społecznej, która w swoich teoretycznych założeniach ma być gwarancją ładu i porządku?

Wydaje mi się, że Conrad wierzył w umowę społeczną, taką w wersji hobbesowskiego lewiatana, tzn. wierzył w to, że tego typu ustrój może utrzymać pewien porządek na jakiś czas, ale sądzę, że nie miał złudzeń, że to jest dystopijna historia fantastyczna, że ten porządek utrzymywany jest w gruncie rzeczy przemocą. Zwróćmy uwagę na to, kiedy w Sulaco pojawia się policja. Dopiero na samym końcu policyjna łódź wiezie doktora Monyghama na Wielką Izabelę. Dlaczego dopiero wtedy? Otóż dlatego, że dopiero w tym demokratycznym ustroju, następującym po tych wszystkich dyktatorskich rządach, policja będzie potrzebna. Podsumowując, można utrzymać tę umowę społeczną, ale do tego potrzebna jest siła, bo zawsze będą jacyś niezadowoleni, zawsze będą jacyś rządzący i jacyś rządzeni, którzy upraszczając – będą również chcieli stać się rządzącymi. Myślę też, że źródłem niepokojów Conrada – o czym bardzo wyraźnie pisze w Nostromie – jest natura ludzka. To jest też trochę powieść o tym. Zwróć uwagę, że autor powraca w niej aż do początków antropogenezy, do organizacji społecznej życia jaskiniowców, których uważa nawet za trochę uczciwszych, ponieważ mimo że popełniali złe uczynki, to popełniali je jako niecywilizowani praludzie, najczęściej po prostu po to, żeby przetrwać, otwarcie. A jak mówi klasyk polskiego kina, Jan Machulski, w Vabanku: „lepiej już kraść par excellence jako złodziej”. Natomiast współcześnie ta zbrodniczość i krwiożerczość po pierwsze jest obudowana niesłychaną obłudą i hipokryzją, a po drugie bywa uruchamiana często w sytuacjach, w których jaskiniowiec, jak możemy domniemywać, by jej nie uruchamiał, tzn. nie tylko w chwilach np. zagrożenia życia. Conrad pisze też o tym, jak zmieniło się pojęcie bohaterstwa. W dawnych czasach bohaterem był ktoś silny i prawy, a współcześnie bohaterstwo przypisujemy ludziom często zdeprawowanym, cynicznym, ale być może skutecznym. Tu Conrad moim zdaniem odrobinę się zagalopowuje, bo właściwie Odyseusz jest też przykładem bohatera, którego ceniono za to, że był okrutnym i bezwzględnym cwaniakiem, typem nie herosa, a bohatera-szpiega. Gould i Holroyd są podobni, bo mimo że działają we wspólnym celu, są wspólnikami, próbują się wzajemnie wykiwać. I tak samo jest niemal w każdej organizacji, w każdej partii. Z jednej strony to bardzo dobrze, bo gdybyśmy wszyscy byli tacy sami i wyznawali te same poglądy, nie bylibyśmy wolni, a niestety takie autorytarne, totalizujące tendencje obserwuję po każdej stronie sceny politycznej. Wszyscy powinniśmy być równi, szczególnie wobec prawa, ale nie możemy być tacy sami. Wracając do twojego pytania, to Nostromo faktycznie jest diagnozą, ale zważywszy na jej profetyczność, ta diagnoza pozostawia nas trochę bezsilnymi, w położeniu raczej beznadziejnym. Trzeba sobie powiedzieć, że demokracja, czyli sposób organizacji państwa, jaki sobie wymyśliliśmy, jest bardzo kulawa, ale lepszej nie mamy. Godzimy się więc na życie w tych strukturach, które zostają nam dane, w jakiś sposób narzucone, co oczywiście jest na rękę władzy, establishmentowi, takim Holroydom. Chcę w tym miejscu zwrócić uwagę na to, co Conrad przewidział, a o czym się wtedy w ogóle nie mówiło, a mianowicie, że politycy również są swego rodzaju marionetkami systemu. W Nostromo prawdziwym kolonistą jest gospodarka, ekonomia, po prostu kapitał.

 

Uśmiechnięty poeta siedziu w fotelu

 

Maciej Świerkocki, fot.  Joanna Głodek

 



Czysty materializm.

Conrad pokazuje, że do władzy dochodzi najczęściej ten, kto ma pieniądze, a z kolei ten, kto te pieniądze daje, jest szarą eminencją, zwykle decydującą między innymi o tym, kto stanie na czele rządu. Jeśli ktoś mi powie, że nie żyjemy w takim świecie, to ja się zaśmieję. W tym roku idą do urn wyborczych Indie, Chiny, Stany Zjednoczone, Rosja, cztery miliardy ludzi będą głosować.

 



Zostawmy na chwilę politykę i pomówmy trochę o tytułowym bohaterze, wychodząc może od jego tajemniczego imienia, które jak każda nazwa własna jest trochę nieprzetłumaczalne, a kończąc na jego miejscu w powieści. Bo mimo, że tytułowy, jest on postacią drugoplanową, trochę jak Breuglowski Ikar. To jest wg. mnie bardzo ciekawy zabieg Conrada, oddający pole czytelnikowi, a więc również tłumaczowi, który czytelnikiem przecież również jest, do dopowiedzenia sobie pewnych elementów, do skonkretyzowania w sobie tej postaci na własne lub na innych literackich bohaterów podobieństwo.

Imię Nostroma pochodzi ze zbitki słów „nostro” i „uomo”, czyli z włoskiego w dosłownym tłumaczeniu oznacza „naszego człowieka”. Myślę, że ta nazwa symbolizuje nie tyle konkretnego człowieka, ile lud, lub jeśli wolisz – proletariat. Możemy w kontekście tej powieści używać tych określeń synonimicznie. Odczytując Nostroma symbolicznie, można wnioskować, że Conrad nie wierzył w krystaliczną uczciwość nikogo, również ludu. Nostromo zostaje przecież poddany próbie, skorumpowany. Pamiętajmy również, że Nostromo to jedynie przydomek bohatera. Jego imię to Gianbattista, a więc Jan Chrzciciel, ktoś kto nada nowy porządek światu, bo do tego w gruncie rzeczy Nostromo zmierza. I tutaj wracamy do wcześniejszego wątku. Myślę, że Conrad bał się tego, obawiał się zerwania struktur, mimo że doskonale zdawał sobie sprawę, że trzymają one w ryzach system chromy, kulawy. Podobnie jak Hobbes nie wierzył, że rewolucja socjalistyczna czy komunistyczna, jak również anarchia, są tutaj dobrą i słuszną alternatywą.

 

 

Dlatego dopiero to, co wydarzyło się w 1917 roku, otworzyło wielu czytelnikom oczy na to, czym jest ta powieść, jak jest głęboka i mądra, bo ku mojemu zdziwieniu były i takie osoby, które czytały ją jako powieść przygodową

 



Widmo komunizmu krążyło już nad Europą czasów Conrada.

Tak, ale w formie książeczki, „Manifestu komunistycznego”, a nie realnie spełnionego procesu historycznego czy politycznego przewrotu. Nostromo powstawał 15 lat przed rewolucją bolszewicką. Dlatego dopiero to, co wydarzyło się w 1917 roku, otworzyło wielu czytelnikom oczy na to, czym jest ta powieść, jak jest głęboka i mądra, bo ku mojemu zdziwieniu były i takie osoby, które czytały ją jako powieść przygodową.

 



Czy Nostromo, wchodząc w posiadanie skarbu, dopuszcza się zdrady swojej klasy społecznej?

Wydaje mi się, że nie do końca identyfikuje się ze swoją klasą. On tym bohaterem ludowym zostaje trochę wbrew własnej woli. To jest pod pewnymi względami tragiczny bohater szekspirowski. Przypomnijmy Makbeta, Hamleta czy króla Leara – to, co przyczynia się do ich upadku, to jakaś wada, słabość tkwiąca w nich samych, i taką wadą Nostroma jest na przykład pycha związana z szacunkiem, którym darzy go lud. Sposób, w jaki się zachowuje, np. jego relacje z kobietami, powodowany jest nie naturą biologiczną, a chęcią podtrzymania mitu człowieka szlachetnego, niezłomnego i niezawodnego, który powstał wokół jego osoby, bo to jest – jak mówi jedna z postaci powieści – wszystko co on ma, jego jedyne bogactwo.

 



Wspominasz Szekspira, a czy w oryginale Nostromo pobrzmiewają jakieś echa literackich głosów epoki? Kogo słyszy anglista i znakomity tłumacz Maciej Świerkocki, czytając Conrada? Może Kiplinga, Henry’ego Jamesa albo Stephena Crane’a?

Nie jestem conradystą, co najwyżej conradystą-amatorem. Najbliższym literackim przyjacielem Conrada był John Galsworthy, ale nie jestem pewien, czy jego głos jest słyszalny w tekstach Conrada. I w ogóle mam wrażenie, że Conrad przemawiał przede wszystkim własnym językiem, chyba dosyć rzadko się zapożyczał.

 

 

Krążyły na temat Conradowskiego idiomu różne teorie, nawet takie, że być może miał ghost writera

 



Jaki jest zatem idiom Conrada w angielszczyźnie, której nauczył się dopiero po emigracji do Wielkiej Brytanii jako dorosły człowiek? Juan Gabriel Vasquez, współczesny pisarz kolumbijski, autor m.in. Sekretnej historii Costaguany, raz po raz nazywa złośliwie Conrada „bardziej marynarzem, niż pisarzem”. Czy angielszczyzna Conrada-Polaka jest Ci w jakiś sposób bliska jako tłumaczowi z języka angielskiego na polski? Czy w jego tekstach odnajdujesz ślady również swoich zmaganiach z byciem w dwóch lub pomiędzy dwoma językami? I czy tłumaczenie Conrada było dla Ciebie jako tłumacza jakimś doświadczeniem wyjątkowym, specyficznym, z którym nie zetknąłeś się w swojej pracy translatorskiej wcześniej?

Vasqueza poznałem osobiście w Dublinie przy okazji przyznania mu pewnej ważnej nagrody literackiej. Jakkolwiek oceniać tę jego powieść, o której teraz wspominasz, cieszy mnie to, że Nostromo wciąż inspiruje, że ta powieść żyje, bo absolutnie na to zasługuje. A co do idiomu, to mówiąc najprościej – Conrad pisze językiem Conrada. To nie jest żadna polska składnia, to nie są żadne naleciałości francuskie. Ja nie wiem, skąd on czerpał te zupełnie niezwykłe możliwości językowe, stylistyczne czy nawet leksykalne. Krążyły na temat Conradowskiego idiomu różne teorie, nawet takie, że być może miał ghost writera. Oczywiście nie wierzę w te pogłoski, bo jego idiom jest jednolity i spójny nie tylko w jego pisarstwie, ale odnajdujemy go również w korespondencji czy innych pismach. Sądzę, że język i styl Conrada to po prostu jakiś rodzaj geniuszu pisarskiego, bo uważam go za wielkiego pisarza, więc myślę o jakiejś naturalnej zdolności, która czasem sprawdza się w przypadku niektórych autorów w drugim, obcym języku. Conrad nie jest wyjątkiem. W obcym dla siebie języku pisali chociażby Nabokov (po angielsku), a po francusku Beckett, Kundera, czy nasz Jan Potocki. Można się zastanawiać, czemu Conrad wybrał angielski, skoro możemy zakładać, że przynajmniej na początku swojej drogi pisarskiej lepiej znał francuski. Conrad z pewnością posiada własną, odrębną specyfikę idiolektyczną, której właściwie nikt nie potrafi naśladować. I pewnie między innymi dlatego tak trudno się go tłumaczy.





Często w kontekście Conrada mówi się o jego dwoistości, począwszy od kwestii biograficznych (syn dwóch ojców), na ojczyznach i językach kończąc. Czy jako tłumacz przeglądasz się trochę, widzisz w tym Conradowskim byciu pomiędzy?

Nie będę szczególnie oryginalny, ale myślę, że każdy przekład jest jakąś formą dialogu, próbą porozumienia pomiędzy jedną kulturą a drugą, pomiędzy jednym językiem a drugim, pomiędzy różnymi czasami, jak również między jednym człowiekiem a drugim. Rola tłumacza jest więc w mojej opinii rolą moralnie pożyteczną, ponieważ jest próbą doprowadzenia do jakiejś formy porozumienia. Poza tym tłumaczenie wzbogaca literaturę, przysparza jej okazji do dalszej, bardziej pogłębionej refleksji oraz do dialogu, a w konsekwencji do dalszego rozwoju.

 

Poeta na działce wsród zieleni

 

 Maciej Świerkocki pod pomnikiem Joyce'a, z archiwum autora

 



Nowe tłumaczenie Nostroma twojego autorstwa wpisuje się w szereg kilku nowych tłumaczeń innych książek Conrada. Warto wspomnieć choćby o nowym tłumaczeniu Lorda Jima w wykonaniu Michała Kłobukowskiego czy opowiadań oraz Jądra ciemności w przekładzie Magdy Heydel. Czy jest to jakiś rodzaj przywracania Conrada polszczyźnie? Przecież nie można chyba powiedzieć, że był on w niej, jak również w świadomości polskiego czytelnika, nieobecny?

Tak, książki Conrada bywają omawiane w szkołach, jeden z największych polskich festiwali literackich nosi imię Conrada, więc nie można powiedzieć, że jest on jako pisarz nieobecny. Jednak wydaje mi się, że mimo niejakiej kanoniczności nie miał jak dotąd szczęścia do przekładów, ponieważ – powiedzmy sobie szczerze – nie były one na ogół zbyt udane. Trzecie tłumaczenie Nostroma, autorstwa Jana Józefa Szczepańskiego, choć moim zdaniem też nieco słabujące warsztatowo, dobrze trafiło w klimat społeczny, jaki panował na początku lat 80 w PRL. Czytaliśmy go wtedy jako powieść polityczną, a nawet opozycyjną. Ówczesna władza podchodziła do tej książki z pewnym lękiem, tak jak do W oczach Zachodu.

 



Jestem w stanie to zrozumieć, bo to trochę wynika też z naszej rozmowy – Conrad może wydawać się kłopotliwy, niewygodny wszelkim doktrynerom, ponieważ nie opowiada się wyraźnie po żadnej ze stron, nie lobbuje za żadną opcją, poglądem czy ideą, nie daje się zaszufladkować czy zaetykietować. Ale to dobrze, bo nie ma niczego gorszego w literaturze niż tendencyjność.

Dokładnie! Conrad jest po prostu mądrym pisarzem, czyli takim, który nie pisze z jednej ustalonej pozycji. Ani autor, ani narrator, ani żaden z bohaterów Nostroma nie ma zarówno pełnej wiedzy o tym, co się w powieści wydarza, jak i racji, przechylającej szalę słuszności na jedną czy drugą stronę konfliktu.

 



Na czym więc według Ciebie polega oryginalność Nostroma, która sprawia, że jest on dla Ciebie jako dla tłumacza dziełem wartym pochylenia się, wytężonej pracy, i jak tę odrębność zachować w tłumaczeniu? Da się w ogóle?

Zawsze lubiłem literaturę, która pozostawiała miejsce na tajemnicę. Conrad raczej nie jest pisarzem metafizycznym, ale to, co pozostaje niedopowiedziane w jego powieściach, a w Nostromie szczególnie, jest mi niezwykle bliskie i czarujące. Lubię to, że pozwala wypowiadać się różnym postaciom, przedstawicielom różnych ideologii, z równą mocą, ocenę i osąd pozostawiając czytelnikowi. Jest to niezwykle misternie, efektywnie i skutecznie zrobione. Mam nadzieję, że udało się to choć częściowo zachować w tłumaczeniu.

 



A czy ośmieliłbyś się wskazać postać, która w Twojej ocenie jest najbardziej tożsama z autorem? Czy to jest w ogóle możliwe?

Wydaje mi się, że najbliższy Conradowskiemu sceptycyzmowi – bo to by było chyba określenie najodpowiedniejsze w stosunku do postawy tego pisarza – jest cynik Martin Decoud, który przypomina trochę porte parole Conrada. Mam poczucie, że to właśnie on najpełniej wyraża poglądy autora, ponieważ prawie wszystko, co zawiera się w tej powieści, występuje w kontekście sceptycyzmu, np. co do form organizacji politycznej czy co do wiary bądź niewiary w przyrodzone dobro czy zło natury ludzkiej.

 

 

Co więcej, zmieniam ten zwrot niekonsekwentnie, co teoretycznie jest złamaniem wszelkich reguł sztuki, o ile w ogóle takowe naprawdę istnieją i obowiązują, ale robię to dla dobra książki, tak jak ja je rozumiem

 



Tadeusz Sławek twierdzi, że „nie ma bezgrzesznych tłumaczy”. Jakie grzechy popełniłeś wobec Conrada? I czy pozostał ci dłużny? Stawiał opór? Zostawił blizny?

Grzechy? Nie zastanawiałem się nad tym. Myślałem, że przychodzę na rozmowę, a nie do spowiedzi (śmiech). Ale jak chyba każdy tłumacz mylę się gdzieś zawsze i w każdym przekładzie. Pierwszym grzechem tłumacza jest zapewne to, co nazywamy potocznie niewiernością, ja jestem jednak zwolennikiem tezy, że próba niewolniczej wierności wobec autora zwykle źle się kończy – zarówno dla autora, jak i dla tekstu i dla tłumacza również. Mogę zdradzić, że zmieniłem takie określenie jak „interesy materialne” na „wzrost gospodarczy” lub „rozwój gospodarczy”. Co więcej, zmieniam ten zwrot niekonsekwentnie, co teoretycznie jest złamaniem wszelkich reguł sztuki, o ile w ogóle takowe naprawdę istnieją i obowiązują, ale robię to dla dobra książki, tak jak ja je rozumiem. Grzeszę więc niczym James Bond, idący do łóżka z kobietą – robię to dla królowej i ojczyzny, ale nie sprawia mi to przecież żadnej przyjemności (śmiech). Tego typu zabiegów w trakcie pracy nad przekładem tej powieści było odrobinę więcej, chociaż ten jest chyba najbardziej radykalny, jeśli idzie o literalne różnice między oryginałem a przekładem.

 



Pojęcie „wzrostu gospodarczego” funkcjonuje w dyskursie publicznym, dużo mówi się np. o krytyce imperatywu wzrostu, dlatego to określenie lepiej rezonuje ze współczesnością.

Otóż to, ale w czasie kiedy Conrad tę powieść pisał, w gruncie rzeczy takie pojęcie jeszcze nie istniało. Ekonomia polityczna była w powijakach, wydaje mi się jednak, że i na tym gruncie Conrad miał doskonałą intuicję, ponieważ według mnie Nostromo jest również powieścią, która opiera się na rozdźwięku pomiędzy materializmem a idealizmem w ogóle. Ale ja go zachowuję używając tych pojęć w wielu miejscach tekstu po to właśnie, żeby przypominać czytelnikowi o tym, że tego rodzaju kontrast Conrad proponuje na różnych płaszczyznach – przede wszystkim filozoficznej, lecz również ekonomicznej czy czysto jednostkowej. Żeby nie być gołosłownym – symbolem materializmu jest dla mnie w powieści Charles Gould, a idealizmu i altruizmu – jego małżonka, Emilia. Zwróć uwagę, że taki mariaż okazuje się bezpłodny, Gouldowie nie pozostawiają potomka. I to najprawdopodobniej – jak sugeruje czytelnikowi Conrad – właśnie materializm jest impotentny. Obie główne postaci kobiece w Nostromo – Emilia i Antonia są idealistkami, ale obie są postaciami pozytywnymi, choć nie do końca czystymi, jeśli dobrze im się przyjrzeć. Tak jak i u innych postaci, ich motywacje bywają egoistyczne, choć mimo wszystko wydają się być dużo szlachetniejsze niż otaczający je mężczyźni.

 

Officyna Conrad Nostromo HQ

 

 



W mojej ocenie obie postaci Gouldów, zarówno Charles, jak i Emilia są postaciami trochę karykaturalnymi, figurami starego świata, symbolizującymi anachroniczne ideologie i postawy, które pozbawione stałych punktów odniesienia w pewnym sensie nie odnajdują się w rzeczywistości nowego świata, rozumianego jako nowy porządek. Conrad zresztą opisuje ich dwoje z dużą dozą ironii.

Tak, masz rację – z tym, że każde z nich jest karykaturalne na swój własny sposób. Bo czyż nie jest ironiczne, że Charles Gould jest w stanie zniszczyć to, co sam zbudował, jest gotów wysadzić w powietrze obiekt swojej życiowej obsesji, czyli nie tylko kopalnię, ale również całe okoliczne robotnicze miasteczko?

 



Stanisław Barańczak w swoim Małym, lecz maksymalistycznym Manifeście translatologicznym stwierdził, że „(…) gotowe tłumaczenie jest jak gdyby namacalnym, wymiernym dowodem, że się idealnie zrozumiało oryginał. Tak idealnie, że jest on w stanie funkcjonować w języku B i kulturze literackiej B tak samo jak w języku i kulturze A”. Podpisałbyś się pod tym w kontekście Nostroma? Nostromo jest tekstem bardzo gęstym, polifonicznym, wieloetnicznym, skomplikowanym zarówno językowo, jak i narracyjnie. Ja jako czytelniczka czułam się nieraz jak Hirsch na lichtudze miotanej sztormem.

Czytałem Nostromo chyba ośmiokrotnie i przyznam, że mój stopień zrozumienia tego tekstu nie jest z pewnością stuprocentowy. Jestem przekonany, że jest to ten typ książki, do której każdorazowy powrót przynosi nowe odkrycie. Co do Barańczaka, to nie zgadzam się, że jest w ogóle możliwe, aby jakikolwiek tekst, nawet w najdoskonalszym tłumaczeniu, mógł funkcjonować tak samo w różnych kulturach i językach. Zawsze pojawi się jakieś przesunięcie, jest ono zwyczajnie niezbywalne. Natomiast z mojego, tłumackiego punktu widzenia mogę powiedzieć, że z pewnością jest w Nostromie kilka miejsc, co do których mam wątpliwości w sensie interpretacyjnym, zrozumienia tekstu, np. wtedy, kiedy bohaterowie w dialogach nie kończą swoich wypowiedzi, sami je zawieszają lub ktoś czy coś im je przerywa i trzeba odgadnąć, co chcieli powiedzieć. Ale nawet czytając oryginał też nie możesz być pewna, jak zdanie powinno się kończyć. To, co dodatkowo komplikuje ten proces, a co w mojej ocenie jest bardzo beckettowskie, to to, że również postaci mają problem z komunikacją między sobą, bardzo często błędnie interpretują swoje wypowiedzi i źle odczytują intencje, co prowadzi do licznych nieporozumień, których interpersonalne źródło powoduje komplikacje na poziomach całych grup społecznych, a nawet na poziomie państwa. Konsekwencją tego jest, jak mi się wydaje, zakwestionowanie przez Conrada wiarygodności historii jako takiej – co przecież znalazło potwierdzenie w XX-wiecznych studiach narratologicznych. Znamienne, że tzw. obiektywny narrator Nostroma nie był naocznym świadkiem wydarzeń, które opisał. On tylko całą tę historię zasłyszał, jest to więc w gruncie rzeczy zbiór niepoddających się weryfikacji plotek i pogłosek. Nostromo jest więc też powieścią o niemożności napisania powieści historycznej w ogóle.

 



Historycznie powieść ta należy do okresu edwardiańskiego, ale można ją chyba uznać za prekursorską dla modernizmu z całym jej potężnym skomplikowaniem. Formalnie rzecz ujmując, Nostromo wydaje się być na najwyższym – spośród całej twórczości Conrada – stopniu, jeśli idzie o rozwój formy powieściowej. Czy do jej tłumaczenia używałeś narzędzi, wypracowanych przy pracy nad innymi tekstami, Joycem chociażby?

Absolutnie zgadzam się, że Nostromo jest nie tylko nowatorski w treści – o czym mówiliśmy wcześniej, ale również w formie, w swoim prozatorskim kształcie architektonicznym. Porównując ten tekst z tym co później robili James Joyce, Virginia Woolf, William Faulkner czy Dos Passos, Nostromo jawi się jako tekst bardzo prekursorski. I jest to kolejny powód, dla którego warto po tę książkę sięgać.

 

 


_____________


Maciej Świerkocki – doktor nauk humanistycznych, były wykładowca akademicki, tłumacz literatury anglojęzycznej, pisarz, scenarzysta, krytyk, felietonista, długoletni współpracownik „Odry”, „Literatury na świecie” i innych pism literackich. Nominowany do Nagrody Gdynia (2019) za przekład Tajnego agenta Josepha Conrada. Laureat Nagrody Gdynia za przekład Ulissesa Jamesa Joyce’a (2022) oraz nagrody „Literatury na świecie” w kategorii „Literaturoznawstwo, translatologia, komparatystyka” (2022) i Nagrody im. Prof. Tadeusza Kotarbińskiego za Łódź Ulissesa (2023).


_____________

 


Natalia Królikowska - łodzianka, doktora nauk humanistycznych, literaturoznawczyni, producentka wydarzeń kulturalnych, miłośniczka książek dziwnych.

 


_____________

 

 

Zdjęcie główne: Maciej Świerkocki, fot. Bartosz Kałużny

 

 

Patronite