Od interpretacji przez koncepcję do realizacji, czyli o tym jak wystawiać literaturę w przestrzeni muzealnej oraz o miejscu twórczości Jerzego Kosińskiego w historii literatury i jego postawie twórczej - z Magdaleną Skrzypczak rozmawia Natalia Królikowska
Wystawa „Kosiński: re/kompozycje “ja” w Muzeum Miasta Łodzi – o której będziemy dzisiaj rozmawiać – została otwarta 14 czerwca 2023 r., w 90. rocznicę urodzin jej bohatera. To jednak nie pierwsza wystawa w tym miejscu, poświęcona temu, pochodzącemu z Łodzi, pisarzowi. Znałaś wcześniejszą?
O wcześniejszej wystawie, która była częścią ekspozycji stałej Muzeum Miasta Łodzi, zatytułowanej „Panteon wielkich łodzian”, dowiedziałam się dopiero, przygotowując swoją. Część poświęcona Kosińskiemu została zdemontowana kilka lat temu. Mieszkałam już wówczas w Łodzi, ale nie widziałam tej wystawy. Tak czy inaczej, nie zamierzałam się do niej odwoływać czy w jakiś sposób z nią polemizować. Starałam się, żeby aktualna wystawa wokół Kosińskiego i jego twórczości była oryginalna zarówno w sferze intelektualnej, jak i koncepcyjnej.
Jednak pojawiła się potrzeba opowiedzenia o Kosińskim na nowo, innymi słowami, otworzenia go dla publiczności innym kluczem?
Wydaje mi się, że tak, że taka potrzeba była, ponieważ Muzeum Miasta Łodzi posiada bogate zbiory pamiątek po autorze „Kroków”, przekazanych przez wdowę po pisarzu, Katherinę von Fraunhofer Kiki. Pretekstem do ich ponownego udostępnienia była 90. rocznica urodzin Kosińskiego i inicjatywa dyrektor Magdaleny Komarzaniec przypomnienia tej postaci, bo w ostatnich dekadach o Kosińskim mówiło się bardzo niewiele – nawet w kręgach literaturoznawczych. Autor „Malowanego ptaka” co najmniej słabo albo nawet wcale nie funkcjonuje w polskim literaturoznawstwie. Propozycję przygotowania tej wystawy przyjęłam więc jako wyzwanie – jak w interesujący, a jednocześnie maksymalnie głęboki, nie spłycający do jednego wątku, sposób opowiedzieć o tak skomplikowanej, wielowarstwowej i polifonicznej postaci.
Nie jesteś muzealniczką, ale zostałaś zaproszona do kuratorowania tej wystawy nieprzypadkowo. Myślę, że z Kosińskim łączy Cię to, że oboje jesteście artystami interdyscyplinarnymi, łączącymi w swojej pracy literaturę ze sztukami wizualnymi, a szerzej – z antropologią kultury, z jakąś refleksją typu „meta”.
Wydaje mi się, że interdyscyplinarność dla każdego twórcy jest z jednej strony błogosławieństwem, z drugiej – przekleństwem. Warto przypomnieć, że po studiach związał się z Instytutem Historii i Socjologii PAN, jednocześnie i od zawsze pasjonował się fotografią, ale największą sławę przyniosło mu pisarstwo, której to pasji dał upust dopiero po wyjeździe do Stanów Zjednoczonych w 1957 roku.
Jak potoczyłoby się życie Kosińskiego, gdyby został w Łodzi? Kim byłby Kosiński bez spełnionego „American dream”?
Nie mam pojęcia, ale wydaje mi się, że w warunkach PRL-u ten żywioł nieskrępowanej wyobraźni mógłby nie znaleźć przestrzeni do wystarczająco swobodnej ekspresji. Musimy pamiętać, że twórczość Kosińskiego nawet w Ameryce uchodziła za skandalizującą. Być może w Polsce spełniałby się – zgodnie z wykształceniem - jako politolog, dziennikarz albo publicysta? Myślę, że tutaj byłby bliżej konkretu. W rozwoju Kosińskiego upatruję dużą rolę środowiska artystycznego w Ameryce tamtych czasów, do którego trafił, bo było to środowisko, które bardzo sprzyjało temu, co tak ważne w kontekście omawiania tej twórczości, a więc ekspresji, kreacji oraz odwadze do eksperymentowania, przekraczania granic. Miał szczęście spotkać ludzi, którzy już zajmowali się tym, co w nim gdzieś podskórnie drzemało, a co czekało na odpowiednie warunki, aby znaleźć sensowne ujście.
Wyjazd do Stanów Zjednocznonych był również doskonałą okazją do kolejnej „rekompozycji ja”, czyli wymyślenia siebie na nowo – tym razem na własnych zasadach. Nawiązuję tu oczywiście do początków jego biografii. Jak bowiem wiemy, urodził się w zasymilowanej rodzinie żydowskiej jako Józef Lewinkopf, II wojnę światową przeżył, ukrywając się z rodzicami pod zmienionym nazwiskiem na polskiej wsi – któremu to doświadczeniu dał wyraz w swojej najsłynniejszej powieści „Malowanym ptaku”. Czy uważasz, że ta spowodowana sytuacją II wojny światowej zmiana tożsamości, mogła być dla Kosińskiego doświadczeniem w jakiś sposób formującym? Labilność „ja”, jego zmienność to przecież chyba główny temat twojej wystawy?
Tak, jak najbardziej. Zmiana czy pewna forma rekompozycji tożsamości mogły być niejako „wdrukowane” przez doświadczenia II wojny światowej. Mogły okazać się strategią przetrwania, zamienioną w czasie pokoju w swoiste modus vivendi, styl życia i bycia w całej swojej rozciągłości. Gry tożsamościowe i wizerunkowe na scenie pisma i życia to sedno tego, z czym wiążemy tę postać.
W twórczości Kosińskiego jest bardzo dużo tego naddatku artystycznego, różnych sposobów kształtowania narracji, operowania słowem, tworzenia obrazów, które czasami nawet nie orbitują wokół realizmu
Autokreacja leży również u podłoża kontrowersji, związanych z „Malowanym ptakiem”. W literaturze pozagładowej ważną kategorią stała się kategoria „świadka”, naocznego obserwatora lub uczestnika wydarzeń, z którą łączyła się wielka moralna odpowiedzialność pisarstwa tamtych czasów. Można chyba powiedzieć, że „literatura świadectwa” zdominowała pisarstwo poświęcone temu tematowi. Tymczasem „Malowany ptak” to oparta na przeżyciach, ale jednak fikcja literacka.
Uważam, że zderzając się z tymi wszystkimi zarzutami o mistyfikację, należy pamiętać o tym, czym jest literatura i czym różni się ona od dokumentu. Choć materią obu jest język, a tworzywem jakaś opowieść, to na tym podobieństwa powinny się jednak kończyć, bez względu na podejmowany temat. W twórczości Kosińskiego jest bardzo dużo tego naddatku artystycznego, różnych sposobów kształtowania narracji, operowania słowem, tworzenia obrazów, które czasami nawet nie orbitują wokół realizmu. Wybierając takie, a nie inne środki wyrazu, autor nie próbuje nikogo oszukać. „Malowany ptak” jest przecież radykalnie surrealistyczną powieścią. Ten surrealizm jest tak surowy i brutalny, że kiedy sięgnęłam po tę książkę na studiach, musiałam przerwać jej lekturę – co może wydawać się nieprofesjonalne, ale było to wówczas dla mnie zbyt nadmiarowe, ciężkie do uniesienia.
Te zarzuty mistyfikacji, blagi czy jakiegoś rodzaju oszustwa nie towarzyszyły tylko wydaniu „Malowanego ptaka”, ale powtarzały się wielokrotnie w biografii tego łódzko-nowojorskiego pisarza. Kwestionowano autorstwo tekstów, powołując się na jego niewystarczającą znajomość języka angielskiego czy zarzucano zbyt daleko posuniętą inspirację, a nawet plagiat – jak w przypadku „Wystarczy być”, powieści porównywanej do „Kariery Nikodema Dyzmy” Tadeusza Dołęgi-Mostowicza.
W mojej opinii Kosiński – zarówno w życiu, jak i w twórczości – był performerem, żyjącym w czasach wymagających od twórców autentyczności. W takim ujęciu „Wystarczy być” można odczytywać jako swoisty manifest tej postawy. Z drugiej strony to również powtórzenie gestu wielkich modernistów, takich jak Witkacy czy Gombrowicz, polegającego na stawaniu się w piśmie, czyli dowiadywaniu się o sobie samym lub o swoich wielu personach czy osobowościach w momencie samego zapisu – i to by było bliskie performatywności pisania. Jeśli każda, mieszcząca się w twórcy, persona jest alternatywną opowieścią, to prawdy o nim należy szukać w tekście, a nie poza nim – np. w biografii, czy innych życiowych okolicznościach.
Kreacja i performowanie było wspólne zarówno dla życia, jak i dla twórczości Kosińskiego
To, o czym teraz mówisz, bardzo wyraźnie wybrzmiewa na Twojej wystawie, która w całości niemal złożona jest z pisma, form zapisywania, kartek, wydruków, kopii, a nie jak to zwykle bywa przy okazji wystaw biograficznych – na rekwizytach, pamiątkach, obiektach czy rzeczach, związanych z twórcą – choć jak powiedziałyśmy na początku – Muzeum Miasta Łodzi ma ich duży zbiór i mogłaś z nich korzystać, projektując tę ekspozycję.
Literatura nie jest wdzięcznym tworzywem do wystawiania jej w przestrzeni muzealnej. Nieco łatwiej jest z literatami, którzy pracowali dużo, szybko i intensywnie, czyniąc z samego zapisu rodzaj performance’u, a z zapisanej w ten sposób kartki papieru – formę plastyczno-słowną, czyli alternatywny, osobny tekst kultury. Tego typu twórcami byli Juliusz Słowacki, Tadeusz Kantor czy bohater naszej rozmowy – Jerzy Kosiński. Ten sięgający romantyzmu, ale nowocześnie przetworzony motyw „twórczego szału” pokazaliśmy w pierwszej sali, w której umieściliśmy faksymile jego maszynopisów, żeby wyeksponować nerw pisarski Kosińskiego, a tym samym zachęcić widza do przejrzenia tekstu literackiego, świadczącego o dynamice procesu twórczego – do tekstu szkicowego, który nie jest jeszcze książką, a więc gotowym produktem, tylko surowym świadectwem – czasami nonszalanckiego – zapisu. Okazuje się, że taki „tekst w procesie” przeczy czasem temu, co uznajemy za istotowe dla literatury, bo zwyczajnie jest nieczytelny: kartki są porwane, słowa wielokrotnie zamazane, pojawiają się rysunki albo uwagi na marginesach. Pokazanie takich form na wystawie przenosi punkt ciężkości z czytelnika, który jest odbiorcą tekstu, na jego nadawcę, a więc twórcę – jest to dokumentacja jakiejś dynamiki formowania „ja” w tekście. W takim ujęciu literatura, jak każda w zasadzie twórczość, w równej mierze staje się formą dialogu z samym sobą, ze swoimi zinternalizowanymi personami czy nawet jak w przypadku Kosińskiego – z demonami, o których mówił już Janusz Głowacki.
Nie ma więc jednego Kosińskiego, a wystawa jest bardziej rewizją opinii i mitów, związanych z jego osobą, niż próbą rekonstrukcji biografii artysty. Upraszczając, można chyba powiedzieć, że Twoja koncepcja pokazania jego wielokrotności, zawartej w tekstach, jest konfrontacją głębokiego odczytania tego, co zakryte z tą starannie wykreowaną fasadą, jaką przez lata sam wokół siebie budował, kreując się na celebrytę i bywalca światowych salonów, a której śladami są kultowe już przedmioty, które po sobie pozostawił – jak chociażby ekstrawagancki w polskim kontekście, strój do gry w polo.
Myślę, że mimo całej złożoności to, co zewnętrzne jest jednak jakoś na swój sposób komplementarne z tym, co zawarte w tekstach. Kreacja i performowanie było wspólne zarówno dla życia, jak i dla twórczości Kosińskiego. Moją intencją było zrównoważenie tego, z czym Kosiński się kojarzy, czyli ze spełnionym amerykańskim snem; albo jak funkcjonuje w powszechnej świadomości, na przykład jako lew salonowy i sybaryta; z tym, o czym czasami się zapomina – ostatecznie był również przenikliwym i błyskotliwym filozofem, teoretykiem sztuki, krytykiem fotografii czy komentatorem swojej współczesności.
Jak oceniasz z dzisiejszej perspektywy twórczość Kosińskiego? Bo ja dostrzegam pewien paradoks w tym, że pomimo że w swoim czasie była to twórczość nowatorska i progresywna, odbijająca światowe tendencje (głównie o charakterze postmodernistycznym) w prozie, to jednak źle się zestarzała. Być może rację ma German Ritz, twierdzący, że „Najłatwiej obronią się w kanonie te dzieła, które bezpośrednio kontynuują modernizm sprzed wojny. Dotyczy to na równi literatury emigracyjnej i krajowej. Tytułem przykładu wymieńmy Miłosza i Różewicza. W trudnej sytuacji znajdują się natomiast wszystkie te dzieła, które po 1956 roku nawiązywały do nowoczesnej literatury zachodnioeuropejskiej i amerykańskiej”.
Z pewnością jest w tym pewna racja, czego dowodem jest chociażby brak wznowień – przynajmniej w Polsce – powieści Kosińskiego. Jednak część z nich mogła być znaczącym krokiem w rozwoju formy powieściowej. Niezbitym tego dowodem jest choćby uznanie – które podzielam – jednego z największych współczesnych eksperymentatorów prozatorskich – Davida Fostera Wallace’a dla „Kroków” Kosińskiego. Ze mną również „Kroki” pozostały najdłużej ze względu na zawartą w nich bezkompromisowość przedstawień, ich niezwykłą bezpośredniość literackiego kadru, malarskość i wizualność, pokazującą skalę tej wyobraźni twórczej – rozchełstanej na maksa. Po lekturze „Kroków” byłam porażona przepastnością jego wyobraźni i niezwykłym, bardzo brutalnym i surowym kadrowaniem – może jeszcze bardziej niż po przeczytaniu „Malowanego ptaka”. Świadectwem tego „wstrząsu” jest druga sala ekspozycji, która w całości wyklejona jest – od podłogi do sufitu – wybranymi fragmentami „Kroków”. Zamysł całości był taki, że w pierwszej sali prezentujemy zapis procesu twórczego, a więc w przeważającej części maszynopisy, ale również rzeczy prywatne i fotografie Kosińskiego, a w drugiej – to, co bardziej fasadowe, czyli cały ten brokat i blichtr, z którymi można kojarzyć autora – tym razem w kontekście „Kroków”, dzieła skrajnie perwersyjnego i obrazoburczego.
Gdybym miała nieograniczone możliwości realizacyjne, to bardzo chętnie zrobiłabym kolejną wystawę – tym razem fotograficzną, zestawiającą akty Kosińskiego z fotografiami tego amerykańskiego fotografa albo ze zdjęciami Diane Arbus
Tak, bo pod blichtrem zawsze czaił się mrok i to chyba zawsze ten mrok był bardziej magnetyzujący i uwodzący, niż ten wielki sukces.
Kosiński był częstym bywalcem salonów i uczestnikiem najważniejszych rautów, ale jeszcze częściej, niż w wielkich salach balowych i widowiskowych, można było go spotkać w klubach jazzowych czy w undergroundowych klubach gejowskich – pewnie tych samych zresztą, w których Robert Mapplethorpe spotykał swoich kochanków i modeli. Gdybym miała nieograniczone możliwości realizacyjne, to bardzo chętnie zrobiłabym kolejną wystawę – tym razem fotograficzną, zestawiającą akty Kosińskiego z fotografiami tego amerykańskiego fotografa albo ze zdjęciami Diane Arbus. Zamiast tego na wystawie w Muzeum Miasta Łodzi zaprezentowaliśmy dwie prace łódzkiej rzeźbiarki Aleksandy Koper – „Cobalt guy” i „Red guy”, które stanowią pomost między Mapplethorpe’m a Kosińskim, bo te wszystkie prace łączy pewien eksces, nadmiar czy przekroczenie.
Czy te przekroczenia w sferze obyczajowej jeszcze kogoś dzisiaj obchodzą? Mam na myśli to, że tematyka emancypacyjna, czy ta związana z ludzką seksualnością, była głównym tematem dekad już minionych. Obecnie, uwaga pola sztuki jest chyba gdzie indziej – skupia się na kwestiach globalnych, społecznych i politycznych. To chyba nie służy Kosińskiemu?
Zdecydowanie współczesne dyskursy nie sprzyjają takim twórcom, jak Kosiński, choć bez wątpienia w swoim „tu i teraz” – mimo licznych kontrowersji i skandali – był artystą spełnionym, który mimo niełatwej, a nawet bardzo poplątanej biografii, osiągnął wiele. Jego książki stały się bestsellerami w Stanach Zjednoczonych, były również doceniane przez krytyków, nagradzane, tłumaczone na inne języki i adaptowane na duże produkcje kinowe. Wydaje mi się, że powinniśmy pamiętać o Kosińskim również dlatego, że nawet jeśli jego twórczość nie wybrzmiewa współcześnie, to jednak był on ikoniczną postacią swoich czasów, w jego biografii skupia się wiele wątków, charakterystycznych dla twórców XX-wiecznych – poczynając od doświadczenia Zagłady i wymuszonej nim zmiany tożsamości przez życie za żelazną kurtyną, emigrację, ekscentrycznie nieraz próby zaistnienia – aż po samobójczą śmierć w 1991 roku. Myślę, że możemy już dzisiaj patrzeć na tę twórczość właśnie z perspektywy historycznej – jako na obraz i ucieleśnienie pewnych minionych, ale bardzo interesujących dla kultury czy szerzej - cywilizacji, czasów.
Zakładam, że skoro podjęłaś się kuratorowania tej wystawie, uważasz, że warto o Kosińskim rozmawiać. Co jest dla Ciebie w jego historii i jego twórczości najważniejsze, warte przypominania, pielęgnowania – bo chyba taki główny cel ma taka, rocznicowa wystawa? Czy coś dla Ciebie jako twórczyni pozostanie po tym doświadczeniu?
Dla mnie praca nad wystawą była pewnego rodzaju kontynuacją zainteresowania artystami, którzy w swojej twórczości łączyli dziedziny sztuki. Zawsze inspirowało mnie komponowanie się Gombrowicza, twórcze polifonie Schulza, umiejętność np. Tadeusza Kantora stwarzania siebie wciąż od nowa w tekście czy na scenie. Myślę, że podobne (performatywne) autorskie gesty nie dezaktualizują się – niezależnie od trendów, dyskursów czy kontekstów.
Kosiński: re/kompozycje „ja”
Kuratorka wystawy: Magdalena Skrzypczak
Scenografia | Maja Pawlikowska
Identyfikacja wizualna | Studio Design
Tłumaczenia | Anna Fabjańczyk
Koordynacja | Ewelina Skorupa
______________
Magdalena Skrzypczak – dr nauk humanistycznych, literaturoznawczyni i kulturoznawczyni, absolwentka malarstwa i rysunku na ASP w Łodzi. Autorka tekstów literackich i teoretycznych, publikowanych na łamach czasopism kulturalnych, artystycznych (m.in. „Arterie”, „Bliza”, „Fragile”, „Performer”, „Mocak Forum”, „Szajn”, „Czytanie Literatury”, „Zagadnienia Rodzajów Literackich”), naukowych oraz w tomach zbiorowych. (Współ)realizuje i bierze udział w wydarzeniach kulturalnych zorientowanych wokół korespondencji literatury, eksperymentów literackich (literatura w ruchu) i sztuk wizualnych. Autorka książki Wielowarstwie. Donosy (z) ciała miasta (SLKKB, Łódź 2022). Prowadzi warsztaty pisarskie i literackie (inspirowane pieszą wędrówką). Stypendystka Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w dziedzinie literatury oraz laureatka Stypendium Artystycznego Prezydent Miasta Łodzi. Zajmuje się twórczością Tadeusza Kantora, teorią procesu twórczego, kulturotwórczą funkcją spaceru i retoryką chodzenia oraz związkami literatury i sztuk wizualnych. Od 2013 r. w drodze między Polską i Portugalią.
___________
Natalia Królikowska – łodzianka, doktora nauk humanistycznych, literaturoznawczyni, producentka wydarzeń kulturalnych, miłośniczka książek dziwnych, autorka bloga recenzenckiego Propsiki.
___________
Zdjęcie główne: Jerzy Kosiński, fot. Tadeusz Rolke Agencja Wyborcza. pl