Jak dialogować o literaturze w przegadanej i przebodźcowanej codzienności? Jak promować książki w przechodzącej kryzys, a może wyczerpującej się formule przysłuchiwania się gadającym ze sceny głowom? Jak współdzielić doświadczenie lekturowe, które uchodzi za czynność skrajnie samotniczą? Do podglądania egalitarnych praktyk animacji literatury w cyklu W POSZUKIWANIU zaprasza Paulina Frankiewicz, aktywistka literacka i filozofka.

 

Jeśli chodzi o pracę z literaturą, nie ma dla mnie nic lepszego niż grzebanie z ludźmi w otwartym tekście. W ostatnim czasie miałam okazję dyskutować w dwóch różnych grupach o dziełach francuskich gigantów: Alberta Camusa i Marcela Prousta. Pierwsze lub ponowne odczytania, także z uwagi na pojawienie się nowych przekładów W poszukiwaniu utraconego czasu oraz tomu Wygnanie i królestwo pozwoliły źródłowo porozmawiać o tekstach, ale też zachęciły do metarefleksji o roli klasyki i o tym, jak się wobec niej należy ustawiać. Nie wiem, czy pojawią się tu myśli nowe, ale te spotkania – z ludźmi wobec tekstów i z samymi tekstami – utwierdziły mnie w przekonaniu, że temat pozostaje żywy, zatem operacja nie mija się z celem.

 

Zacznijmy od Prousta. Rozmawialiśmy o nim w Łodzi podczas spotkania Dzielnego Klubu Książki. Było to pierwsze z naszych comiesięcznych spotkań po zamknięciu prowadzonej przeze mnie księgarni Do Dzieła, skąd klub wziął swój początek. Nie ja wybrałam tę powieść (dyskusyjny klub czytelniczy to najbardziej egalitarna forma pracy z literaturą!), ale wszystko się zgadzało: w końcu to W stronę Swanna zawiera ten opis magdalenek, czyli ciastka-symbolu, ciastka-nośnika wspomnień, ciastka, którego zapach i smak pozwalają wrócić do tego, co oswojone i ukochane, mimo że jesteśmy gdzieś indziej, kimś innym. Przyszłam na spotkanie wyposażona w przedsąd, że o ile większość osób nie czytała dotąd siedmioksięgu Prousta, o tyle magdalenki pozostają nieśmiertelnie czytelnym kodem, wypieczonym w oparciu o sprawdzoną recepturę sentymentem. Myliłam się. Kilka (kilkanaście?) lat młodsza ode mnie klubowiczka usłyszała o nich wówczas po raz pierwszy. To nie jest ocena, raczej konstatacja potwierdzająca myśl wyrażoną przez Ryszarda Koziołka w książce Dobrze się myśli literaturą: w dowolnej grupie osób coraz trudniej będzie nam znaleźć dziesięć książek, których doświadczenie lekturowe mają wszyscy jej uczestniczki i uczestnicy. Wyłączmy z tego lektury szkolne, choć może nie ma takiej konieczności, bo ich czytanie też nie jest aktem powszechnym. W nieprzebranym morzu książkowych tytułów, nasze wybory stają się coraz bardziej rozbieżne (i coraz trudniejsze). Nie mamy za sobą wspólnych lektur, więc kody kulturowe się rozmywają. Pomost międzyludzki, i, co szczególnie cenne, międzypokoleniowy, to niezły argument przemawiający za czytaniem klasyki.

 

 

                                                                                                                   fot. Yuval Zukerman, unsplash

 

 

Niektórzy mieli ambitne plany: porównać przekłady Boya-Żeleńskiego i Rodowskiej. Polegli. Choć byli i tacy, którzy przesiadali się z jednego spolszczenia Prousta na drugie. Ja wzięłam tym razem na tapet przekład nowy. Był to mój powrót do W poszukiwaniu czasu straconego, jak chciał Boy, lub utraconego, jak chce Rodowska, po liceum, gdzie na lekcjach francuskiego czytaliśmy passusy dotyczące doświadczenia czytania rozsiane po wszystkich tomach serii. Dziś nie była to lektura z tych najłatwiejszych, ostatecznie udana, na poziomie piękna frazy sycąca, jednak przyznaję, że brnięcie przez takie połacie tekstu stanowiące zapis minionego świata ciąży. Dla jednych problemem było niespieszne tempo, dla innych nużący opis przemijającej arystokracji, jeszcze innym wadziło połączenie tych dwóch przeszkód: Proust opisał z niezwykłą pieczołowitością salonowe życie codzienne, którym trudno się dzisiaj przejąć. Po spływających przed spotkaniem utyskiwaniach na żmudność lektury całości postanowiłam wybrać fragment do wspólnej analizy. Padło na te banalne magdalenki, które okazały się banalnymi nie być, bo ten kilkustronicowy passus zawiera opis tego, jak pracuje w nas literatura i jak mamy się z naszą i znanego nam świata czasowością. Wątpię, by ktoś zaprzeczył, że są to tematy niezmiennie ważne i uniwersalne. Mamy kolejne „tak” dla klasyki. 

 

 

       Okazało się, że doświadczenie lektury, w której na poziomie akcji niewiele się dzieje, a jeśli nawet, to trudno się osobiście w tę akcję zaangażować, może być niezwykle intensywne i sycące

 

 

Jeden z uczestników przypomniał esej Alaina de Bottona, po który także niedawno sięgnęłam: Jak Proust może zmienić twoje życie? Zdaniem brytyjskiego intelektualisty lektura W poszukiwaniu utraconego czasu może posłużyć jako ćwiczenia z uważności. Dziś, w dobie rozwoju kolejnych technologii, w dobie tiktokizacji, trudno sobie wyobrazić, by ktoś taki tekst napisał. Z tego samego powodu odczuwamy wysiłek podczas lektury Prousta. Nie chodzi już nawet o samą objętość (literatura młodzieżowa drukowana prosto z Wattpada czasem bije francuskiego klasyka na głowę), chodzi o konsekwentnie wytracane tempo. Ten trening uważności jest chyba najcenniejszą lekcją płynącą z sięgania po W stronę Swanna dziś. Osoby, którym udało się przeczytać pierwszy tom w całości, wyrażały płynącą z tego satysfakcję. Bo podołały tej objętości, bo zwolniły, bo rozgościły się w kultowym przecież tekście. Okazało się, że doświadczenie lektury, w której na poziomie akcji niewiele się dzieje, a jeśli nawet, to trudno się osobiście w tę akcję zaangażować, może być niezwykle intensywne i sycące. I że gdyby nie wspólne omówienie lektury, prawdopodobnie nie podjęlibyśmy jej albo porzucili ją (przed)wcześnie.

 

 

     Otóż francuskiego uczyliśmy się na Camusie właśnie, co jest o tyle istotne, że dobrze pokazuje prostotę, choć nigdy prostactwo jego frazy. Autor Dżumy pisał zdania atomowe

 

 

 

Przenieśmy się do Warszawy, gdzie kilka dni temu prowadziłam klub książki z okazji rocznicy urodzin Alberta Camusa. Zbiegło się to z premierą nowego przekładu zbioru Wygnanie i królestwo (po Joannie Guze do tekstu odniosła się translatorsko Anna Wasilewska), dlatego wybrałam wieńczące książeczkę opowiadanie Kamień, który rośnie. I znów, cofam się do liceum, bo coraz częściej okazuje się, że był to dla dzisiejszej mnie moment ważny. Otóż francuskiego uczyliśmy się na Camusie właśnie, co jest o tyle istotne, że dobrze pokazuje prostotę, choć nigdy prostactwo jego frazy. Autor Dżumy pisał zdania atomowe. Długo myślałam, że istnieje tylko jeden sposób ich przekładu, bo jak inaczej przetłumaczyć jedno z najbardziej znanych pierwszych zdań, czyli „Dzisiaj umarła mama” z Obcego? Marek Bieńczyk mistrzowsko dowiódł, że można, jeszcze zanim podjął się retranslacji (po Marii Zenowicz) tej noweli, poświęca temu całą stronę w Kontenerze. Jednak dopiero czytając Wygnanie i królestwo doznałam silnego przekonania, że warto i trzeba tłumaczyć klasykę na nowo. Nie tylko dlatego, żeby podważać monopole – na przekład, na znawstwo, na rzecznictwo w kwestii czyjejś twórczości. Także po to, by dawać książce nowe życie, by książkę uczytelniać. Wasilewska czyni Camusa trochę bardziej poetyckim, ale to wykazując się chirurgiczną precyzją przy przekładaniu nonszalancko jednak potraktowanych wcześniej spójników, pozwala na pełniejsze odczytanie tekstu polskiej czytelniczce.

 

 

                                                                                                                         Albert Camus, Obcy

 

 

Rzecz ciekawa, szybko dostrzegłam, że klasyczny Proust i klasyczny Camus to różne oblicza klasyczności. Czyżby różnicę odgrywały czasy (Proust jest pięćdziesiąt lat starszy od Camusa)? A może opasłe tomiszcza wzmagają dystans większy niż nowele, opowiadania i krótkie powieści, wydawane, tak we Francji, jak często i u nas, w wygodnych kieszonkowych formatach? Do tego pierwszego zwykło się podchodzić z nabożnością, nigdy natomiast nie słyszałam, żeby ktoś zastanawiał się, czy jest wystarczająco mądry, by czytać Camusa. Jeszcze za życia złośliwi nazywali go filozofem dla licealistów. I bardzo dobrze, bo o ile siłę siedmioksięgu Prousta można upatrywać w zatracaniu się w lekturze, fizycznym wręcz odczuwaniu tego, co robi z nami czas, o tyle Camus niewinnie popycha nas do kolejnych rozważań, nie bójmy się tego słowa, moralnych.

 

 

      Po co czytać tekst, który, gdyby teraz trafił do wydawcy jako anonimowy maszynopis, z dużą dozą prawdopodobieństwa spotkałby się z bezwzględnym odrzuceniem?

 

 

„Trochę pokory” – padł komentarz wobec sceptycznego głosu co do sensowności współczesnego czytania Prousta (można tu podstawić dowolne nazwisko klasyczki lub klasyka). Po co się zmuszać, po co czytać o zachowaniach uznawanych dziś za nieakceptowalne? Po co czytać tekst, który, gdyby teraz trafił do wydawcy jako anonimowy maszynopis, z dużą dozą prawdopodobieństwa spotkałby się z bezwzględnym odrzuceniem? Poza argumentami, które już padły, poza górnolotnym: bo warto znać dziedzictwo i wiedzieć, skąd jesteśmy my i współczesna literatura, także po to, żeby móc powiedzieć, że nam się nie podoba. Na koniec wskazówka z poprzedniego spotkania Dzielnego Klubu Książki, podczas którego rozmawialiśmy o eseju Pierre’a Bourdieu pt. Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało? Gdyby zależało Wam na błyskaniu w towarzystwie, Proust okazał się w lekturze zbyt nużący, a Camus zbyt banalny – to dziełko będzie jak znalazł.

 

_____________

 

Paulina Frankiewicz – aktywistka literacka i filozofka. Zawiaduje Dzielnym Klubem Książki, prowadzi i organizuje spotkania autorskie, warsztaty czytelnicze i inne formy wymiany myśli splatające literaturę z życiem. Do niedawna właścicielka autorskiej kameralnej księgarni Do Dzieła w Łodzi oraz wicedyrektorka Domu Literatury w Łodzi. Doktora nauk humanistycznych (UŁ). Od niedawna także redaktorka książek. Łodzianka, mieszka w Krakowie.

 

_____________

 

Ilustracja: Nina Dębowiak

 

Patronite