O grozie wojny, wiszącej nad zamożnym mieszczaństwem, nastoletnim łażeniu po zbyrach i spadaniu na cztery łapy, a także o roli fikcjonalizacji w ekspozycji historycznej - przy okazji nowej wystawy stałej Ostatnie lato" w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi pisze Jacek Paśnik.  

 

 

Na wystawie „Ostatnie lato” w łódzkim Centralnym Muzeum Włókiennictwa można poczuć się jak Indiana Jones w jednej ze scen otwierających „Królestwo kryształowej czaszki”, w której to niczego nieświadomy archeolog ląduje na poligonie atomowym udającym modelowe domy amerykańskich suburbii i gdy tylko napotyka się pośród nich na ludzi – plastikowe modele, dzięki którym zdaje sobie sprawę, że lada moment osiedle z powierzchni ziemi zmiecie zrzucana na nie bomba – ze strachu chowa się w ołowianej lodówce. Bo ląduje się, odwiedzając „Ostatnie lato”, w domu, w którym niby toczy się życie, gra muzyka, wszystko można dokładnie obejrzeć i obmacać, przystanąć i usiąść, uczestniczyć w zwykłej codzienności. Jednak stale czuje się niepokój – albo dlatego, że wszystko jest jedynie inscenizacją, albo że jest ta inscenizacja zapisem dni, w które lada moment wkradnie się najprawdziwsza wojna.

 

 

        Mieliśmy po szesnaście, może siedemnaście lat, kiedy łaziliśmy tam najczęściej i Ruda stanowiła dla nas laboratorium przeszłości, w którym fotografowaliśmy stare drewniane domy, nierzadko wialiśmy przed ich lokatorami czy skrobiąc tynk ze ścian i odnajdując starocie, buszowaliśmy po pustostanach

 

 

Dom, którego nie ma

Dekadę temu pod moim na oko siedemdziesięciokilowym kumplem zarwał się strop. Wraz z fragmentem pierwszego piętra spadł aż do piwnicy, po drodze zbierając podłogowe deski, izolującą plecionkę, fragment gipsowanego sufitu i ciężką konstrukcyjną belkę, która wybiła dziurę w parterze. Budynkiem zatrzęsło, podniosła się opalizująca w późnowiosennym słońcu chmura pyłu, a my staliśmy na zewnątrz i byliśmy przekonani, że to koniec. Kumpel wylazł, stękający, na szczęście lekko tylko draśnięty, ale był to chyba ostatni raz, kiedy w trakcie szkoły błąkaliśmy się po opuszczonych leśnych willach na otulającej nasze osiedle od południa Rudzie Pabianickiej. Mieliśmy po szesnaście, może siedemnaście lat, kiedy łaziliśmy tam najczęściej i Ruda stanowiła dla nas laboratorium przeszłości, w którym fotografowaliśmy stare drewniane domy, nierzadko wialiśmy przed ich lokatorami czy skrobiąc tynk ze ścian i odnajdując starocie, buszowaliśmy po pustostanach. Mimo to, historię tej części miasta, przed wojną podłódzkiej wsi, znaliśmy głównie z anegdot – jak tę o willi Teodora Steigerta przy ulicy Popioły, w której rzekomo straszyło albo tę o budynku Szai Światłowskiego z ulicy Scaleniowej, który zabrano z pierwotnej lokalizacji, wywieziono, a w 2008 roku skompletowano na nowo w przylegającym do Muzeum Włókiennictwa Skansenie Łódzkiej Architektury Drewnianej. Wzniesiona pierwotnie najprawdopodobniej w latach 1904-1905 stoi dziś na skraju skansenu, odnowiona, w oryginalnej palecie kolorystycznej, podświetlona od środka jak lampion, przypomina o międzywojennej tradycji obiektów letniskowych, takich jak te w podłódzkiej Rudzie czy okołowarszawskiej Linii Otwockiej. Według poprzedzającej nową stałą ekspozycję muzeum tablicy o uzdrowiskowej tradycji Rudy z pogłębioną historią okolicy, to właśnie we wsi pod Łodzią ma być ulokowane fikcjonalne letnisko stanowiące główną oś narracyjną „Ostatniego lata”. W myśl wystawy, w budynku podobnym do tego rzeczywiście znajdującego się niegdyś na południe od miasta (a dziś przeniesionego na tyły CMWŁ), rudzkie wakacje 1939 roku ma spędzać pewna przedwojenna rodzina.

 

 

                                                                                                       Otwarcie wystawy „Ostatnie lato”,  fot. HaWa

 

 

Bywać

Niepozorna aranżacja prowadząca ku „Ostatniemu latu”, mieszcząca się na parterze willi, składająca się z roweru, spakowanych waliz i teczek oraz ścian tekstu dobrze sygnalizuje charakter wystawy i komunikuje, że opowieść stanowiąca jej trzon nigdy się nie wydarzyła: „Piechowicze należą do szczęśliwców, którzy na czas kanikuły wyjechali z Łodzi. Praktyka weterynaryjna Franciszka daje solidne dochody, zwłaszcza odkąd został głównym lekarzem wyścigów konnych w Rudzie Pabianickiej. Teraz wynajem willi na lato to nie kaprys, lecz towarzyska konieczność. Zresztą płaci teść – Knyszyński życie oddał swojej barwiarni, rzadko bywa na letnisku, ale interes idzie znakomicie” – głosi tekst przed wejściem, opatrzony wizualizacją rodziny wygenerowaną przez AI (którą, swoją drogą, spokojnie można byłoby przecież zastąpić kolażem z dawnych fotografii, choćby pozbawiając je ludzkich twarzy, prawda?) i dopiskiem, że Piechowiczowie nigdy nie istnieli, a wyposażenie wnętrz to wyobrażenie osób tworzących wystawę o letnim wypoczynku przedwojennej rodziny, która – na co zwraca uwagę dalsza zmyślona historia – z pewnością należy do tych najlepiej sytuowanych: „bywa”, oddaje się pasjom, planuje górskie wyprawy, rozpamiętuje zwycięskie odparcie wojsk bolszewickich w 1920 roku. Mimo faktu nieistnienia Piechowiczów coś jednak o nich wiadomo i to jeszcze przed wejściem w ich świat – mają pieniądze, czas na wakacje oraz, ze względu na pozycję i tradycję wojskową, najpewniej przyjazny stosunek do panującej w końcówce lat 30. sanacyjnej dyktatury.

 

                                                                                                                                 
                                                                                                 Otwarcie wystawy „Ostatnie lato”,  fot. HaWa

 

 

Jest w tym historia, którą – jak w trakcie włóczenia się po opuszczonych miejscach – trzeba dopowiedzieć sobie samemu, dofantazjować. „Ostatnie lato”, ulokowane na piętrze willi, daje ku temu możliwość i, choć z początku może się to wydać niezręczne, więcej niż z muzeum ma w sobie z placu zabaw i – przyznam – jest w tym frajda. Czułem się, wchodząc po klatce schodowej willi Światłowskiego, podobnie jak w trakcie łażenia po opuszczonych, imponujących willach przed laty, mając wrażenie naruszania czyjejś prywatności.  Na schodach obok zwracających uwagę snycerskich detali barierek mija się imponujące poroże, dalej, będąc już na piętrze, makatę i telefon z porzuconą obok karteczka z programem wyścigów konnych (tych na Rudzie Pabianickiej rzecz jasna!).

 

 

 

                                                                                                    Widok wystawy „Ostatnie lato”,  fot. HaWa

 

 

Macie bowiem do czynienia z bardzo nietypową ekspozycją – tu wolno dotykać obiektów!” – można wyczytać z opisu poprzedzającego wystawę". Dotykam więc i przyglądam się, jak żyć mogła przedwojenna elita (poza oczami której, co warto chyba odnotować, jak pisze w książce „Łódź: ziemia wymyślona” Błażej Ciarkowski, w rozdziale opowiadającym o roku 1938, a więc niewiele poprzedzającym czas akcji „Ostatniego lata”: „gdzieś w dymie i hałasie tonie stara Łódź”, przed wojną miasto także i olbrzymiej biedy i wyzysku, w którym na letnisko stać ledwie garstkę). Szczęśliwcy jak Piechowicze lato 1939 roku spędzają w cieplarnianych warunkach: czytają magazyny wypełnione marzeniami o polskim kolonializmie czy instruujące jak prowadzić „estetyczną walkę z muchami”, malują przy wypełniającym jeden z pokoi naturalnym świetle, dzięki „Jak to zrobię” praktykują robótki ręczne, ćwiczą na pianinie (tym z ekspozycji należącym do pracującego w fabryce Ludwika Geyera Władysława Ostrowskiego), obdarowują dzieci zabawkami z wytwórni Edwarda Manitiusa czy słuchają muzyki z gramofonu.

 

 

„Ostatnie lato” daje możliwość żywego uczestnictwa – wszystkim, od dzieci, po pasjonatów historii, którym nie umkną detale wypełniające teksty dziesiątek rozmieszczonych po wystawie pism

 

 

Chodząc po domu Piechowiczów w „Ostatnim lecie” przez cały czas jednak ma się świadomość bycia w inscenizacji, w którą momentami ostentacyjnie wkrada się współczesność – choć słychać muzykę, winylowa płyta nie kręci się w odtwarzaczu, a na jednym z papierów w pracowni malarskiej ktoś nabazgrał odnośnik do swojego profilu na Instagramie. Nie musi to być jednak wcale wada – w kontrze do przeładowanych technologią muzeów narracyjnych, albo tych, w których zakurzone eksponaty oglądać można tylko przez szybę (co rusz napotykając się dodatkowo na złowrogi „ZAKAZ FOTOGRAFOWANIA”), „Ostatnie lato” daje możliwość żywego uczestnictwa – wszystkim, od dzieci, po pasjonatów historii, którym nie umkną detale wypełniające teksty dziesiątek rozmieszczonych po wystawie pism.

 

 

 

                                                                                               Widok wystawy „Ostatnie lato”,  fot. HaWa

 

 

Wywczas w przedwojennej Polsce

„Sierpień 1939 był upalny. Spędzała go z dwoma chłopakami na Wybrzeżu. Chodziła w białym marynarskim stroju z granatowym kołnierzem i złotymi guzikami główną ulicą Orłowa” – pisze Justyna Sobolewska w książce „Jadwiga. Opowieść o Stańczakowej” o ostatnich przedwojennych dniach z perspektywy jej babci, Jadwigi Stańczakowej. W opowieściach o przededniach wojny, jeśli pozbawić je kontekstu, nie czuć wcale niepokoju. Przychodzi on dopiero, w momencie uświadomienia sobie dalszej części tej sielankowej na pozór historii – jak w przypadku opisywanych w „Jadwidze” ciężkich przeżyć Stańczakowej czy losów bohaterów filmu „Jutro idziemy do kina” Michała Kwiecińskiego o przerwanym przez wojnę okresie dorastania. Spacerując po „Ostatnim lecie” niepokój odczuwa się podwójnie – sielankowość życia Piechowiczów i świadomość ich nieistnienia wprowadzają w konsternację, dodatkowo wzmaganą przez grozę, którą wyczytać można między wierszami – oglądając postawione na jednym z regałów popiersie wodza Piłsudskiego (w 1939 od ponad czterech lat nieżyjącego, na stanowisku Marszałka Polski zastąpionego przez marszałka Śmigłego-Rydza, który we wrześniu tego samego roku ucieknie z ojczyzny do Rumunii) czy czytając pozostawiony na jednym z foteli tygodnik „Światowid” z marca 1939, z informacją o zajęciu Pragi w wyniku agresji Niemiec na Czechosłowację). Końcówka opisu lata Piechowiczów głosi: „Wzywają Franciszka – pewnie upał również koniom daje się we znaki. Pójdziemy go odprowadzić, zanim zjadą się goście – pomyślała. To już jeden z ostatnich spacerów przed powrotem do miasta. Kolejne za rok. Jak Bóg da”.

 

 

                                                                                                   Otwarcie wystawy „Ostatnie lato”,  fot. HaWa

 

 

Wojna pozostaje w „Ostatnim lecie” w niedopowiedzeniu – trudno powiedzieć czy świadomym, mocno jednak działającym na wyobraźnię, która losy nieistniejącej rodziny chciałaby zatrzymać w tym zawieszeniu i jeszcze trochę poruszać się wewnątrz przedwojennej stopklatki. Przestrzeń do poszerzenia tego pola dają suplementy do wystawy – zlokalizowane w jednym z pomieszczeń opisy „wywczasu w przedwojennej Polsce” czy zgromadzone w innym pokoju publikacje poświęcone wypoczynkowi w II RP i historii Rudy Pabianickiej. Chodząc po „Ostatnim lecie” po latach odwiedziłem ją, choć ledwie metaforycznie, na nowo, z podobną energią, której około dekady temu dostarczało mi chodzenie po zapomnianych rudzkich zakamarkach i tropienie losów mieszkańców dzielnicy będącej niegdyś letniskową, podłódzką wsią. Wystawa Centralnego Muzeum Włókiennictwa ożywia ją na nowo i stanowi ciekawą narrację wokół wycinka jej przedwojennego życia – poddanego XXI-wiecznemu liftingowi, w konwencji „piaskownica”.

 

*

„Ostatnie lato" - wystawa stała w willi letniskowej w Łódzkim Parku Kultury Miejskiej
Centralne Muzeum Włókiennictwa w Łodzi
Kuratorzy i scenografowie: Magdalena Gonera i Filip Appel
Konsultant merytoryczny: Marcin Siedlarek

 

_____________________

 

Jacek Paśnik (ur. 1997 w Łodzi) – pisarz, publicysta. Ukończył Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej. Publikował między innymi w „Szumie”, „Glissando”, „Magazynie Pismo”. W 2024 nakładem wydawnictwa W.A.B. ukazała się jego najnowsza powieść „Tak szybko się nie umiera”.

_____________________

 

Zdjęcie główne ze zbiorów CMWŁ

 

Patronite