Eliza Gaust: Jesteśmy w księgarni Do Dzieła, w której, jak sama mówisz, aktualnie mieszkasz i do której można przychodzić jeszcze tylko do 20 września. Jak się czujesz z myślą, że już za chwilę opuścisz to miejsce?
Paulina Frankiewicz: Wiesz, ja tę decyzję podjęłam już w czerwcu, a myślałam o tym od roku, bo 2023 był bardzo słaby biznesowo. Więc na poziomie racjonalnym mam to poukładane i przerobione. Towarzyszą mi różne emocje, pomieszanie smutku, zmęczenia, ale też wewnętrznego spokoju, bo żeby podjąć tę decyzję, musiałam wykonać w sobie dużą pracę i dojrzeć do tego. Teraz, w związku z całym szumem wokół sprawy, który jest miły, bo to znaczy, że Do Dzieła jest ważne, ale też bardzo intensywny, staram się, może nie zdystansować, bo tego nie potrafię, ale wyważyć, uspokoić emocje. Mam w sobie też wdzięczność, radość z tego, co udało się zrobić, masę pozytywnych emocji związanych z tym miejscem.
Kiedy cztery lata temu otwierałaś Do Dzieła, jaką miałaś wizję tego miejsca? Myślałaś, że ma ono szanse utrzymać się w Łodzi?
Myślę, że już wtedy dość dobrze znałam branżę, chociaż najwięcej nauczyłam się w praktyce, już prowadząc księgarnię. Wcześniej byłam kierowniczką księgarni Art Bookstore w EC1, pracowałam też w warszawskich filiach tej sieci. Ukończyłam również Polską Akademię Księgarstwa, czyli studia podyplomowe na Uniwersytecie Warszawskim organizowane w porozumieniu z Polską Izbą Książki. Tam poznałam księgarki i księgarzy prowadzących kameralne księgarnie w całej Polsce. Właściwie poszłam na te studia z ciekawości, a nawiązałam znajomości z wieloma praktykami i dużo się od nich nauczyłam. Odwiedzałam miejsca prowadzone przez te osoby, zawiązały się między nami głębsze relacje. Miałam poczucie, że jestem przygotowana do otworzenia własnej księgarni, choć wiedziałam, że to szalony pomysł. Lokal wynajęłam na początku marca 2020 r., kiedy COVID był już we Włoszech, ale w Polsce nadal funkcjonował jako mem. Nie wiem, czy ktoś wtedy na poważnie przewidywał, że za dwa tygodnie i u nas wszystko się zamknie i będzie lockdown. A ja wpłaciłam już potężną kaucję za lokal, która by przepadła, gdybym rozwiązała umowę przed upływem dwóch lat. Stwierdziłam, że chcę zaryzykować. I spróbowałam, choć większość moich założeń biznesowych wzięła w łeb, bo sytuacja gospodarcza zmieniała się z dnia na dzień w nikomu nieznanym kierunku. Musiałam reagować na nią na bieżąco, działać niemal bez planu.
A gdybyś wtedy wiedziała, że po czterech latach zamkniesz księgarnię, to podjęłabyś taką samą decyzję?
Absolutnie. Nie mam poczucia porażki. Nawet jeśli podejmowałam w tym czasie złe decyzje, to są to moje decyzje i biorę za nie odpowiedzialność. I nie mam żalu, ani nastawienia, że ktoś powinien mnie sponsorować.
Kraków, podobnie jak Wrocław i aspirujący Gdańsk, przez tytuł Miasta Literatury UNESCO, są zobowiązane do wspierania lokalnych przemysłów kreatywnych związanych z książkami
Jasne. Ale jednak zabrakło jakiegokolwiek wsparcia ze strony miasta. Znasz przykłady innych miast, w których działa to inaczej niż w Łodzi?
Podstawowa sprawa to miejskie lokale na preferencyjnych warunkach. W Łodzi mało jest sensownych przestrzeni na biznes taki, jak mój, a jeśli już są, to w konkursie wygrywają raczej studia paznokcia niż niezależne księgarnie. Nie ma tu też żadnego dodatkowego wsparcia dla księgarń, które pojawia się w innych miastach, na przykład w Krakowie, gdzie funkcjonują preferencyjne czynsze dla księgarni, różne ulgi i programy. Kraków, podobnie jak Wrocław i aspirujący Gdańsk, przez tytuł Miasta Literatury UNESCO, są zobowiązane do wspierania lokalnych przemysłów kreatywnych związanych z książkami. Ale poza nimi jest na przykład Poznań, w którym wszystkie księgarnie korzystają z 50-procentowej obniżki czynszu. Władze miasta mogą wspierać kameralne księgarnie, podobnie jak inne lokalne biznesy, na wiele sposobów, jak chociażby poprzez kupowanie w nich książek na nagrody, prezenty dla partnerów etc. Takie działania pokazują, że lokalna kultura i oddolne inicjatywy są ważne.
.
Poza lokalnymi działaniami, niezbędne są chyba także zmiany systemowe. Które, z twojej perspektywy, są teraz najważniejsze?
Na pewno ustawa o jednolitej cenie książki (choć to dość newralgiczna i nie całkiem czytelna nazwa). To koncept prawny funkcjonujący w wielu krajach, na mocy którego dana książka przez wskazany okres (zazwyczaj jest to rok), wszędzie kosztuje tyle samo, ale też regulujący zasady współpracy biznesowej wydawców i dystrybutorów. Najważniejsze w tym projekcie jest uznanie, że książka, mimo że na poziomie materialnym jest produktem, stanowi przede wszystkim dobro kultury. To nie jest zamach na wolny rynek, tylko zabezpieczenie dziedzictwa kulturowego, niestety środowisko jest podzielone i nie ma konsensusu co do zasadności wprowadzenia tych ustaleń. Aktualnie o cenę książki targują się wszyscy. Jak idziemy do kina, to bez dyskusji płacimy za bilet, w sklepie kupujemy ubranie za cenę z metki, a za książkę nie chcemy płacić ceny okładkowej, tylko dużo niższą, do czego przyzwyczaiły nas wszechobecne promocje. Brakuje rozwiązań systemowych, a druga rzecz, to że polski rynek książek sam się zjada, przez to, że jest mały, więc mało na nim pieniędzy i każdy gra na siebie. Łańcuch, w którym każdy był specjalistą w swojej dziedzinie, aktualnie bardzo się skraca. Kiedyś składali się na niego autorka, wydawca, redaktorka, tłumacz, korektorka, składacz, graficzka, drukarz, wreszcie promotorka, dystrybutor i na końcu księgarka i krytyk literacki. Dziś każdy chce lub musi robić wszystko. Niektóre wydawnictwa całkiem zrezygnowały z korekty, prasa tak samo. Jak często bywa, droga na skróty pozwala zyskać na czasie, ale wiąże się z nieproporcjonalnie dużą stratą. Książki cierpią na jakości, ludzie są przepracowani. Kolejny kłopot to olbrzymia nadprodukcja. Wydaje się dużo książek naprawdę niekoniecznych, i nie chodzi mi tu o podział na literaturę wysoką czy niską, bo jestem mu przeciwna. Aberracją jest to, że o książce najgłośniej jest wtedy, gdy jeszcze nie można wziąć jej do rąk.
W księgarni był to jeden z naszych celów, odkurzanie i docenianie książek spoza afisza. Polecam wyłamanie się od pompowanego przez kapitalizm prymatu nowości i czytania w swoim tempie tego, na co w danym momencie mamy ochotę
To jest ciekawe zjawisko, mówiące dużo o kulturze czytania. Wszystko się kręci wokół nowości, a przecież, tak jak powiedziałaś w wywiadzie dla Gazety Wyborczej, dobra literatura się nie starzeje. I mam wrażenie, że takie miejsca jak twoje, przypominają o tym i chcą wpływać na tę kulturę czytania, poprzez docenianie literatury, nie tylko tej najnowszej.
Tak, to jest szeroki problem. O książce najwięcej mówi się na długo zanim wejdzie na rynek. Jeszcze jej nie ma, a już pojawia się na stronie wydawcy z 40% rabatem, co sugeruje, że nie jest warta ceny wydrukowanej przez niego na okładce. To obniża wizerunkowo wartość książki. W tej patologicznej sytuacji postawa wydawców mnie nie dziwi – jeśli nie zrobią przedsprzedaży u siebie, zrobi ją za nich paraksięgarski dyskont, przez co sami nie zarobią niemal wcale. Po drugie, cała machina promocyjna – wywiady, recenzje, zalew postów w social mediach, odpala się przed rozpoczęciem szerokiej dystrybucji. Czytelniczki i czytelnicy przychodzą więc do mnie do księgarni po tytuł, który będzie dostępny dopiero za dwa tygodnie. A kiedy książka, którą chcieli przeczytać wreszcie się pojawia, oni pytają już o następny tytuł, którego jeszcze nie ma. Ta spirala nakręca się i nie służy nikomu. Na Facebooku i Instagramie Do Dzieła mamy hashtag #ZnowuNowe. Bo jasne, wszyscy lubimy nowe książki, moment dostawy jest ekscytujący, ale dziś pęd i oczekiwanie dominują nad radością lektury. I tak, absolutnie uważam, że dobre książki się nie starzeją. Wzrosty cen są szansą dla starszych tytułów, które mogłyby zyskać drugie życie. Ale jest to trudne, bo w przestrzeni publicznej rzadko się o nich mówi. W księgarni był to jeden z naszych celów, odkurzanie i docenianie książek spoza afisza. Polecam wyłamanie się od pompowanego przez kapitalizm prymatu nowości i czytania w swoim tempie tego, na co w danym momencie mamy ochotę.
Do Dzieła jest księgarnią kameralną, ale też kuratorowaną. Wyjaśnisz, co to znaczy?
Księgarnia kameralna to taka, w której dokonuje się autorskiej selekcji sprzedawanych tytułów, jesteśmy ekspertkami od książek, które znajdują się na naszych półkach, mimo że nie sposób ich wszystkich przeczytać. Można z nami o literaturze porozmawiać, to zawsze najbardziej wyczekiwane momenty pracy. To także miejsce, gdzie organizowane są wydarzenia, w których literatura stanowi punkt wyjścia. Mikro centrum kultury.
Jak wygląda codzienna praca w księgarni?
Prowadzenie każdego biznesu jest pracą, z której mentalnie właściwie się nie wychodzi. Cieszę się, że miałam świetne współpracowniczki, które odciążały mnie, inspirowały i często wychodziły z inicjatywą. Ogromnie to doceniam. Nasza codzienna praca to mnóstwo prozaicznych zajęć, dość wymienić faktury, sprzątanie, przyjmowanie dostaw. To jest też praca fizyczna, tu się dźwiga na potęgę. Panuje taki romantyczny stereotyp, że księgarstwo to praca marzeń, w której się siedzi i czyta i niewiele więcej. Niewiele ma to wspólnego z rzeczywistością, bo jak nikt nie przychodzi, to się martwię, dlaczego tak jest i myślę, co zrobić, żeby jednak przyszedł. I zawsze jest coś do zrobienia z listy powyżej.
Nie mówiąc o tym, że przez ostatni czas miałaś dwie prace…
Zawsze miałam równolegle inną pracę. Albo dwie. Wcześniej pracowałam w Wydawnictwie Uniwersytetu Łódzkiego, równocześnie robiłam doktorat. I zawsze, pracując gdzie indziej, przesuwałam pieniądze tutaj, żeby utrzymać księgarnię. Myśląc o Do Dzieła te cztery lata temu, bardzo mi zależało na stworzeniu przestrzeni, w której ludzie będą mogli się spotykać i rozmawiać o literaturze. To był moment, w którym biblioteki nie były tak mocno rozhulane jak teraz. Dziś wiele z nich to atrakcyjne wizualnie przestrzenie, gdzie znajdują się nowe, ładne książki. Ale jest też druga strona medalu – trudno w bibliotece o dostępność starszych tytułów, które lata świetności jako przedmioty mają dawno za sobą, a przecież mnóstwo wartościowych opowieści nie doczekało się wznowień. Półki wypełniane są przede wszystkim książkami, które najchętniej się wypożycza, i to dobrze, bo zadaniem biblioteki jest bezpłatny dostęp do literatury. Ale należałoby również dbać o rozwój czytelniczy, dostęp do książek mniej oczywistych albo np. do poezji. Poza tym, łódzkie biblioteki mogą rozszerzać księgozbiór jednego u dystrybutora, który wygrał przetarg, przez co trudniej w nich dostać książki bardziej niszowych wydawnictw. Jeśli chodzi o wydarzenia w bibliotekach, organizowane są spotkania autorskie, ale zdarza się, że książka przegrywa z kursem jogi, robienia makatek czy innych aktywności, bardzo miłych, ale nie mających nic wspólnego z czytaniem. To zadanie domu kultury, nie bibliotek. Zmierzam do tego, że zależało mi na stworzeniu przestrzeni, w której można o książkach porozmawiać miedzy sobą, ale też z autorkami i autorami, chciałam organizować dyskusje, panele, warsztaty, klub książki. Chodziło mi o żywą wymianę myśli, takiego miejsca mnie samej w Łodzi brakowało. Wiedziałam, że w Do Dzieła to ma być najważniejsze. Może dlatego to zamknięcie nie jest dla mnie aż tak trudne, bo sam akt sprzedaży nigdy nie był dla mnie najważniejszy. Oczywiście potrafię i lubię wybierać i polecać książki, ale najważniejsza była i jest praca z ludźmi. I teraz, mimo nieodległego braku księgarni, chcę utrzymać te działania. Wiem, że to nie będzie koniec, właśnie poprzez relacje, które na Próchnika 3, ale też online, się zawiązały.
Może dlatego to zamknięcie nie jest dla mnie aż tak trudne, bo sam akt sprzedaży nigdy nie był dla mnie najważniejszy
Jak się tworzy takie relacje wokół książek? Jak robiłaś to przez te cztery lata?
To się trochę samo działo. Ja bardzo lubię ludzi. Nie mogłabym pracować tylko za biurkiem. Bo po pierwsze, lubię gadać, a po drugie, mnie samej dużo relacje dawały i dużo mnie nauczyły. Przez cały czas istnienia Do Dzieła, naprawdę miałam bardzo mało sytuacji, w których musiałam zmuszać się do rozmowy, nie potrafię udawać ciekawości, już prędzej wycofam się z wymiany zdań. Najbardziej niesamowite było dla mnie to, kiedy przychodzili tutaj ludzie, którzy na początku w ogóle się nie odzywali. Na przykład przez pół roku uczestniczyli w klubie książki, ale nic nie mówili. Aż nagle otwierali się, zabierali głos, dużo opowiadali. Bardzo doceniam to, że mamy teraz w ramach klubu książki dwudziestokilkuosobową społeczność bardzo różnych osób. I że rozmawiamy „tylko” o literaturze, nie ma potrzeby gadania o prywacie, bo mówiąc o książkach, mówimy sobie wszystko, co dla nas naprawdę ważne. I to wokół literatury buduje się opowieść. Ważna jest uważność na drugą osobę, ważna jest komunikacja. Teraz zdarza się coraz mniej takich sytuacji, że ktoś przychodzi i pyta: a czemu tak drogo? Bo dużo osób już nas zna. Ale przez te cztery lata konsekwentnie tłumaczyłam, skąd wynika ta cena (oprócz tego, że z okładki), czemu spotkania są biletowane. To bywało uciążliwe, ale uświadamianie społeczeństwa jest bardzo ważne. Więc te relacje buduje się w dużej mierze na szczerości i ciekawości. I one potrzebują czasu i wzajemnego szanowania granic. Wierzę, że udało mi się dawać innym przestrzeń do opowiadania siebie wokół literatury.
Mówisz często, że Do Dzieła to ludzie. I że mimo zamknięcia księgarni, zostają relacje. Jak teraz będzie działać Dzielny Klub Książki?
Kamienica Hilarego Majewskiego zaproponowała mi przeniesienie Dzielnego Klubu Książki do ich siedziby. Będziemy spotykać się tam raz w miesiącu, tak jak do tej pory. Oprócz tego, będę prowadzić też cykl spotkań poświęconych humanistyce architektonicznej, co jest tematem związanym z działalnością tego miejsca. Nasz DKK to przestrzeń otwarta na każdego, nie trzeba się zapisywać na spotkania, w każdym momencie można dołączyć. Wspólnie wybieramy lektury dwa miesiące na przód, żeby było wiadomo, co czytać. Ja jedynie nadaję kierunek tym rozmowom, ale odbywają się one zupełnie swobodnie, bez żadnego scenariusza. Najpierw była nas garstka – siedem albo osiem osób. A od jakiegoś czasu wciąż nas przybywa. I większość zostaje na dłużej.
Kocham Łódź, przede wszystkim za ludzi, którzy tu mieszkają. Ale ciężko byłoby mi tu żyć i działać bez księgarni, która była przez ostatnie cztery lata centrum mojego świata
Twoja decyzja o zamknięciu księgarni zbiegła się z odejściem z Domu Literatury. Zamykasz pewien rozdział, opuszczasz Łódź. Nie widzisz tu przestrzeni dla siebie i swoich działań?
Tak, wyjeżdżam z Łodzi, ale chcę podkreślić, że nie mam żadnej traumy związanej z tym miastem. Jestem z Łodzi i być może kiedyś tu wrócę. Teraz bardzo potrzebuję zmiany. Jestem zmęczona pracą w dwóch miejscach, ale też własnym narzekaniem. Ta decyzja, choć trudna, pozwoliła mi odzyskać sprawczość. Kocham Łódź, przede wszystkim za ludzi, którzy tu mieszkają. Ale ciężko byłoby mi tu żyć i działać bez księgarni, która była przez ostatnie cztery lata centrum mojego świata. Z przyjemnością przyjęłam propozycję pracy na stanowisku wicedyrektorki Domu Literatury w Łodzi, ale tak częste spotykanie się ze ścianą przy najprostszych zdawałoby się działaniach, ograniczona otwartość i chęć współpracy oraz brak perspektyw na zmianę są dla mnie nieakceptowalne. Do tego dochodzi olbrzymie niedofinansowanie tego miejsca. Niemniej ten niewiele ponad rok w DL-u pozwolił mi zdobyć nowe doświadczenie, choć trochę zmienić wizerunek tej instytucji i zrealizować kilka ważnych projektów. Trzymam kciuki za dalsze działanie tej instytucji i tych osób w niej pracujących, którym naprawdę zależy na literaturze.
Nie ma w Łodzi dla ciebie innych możliwości pracy z literaturą?
Na pewno nie na stanowisku, które byłoby dla mnie rozwojowe. Przez ostatnie lata większość literackich wydarzeń odbywała się z różnego rodzaju moim udziałem. Wspaniale było stanowić ich część, ale sama też potrzebuję intelektualnych bodźców, inicjatyw, w których mogłabym uczestniczyć z ciekawością i nic więcej nie robić. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że nie mam się czym inspirować, a że bardzo tego potrzebuję. Dlatego Kraków wydał mi się oczywistym wyborem. Chwilę odpocznę i zacznę szukać pracy z ludźmi i literaturą.
Z tego, co mówisz, wnioskuję, że nie widzisz dla siebie miejsca poza książkami. Czym jest dla Ciebie literatura?
Literatura to życie [śmiech]. Nigdy nie miałam takiego momentu, kiedy nie czytałam. To zawsze było dla mnie ważne, od dziecka. Babcia poświęcała mi dużo czasu i nauczyła mnie czytać. Chodziłyśmy razem do biblioteki, do księgarni. Szybko przerzuciłam się na „dorosłe” książki, bo jeśli chodzi o literaturę młodzieżową, to za naszych czasów wybór był mocno ograniczony. Spotykając się z tekstem, bardzo dużo dowiadujemy się o sobie. Ale książki są też punktem wyjścia do rozmowy. Jako ludzie mamy dużą potrzebę opowiadania siebie. Można to robić na wiele rożnych sposobów. Tym, który najbardziej przemawia do mnie, jest literatura.
Zamknięcie Do Dzieła wywołało duże poruszenie i wywiązała się wokół niego żywa dyskusja. Co bierzesz dla siebie ze wsparcia tak wielu osób?
Kończę tę przygodę z ogromną wdzięcznością, że przychodziły i nadal przychodzą tu fantastyczne osoby. Ta społeczność jest powodem, dla którego nie zamknęłam Do Dzieła wcześniej, mimo że nie spinało się biznesowo. Dużo osób teraz przychodzi z poczuciem winy, że kupowało za mało książek, ale to zupełnie nie tak, nie myślę o tym w ten sposób.
Mam wrażenie, że ta dyskusja i czasem nawet oskarżenia, że Do Dzieła się zamyka, bo ludzie nie kupowali, jest też o pewnym uprzywilejowaniu i o kulturze czytania. Bo przecież nie każdego stać na kupowanie książek parę razy w miesiącu, zwłaszcza kiedy są one w okładkowych, a nie promocyjnych cenach. I wspaniale, żeby takie miejsce, jak Do Dzieła, mogło się utrzymać, zwłaszcza, że nie kupujemy tu tylko książek, ale Twój wybór, rozmowę, spotkania. Ale czy można za to zamknięcie kogoś obwiniać?
Podjęłam decyzję o zamknięciu Do Dzieła, bo pasja i samorealizacja to za mało powodów, by prowadzić biznes. Ale nie mam do nikogo pretensji, zdaję sobie sprawę, że kupowanie książki w cenie z okładki, gdy w innym miejscu można nabyć ją dużo taniej, to przywilej. Na spotkania Klubu Książki przychodzą osoby, które kupują książki u mnie, ale też takie, które korzystają z biblioteki, czytają elektronicznie. Albo kupują je w Internecie. Nie przeprowadzam dochodzenia w tym zakresie, świetnie, jeśli książka została kupiona w DD, ale bardziej cieszy mnie fakt, że ktoś książkę przeczytał i chce o niej porozmawiać. Są różne strategie, jeśli chodzi o książki. Niektórzy czytają tylko e-booki, bo na przykład nie mają gdzie trzymać książek, mieszkając na 20 metrach kwadratowych. Albo po prostu nie mają potrzeby trzymania książek, które przeczytają raz, a potem już do nich nie wrócą. To jest indywidualna sprawa każdej osoby. I oczywiście, gdyby więcej osób kupowało w Do Dzieła, może bym tego miejsca nie zamknęła. Ale wolałabym uniknąć teraz tego typu frustracji. I może właśnie dlatego bardziej skupiam się na spotkaniach, warsztatach, klubie, na budowaniu społeczności, niż na fizycznej przestrzeni i sprzedaży.
A nie masz wrażenia, że to też specyfika i problem Łodzi, w której nie zarabia się tyle, co w innych dużych miastach i być może brakuje osób nabywających dobra kultury?
Tak, dlatego zawsze zależało mi na wychodzeniu do ludzi, na luzie, bez budowania poczucia o jakiejś elitarności, do której ktoś nie może dostąpić. Literatura jest dla każdego i może być punktem wyjścia do rozmów na bardzo wiele tematów. Dlatego wychodziłam z moimi książkami do przestrzeni publicznej, bywałam na różnych, nie tylko książkowych wydarzeniach. Ważne, żeby książki były w wielu miejscach, nawet jeśli nie wszyscy je kupują. Chciałam pokazać, że literatura jest ważna, dostępna i że może być początkiem wspaniałej przygody, także wtedy, gdzie się jej nie spodziewamy. Trzeba tylko dać jej szansę.
__________________________
Paulina Frankiewicz - aktywistka literacka i filozofka. Do końca września 2024 właścicielka kameralnej księgarni Do Dzieła i wicedyrektorka Domu Literatury w Łodzi.
__________________________
Eliza Gaust - kulturoznawczyni, trenerka antydyskryminacyjna, działająca w obszarze DEI (Diversity, Equity & Inclusion), dziennikarka.
__________________________
Wydarzenia w księgarni Do Dzieła:
_______________