Czy można uwolnić najważniejszą ulicę miasta od plagi „samochodozy” i przywrócić ją pieszym oraz rowerzystom? Piotr Salata-Kochanowski z Fundacji Ulicy Piotrkowskiej proponuje proste rozwiązanie w rozmowie z Marcinem Polakiem.
Muzyka Kapeli ze Wsi Warszawa płynęła z radia w śliwkowym Audi A4 Cabrio, które od dłuższej chwili tkwiło w korku na Piotrkowskiej. Miłosz apatycznie obserwował niekończącą się kolumnę samochodów przed sobą, myślami był jednak gdzie indziej. Właśnie wrócili z Agą z Ornety na Warmii, gdzie przez dwa miesiące wypoczywali w siedlisku nad rzeką, kupionym przez ich przyjaciół z Wolimierza. Kiedy dojechali wreszcie na miejsce, jeszcze przez chwilę siedzieli w kabriolecie, patrząc w dal spod słomkowych kapeluszy. Miłosz kochał swoją pracę w teatrze, ale wciąż nie mógł się otrząsnąć z wakacyjnego rozleniwienia. Z samochodu wysiedli boso i spokojnie poszli do Pissaalmacchina, by zamówić pizzę z hummusem, kiszonymi algami i skórką liczi. Nie było nawet kolejki. Obok toczył się patrol Straży Miejskiej, była piękna sierpniowa niedziela w Łodzi.
To wydarzyło się naprawdę, no, może tylko trochę ubarwiłem. Piotrkowska jest wielkim parkingiem. Razem z Kosmą Nyklem zaproponowaliście utworzenie deptaku na Pietrynie. Dlaczego? ;)
Powodów jest kilka. Przede wszystkim dlatego, że Piotrkowska jest wyjątkowa. To wizytówka naszego miasta. Wiele osób utożsamia centrum Łodzi z tą ulicą. Problem w tym, że władze miasta dla tej ważnej przestrzeni publicznej wybrały pośrednie rozwiązanie – coś między deptakiem, jaki znamy z większości europejskich miast, a zwykłą ulicą, gdzie piesi poruszają się chodnikiem. Łatwo zauważyć, że ten model się nie sprawdza. Przybywa samochodów, które nielegalnie poruszają się po Piotrkowskiej od placu Wolności do tzw. Stajni Jednorożców i parkują w niedozwolonych miejscach na tym odcinku. Służby porządkowe nie radzą sobie w tym modelu. W efekcie ta wyjątkowa przestrzeń niszczeje. Kruszeje nawierzchnia, przybywa plam oleju, destrukcji ulega też Pomnik Łodzian, czyli kostki z nazwiskami mieszkańców, które są wbudowane w środek jezdni.
Szczęście w nieszczęściu, że podobne rozwiązania od lat występują w większości dużych europejskich miast, często na obszarze większym niż Piotrkowska. Łódzcy decydenci nie muszą więc wymyślać koła na nowo. Wystarczy skorzystać z doświadczeń Krakowa, Wrocławia, Lublina czy innego miasta z tzw. deptakiem
Boję się dwóch rzeczy: zarówno tego, że urzędnicy nie zdecydują się na deptak, jak i tego, że to zrobią, ale na łapu-capu, bez namysłu, a później nie będą egzekwować warunków, na które wspólnie się umówimy. Bo jakoś umówić się trzeba.
Oczywiście, jest to pewne wyzwanie dla władz miasta. Szczęście w nieszczęściu, że podobne rozwiązania od lat występują w większości dużych europejskich miast, często na obszarze większym niż Piotrkowska. Łódzcy decydenci nie muszą więc wymyślać koła na nowo. Wystarczy skorzystać z doświadczeń Krakowa, Wrocławia, Lublina czy innego miasta z tzw. deptakiem. W Łodzi mamy to samo prawo, te same możliwości samorządu, podobne potrzeby ludzi, zatem u nas też się powinno udać.
Na początek proponujemy, aby zmiany objęły odcinek od Roosevelta do Tuwima/Struga. Dzięki temu będzie można zobaczyć, jak przyjęte rozwiązanie sprawdza się na stosunkowo krótkim fragmencie Piotrkowskiej, czy nie potrzeba jakichś zmian, itd. Kolejnym uwolnionym odcinkiem powinien być fragment do woonerfu Traugutta/6 Sierpnia. Sugerujemy taką kolejność, bo niebawem zostanie otwarta nowa ulica między Tuwima a Moniuszki. Dzięki temu, jak zauważa Menadżer Ulicy Piotrkowskiej, Piotr Kurzawa, możliwy stanie się dojazd do nieruchomości, które obecnie obsługiwane są bezpośrednio od Piotrkowskiej.
Będę trochę adwokatem diabła. Na Piotrkowskiej mieszka sporo osób, które nie mają mieszkań własnościowych, ludzie wynajmują je od lat, nie wszyscy mają meldunek, bez tego nie jesteś prawnie mieszkańcem, także trudno dojechać do miejsca zamieszkania. Są nawet właściciele knajp, którzy mieszkają blisko swoich lokali. Jak będą funkcjonować, jeśli zrobimy deptak?
Normalnie – tak jak w większości dużych europejskich miast, w tym polskich, gdzie też żyją mieszkańcy, gdzie też są przedsiębiorcy. Nie trzeba jednak opuszczać Łodzi, aby przekonać się, jak mogłoby to funkcjonować. W ramach modyfikacji dotychczasowych zasad, jako Fundacja Ulicy Piotrkowskiej, proponujemy na wskazanych odcinkach legalizację poruszania się pieszo całą szerokością ulicy oraz wprowadzenie możliwości odholowania parkujących pojazdów na koszt właścicieli. Tylko i aż tyle. Przecież od wielu lat jedynie określone pojazdy mogą wjeżdżać na Piotrkowską, a od kilku lat taksówki nie mogą tu parkować (wolno im tylko na chwilę się zatrzymać), są też ustalone godziny dostaw do lokali. Nie ma więc mowy o rewolucji. W istocie proponujemy kosmetyczne zmiany, które ułatwią egzekwowanie przepisów obowiązujących na Piotrkowskiej już od dawna.
Nie jest to aż takie proste w Polsce, gdzie już kilka lat temu miał zostać zniesiony obowiązek meldunku, ale jednak do tego nie doszło. Jeśli nie masz zameldowania, nie masz prawa do karty mieszkańca, nawet gdy mieszkasz tu kilkanaście lat. Ale zostawmy na razie tę kwestię. Uważam, że bez ustawienia fizycznych barier nie uda się wyegzekwować zakazu wjazdu. Jeżeli bariery są, każdy mieszkaniec wie, że może wyjechać lub wjechać tylko to określonej porze. O egzekwowaniu przepisów możemy gadać w nieskończoność…
Po remoncie Piotrkowskiej pojawiły się automatyczne słupki, które niestety są niewykorzystanym narzędziem. Według ZDiT nie można wydawać pilotów do nich mieszkańcom, ponieważ mogą być one używane tylko „pod nadzorem uprawnionych podmiotów”.
Nie po to wydajemy z publicznych pieniędzy miliony na przemianę miasta, remonty, zieleńce, aby ktoś de facto dewastował efekty tych wysiłków, bo nie może przejść kilkunastu metrów więcej i zaparkować w wyznaczonym miejscu
Od jakiegoś czasu zbieram się do napisania tekstu o „samochodozie” w Łodzi i przy okazji analizy sytuacji na Piotrkowskiej doszedłem do wniosku, że problem parkowania nie jest specjalnie trudny do rozwiązania. Przez większość czasu parkują wciąż te same osoby, przedstawiciele określonych grup: właściciele knajp, taksówkarze i osoby niby uprawnione, a jednak nie.
Problem z „parkingową recydywą” jest duży i wynika ze słabej egzekucji przepisów. Mamy bowiem pewien paradoks: gdy zaparkujemy w wyznaczonym miejscu, ale nie uiścimy opłaty, mamy większe prawdopodobieństwo dostania mandatu, niż gdy zostawimy auto w miejscu, gdzie parkować po prostu nie wolno. Ten paradoks występuje także w innych miastach. W Łodzi problem nielegalnego parkowania w centrum stał się jednak na tyle duży, że sami strażnicy miejscy przyznają, że nie są w stanie opanować sytuacji. Wypisanie mandatu, założenie blokady, następnie powrót na miejsce w celu zdjęcia blokady zajmuje sporo czasu. Jak pokazuje praktyka, to większe obciążenie dla służb niż dla osoby niestosującej się do przepisów. Dlatego proponujemy wprowadzenie na Piotrkowskiej możliwości odholowywania aut na koszt właściciela. Na przykład, w Krakowie wyznaczona firma ma 15 minut na pojawienie się z lawetą. Taki przepis zapewnia nieuchronność i dotkliwość kary. Łódź musi w końcu podjąć podobne działania. Chodzi o dobro wspólne. Nie po to wydajemy z publicznych pieniędzy miliony na przemianę miasta, remonty, zieleńce, aby ktoś de facto dewastował efekty tych wysiłków, bo nie może przejść kilkunastu metrów więcej i zaparkować w wyznaczonym miejscu.
Kiedyś taksówki zaczynały zjeżdżać się pod siedzibę UMŁ wieczorem, a teraz taniec godowy taxi trwa od popołudnia i to na zdecydowanie dłuższym odcinku ulicy. Skoro urzędnicy nie potrafią nic z tym zrobić, może łodzianie powinni umówić się między sobą, że od wiosny do jesieni w każdy piątek od 18.00 Piotrkowska należy do nich i sami sobie robią deptak? Jest jednak minus partyzanckiego rozwiązania – bez usankcjonowania tej sytuacji wchodzimy w paradę rowerzystom czy mieszkańcom Piotrkowskiej.
Jeżeli ta sytuacja nie jest usankcjonowana, możemy nawet dostać mandat. O mały włos sam się o tym nie przekonałem. Skończyło się na szczęście tylko na pouczeniu.
Co w takim razie z ruchem rowerowym? Pod postem fundacji o deptaku widziałem wpis znajomej, w którym słusznie zauważyła, że już teraz trudno przejść przez ulicę wśród pędzących rowerów. W przypadku utworzenia deptaku problem może się jeszcze nasilić. Zasugerowałem jej, że gdy na ulicy pojawią się spacerowicze, rowerzyści nie będą mogli tak szybko jeździć. Ale może się też okazać, że powstanie odwrotny problem – ulica przestanie być przyjazna dla rowerzystów.
A czy jest przyjazna obecnie? Jadąc rowerem Piotrkowską, trzeba przecież uważać na jadące i wykręcające auta, na otwierane drzwi samochodów, na pieszych, którzy przechodzą przez ulicę lub robią sobie zdjęcia na jej środku, itd. Bez wątpienia Piotrkowska jest dla rowerzystów ważną trasą na linii północ-południe. Ze względu na innych użytkowników nie jest to jednak velostrada. Na szczęście ulica jest szeroka, więc i piesi, i rowerzyści pomieszczą się, wystarczy tylko zachować ostrożność.
Warto jednak mieć świadomość, że rowerów i hulajnóg w Łodzi przybywa. Dlatego bez względu na to, czy uda się zamienić chociaż niewielki fragment Piotrkowskiej w deptak, czy też nie, Miasto powinno myśleć o stworzeniu alternatywnej szybkiej i bezpiecznej trasy dla użytkowników rowerów i hulajnóg.
Powróćmy do rozwiązania warszawskiego. Robimy deptak w weekendy, w sezonie wiosenno-jesiennym, co i tak nie rozwiązuje do końca kwestii rowerów.
Nie rozwiązuje do końca kwestii rowerów, nie rozwiązuje kwestii niszczenia nawierzchni. Jestem zwolennikiem tymczasowych zmian w przestrzeniach publicznych i testowania rozwiązań, ale nie w tym przypadku. Łódź i Piotrkowska zasługują, aby chociaż fragment ulicy był prawdziwym deptakiem, aby kluczowa przestrzeń publiczna miasta była przyjazna pieszym i rowerzystom.
Gdyby w Straży Miejskiej działał najprostszy system rejestracji wykroczeń, gdyby osoby decyzyjne przykładały wagę do tego, co się dzieje na Piotrkowskiej, strażnicy wiedzieliby, że parkują tu ciągle te same osoby. Zdarza się i tak, że podjeżdża patrol z blokadą, a w tym samym momencie wychodzi właściciel auta i zagaduje, że już odjeżdża. Patrol rezygnuje z założenia blokady, luksusowa fura odjeżdża bez mandatu. Następnego dnia znów stoi w tym miejscu. Jeśli zdarzy się cud, podjeżdża inny patrol z blokadą i....
Dlatego nie ma sensu bawić się w kotka i myszkę. Jeżeli będzie działał przepis o odholowaniu, to skończą się takie zagrywki. Gdy kierowca lawety nie przyjedzie w odpowiednim czasie lub będzie dogadywał się z kierowcami, to Miasto będzie mogło nałożyć karę na takiego wykonawcę.
Ten system nie zadziała np w przypadku taksówkarzy. Przecież nikt nie odholuje samochodu, w którym siedzi kierowca, a przecież on właśnie przyjechał po klienta ;). Widziałem taki wpis/mem kolegi mieszkającego w Warszawie, który bardzo mnie rozbawił: "Nowy Świat/Świętokrzyska. Cierpliwe kamienne bloki wysłuchają każdego autkowicza, jak im wyjaśnia, dlaczego musi wjechać w tę ulicę i jaką ma nadzwyczajną sprawę."
Powiem tak. Jakoś na Starym Mieście w Krakowie czy Wrocławiu taksówki nie parkują na kluczowych przestrzeniach – te i inne przykłady pokazują więc znowu, że jakoś się da. Łódź jest wyjątkowa jeżeli chodzi o architekturę, układ urbanistyczny czy pewien unikalny klimat miasta. Skończmy jednak z tłumaczeniem, że w innych kwestiach, np. prawa, stosowania dobrych praktyk, Łódź jest tak niepowtarzalna, że coś, co sprawdza się w innych polskich miastach u nas nie zadziała. Pewne rozwiązania wymagają oczywiście dostosowania do lokalnej specyfiki, ale jeśli najważniejsze przestrzenie w innych miastach mogą nie być traktowane jako nielegalny parking, to w Łodzi też jest to możliwe. Skoro u wszystkich innych coś działa, a u nas nie, to raczej sygnał, że coś źle zostało zrobione.
Myślę, że sporym problem jest to, że strażnicy miejscy nie znają przepisów. Zapytałem ostatnio dwóch strażników, którzy wlepiali mandat rowerzyście, czemu ciągle zatrzymują rowerzystów, skoro tuż obok stoi pełno samochodów. Odpowiedzieli mi: bo możemy, a poza tym wszystkie te samochody mają albo zezwolenia (pierwszy z brzegu nie miał), albo kartę parkingową dla niepełnosprawnych. Parę lat temu na Piotrkowskiej stało kilkadziesiąt „samochodów inwalidzkich”. Każdy, kto chciał, załatwiał sobie taką kartę, a Miasto postanowiło rozwiązać ten problem, tworząc miejsca w przecznicach.
Faktycznie, wiele osób myśli, że karta inwalidzka to taki „joker”, dzięki któremu można wszędzie wjechać i zaparkować. Nie jest to jednak prawdą.
Doświadczenia innych polskich miast pokazują, że najskuteczniej działa właśnie wprowadzenie możliwości odholowywania na koszt właściciela oraz montaż słupków
Wszyscy powinni być równi wobec prawa i nie rozumiem, na przykład, osób, które jeżdżą rowerami po chodniku na Piotrkowskiej. Trochę to jednak dziwne, że ściga się rowerzystów za brak dzwonka, gdy obok stoi pełno aut, a kierowcy nie wiedzą, jaka obowiązuje tu dozwolona prędkość.
Nie znam danych mówiących, ilu kierowców, a ilu rowerzystów Straż Miejska zatrzymuje na Piotrkowskiej. Co do zwiększenia liczby strażników, to oczywiście sprawa rozbija się o pieniądze, na których nadmiar samorząd nie narzeka. A w kwestii nielegalnego parkowania kilka nowych etatów nie rozwiąże problemu. Doświadczenia innych polskich miast pokazują, że najskuteczniej działa właśnie wprowadzenie możliwości odholowywania na koszt właściciela oraz montaż słupków.
Pozwolę sobie nie zgodzić się z tym, że kilka etatów nic nie zmieni. Może urzędnicy powinni zastanowić się, co jest większym problemem: rowery bez dzwonków czy zastawiona samochodami reprezentacyjna ulica wraz z okolicznymi przejściami dla pieszych? Na Kościuszki na wysokości pasażu Rubinsteina zawsze ktoś stoi tuż przed pasami, wjeżdżając pomiędzy znak zakazu zatrzymywania i przejście dla pieszych. Tam samochody nie jeżdżą wolno. Na Roosevelta sznur samochodów stoi na zakazie na chodniku. Ich kierowcy okradają Miasto z opłat – po wizycie na Offie i wydaniu dwóch stów na kolację nie starcza im 3,5 zł na opłatę parkingową. Pod Urzędem Marszałkowskim od lat codziennie dziesiątki samochodów parkują na drodze pożarowej. Pieniądze na nowe etaty dla strażników miejskich leżą na ulicy.
Poruszasz tutaj dwie kwestie: brak opłaty za postój i parkowanie w przestrzeniach do tego nieprzeznaczonych. Funkcjonowanie strefy płatnego parkowania w Łodzi to złożony temat, byłbym ostrożny z rozpoczynaniem go. Dotyczy wielkości obszaru, opłat, kar, szybkości kontroli, egzekwowania nieopłaconych mandatów, itd. Jak sam widzisz, problem jest ogromny, a przecież zakres obowiązków Straży Miejskiej jest o wiele szerszy niż tylko zakładanie blokad na koła. Myślę, że lepiej by było, aby w kwestii parkowania straż została możliwie odciążona lawetami i słupkami, a zajęła się innymi problemami w mieście, których przecież też nie brakuje. Sprowadzanie roli strażników do żandarmów parkowania spłyca sens funkcjonowania takiej jednostki. W końcu jednym z popularnych argumentów zwolenników likwidacji Straży Miejskiej jest właśnie to, że tylko utrudnia życie kierowcom, zamiast zajmować się „prawdziwymi” problemami.
Moim zdaniem Urząd prowadzi nieco schizofreniczną politykę, w ramach której z jednej strony punktowo tworzy woonerfy i likwiduje część miejsc parkingowych, a jednocześnie zniechęca do podróży komunikacją miejską czy rowerem
Wydaje mi się, że to nie są dwie różne kwestie, a podział kompetencji jest ustalony. Po jednej stronie ulicy mamy strefę płatnego parkowania, a po drugiej – zakaz zatrzymywania. W pierwszym z miejsc brak opłaty parkingowej skutkuje wezwaniem do zapłacenia kary wystawionym przez prawnika Zarządu Dróg i Transportu w Łodzi. Zwykle po 30 minutach czy godzinie nieopłaconego postoju można znaleźć za wycieraczką mandat. Natomiast parkowanie na zakazie po drugiej strony ulicy to już sprawa Straży Miejskiej, która powinna dbać o to, żeby kierowcy zostawiali samochody w wyznaczonych miejscach. Praktyka pokazuje, że można z łatwością uniknąć konsekwencji tego procederu. Nie chodzi tylko o to, że tacy kierowcy okradają Miasto, rozjeżdżają wyremontowane chodniki, utrudniają poruszanie się osobom niepełnosprawnym. Parkowaniem przed przejściami dla pieszych czy na drodze pożarowej stwarzają zagrożenia życia. Zatem argumenty o zajęciu się „prawdziwymi" problemami są w istocie uzasadnione, bo o to są prawdziwe problemy.
Swoją drogą, pamiętasz, jak rok temu jeden z radnych prosił społeczników o pomoc w ustaleniu miejsc, w których auta parkują przed przejściami dla pieszych? Ilekroć przejeżdżam Kościuszki i prawie zatrzymuję się przed wcześniej wspomnianym przejściem przy pasażu, zastanawiając się, czy zaraz zza auta jakiegoś idioty nie wyskoczy na jezdnię dziecko, myślę, że rok to sporo czasu na zebranie informacji i namówienia urzędników do postawienia tam słupków.
Pierwszy raz w Łodzi (śmiech)? Zauważ, jak wielu kierowców reaguje na jakiekolwiek zmiany w przestrzeni ulic. Na przykład w ramach remontu Jaracza dokonano w praktyce kosmetycznych zmian. Pas do parkowania został, dwa pasy do jazdy dalej są, a mimo to w kontekście tej inwestycji nie brakowało wypowiedzi, według których był to niemalże zamach na kierowców. Moim zdaniem Urząd prowadzi nieco schizofreniczną politykę, w ramach której z jednej strony punktowo tworzy woonerfy i likwiduje część miejsc parkingowych, a jednocześnie zniechęca do podróży komunikacją miejską czy rowerem. Efekt jest taki, że dla wielu osób w Łodzi dla auta nie ma sensownej alternatywy. Przybywa samochodów, więc każdy metr kwadratowy, gdzie można zaparkować, staje się istotny. A hipotetyczne niebezpieczeństwo, o którym wspominasz, schodzi na dalszy plan. Tam gdzie nie można pochwalić się wspominanym woonerfem, władze nie mają interesu, aby zmieniać status quo. Miasto samo nałożyło sobie pętlę na szyję.
Czemu sami urzędnicy nie dostrzegają problemów? Czy dostrzegają, ale nie reagują? Schemat zawsze jest podobny: mamy problem, udajemy, że go nie widzimy, pojawiają się społecznicy, potem media, wtedy uznajemy, że może coś zrobimy, ale raczej tak na odwal.
Problem jest złożony, ale na potrzeby odpowiedzi uproszczę go do dwóch przyczyn. Po pierwsze wiele z tych problemów wynika z systemu. Pamiętajmy, że powierzchniowo Łódź jest większa niż chociażby Paryż. Dlatego popularna wiara w to, że będzie gospodarz, który dostrzeże wszystkie uchybienia, wskaże, co należy poprawić, jest iluzoryczna. To jest zwyczajnie niemożliwe. Do zarządzania tak dużym obszarem konieczny jest odpowiedni system, w ramach którego określona jednostka sama kontroluje w danej kwestii kolejne fragmenty miasta, a ponadto jest w stanie podjąć działania w oparciu o zgłoszenia mieszkańców. Niestety przybywa obszarów, w których Urząd nie radzi sobie na obu polach. Warto mieć świadomość, że w efekcie Miasto nieświadomie uczy, że dla załatwienia sprawy lepiej opublikować w mediach społecznościowych post uwidaczniający błędy Magistratu, niż zgłosić problem urzędnikowi. Zamiast klimatu współpracy mamy konflikt.
Kolejna kwestia jest taka, że wielu decydentów realnie nie używa miasta. Przyjeżdżają rano do pracy autem, kończą pracę, wsiadają do auta i pojawiają się w domu. W konsekwencji, oprócz doświadczania korków, ich obcowanie z tworem, jakim jest miasto, ogranicza się w dużej mierze do tego, co zobaczą… w internecie i gazetach. Między innymi dlatego proponujemy zmianę darmowego parkingu dla urzędników (na tyłach UMŁ) w parking płatny, ogólnodostępny.
Jakie jeszcze macie pomysły na Piotrkowską?
Nie chcę zdradzać szczegółów w tym momencie, ale powiem tylko, że chcemy „poszerzyć” Piotrkowską, by życie toczyło się nie tylko wzdłuż niej, ale i wokół niej – w podwórkach, na przyległych ulicach.
Może namówicie urzędników na drzewa na Piotrkowskiej? Od Moniuszki stronę placu Wolności Pietryna wygląda jak betonowa pustynia. Urząd tłumaczył to kolizją z podziemną infrastrukturą. Warszawscy urzędnicy mieli podobne argumenty przy okazji remontu Świętokrzyskiej, ale zmienili zdanie po namowie społeczników i mieszkańców.
Więcej drzew to zawsze dobry pomysł. Myślę, że nowe, zielone wydanie przebudowywanego właśnie placu Wolności sprzyja temu, by ponownie zastanowić się, czy na Piotrkowskiej można dosadzić więcej drzew.
____________
Piotr Salata-Kochanowski – absolwent politologii oraz gospodarki przestrzennej na Uniwersytecie Łódzkim. Przez lata zawodowo związany z instytutem naukowym, zajmującym się miastami. Prywatnie społecznik. Były członek zarządu Fundacji Ulicy Piotrkowskiej.
____________
Marcin Polak – artysta i kurator poruszający się na styku działań artystycznych i społecznych. Inicjator działań z cyklu „Zawód Artysty”, mających wpłynąć na zmianę polityki kulturalnej. Założyciel i redaktor portalu „Miej Miejsce“. Współprowadzi latającą „Galerię Czynną“. Absolwent PWSFTViT w Łodzi. Stypendysta MKiDN. W 2016 został odznaczony honorową odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej“.
____________
Ilustracja; Magda Miszczak