Łódzki Szlak Kobiet, fundacja promująca pamięć o kobietach związanych z miastem, wspólnie z grupą zaangażowanych kobiet, stara się popularyzować herstorię łodzianek. Ich działania mają na celu pobudzenie refleksji nad pamięcią zbiorową oraz prezentację inspirujących kobiecych wzorców. Jak miasto reaguje na te inicjatywy? Czy perspektywa herstoryczna jest istotna dla władz Łodzi? Emilia Nowak i Kornelia Hankiewicz rozmawiają z reprezentantkami ŁSK, Ewą Kamińską-Bużałek i Martą Zdanowską, o trudnej historii łodzianek, stosunku miasta do swoich bohaterek oraz pracy w organizacji pozarządowej.

 


Emilia Nowak, Kornelia Hankiewicz: Skąd pomysł na założenie Fundacji Łódzkiego Szlaku Kobiet?

Ewa Kamińska-Bużałek, Marta Zdanowska: Łódzki Szlak Kobiet jako inicjatywa istnieje dłużej niż mogłoby się wydawać – sam profil na Facebooku został założony mniej więcej 10 lat temu, jednak jako Fundacja działamy od ponad sześciu lat. Ponad dekadę temu w Warszawie zaczęto mówić o udziale kobiet w Powstaniu Warszawskim, w Gdańsku — o pracy kobiet w Stoczni Gdańskiej, w Krakowie powstała Fundacja Przestrzeń Kobiet, która zaczęła wydawać „Przewodniczki” (serię o kobietach związanych z Krakowem). Choć Łódź jest oczywistym miejscem dla działań pokazujących rolę kobiet w rozwoju miasta, w tamtym okresie nikt nie podejmował tego tematu, istniała jedynie nieformalna grupa kilku osób, wokół której orbitowałyśmy. Zazwyczaj jakakolwiek mobilizacja pojawiała się przy organizacji Dnia Kobiet, czyli 8 marca, kiedy organizowano spacer herstoryczny, wykład czy prelekcję. Zdawałyśmy sobie sprawę, jak dużo jest do zrobienia na polu związanym z kobietami, feminizmem, gender i herstorią w Łodzi. Dlatego postanowiłyśmy się zmobilizować i powołać fundację, a osobą, która nas do tego zachęciła była Barbara Manduk-Cheyne, która przez wiele lat działała w organizacjach pomagającym kobietom w Wielkiej Brytanii, m.in. w dostępie do aborcji. Dziś jest nas w zarządzie Szlaku pięć: Ewa Kamińska-Bużałek, Inga Kuźma, Iza Olejnik, Edyta Pietrzak, Marta Zdanowska oraz nasza fundatorka Barbara Manduk-Cheyne i rada fundacji, a w niej m.in. Joanna Sikorzanka.

 

 

 Często historia konkretnej instytucji jest podzielona na warstwy: na samej górze leży opowieść o jej użyteczności, potem jest męska historia, a dopiero gdzieś na dole — perspektywa herstoryczna




Głównym przykładem działań Waszej fundacji są autorskie spacery po Łodzi śladami kobiet. Skąd ten pomysł?

Nazwa fundacji zobowiązuje do opowiedzenia o mieście jako szlaku do stworzenia opowieści. Herstoria żyje w mieście, dlatego oprowadzamy w specyficzny sposób. Nie pokazujemy tylko zabytków, ale opowiadamy o nich przez pryzmat instytucji, które mieściły się w danym miejscu, czyli miejsc wsparcia dla kobiet, poradni świadomego macierzyństwa, szpitali położniczych; albo osób, które w tym miejscu mieszkały, pracowały, dokonały czegoś. Tych historii nie zauważymy na pierwszy rzut oka, widzimy zwykły budynek, a nie jego podskórną tkankę. Często historia konkretnej instytucji jest podzielona na warstwy: na samej górze leży opowieść o jej użyteczności, potem jest męska historia, a dopiero gdzieś na dole — perspektywa herstoryczna. Spacery są po to, żeby pokazać nasze miasto z zupełnie innej perspektywy – a perspektywa kobiet była inna niż mężczyzn, których opowieści dominują.

 

Spacer sladem lodzkich wlokniarek3

Spacer śladem łódzkich włókniarek, fot. Joanna Głodek

 




Które ze spacerów cieszą się największą popularnością?

Najliczniejszą grupę oprowadzałyśmy na spacerze śladami Anny Scheibler, [który był działaniem współtworzonym z Fuzją - K.H., E.N.]. Jednak trzeba zaznaczyć, że promowała go firma deweloperska, stąd taka popularność. Anna Scheibler jest znana jako żona słynnego fabrykanta, Karola Scheiblera, jednak mało kto pamięta, że jeszcze przez 30 lat po jego śmierci miała główny pakiet akcji w firmie, dzięki czemu to jej głos przesądzał w spółce o podjęciu lub niepodejmowaniu konkretnych decyzji. Mówi się o kaplicy Karola Scheiblera na Starym Cmentarzu przy Ogrodowej, ale to Anna ufundowała mauzoleum, ustaliła jak ma wyglądać i jest tam pochowana. Zorganizowała wiele istotnych społecznie przedsięwzięć – na przykład zainicjowanie i uruchomienie szpitala, który dzisiaj nosi imię dr Karola Jonschera [czyli pierwszego szpitala przyfabrycznego w Łodzi - K.H., E.N.] czy powołanie ochronki dla dzieci robotnic i robotników.

 

 

W pewnym momencie, co trzecia mieszkanka Łodzi była służącą, więc to z myślą o nich powstał spacer śladami służących

 



Dużą popularnością cieszą się spacery śladami włókniarek, kobiet w getcie, zasłużonych łodzianek czy bohaterek indywidualnych, jak Irena Tuwim czy Chawa Rozenfarb. W pewnym momencie, co trzecia mieszkanka Łodzi była służącą, więc to z myślą o nich powstał spacer śladami służących. Co roku jakiś spacer zaskakuje nas swoją popularnością. Przykładem są spacery dzielnicami Łodzi – to w centrum działo się zawsze najwięcej, tu mieściły się główne urzędy i gmachy użyteczności publicznej, mało natomiast wiemy o obrzeżach miasta. Być może dlatego bardzo spodobał się spacer śladami kobiet z Widzewa i Grembachu, na którym opowiadamy o fabrycznym Widzewie, robotnicach i delegatkach fabrycznych. Opowiadamy na nim też o infrastrukturze, której już nie ma – na przykład o domkach kunitzerowskich, czy resztkach murowanej dzielnicy robotniczej, która nieodremontowana odchodzi na naszych oczach. Niektóre spacery powtarzamy od lat i nadal cieszą się dużym zainteresowaniem. Wszystko zależy od pogody, czasem od innych wydarzeń organizowanych w mieście. Trudno nam do końca określić, co wpływa na frekwencję.

 

Czytanie performatywne tekstow Chawy Rozenfarb

Czytanie performatywne tekstów Chawy Rozenfarb, fot. HaWA

 




Na pewno ma to związek z promocją. Jakimi kanałami promujecie swoją działalność?

Jest to głównie Facebook i Instagram – wrzucamy informacje na przeróżne grupy związane z miastem, historią i kobietami. Rozsyłamy komunikaty do puli ok. 40-50 osób dziennikarskich, medialnych. Wysyłamy je również do znanej łódzkiej, darmowej gazety, która czasami pisze o naszych spacerach, ale nie zawsze informuje, kto jest organizatorem. Tworzymy ulotki z programem na cały rok, dzięki czemu sporo osób do nas wraca. Ulotki są też dobre dla osób starszych, które nie korzystają często z Internetu. Niekiedy można nas usłyszeć w audycjach Radia Łódź, Trójki, Parady i studenckiego Żaka. Czasem na spacerach zjawiają się osoby z telewizji i kręcą o nas krótki reportaż.




Swoimi działaniami walczycie także o zmiany nazewnictwa ulic i kobiece patronki. Jak to wygląda? Z jakimi trudnościami trzeba się liczyć w takiej sytuacji?

Od początku działalności zwracałyśmy uwagę na istnienie alei Włókniarzy, nie Włókniarek. W mieście brakuje kobiecych patronek, zwłaszcza w centrum. Powoli się to zmienia, ale jeszcze kilka lat temu praktycznie nie było kobiecego nazewnictwa ulic w śródmieściu. Kobiece patronki są też mało znane w topografii miejskiej. Pasaż Anny Rynkowskiej czy ulica Stefanii Sempołowskiej są miejscami niekojarzonymi i nieznanymi, choć formalnie znajdują się w centrum. Przez długi czas traktowałyśmy to jedynie jako przykład, obrazujący problem. Potem okazało się, że miasto dostało fundusze na rewitalizację, więc będzie tworzyć przebicia wewnątrzkwartałowe. I robi je, choć bardzo powoli – jest wiele problemów z przetargami, pracami i wykonawcami; sporo prac zostało przerwanych. Nasz pomysł, żeby nowo zaplanowanym miejscom patronowały kobiety, aby poprawić sytuację w dysproporcji nazewnictwa, ciągle czeka na realizację. Prawnicy w urzędzie miasta twierdzą, że nazwać można przestrzeń już wybudowaną i oddaną do użytku – a mało która z tych przestrzeni została ukończona. Powoli zaczynamy wątpić, czy to się uda, bo sytuacja wymagałaby ciągłego pilnowania postępów w pracy, a my, niestety, nie mamy kontroli nad tym procesem. Zdarza się, że ktoś przychodzi do radnych i mówi: znałem taką wspaniałą postać [męską! - K.H., E.N.], która zmarła 10 lat temu, był wielkim zasłużonym, więc warto byłoby go upamiętnić – potrafi to wyglądać również i tak... W momencie, kiedy udało się nazwać skwer imieniem Aliny Margolis-Edelman, to informacje o tym fakcie udostępniła reżyserka Agnieszka Holland oraz były ambasador Francji. Miasto niestety tej informacji w żaden sposób nie promowało. Same musiałyśmy się z urzędnikami wielokrotnie kontaktować, by zaczęto nazywać wyżej wymieniony skwer nazwą Aliny Margolis-Edelman, bo urząd określił go na stronie internetowej skwerem „na rogu Jaracza i Kilińskiego”.

 

 

Często spotykamy się z brakiem zrozumienia - próbowałyśmy wytłumaczyć, że gdyby na przykład rzeźbiarka Alina Szapocznikow została patronką jednej z łódzkich ulic, to zainteresowałoby to też ludzi spoza Łodzi i środowisko artystyczne. Argument przeciw, który się pojawiał, brzmiał: „nie mieszkała tutaj przez całe życie”

 

 

 

Często spotykamy się z brakiem zrozumienia - próbowałyśmy wytłumaczyć, że gdyby na przykład rzeźbiarka Alina Szapocznikow została patronką jednej z łódzkich ulic, to zainteresowałoby to też ludzi spoza Łodzi i środowisko artystyczne. Argument przeciw, który się pojawiał, brzmiał: „nie mieszkała tutaj przez całe życie”. Czasami zdarzają się też kurioza jak zachwaszczona mikro-alejka Katarzyny Kobro w parku Kilińskiego, w miejscu, którego prawie nikt nie zna. Jest to postać, która zasługuje na ulicę czy plac w centrum miasta! Radni nie mają tendencji do odmawiania, kiedy wchodzi w grę nazywanie ulic nazwiskami znanych mężczyzn. Wystarczy spojrzeć na listę Honorowych Obywateli Miasta Łodzi - w tym panteonie znajdują się cztery kobiety [na 35 osób ogólnie - K.H, E.N.]. Podobna sytuacja dotyczy Alei Gwiazd na ulicy Piotrkowskiej - uhonorowano niewiele kobiet, dlatego zgłosiłyśmy Gołdę Tencer (dyrektorkę Teatru Żydowskiego w Warszawie, którą wiele łączy z Łodzią) oraz Wandę Jakubowską (reżyserkę, wykładowczynię łódzkiej Szkoły Filmowej, postać związaną z historią polskiego kina). Jakubowska jest marginalizowana, ponieważ była ideową komunistką, jej kolegów robiących w tym samym czasie kariery w rządzonej przez komunistów Polsce, mających wysokie stanowiska w tej samej uczelni, nie poddano takiemu ostracyzmowi.

 

 Glosujmy na kobiece patronki ulic

 Akcja "Kobiety na patronki ulic", j Ewa Kamińska-Bużałek, Edyta Pietrzak, fot. Agnieszka Cytacka

 

 


Jaki wpływ ma działanie w okresie PRL-u na chęć upamiętnienia danej postaci przez miasto?

W 2016 roku uchwalono ustawę o dekomunizacji – odtąd w przestrzeni publicznej nie mogą pojawiać się symbole systemów totalitarnych. Pytanie brzmi: czy każdy, kto robił cokolwiek na rzecz PRL czy komunizmu jest od razu takim symbolem? Przykładem może być tablica upamiętniająca Teklę Borowiak, wisząca na dawnym zakładzie włókienniczym („Widzewska Manufaktura/ Wi-Ma” na Widzewie), w której pobliżu znajdowała się także szkoła nazwana jej imieniem. Borowiak była jedną z uznanych komunistek, delegatką fabryczną, zginęła w obozie koncentracyjnym w Auschwitz w wyniku egzekucji. Była to ostatnia tablica „niezdekomunizowana” na terenie Łodzi, ponieważ znajdowała się na terenie prywatnym. Pokazywałyśmy to miejsce na naszych spacerach i kilka miesięcy temu odkryłyśmy, że tablica jest przykryta i zaklejona. Napisałyśmy do właściciela-dewelopera, jednak nie dostałyśmy odpowiedzi. Tablica, która wisi obok, poświęcona strajkom z okresu rewolucji 1905 roku, nie została zakryta. Mamy część historii po prawej, którą warto pamiętać i historię po lewej, którą należy zapomnieć. Chętniej mówi się dziś o działaniach włókniarek związanych z przeciwstawieniem się władzy PRL-owskiej, niż o innych okresach historii, kiedy robotnice strajkowały. Strajki odbywały się przecież nie tylko w okresie PRL-u, ale niemal odkąd powstał w naszym mieście przemysł. Tekla Borowiakowa też była włókniarką, ale jej tablica znika właśnie w Roku Włókniarek, ponieważ jest to historia robotnicy, która angażowała się w ruch komunistyczny, zresztą jak wiele innych robotnic. W latach 30., kiedy w Łodzi było niezwykle trudno utrzymać się w czasie kryzysu, kobiety nie strajkowały z powodów ideowych, ale socjalnych, ponieważ nie miały z czego wykarmić siebie i dzieci. Historia jest często niewygodna i trudna, ale trzeba o niej mówić i nie sprowadzać wszystkiego do lukrowanego hasła „kochajmy łódzkie włókniarki”. Pamiętajmy także, że transformacja w Łodzi w latach 90., nie była dla włókniarek i ich rodzin miła, na wiele lat odcisnęła swoje piętno w postaci dziedziczonego bezrobocia, uzależnień i innych konsekwencji, z którymi spotykamy się po dziś dzień. 

 

 

Pamiętajmy także, że transformacja w Łodzi w latach 90., nie była dla włókniarek i ich rodzin miła, na wiele lat odcisnęła swoje piętno w postaci dziedziczonego bezrobocia, uzależnień i innych konsekwencji, z którymi spotykamy się po dziś dzień




Czy mimo tych wszystkich trudności udaje się jednak wprowadzić pewne zmiany w nazewnictwie miasta?

Mamy sukcesy związane z patronkami, o których trzeba powiedzieć: w 2018 roku, kiedy obchodziłyśmy Stulecie Praw Wyborczych Kobiet w Polsce, nazwano skwery Aliny Margolis-Edelman, Ireny Tuwim oraz Michaliny Wisłockiej. Ciekawa historia wiąże się ze skwerem Michaliny Wisłockiej, która jest ważnym symbolem wyzwolenia seksualnego dla starszych pokoleń. Kiedy do kin wszedł film o niej, pomyślałyśmy, że to dobry czas, żeby zaproponować radnym nazwanie jej nazwiskiem jakiegoś miejsca w Łodzi. Głosowanie było dosyć zabawne: kiedy doszło do momentu „naciśnięcia przycisku”, radni partii Prawo i Sprawiedliwość nie nacisnęli go wcale lub wyszli z sali… Kiedy zapytała ich o tę sytuację reporterka, tłumaczyli się „wyjściem do toalety”. W ten sposób nikt nie zagłosował „przeciw”, więc nie można mieć do nich pretensji. Wisłocka jest ważną postacią dla ich elektoratu, ale była także prekursorką edukacji seksualnej (na miarę swoich czasów) – a był to moment, kiedy w Łodzi toczyły się dyskusje wokół wprowadzenia edukacji seksualnej do szkół. Wracając do samych skwerów: to nadal są tylko małe miejsca, zazwyczaj w budowie, miasto nie nazywa nazwiskiem kobiety niczego większego. Oczywiście, samo stworzenie skwerów pod patronatem kobiet to ogromne zmiany dla Łodzi – 10 lat temu takie pomysły nazywane były głupimi i żenującymi. W 2023 roku obchodziłyśmy też Rok Włókniarek Łódzkich i rok Chawy Rozenfarb, co jest kolejnym powodem do zadowolenia.

 

Marta Zdanowska opowiada o Goldzie Tencer

spacer sladem aktorek

Zdjęcie górne: Marta Zdanowska opowiada o Gołdzie Tencer, zdjęcie dolne: spacer śladem aktorek, fot. Joanna Głodek

 




W jaki sposób finansujecie swoje działanie i jakie jest wsparcie ze strony miasta?

Startujemy w konkursach w Wydziale Kultury, czasem się udaje, a czasem nie, więc trudno to nazwać dedykowanym nam wsparciem. W 2024 roku nie dostałyśmy żadnego dofinansowania w konkursie, choć z naszej perspektywy wniosek uwzględniający pracę z łódzkimi artystkami i festiwal sztuki kobiet był wręcz nowatorski na tle naszych działań z poprzednich lat. W ubiegłych latach, kiedy otrzymywałyśmy dotację w konkursie, współpraca nie układała się źle, nie miałyśmy problemów z rozliczeniami – jednak sam fakt, że musimy występować w ten sposób o pieniądze jest dyskusyjny. Osoby pracujące w urzędzie muszą co roku rozpatrywać wiele ofert, co można przecież rozwiązać zupełnie inaczej, np. decydując, że jakaś inicjatywa jest ważna dla miasta i przyznając jej środki w innym trybie.


Udział w konkursie i otrzymanie dotacji wiąże się z koniecznością wniesienia wkładu własnego. Nikt nie oczekuje tego od firmy zatrudnionej do remontu drogi, część osób tam pracujących nie jest wolontariuszami, wolontariuszkami, którzy kupią w ramach umowy 3 tony cegieł. W konkursach Wydziału Kultury jest wymóg wkładu własnego, choć warto zauważyć, że kwota ta w ostatnich latach zmniejszyła się. Ale im wyższy wkład, tym większa szansa na dotację. Gdyby miasto chciało być sprawiedliwe, zrezygnowałoby z wkładów własnych, bo fundacje takie jak nasza, działają na rzecz popularyzacji kultury i historii Łodzi.




Darowizny i granty są takim wkładem własnym?

Od 3 lat pieniądze, które otrzymałyśmy od Funduszu Feministycznego, były wkładem własnym do działań finansowanych przez miasto. Kiedyś w konkursach wymagano około 20% wkładu, teraz jest to około 5%. Nie staramy się o wysokie granty, chociaż przydałby się nam większy budżet. Żadna z nas nie byłaby w stanie utrzymać się finansowo z pracy w fundacji. Gdybyśmy próbowały prowadzić fundację jedynie z dotacji Urzędu Miasta Łodzi, wystarczyłoby jedynie na spacery, ale wtedy odpadają pomysły na książki, spotkania literackie, warsztaty, wystawy czy po prostu większe przedsięwzięcia, w których chciałybyśmy brać udział. Przy większych dotacjach mogłybyśmy rozwinąć działania w szkołach przy pomocy wyszkolonych przez nas osób studenckich, bo same nie damy rady zrobić wszystkiego.

 

 

W ogóle miasto o niewiele nas pyta, choć powinno

 



Czy Urząd Miasta wychodzi do Was z inicjatywą działania?

Nie. To my przychodzimy z pomysłami do urzędu, przedstawiamy je w konkursie dotacyjnym. Różne instytucje kultury zgłaszają się do nas z propozycjami wspólnych działań, jednak miasto nie pyta czy potrzebujemy pomocy organizacyjnej czy finansowej. W ogóle miasto o niewiele nas pyta, choć powinno.




Dlaczego Łódź nazywana jest Miastem Kobiet?

Po prostu mamy taką demografię. To było i jest miasto kobiet. Na demografię wpłynęła nadreprezentacja kobiet w przedziale powyżej 55. roku życia, a wymusiła to monokultura przemysłowa, czyli włókiennictwo. Kobiety były tanią siłą roboczą. Droga awansu pozostawała dla nich zamknięta, niezależnie czy pracowały w zawodzie 5 czy 15 lat, wciąż były „niewykwalifikowanymi robotnicami”, więc można im było płacić mało. Mogła się zmieniać nazwa ich stanowiska w zależności od miejsca, gdzie pracowały: prządka czy tkaczka, ale w praktyce nie mogły objąć stanowiska majstra. Bo majstrem mógł zostać tylko mężczyzna. Próbę zmiany demografii Łodzi podjęła zarządzająca Łodzią w latach 60., Michalina Tatarkówna-Majkowska, która próbowała rozbudować przemysł techniczny, mechaniczny i ściągnąć tym samym więcej mężczyzn do pracy. Jako ciekawostkę, warto wskazać odwrotną sytuację pod względem demografii ze względu na płeć na Śląsku, gdzie dominował przemysł ciężki, przez co pojawiła się nadwyżka mężczyzn.

 

Spacer sladami Anny Scheibler

Spacer śladami Anny Scheibler, fot. Joanna Głodek

 




Skąd czerpiecie siłę do działania?

Jesteśmy grupą osób, która w większości poznała się wokół pierwszych Manif organizowanych w Łodzi albo orbitowała wokół świetlicy Krytyki Politycznej, która działała prężnie przez kilka lat przy Piotrkowskiej 101. Wszystkie doświadczenia aktywistyczne ciągną się za nami od wielu lat. Jest dobrze, kiedy widzimy, że niektóre z tych rzeczy przebijają się do mainstreamu. Cieszy nas na przykład, że ludzi interesują nasze działania – pytają, szukają, rozpoznają markę Łódzkiego Szlaku Kobiet. Kiedy opowiadamy na przykład o latach 30., kiedy działała Komunistyczna Partia Polski, ludzie mogą powiedzieć „jakie to jest nudne”. Ale kiedy dostrzegają już wszystkie szerokie powiązania, fakt, dlaczego ludzie działali tu w ten, a nie inny sposób, jak agitowali, dlaczego tworzyli teatr robotniczy, dlaczego kobiety zaczęły pojawiać się w przestrzeni publicznej, a nawet dlaczego mamy w Łodzi jedyną kobietę w Polsce, która została pokazowo rozstrzelana w czasie rewolucji 1905 roku (większość wyroków była zamieniane na katorgę), to ten obraz związku między pracą, życiem, prawami politycznymi, strajkiem i prawem do samostanowienia kobiet, nagle staje się bardzo oczywisty. I ciekawy oczywiście. Motywujące są łódzkie współczesne narracje z kobietami w rolach głównych, młode pokolenie, które chce działać czy moment, kiedy odzywają się do nas ludzie z różnych stron świata, bo ich babka czy prababka mieszkała w Łodzi. Pokazuje to, że efekty są faktycznie widoczne. Działamy też w gronie osób, które się lubią, co jest równie ważne.

 

 

Rozmowa powstała w ramach cyklu warsztatów aktywistycznych w Miej Miejsce, we wsparciu Katedry Badań Kulturowych Uniwersytetu Łódzkiego. W warsztatach udział wzięły osoby należące do Koła Badań Kulturowych Uniwersytetu Łódzkiego. W ramach spotkań osoby studenckie rozmawiały z łódzkimi społecznikami i społecznicami: Stowarzyszeniem Społecznie Zaangażowani, Fundacją Fenomen i Fundacją Łódzki Szlak Kobiet. Szczególne podziękowania członkowie i członkinie Koła składają dziekan Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Łódzkiego, Prof. dr. hab. Joannie Jabłkowskiej, kierowniczce Katedry Badań Kulturowych w roku akademickim 2022/23, dr hab. Agnieszce Rejniak-Majewskiej oraz opiekunowi Koła, dr Łukaszowi Biskupskiemu.

 



--------------------------



Ewa Kamińska-Bużałek - Prezeska Zarządu Fundacji, animatorka kultury działająca w obszarze praw kobiet, herstorii i pamięci. Oprowadza po Łodzi śladami kobiet, jest inicjatorką i autorką projektów społecznych, kulturalnych i edukacyjnych takich jak „Łodzianki mają moc”, „Kobiecym głosem. Marsz głodowy w opowieściach łodzianek” (Punkt dla Łodzi 2019), „Prababki”, „Zobaczyć Lunię” czy „Ulice dla łodzianek”. Studiowała gender studies w Łodzi, Warszawie i w Granadzie, ukończyła także studia polsko-żydowskie w Instytucie Badań Literackich PAN.


Marta Zdanowska - Członkini Zarządu Fundacji, redaktorka, animatorka literatury i recenzentka teatralna. Sekretarzyni Nagrody Literackiej im. Juliana Tuwima. Prowadzi zajęcia dla twórczego pisania na Uniwersytecie Łódzkim, od lat prowadzi w Łodzi spotkania i warsztaty literackie, głównie związane z herstorią i narracjami kobiet. Publikowała w „Czasie kultury”, „Dwutygodniku”, „Gazecie Wyborczej”, „Krytyce politycznej”, „Miej Miejsce” i innych. Współkoordynuje czytania performatywne Kolektywu Szechiny, oprowadza po Łodzi śladami kobiet.

 

--------------------------



Emilia Nowak i Kornelia Hankiewicz –  studentki studiów magisterskich Kultury i sztuki współczesnej na Uniwersytecie Łódzkim, licencjatki z Kulturoznawstwa, współzałożycielki Feministycznego Koła Naukowego Gender Studies UŁ “Anty-rama” (którego Emilia jest pomysłodawczynią), zainteresowane feminizmem, sztuką kobiet oraz queer studies. Emilia prowadzi konto na Instagramie @femini_stycznie.

 

--------------------------

 

Zdjęcie główne: Wręczenie Fundacji Łódzki Szlak Kobiet odznaki "Za Zasługi dla Miasta Łodzi, od lewej Ewa Kamińska-Bużałek, Inga Kuźma, Iza Olejnik, Marta Zdanowska, fot. Joanna Głodek

 

 

Patronite