O patologiach polskiego rynku książki i sposobach na ich przezwyciężenie z Łukaszem Zychem, właścicielem Najlepszej Księgarni w Warszawie rozmawia Natalia Królikowska.
Pretekstem do naszej rozmowy jest list otwarty jaki Stowarzyszenie Księgarzy Polskich, którego członkiem zarządu jesteś, wystosowało do „wszystkich polityków i samorządów w Polsce, zanim znikną ostatnie księgarnie w polskich miastach i miasteczkach”. Nie jest to pierwsza tego typu odezwa. W ciągu ostatnich kilkunastu lat było przynajmniej kilka podobnych apeli. Jaka specyficzna potrzeba środowiska stoi za tym konkretnie listem?
Chyba przede wszystkim jest efektem krańcowości sytuacji księgarzy. Zmiany są niezbędne dla przetrwania księgarń w Polsce. Chcemy, aby wystosowany przez nas list nie był tylko wołaniem na puszczy z błaganiem o pomoc, ale żeby poszły za nim konkretne działania. Ton desperacji i rezygnacji, towarzyszący dyskusji wokół tego listu wynika z tego, że nawet najbardziej aktywne, widoczne księgarnie mówią o tym, że są już na skraju i że jest to ostatni moment, żeby wprowadzić jakiekolwiek zmiany, bo za chwilę tych księgarń już nie będzie. Jeżeli znikają z mapy Polski takie miejsca jak księgarnia Fika ze Szczecina, prowadzona przez Małgorzatę Narożną, która działała przez kilkanaście lat we wspaniały sposób, współpracując z samorządem, zbierając fundusze, organizując festiwal, wydając książki, prowadząc spotkania autorskie, warsztaty, to świadczy to, o bardzo poważnym problemie, dotykającym tę branżę.
Wszyscy rozumiemy, że księgarnia to w dzisiejszych czasach nie może być tylko sklep z książkami. Różnica jest jednak taka, że co do zasady wysiłki te przynoszą pozytywne rezultaty w krajach zachodniej Europy, a w Polsce nie
Kryzys księgarni kameralnych można by wpisać chyba w szerszą, światową tendencję, której dodatkowym, ale bardzo mocnym akceleratorem była pandemia, a która związana jest ze zmianą nawyków konsumenckich i coraz częstszym dokonywaniem zakupów w sieci, a nie w sklepach stacjonarnych. Na czym polega specyfika księgarni i jaką rolę w obecnym kryzysie odgrywa kontekst polski, lokalny?
Nie chciałbym odnosić się w tej dyskusji do kontekstu globalnego, ale do europejskiego już tak. Oczywistym i w pewnym zakresie naturalnym zjawiskiem jest to, że księgarnie stacjonarne, podobnie jak sklepy z innymi towarami, znikają. Natomiast nie oznacza to, że muszą zniknąć całkowicie. Są zarówno w Europie, jak i w Polsce księgarnie, które nie są reliktami przeszłości, które dokładają wszelkich starań, aby dostosować się do zmieniającej się rzeczywistości. Wszyscy rozumiemy, że księgarnia to w dzisiejszych czasach nie może być tylko sklep z książkami. Różnica jest jednak taka, że co do zasady wysiłki te przynoszą pozytywne rezultaty w krajach zachodniej Europy, a w Polsce nie.
Dlaczego?
Najbardziej oczywistym powodem jest to, że zarówno w Europie Zachodniej, jak i w krajach sąsiadujących z Polską, takich jak Czechy czy Słowacja poziom czytelnictwa jest wyższy. Po prostu więcej osób, większy odsetek społeczeństwa wybiera lekturę książki jako formę spędzania wolnego czasu.
Jest to koronny argument przeciwników regulacji rynku książki, którzy twierdzą, że wprowadzenie dodatkowych przepisów nie zmieni kultury czytelniczej, która w Polsce jest po prostu kiepska.
Niby tak, ale upadek księgarń tylko pogorszy i tak słabą kondycję polskiego czytelnictwa. Dlatego dla mnie jest to jeden z argumentów za wprowadzeniem regulacji.
Czyli jest źle, a może być jeszcze gorzej.
Tak, chociaż nie jestem maksymalistą w tym temacie. Nie stoję na stanowisku, że każda księgarnia musi przetrwać, że jest to jakiś imperatyw. Ale kiedy zamykają się lub są na skraju zamknięcia miejsca, które są jasnymi punktami na mapach swoich miast, które animują kulturę i budują społeczność – takie jak wspomniana Fika ze Szczecina czy Toniebajka z Bydgoszczy – to jest to dowód głębokiego kryzysu, który w sposób niezwykle brutalny dotyka tej branży. Zwróć uwagę, że często są to jedyne tego typu miejsca, nawet w dużych miastach. Zła sytuacja księgarń stacjonarnych, niekorporacyjnych wynika z nierówności, z niemożności konkurowania z księgarniami internetowymi, które często powiązane są z dużymi dystrybutorami, narzucającymi wydawnictwom gigantyczną marżę, dochodzącą czasem nawet do 60% okładkowej ceny książki. Powstała w ten sposób zupełnie irracjonalna różnica w cenie książki w księgarni stacjonarnej lub bezpośrednio u wydawcy a ceną w sklepie internetowym jest na tyle duża, że często nawet osoby, które rozumieją sytuację rynku, wydawców, autorów czy księgarzy, wybierają zakupy w Internecie. Nie wspominając już o kliencie masowym.
Z czego ta irracjonalna różnica w cenie wynika?
Jest to bardzo skomplikowany mechanizm, dlatego fajnie, że zaczęto o tym problemie rozmawiać, bo takie rozmowy jak ta są doskonałą okazją, abyśmy mogli to wytłumaczyć. Różnica wynika przede wszystkim z tego, w jaki sposób są skonstruowane nierówne relacje między wydawcą a dystrybutorem, ponieważ w relacji tej dystrybutor ma dużo silniejszą pozycję, dzięki czemu może narzucić wydawcy ogromny rabat w hurtowym zakupie książki. W konsekwencji tego nieuczciwego w gruncie rzeczy procederu, wydawca jest zmuszony, żeby cokolwiek na tytule zarobić, zawyżać jego cenę okładkową, żeby po odjęciu rabatu w jego kieszeni zostało chociaż te 30 – 40 zł, z których utrzymać musi swoją firmę, zapłacić autorom, redaktorom, tłumaczom, grafikom etc. Proces powstawania książki jest wieloetapowy, a każdy z etapów przygotowania do druku wymaga nakładu olbrzymiej intelektualnej i twórczej pracy wielu ludzi. Cała ich łączna praca oraz koszty druku w tak skonstruowanej logice rynku mają złożyć się na połowę ceny okładkowej, a druga połowa – jedynie na to, żeby książka dostępna była w Empiku, Amazonie czy na innej platformie sprzedażowej. Prowadzi to do patologii, w której cena okładkowa jest ceną nierealną, a księgarnie ze względu na warunki, które obecnie panują nie mają możliwości przy ilości klientów, których obsługują, dawać żadnych rabatów. Przez co zmuszone są sprzedawać po tych zawyżonych cenach okładkowych. To zniechęca klientów do kupowania i tak błędne koło się zamyka, a sytuacja tylko pogarsza.
Bardzo to jest nieuczciwe i niesprawiedliwe. Dlatego zbulwersował mnie fakt, że sponsorem najważniejszej nagrody literackiej w kraju, NIKE, został w ostatniej edycji Amazon. Rozumiem, że nagrody potrzebują fundatorów i że zwykle bywają nimi duże korporacje, które działają w sposób mniej lub bardziej etyczny. Znając sytuację polskiego rynku książki, mniej by mnie jednak bolał w tym kontekście bank, koncern energetyczny czy producent samochodów spalinowych, niż firma, która słynie zarówno z wyzysku, jak i z nieuczciwych praktyk wobec konkurencji.
Ale być może doskonale pokazuje to w jaki sposób skonstruowany jest rynek książki w Polsce – że mniejsi, ambitniejsi, ale wartościowi wydawcy czy księgarze mają pozycję żadną i w związku tym, żeby zdobyć jakiekolwiek środki należy się zwrócić do tych większych, którzy mają pieniądze. Nie zapominajmy również o tym, że sam organizator nagrody, czyli wydawnictwo Agora również jest korporacją.
Z tych dużych, umocowanych już mocno dysproporcji, narodził się pomysł tzw. Jednolitej lub Stałej Ceny Książki (JCK lub SCK).
Jako środowisko chcemy przede wszystkim rozmawiać o ustawie o książce, której jednym z najważniejszych elementów byłaby stała cena książki. Jest to rozwiązanie dosyć proste, aczkolwiek mam wrażenie, że wiele osób opacznie je rozumie. Dlatego chętnie wyjaśnię, aby rozwiać wszelkie wątpliwości. Założenie jest takie, żeby nowe książki przez pierwszy rok od daty wydania we wszystkich kanałach sprzedaży, czyli zarówno w Internecie, jak i w księgarniach stacjonarnych, miały tę samą cenę, ustaloną przez wydawcę, będącą realnym odzwierciedleniem kosztów wyprodukowania konkretnej książki. Nie oznacza to, że wszystkie tytuły mają tę samą, odgórnie ustaloną cenę, tylko że jeden konkretny tytuł ma taką samą cenę we wszystkich punktach sprzedaży. Dopuszczalny byłby jakiś niewielki rabat, maksymalnie 5% oraz nieco większy, około 20%, który mógłby np. obowiązywać na targach książki. Chodzi o to, aby tymi regulacjami wyrównać szansę dużych i małych podmiotów, zarówno księgarń, jak i wydawców.
W jaki sposób taka regulacja wpłynie na wysokość ceny? Pojawiają się opinie, że wraz z wprowadzeniem Stałej Ceny Książki, ceny książek wzrosną. Czy to prawda?
Regulacja przede wszystkim urealni ceny książek, które jak wykazałem powyżej, są obecnie wypadkową walki wydawców z dystrybutorami. Kiedy wydawca nie będzie zmuszony dawać dystrybutorowi bardzo wysokiego rabatu, będzie mógł wówczas obniżyć cenę okładkową, bo i tak wystarczająco na niej zarobi. W interesie wydawców nie jest zawyżanie ceny książek, bo to przekłada się na ich dostępność i sprzedawalność. Trzeba jednak otwarcie mówić, że wzrosną ceny nowych książek w księgarniach internetowych, które tak jak wyjaśniłem wcześniej – obecnie są po prostu cenami zaniżonymi, które nie pozwalają nie tylko uczciwie konkurować z księgarniami stacjonarnymi, ale które nie pozwalają również utrzymać się wydawcom. Co w bliższej perspektywie prowadzi do upadku księgarń kameralnych, a w dalszej – mniejszych, ambitniejszych wydawców, wydających tytuły mniej komercyjne.
Chciałbym po prostu móc uczciwie zarabiać na tym, co robię. A w opisanych wcześniej warunkach bezmyślnego kapitalizmu, gdzie duzi połykają małych na śniadanie, jest to po prostu niemożliwe
No właśnie, kwestia tego, czy książki zdrożeją czy nie po wprowadzeniu przepisów, skupia niemal całą uwagę, przysłaniając inne aspekty problemu, z jakimi mierzy się książka jako wytwór kultury, sprowadza ją do kwestii towaru takiego samego jak każdy inny.
Kiedy w ustawie o ochronie dóbr kultury dodamy książkę do ich katalogu, być może otworzy się pole do specjalnych regulacji prawnych. Oczywiście dobrem kultury nie jest każda książka. Chodzi o książki ambitne i jakościowe. I tutaj pojawia się pewien problem, ponieważ nie wszyscy czytelnicy przykładają wagę do jakości konsumowanej literatury. Niektórzy chcą sobie po prostu poczytać.
Co w takim razie powinna zawierać ustawa o książce?
Na razie jesteśmy na początku tej drogi. Stała czy Jednolita Cena Książki to jeden z podstawowych postulatów tej inicjatywy ustawodawczej, podnoszony głównie przez środowisko księgarskie. Są również postulaty wydawców, mówiące o tym, żeby uregulować w ustawie kwestię maksymalnego rabatu, jaki dystrybutor, czyli hurtownia lub duża platforma sprzedażowa, może żądać od wydawcy – i ta regulacja miałaby dotyczyć całego rynku, nie tylko nowych tytułów. We Włoszech taki maksymalny rabat wynosi 20%. To jednak zdecydowanie za mało, jeśli chodzi o księgarnie, dla których z kolei rabaty zmniejszyłyby się ponad dwukrotnie. Musiałoby to być między 30 a 40%.
Tego typu regulacje wpłyną nie tylko na kwestie finansowe, związane ze sprzedażą, ale również na dynamikę rynku książki, np. na żywotność nowych tytułów, która w obecnej sytuacji jest bardzo krótka. Istnieją różne szacunki, ale mówi się w środowisku, że średnia długość życia nowej książki to zaledwie około 3 miesięcy. Biblioteki nie nadążają z zakupem nowości, a krytycy z ich czytaniem.
Na pewno nowości byłyby wtedy dłużej promowane, a książki starsze niż rok byłyby tańsze od nowości, więc żywotność danego tytułu mogłaby dodatkowo wzrosnąć, zakładając że znalazłby on nowych nabywców, kiedy będzie mógł już być zrabatowany.
Cały czas rozmawiamy o przyszłości, projekcie ustawy, ale są już przecież rozwiązania, które teoretycznie mają wspierać małe księgarnie, np. program „Certyfikat małych księgarń”.
Certyfikat małych księgarń daje zastrzyk pieniędzy, który w przeciwieństwie do innych grantów, można przeznaczyć nie tylko na animację kulturową czy zakupy środków trwałych, ale również na bieżącą działalność, np. na opłacenie czynszu. Niestety, maksymalna kwota tego dofinansowania to 40 tysięcy złotych na dwa lata, więc z jednej strony nie jest to kwota wokół której można przejść obojętnie – z drugiej nie jest w stanie zagwarantować stabilności. Ja jestem wolnorynkowcem. Nie chciałbym opierać swojej działalności na różnego rodzaju transferach gotówki. Chciałbym po prostu móc uczciwie zarabiać na tym, co robię. A w opisanych wcześniej warunkach bezmyślnego kapitalizmu, gdzie duzi połykają małych na śniadanie, jest to po prostu niemożliwe. Nie potrzebujemy jałmużny, potrzebujemy sprawiedliwych regulacji i zdrowych, uczciwych zasad – takich samych dla wszystkich. Certyfikat małych księgarń jest pomocną doraźną, dającą szansę na trochę dłuższą wegetację księgarni stacjonarnych. Uważam, że lepiej byłoby zainwestować środki, z których finansowany jest ten program, w duże rozwiązania systemowe, które mogą przynieść korzystne zmiany, które będą miały charakter trwały i które ustabilizują i zrównoważą rynek.
Większość gości spotkań autorskich nie kupuje książek autora albo przychodzi na spotkanie z książką, zamówioną wcześniej na platformie sprzedażowej, ignorując zupełnie fakt, że sklep internetowy nigdy nie da mu możliwości spotkania i porozmawiania z ulubionym autorem czy autorką
Certyfikat małych księgarń organizowany jest przez Instytut Książki, który jest organem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Z jakich innych programów ministerialnych księgarnie mogą korzystać?
Jest ich kilka. Chciałbym jednak w tym miejscu zaznaczyć, że są to programy dość skomplikowane, z których korzystać mogą również instytucje kultury, np. biblioteki w programie „Partnerstwo dla książki”. Z tym, że księgarnie kameralne są tak słabe, że ciężko konkurować nam z instytucjami. Możemy wymyślić świetny projekt, promujący czytelnictwo, ale nie mamy wystarczających zasobów, np. kadrowych, żeby go zrealizować. Instytucje się profesjonalizują – mają nie tylko działy merytoryczne czy administracyjne, ale również działy promocji czy marketingu, a nawet oddzielne działy czy stanowiska, zajmujące się pozyskiwaniem funduszy. Rzeczywistość księgarni kameralnych to często praca, oparta na jednym czy dwóch etatach i kilku zleceniach. Właściciel księgarni zajmuje się często zamówieniami, sprzedażą, promocją, organizacją wydarzeń, sprzątaniem, mediami społecznościowymi, wysyłką zamówień, zwrotami itd., itd. Nawet mając jak najlepsze chęci i zamiary, ciężko znaleźć w takiej sytuacji czas na przygotowanie wniosku, a następnie zrealizowanie projektu, który łączy się z nakładem olbrzymiej pracy dodatkowej, która często nie przekłada się w stopniu wystarczającym na wynik finansowy księgarń. Fajnie mieć możliwość zorganizowania spotkań z dziesięcioma ciekawymi autorami i luksus zapłacenia im i moderatorom, ale jedynym rezultatem tego, często jest jedynie poczucie satysfakcji księgarza, którym niestety nie zapłaci rachunków. Większość gości spotkań autorskich nie kupuje książek autora albo przychodzi na spotkanie z książką, zamówioną wcześniej na platformie sprzedażowej, ignorując zupełnie fakt, że sklep internetowy nigdy nie da mu możliwości spotkania i porozmawiania z ulubionym autorem czy autorką.
Nawiązując do tytułu książki Aleksandry Boćkowskiej – projekt za kilkadziesiąt tysięcy „nie zrobi się sam”.
Dokładnie. Plus nie zapominajmy jeszcze o tym, że programy ministerialne wymagają ok. 20% wkładu własnego, co przy funkcjonowaniu wielu księgarń na granicy albo poza granicą opłacalności jest dodatkową przeszkodą.
A czy na poziomie samorządowym – miejskim czy gminnym – można coś zrobić, aby wesprzeć księgarnie kameralne?
Na tym poziomie też brakuje rozwiązań systemowych. Dobrą wolą włodarzy jest czy stworzą, bądź nie, jakiś lokalny program wsparcia dla księgarni kameralnych, np. preferencyjne stawki czynszu w lokalach, będących w zasobach miasta. Z tego co się orientuję, najlepsza sytuacja panuje chyba w Krakowie, które jest przecież Miastem Literatury UNESCO, więc być może wynika to z jakichś zobowiązań. Miasto stołeczne Warszawa organizuje konkurs na ulubioną księgarnię warszawiaków, ale wszystkie tego typu inicjatywy mają raczej charakter doraźny i raczej przyczynkarski.
Uczestniczyłam w konsultacjach społecznych, dotyczących strategii kulturalnej dla miasta Łodzi na kolejne lata i podnosiłam wówczas temat wsparcia lokali, które poza swoją podstawową działalnością komercyjną, taką jak sprzedaż w księgarni czy gastronomia w klubokawiarni, prowadzą również niekomercyjną działalność kulturalną. Koronnym argumentem urzędników przeciwko wsparciu takich miejsc było to, że samorząd nie może dotować prywatnych firm. Myślisz, że można coś z tym zrobić? Znaleźć rozwiązanie, które nie stałoby w sprzeczności z prawem, a jednocześnie w jakiś sposób gratyfikowało dodatkową pracę na rzecz społeczności danego miasta, wykonywaną przez te podmioty? Czasem dużo lepiej, niż powołane w tym celu instytucje.
Niektóre księgarnie, np. poznańska księgarnia Bookowscy, zakładają fundacje czy stowarzyszenia, aby jako NGO pozyskiwać miejskie granty. Jest to jakieś rozwiązanie, ale tak jak mówiliśmy wcześniej – łączy się to z dodatkową pracą, czasem z dodatkowymi wymaganiami (np. dostępności), a wcale nie gwarantuje stabilności.
księgarnie nie chcą pomocy, chcą po prostu regulacji, chcą uczciwie zarabiać na działalności, którą prowadzą
Miejskie granty powinny być kierowane do inicjatyw oddolnych i niezależnych, do podmiotów, które działają w sposób całkowicie niekomercyjny i to je przede wszystkim wspierać.
Dokładnie, dlatego wracamy ponownie do tej samej konstatacji – księgarnie nie chcą pomocy, chcą po prostu regulacji, chcą uczciwie zarabiać na działalności, którą prowadzą. Być może rozwiązaniem byłoby znalezienie jakiegoś „złotego środka”, np. w formie „małej ustawy o książce” – w sytuacji, kiedy nie da się uchwalić standardowej ustawy o książce. Mogłoby to polegać na tym, że ambitniejsze wydawnictwa i księgarnie, które traktują książkę jako dobro kultury, a nie tylko i wyłącznie jako towar, mogłyby otrzymywać jakąś formę wsparcia – w imię obrony jakości. Uważam, że wybrane księgarnie kameralne i niektóre wydawnictwa, spełniające określone w ramach „małej ustawy o książce” warunki, mogłyby w jakiś ekstraordynaryjny sposób zostać uznane za instytucje kultury, bo w gruncie rzeczy wypełniają one zadania publiczne.
Mam wrażenie, że w ogóle w debacie nad kulturą brakuje szerszej refleksji nad jakością i wartością, jako pewnymi celami samymi w sobie. Zakładam, że wynika to z obaw przed zarzutami relatywizmu czy subiektywności, ale nie możemy jako środowisko uciekać od tych tematów. Wydaje mi się, że wciąż tkwimy w mentalu lat 90. i 00., w imperatywie wzrostu i wskaźników ilościowych. Dotacje instytucji wyliczane są na podstawie ilości widzów, czytelników czy zwiedzających. Prowadzi to do sytuacji, w której nawet instytucje kultury, mające stać na straży wartości powoli, ale sukcesywnie osuwają się w komercję.
Tak, kojarzy mi się to trochę z sytuacją w szkolnictwie wyższym sprzed kilkunastu lat. Ze względu na transformację ustrojową i towarzyszące jej inne czynniki społeczne czy gospodarcze, doprowadziliśmy do sytuacji, w której gwałtowny skok liczby studentów i absolwentów w stosunkowo krótkim czasie, drastycznie zdewaluował wyższe wykształcenie. Podobnie czytelnictwo i jego poziom – nie róbmy z niego głównego wyznacznika, jakiegoś „świętego bożka”. Może zacznijmy rozmawiać o tym w debacie publicznej, że tak samo ważny jak wysoki poziom czytelnictwa, ważny jest jakiś debiut czy tym bardziej kolejna książka obiecującego autora, który z przyczyn ekonomicznych nie zrezygnował z pisania. A być może dzięki temu wzrośnie również poziom czytelnictwa?
Myślę, że ideałem byłoby osiągnięcie jakiejś synergii – niepiętnowanie dystrybutorów, wydawnictw komercyjnych czy literatury popularnej, ale po prostu stworzenie obok tego obiegu, który siłą rzeczy zawsze będzie większy, bezpiecznych i solidnych warunków dla funkcjonowania pola literatury pięknej, bardziej ambitnej i jakościowej – poczynając od autorów, idących w poprzek modnym trendom, przez wydawnictwa, a na księgarniach kończąc.
Tak, muszą być to wzajemnie uzupełniające się obiegi. Mniejsi wydawcy mają lepszą pozycję w księgarniach kameralnych, bo zwyczajnie nie stać ich na wykupienie sobie miejsca na półce w dużych, sieciowych księgarniach. Jest to więc system naczyń połączonych. Wsparcie księgarni kameralnych jest również pośrednią formą wsparcia niszowych wydawnictw. W gronie kilku księgarni kameralnych stworzyliśmy jakiś czas temu zestawienie „Bestsellerów księgarni kameralnych” i bardzo szybko okazało się, że ta lista jest zupełnie inna od podobnych list, tworzonych przez księgarnie korporacyjne.
Rozmawiamy dla portalu „Miej Miejsce”, który jest portalem poświęconym sztuce i sprawom miasta. Może na zakończenie jakoś do tego nawiążemy? Jest takie zdanie Neila Gaimana, które bardzo lubię, o księgarniach: "Zawsze powtarzam, że miasto nie jest miastem, jeśli nie ma w nim księgarni. Może nazywać się miastem, ale bez księgarni nikogo nie nabierze". Przyjmijmy dystopijny, czarny scenariusz, w którym żadna z regulacji, o których rozmawialiśmy nie zostanie przeprocedowana i zaimplementowana. Jaka przyszłość nas wtedy czeka?
Odpowiedź, jaka nasuwa się jako pierwsza, że znikną takie fajne, przytulne miejsca, w których można dotknąć czy powąchać książkę, to najmniejszy problem. Dużo większym zmartwieniem powinno być to, że jeśli znikną księgarnie kameralne, wraz z nimi zniknie konkurencja dla silniejszych graczy, którzy już teraz mają wysoką pozycję. Jednak księgarnie stacjonarne są dla nich ważnym punktem odniesienia w tej skomplikowanej, rynkowej grze. Jeśli zabraknie sklepów stacjonarnych, internetowe będą mogły z pełną swobodą podnieść ceny. Skutek będzie taki, że nie będzie ani księgarń, ani tanich książek, ani wyboru. Jedyną drogą nabycia książki będzie jej zakup na platformie sprzedażowej po cenie, jaką podyktuje dystrybutor. Jeśli jak najszybciej nie wprowadzimy regulacji, ceny i tak wzrosną, bo dla dużych firm liczy się przede wszystkim zysk. Nieuregulowany w racjonalny sposób rynek zwyczajnie się degeneruje, ze stratą dla wszystkich, poza wielkimi graczami, czego już teraz jesteśmy świadkami. Jest to ostatni moment, aby spróbować to odwrócić.
____________
Łukasz Zych - absolwent politologii i filozofii Uniwersytetu Wrocławskiego. Od początku kariery zawodowej związany z księgarstwem. W 2020 założył Najlepszą Księgarnię na warszawskim Żoliborzu, którą prowadzi do dzisiaj. Członek Zarządu Stowrzyszenia Księgarzy Polskich.
____________
Natalia Królikowska – łodzianka, doktora nauk humanistycznych, literaturoznawczyni, producentka wydarzeń kulturalnych, miłośniczka książek dziwnych, autorka bloga recenzenckiego Propsiki.
____________