Rozmowa z Pawłem Strzelcem, 15.11.2016

 

Eliza Gaust: Na waszym najnowszym albumie „Culture” słychać Twój krzyk. Byłeś wkurzony, kiedy go nagrywaliście?

Paweł Strzelec: Nie myślałem o tym, czy jestem wkurzony. W tej płycie, która zdecydowanie różni się od pierwszej, bardziej przystępnej i w stylu elektro, synth-popowej, chodziło o ten moment i o te czasy. To nie jest przypadek, że ona jest inna, może momentami wręcz pompatyczna. Bo opowiada o tym, co się teraz dzieje wokół nas.

 

Już w utworze „Utopia” śpiewałeś: W ciekawych czasach będzie żyć moja córka i twój syn. Ta sama władza podpali ich sny…

Ten singiel był nagrany, kiedy stery trzymała inna partia polityczna. A mówię o tym dlatego, że wiele osób myśli, że jesteśmy tacy anty wobec obecnie rządzącej. Jasne, trudno nie być, niemniej jednak sprzeciw wobec władzy, która jest niesprawiedliwa i wyklucza, był w nas już wcześniej, bez względu na ekipę rządzącą. Już na pierwszym albumie znalazł się utwór zatytułowany „Masy”, który miał zwracać uwagę na osoby będące na marginesie społecznym
z powodu swojego statusu materialnego, czy też zapóźnienia technologicznego. Potem był singiel z utworami „Utopia” i „Aparat”, również krytycznymi w stosunku do władzy. Ludzie często o tym zapominają i zapraszają nas na jakieś eventy, czasem mocno partyjne, bo wydaje im się automatycznie, że skoro „punktujemy” jednych, to
z pewnością sympatyzujemy z tymi drugimi. Nie, nie, nie... zdrowy rozsądek, a nie sympatie polityczne.

  

Przerażająca jest polaryzacja w dzisiejszym społeczeństwie. Śpiewasz o tym w utworze „Dezintegracja”: Wszystko, czego chcemy, nie ma nic wspólnego z wami. Nie ma już żadnej płaszczyzny porozumienia, wszystko się bardzo mocno radykalizuje…

Tak jest, nie zakopujemy dołów, tylko je coraz bardziej pogłębiamy. Obie strony radykalizują się, a może po prostu nie są w stanie się dogadać, bo jedna i druga reprezentują wartości zupełnie sobie obce. I często wyobrażenie o drugiej stronie sprowadza się do jednego obraźliwego określenia.  Na tym koniec, nie mamy o czym rozmawiać.

 

Mimo że obracamy się w środowisku, w którym wiele osób ma w sobie niezgodę na to, co się dzieje, to jednak niewiele z nich przekłada to na swoje działania artystyczne. Wy wyrażacie się wprost, tworzycie pewnego rodzaju „protest-songi”. Nie boisz się tego, że będziecie odbierani tylko, jako artyści zaangażowani?

Zupełnie się tego nie boję. To bardzo dobrze, że nasza muzyka i teksty nie są oderwane od rzeczywistości. To, że inni nie deklarują swojego sprzeciwu, to ich sprawa… Sądzę, że jeżeli ktoś jest twórcą i ma możliwość wyrażenia swojego zdania, to warto, żeby zabrał głos. To okoliczności zmuszają, żeby mówić o pewnych rzeczach głośno. Dobrze że dzięki Alles mamy taką możliwość. Zabieramy głos w sprawach dla nas istotnych i jednocześnie czerpiemy satysfakcję
z grania, nagrywania, ciągłego spotykania nowych ludzi i poznawania nowych miejsc. Skoro coś nas boli, coś nas uwiera i nie podoba nam się w tym świecie, to najpierw próbujemy to zmieniać w najbliższym nam otoczeniu.

 Culture Beata Bimca

 

Kiedy zakładaliście z Marcinem Reguckim zespół Alles, to wiedzieliście dokładnie, jakie teksty i muzykę chcecie tworzyć?

Kiedy się spotkaliśmy, to nasze inspiracje były wspólne. Pierwsza płyta była badaniem siebie nawzajem i tego, co możemy zrobić na spontanie, bardzo szybko. Ale wiedzieliśmy, że w pewnym momencie dojdziemy do przekazywania treści tzw. punkowych, że to będzie muzyka punkowa, tylko zagrana na syntezatorach, a nie na gitarach. Trochę
o czym innym śpiewały polskie zespoły z lat 90., bo to była inna rzeczywistość, ale uważam, że teraz nastąpił sprzyjający moment, żeby te tradycje odnowić, odwołać się do tego, co było, a czego już nie ma.

 

Na początku roku wydaliście płytę „Together We Are Alles” z nowym wersjami utworów kapel sceny niezależnej lat 90.: Post Regimentu, Apatii, Guerniki y Luno i Dezertera. Postulaty głoszone przez punk przełomu lat 80. i 90. znów stają się aktualne. Te zespoły są dla was szczególnie ważne?

Gdy zakładaliśmy zespół, to już podczas pierwszego spotkania powiedzieliśmy sobie, że świetnie byłoby, gdybyśmy nagrali kiedyś cover „Hymnu miłości” Guerniki y Luno. Rozmawiam z kolegą po raz pierwszy, a on mówi, że to zna, że to jest dla niego bardzo ważne i że też by chciał to nagrać – to nas scementowało. Gdyby nie to, że lubimy te zespoły, które wymieniłaś, to prawdopodobnie by nas nie było. Spotkaliśmy się pewnego dnia tutaj nieopodal, w klubie DOM
i idąc na to spotkanie, jeszcze z dwoma innymi kolegami, czuliśmy wszyscy, że idziemy tam po to, żeby założyć zespół. Nie było na ten temat żadnej rozmowy, ale wiedzieliśmy, że jak się spotkamy, to coś z tego wyniknie. Tylko że my z Marcinem po krótkiej wymianie zdań, co by można zrobić, a czego nie robić, zrozumieliśmy, że musimy tworzyć tę muzykę sami, bez dwóch pozostałych kolegów, z całym szacunkiem dla nich, bo wtedy byłyby jakieś kompromisy, na które nie chcemy iść i to byłoby zupełnie coś innego. To była dobra decyzja. We dwójkę łatwo się dogadać.

 

W „Culture” duże wrażenie robią bogate aranżacje i eksperymenty łączenia dźwięków z bardzo różnych estetyk. Jest dużo mocnej elektroniki, czasem zaskakująco łączonej np. ze śpiewem operowym. Jest też świetna kompozycja „Lament” z głosem Oli Kozioł, wykonującej śpiew ukraiński. Chcieliście pobawić się dźwiękiem, poeksperymentować z formą?

Ola Kozioł zrobiła świetną robotę. Przyszła, całe nagranie trwało dziesięć minut, zrobiła to za pierwszym podejściem
i wyszło doskonale. Na pewno będę chciał z Olą współpracować w przyszłości. A co do całej płyty, bogatsze formy na pewno, ale założenie było też takie, że ona ma być inna i wiemy, że kolejna też będzie inna. To nie jest tak, że my na tym albumie wytoczyliśmy kierunek, że idziemy w tę stronę.

 Together We Are Beata Bimca

 

Dużo koncertujecie zagranicą. Ale śpiewacie po polsku, jesteście silnie zakorzenieni w polskiej rzeczywistości,
a wręcz ją komentujecie. Czy wasz przekaz nie traci tam na znaczeniu? Czy może być w pełni zrozumiały dla zagranicznej publiczności?

Nie jest dla niej może w pełni zrozumiały, ale częściowo na pewno tak. Bo gdyby to było kompletnie niezrozumiałe, to by nas na te koncerty nie zapraszali. Nasze teksty na każdej płycie są tłumaczone na język angielski, więc jeśli tam przychodzą ludzie docelowo na koncert Alles, to oni wiedzą, o czym śpiewamy. A osoby, które są tam pierwszy raz, bądź przypadkiem, być może nie wiedzą dokładnie, o czym to jest, ale kontekst jest czytelny. Myślimy o tym, żeby wzbogacić nasze wizualizacje, żeby na koncertach płynął jaśniejszy komunikat dla tych, którzy znaleźli się na koncercie przypadkiem – żeby mogli zostać na koncercie albo wyjść, jeżeli ich to obraża.

 

Mówi się, nie bez powodu zresztą, o typowo łódzkiej scenie muzycznej. Jest 19 Wiosen, Jude, potem CKOD, NOT, Psychocukier, Wieże Fabryk, Demolka, TRYP itd…. Czujesz, że macie wspólną tożsamość, korzenie? Utożsamiasz się z Łodzią i innymi łódzkimi twórcami?

Na pewno miejsce, w którym żyjesz, determinuje cię. Z tych grup, które wymieniłaś, nie wszystkie grają tak samo, ale można nadać im pewien wspólny mianownik. I tak samo można zapytać, dlaczego ludzie, którzy mieszkają na Jamajce, grają reggae, a czemu w Skandynawii gra się black metal. Najpierw jest miejsce, a potem okazuje się, co
z tym zrobisz, w którą stronę pójdziesz – czy bardziej w alienację, czy rzucanie butelkami z benzyną... Na pewno da się znaleźć jakiś wspólny mianownik, tę Łódź właśnie, w kapelach, które wymieniłaś.

 

Łódzkość Cię nie obciąża, nie ogranicza?

Ja do pewnego momentu miałem wrażenie, że żyję w mieście, które nie do końca mi się podoba. Że tu jest wszystko właśnie takie łódzkie i że w naszej twórczości przekłada się beznadzieja tego miejsca. Ale jakiś czas temu bardzo je doceniłem. To się w dużej mierze wiąże z tym, że doceniam ludzi, których tu spotykam. To miejsce hartuje ducha i tym bardziej podziwiam tych ludzi i cieszę się, że jesteśmy właśnie tu. Gdybym był gdzie indziej, robiłbym coś innego, a nie chciałbym tego. Doszedłem do momentu, w którym myślę, że to jest właściwe miejsce. I dopóki nie będę zmuszony, nie przyciśnie mnie coś materialnie do zmiany lokalizacji, to chcę tutaj być, tworzyć. Robię to co mogę, żeby żyć, przetrwać.

 

A chyba nie jest łatwo przetrwać, będąc artystą w tym miejscu i czasie i robić to, co się chce, bez kompromisów?...

Myślę, że tak jak jest teraz, jest dobrze. Że mogę być tzw. muzykiem alternatywnym, a raczej grajkiem alternatywnym, bo nie jestem muzykiem akademickim. Mogę robić muzykę, ludzie przychodzą na koncerty, chcą nas słuchać. Ostatnio gramy całkiem sporo i to nam daje absolutną satysfakcję. Nie mam potrzeby zrobienia więcej. Oczywiście, mogę zrobić więcej w muzyce, w swoich tekstach, ale jeśli chodzi o odbiór, to jest wystarczający. Ja wolę mieć pięćdziesiąt osób, które rozumieją. Z którymi czuję się tak, że to ja stoję na scenie i śpiewam, ale każda z nich mogłaby być na moim miejscu i śpiewać to samo. Że to jest część ich życia.

 

Na waszym najnowszym albumie, po raz kolejny uderzyło mnie mocne nawiązanie do historii Łodzi, łódzkiego getta. Dwa lata temu nagraliście utwór „Fala”. Mocny klip – widać Stację Radegast, Pomnik Pękniętego Serca
i inne miejsca pamięci. A do tego jednostajnie śpiewany tekst: Trzy pięć zero jeden dwa pięć [numer więzienny Rudolfa Hessa, a także nawiązanie do utworu „Warsaw” Joy Division]. Teraz nagraliście kawałek „Miasto duchów”, w którym oddajesz głos ofiarom holocaustu, zamkniętych w getcie… Dość odważna i emocjonalna forma…

To było tak, że najpierw powstał tytuł. Wiedziałem, o czym chcę napisać piosenkę i że ma się ona nazywać „Miasto duchów”. A wzięło się to stąd, że przechadzam się codziennie po mieście, w którym kiedyś żyło bardzo dużo mieszkańców, których już nie ma. Mijamy miejsca, w których żyli, a w których teraz nie ma żadnych tego śladów...

 

Na końcu tego utworu pada jasny apel o ocalenie pamięci od zapomnienia. Pamięć o tej części historii Łodzi/Litzmannstadt jest dla Ciebie szczególnie ważna?

Dla mnie jest to coś bliskiego. A dlaczego mnie to interesuje? Bo to jest historia miejsca, w którym żyję i wielka trauma. W wywiadzie, którego ostatnio udzieliliśmy do magazynu, ktoś zapytał, czy to nie jest dość banalne, że tekst potrafi być taki wprost, że po co o tym mówić w taki sposób. Ja uważam, że są pewne wydarzenia w historii, o których warto mówić i przypominać w sposób niezakamuflowany, tylko wprost. Jeśli na coś się nie godzisz, warto mówić „nigdy więcej”. To są rzeczy tak fundamentalne i oczywiste, że powinniśmy mówić o nich w taki, a nie inny sposób
i warto o nich przy każdej możliwej okazji przypominać.

Dziękuję za rozmowę 

 

Paweł Strzelec - urodzony w Łodzi w 1977 roku. Z wykształcenia między innymi socjolog. Od 12 lat na łódzkiej scenie muzycznej, obecnie wokalista i autor tekstów w zespole Alles. Od czasu do czasu DJ związany z klubem DOM, na co dzień ojciec 6-letniej Lidii. Pacyfista, feminista, ateista.

Eliza Gaust - Absolwentka kulturoznawstwa na UŁ, koordynatorka wydarzeń kulturalnych, obecnie pracująca
w Centrum Dialogu im. Marka Edelmana.

 

rysunek: Magda Miszczak 

Patronite