Bardzo to miłe dostać muzyczny prezent niemal na koniec 2023 roku. A jest nim płyta „Livet. Suite for Earth”, koncert stworzony przez Teatr CHOREA i Teatr Visjoner z Oslo, który mogliśmy zobaczyć w Łodzi na żywo 27 sierpnia w sali koncertowej Akademii Muzycznej przy Żubardzkiej. Przemieszanie energii, etniczności i różnych idiomów muzycznych, które kompozytor Piotr Klimek połączył w spójną całość, niejednemu nasunęły wtedy pytanie: jakim cudem tak dobre wydarzenie można zobaczyć w Łodzi tylko raz? Choć pytanie nadal wisi nad miastem jak UFO, teraz można już posłuchać „Livet” na własnych warunkach i we własnych głośnikach/słuchawkach. Nie muszę przekonywać, że warto.
Koncert „Livet” zrealizowany w ramach projektu „ACT IN_OUT”, chyba bez zbędnej przesady można nazwać ukoronowaniem dwuletniej współpracy instytucji kulturalnych z Norwegii, Islandii i Polski, które zainicjowała Fabryka Sztuki w Łodzi. Tekst oparty na poezji Nilsa-Aslaka Valkeapää, nieżyjącego już poety i muzyka z ludu Saamów, posługującego się tradycyjną techniką śpiewu joik, interpretowała Marja Mortensson, artystka, w której żyłach płynie krew Saamów. Trudno tę interpretację zapomnieć. Na scenie obok niej stanął trzynastoosobowy chór, trzy solistki, z których każda reprezentowała inną tradycję (Elina Toneva — Bułgarię, Zoryana Dybovska — Ukrainę, Joanna Chmielecka – Polskę), a do tego pięcioosobowy, polsko-norweski zespół jazzowy. „Livet” zabrał nas w podróż, w której czas i przestrzeń były istotne tylko w pierwszym momencie, bo opowiadały o zakorzenieniu w konkretnej tradycji etnicznej, by po chwili wyrwać słuchacza z przyzwyczajeń i wraz z jazzującymi muzykami przenosić swobodnie z Laponii na Ukrainę. A wszystko po to, żeby pokazać jak ożywcza potrafi być ciekawie zinterpretowana tradycja.
Płyta zarejestrowana w studio z konieczności jest krótszą i nieco zmienioną wersją materiału muzycznego. W oryginale „Livet” zabrzmiało piętnaście utworów, na płycie znajdziemy ich dziesięć, z nieco mniejszym udziałem Zoryany Dybovskiej, której energia w interpretacjach tradycyjnych ukraińskich pieśni elektryzowała publikę. Skrócony układ pozwala za to w pełni docenić pasaże Torda Gustavsena (fortepian). I być może dlatego płyta „Livet” wydaje się nieco spokojniejsza niż oryginalne wykonanie koncertowe. Ale bez obaw: fragmenty dynamiczne, zarówno bułgarski „Bayraktare” (Toneva), jak i „Gora” (Dybovska) są na swoim miejscu. Intro i Outro, czyli wprowadzenie i wyprowadzenie słuchacza z kręgu pieśni to jedyne momenty, w których usłyszymy polską wersję tekstu Nilsa-Aslaka Valkeapää, wypowiadaną przez Tomasza Rodowicza, więc słuchacz nie ma żadnych wątpliwości, co do tego, że suita dla ziemi nie musi (a może nie powinna) opierać się na porozumieniu językowym. To raczej energia muzyki odpowiada za wszystko. Choć przyznam, że gdyby płyta zawierała dołączony choć jeden tekst Valkeapää w tłumaczeniu na cztery wersje językowe (norweski, polski, ukraiński, bułgarski) to zdecydowanie wyszłoby jej to na dobre. Poniższy fragment w każdym tłumaczeniu będzie przecież sednem opowieści o odchodzeniu:
A joik cichnie
A joik milknie
Wiatr zamiata
Lody mego serca.
Muzycy zaprezentowali „Livet” nie tylko w Polsce, ale także w Oslo. Zagrali w dawnym budynku kościoła protestanckiego św. Jakuba, na co dzień pełniącym funkcję centrum kulturalnego, w którym odbywają się m.in. koncerty, wydarzenia literackie i teatralne, a raz w miesiącu – protestancka msza.
Jak kupić płytę? Nie kupimy, można ją otrzymać bezpłatnie, kontaktując się w social mediach z Teatrem Chorea
– Kiedy byliśmy tam rok temu, mieliśmy okazję posłuchać koncertu Romów, którzy grają na co dzień pod sklepami, a wtedy grali z norweskimi muzykami w kościele. Do Kulturkirken Jakob zaprosił nas Erik Hillestad, który jest producentem „Livet” i szefem tego miejsca. W Norwegii graliśmy bardzo blisko publiczności, scena była znacznie mniejsza niż w Łodzi, ale to było ciekawe. – opowiada o występie Ola Shaya, producentka teatralna z Teatru Chorea. Kiedy pytam o obecność Saamów na koncercie, dodaje: – Społeczność ludu Saami jest raczej niewielka. Na koncert przyjechała oczywiście Marja Mortensson ze swoją rodziną, która jest dość rozproszona. Marja mieszka na północy, niedaleko Trondheim, właściwie w dziczy. Ale wiemy, że Saamowie byli na koncercie.
Teatr Chorea wyprodukował dwa tysiące płyt „Livet”, z czego tysiąc trafiło do listopadowego numeru „Jazz Forum”. Nieprzypadkowo, bo przez prenumeratę twórcy chcą dotrzeć do środowiska, które być może zainteresowane byłoby zaproszeniem „Livet” na festiwale muzyczne. A jak kupić płytę? Nie kupimy, można ją otrzymać bezpłatnie, kontaktując się w social mediach z Teatrem Chorea. Ze względu na wymogi projektu nie można na płycie zarabiać. Na stronie projektu ACT IN_OUT znajdą się też niedługo utwory zarejestrowane w studiu.
Studio jest czymś zupełnie innym niż scena, wymaga innego działania i energii, ale staraliśmy się w miarę dokładnie odtworzyć materiał prezentowany na koncercie
– Naszym założeniem od początku było zarejestrowanie całego materiału, zwłaszcza że „Livet” był tak specyficznie komponowany i aranżowany, że wymagał dużych prób chóru i muzyków, więc chcieliśmy utrwalić ten efekt. Piotrowi Klimkowi, kompozytorowi, bardzo na tym zależało. – mówi o procesie nagrywaniu płyty Tomasz Rodowicz, jeden z trójki reżyserów „Livet”. – Studio jest czymś zupełnie innym niż scena, wymaga innego działania i energii, ale staraliśmy się w miarę dokładnie odtworzyć materiał prezentowany na koncercie. Musieliśmy wydać płytę do końca listopada, tego wymagał projekt. Zarejestrowaliśmy na niej ponad połowę koncertu według klucza, którym było zmieszczenie wszystkich tradycji. Mamy jeszcze możliwości dogrywania i chcielibyśmy stworzyć zapis całości.
Prywatnie mam nadzieję, że powstanie pełne nagranie koncertu, bo „Livet” na to zasługuje.
– Jestem pod dużym wrażeniem wszystkich muzyków, którzy brali udział w nagrywaniu „Livet”. – dodaje Ola Shaya. – Chór na przykład pracował osobno, każdy dostawał materiały i przygotowywał się indywidualnie. Zbiorowo widzieliśmy się dwukrotnie w miesiącu, a na koniec spotkaliśmy się w sierpniu, tuż przed koncertem. Wtedy chór pracował wspólnie przez tydzień, muzycy jazzowi przylecieli na cztery dni przed finałem. A potem wspólnie weszliśmy do studia, więc poskładanie wszystkich czynników artystyczno-ludzkich było sporym wyzwaniem.
Myślimy o kolejnym projekcie, w którym wyjdziemy właśnie z korzeni polskiej muzyki ludowej, takiej, która nie ma nic wspólnego z wykrzywioną tradycją „Mazowsza”, „Śląska” i Cepelii
W „Livet” rzuca się w oczy fakt, że przy rozbudowanych partiach muzycznych zaczerpniętych z tradycji bułgarskiej, ukraińskiej i Saami, fragment nawiązujący do wątków polskich („Chmara idzie” w wykonaniu Joanny Chmieleckiej), jest dość mały. Po internetowej (etno)awanturze o bułgarskie polifonie zastępujące oberki w „Chłopach” Welchmanów, muszę o tę dysproporcję zapytać:
– Właściwie materiału było tak dużo, że nadmiar zadecydował o obcięciu polskiego wątku, była to decyzja kompozytora. – tłumaczy Tomasz Rodowicz. – Rzeczywiście, zmarginalizowaliśmy polską część, ale zroblismy to także dlatego, że nie mieliśmy kogoś, kto wyszedłby bezpośrednio z tradycji źródłowej, a nie odtwarzał ją tylko. Dlatego myślimy o kolejnym projekcie, w którym wyjdziemy właśnie z korzeni polskiej muzyki ludowej, takiej, która nie ma nic wspólnego z wykrzywioną tradycją „Mazowsza”, „Śląska” i Cepelii.
Pozostaje czekać, bo na tle zainteresowania historią ludową, temat jest szczególnie nośny. „Livet” to muzyczne ukoronowanie dwuletniego programu teatralnego realizowanego przez Teatr Chorea. Rok wcześniej powstał taneczny spektakl „Ragnarok” w reżyserii Adriana Bartczaka, zrealizowany z Teatrem Carte Blanche. W kwietniu pokazano „Ragnarok" oraz „Szczelinę” na podstawie dramatu „Znikam” norweskiego dramaturga Arne Lygre w Norweskim Narodowym Teatrze Tańca Współczesnego Carte Blanche, w Bergen. Na Retroperspektywach Carte Blanche gościł w 2023 roku z minimalistyczną choreografią spektaklu „BUD” Rozy Moshtaghi.
Ale to nie koniec muzycznych niespodzianek w Fabryce Sztuki, zrealizowanych dzięki programowi ACT IN_OUT. Już na dniach na stronie projektu w formie cyfrowej, a w Łodzi w papierowym wydaniu pojawi się katalog „The Silence of the Machines. Harmony and noise/ Cisza Maszyn. Harmonia i hałas” wraz z dołączoną na płycie rejestracją dźwiękową. I to ona mnie interesuje, bo zabiera (momentami) w intrygujący, niepokojący wymiar. To impresja i rezultat cyklu rezydencji artystycznych, które połączyły islandzką instytucję kultury Sláturhúsið Menningarmiðstöð w Egilsstaðir na Islandii i Fabrykę Sztuki w Łodzi. Na pozór dzieli je wszystko – Sláturhúsið to była rzeźnia, która stała się centrum kultury w ramach programu działań kreatywnych, a islandzkie Egilsstaðir liczy sobie zaledwie 2600 mieszkańców. Może jednak nie wszystko dzieli obie instytucje, skoro w obu pobrzmiewają ciągle echa pomysłów Richarda Floridy? W ramach cyklu polscy artyści odwiedzili Islandię, a Islandczycy – Łódź. W trakcie rezydencji Ida Schuften Juhl pracowała przy instalacji dźwiękowo-wizualnej opartej na dźwiękach maszyn z Muzeum Włókiennictwa w Łodzi, Joanna Skowrońska nagrywała na Islandii wiatr, gęsi szykujące się do odlotu, śnieg skrzypiący pod stopami i połączyła całość z polskimi tradycyjnymi pieśniami (ależ to jest dobre!), a Egillowi Jónassonowi poza robieniem muzyki, po prostu smakowały w Łodzi wrapy w Falli, o czym pisze w katalogu. I coś w tej historii pokazuje, że po dwóch latach choć odrobinę bliżej nam do polsko-norwersko-islandzkiej opowieści o przestrzeniach, które zmieniły swoją funkcję, zmieniając też fragment ludzkiej historii. Bo życie nie znosi próżni. A szczególnie nie znosi jej muzyka.
_____________
Marta Zdanowska - recenzentka teatralna w "Dwutygodniku", redaktorka i animatorka literatury. Współzałożycielka fundacji Łódzki Szlak Kobiet i Kolektywu Szechiny, czytającego performatywnie teksty pisarek. Przewodniczka po Łodzi.
_____________
zdjęcie główne: w środku Joanna Chmielecka, fot. HOLLYBABA