Rozmowa z Robertem Tutą, 28.11.2017

 

Eliza Gaust: Słyszałam, że istnieje w kręgu łódzkich muzyków konkurs, polegający na tym, kto z was gra w większej ilości zespołów…

Robert Tuta: Band ball! [śmiech]. Nie pamiętam już, kto to wymyślił, chyba Piotrek Gwadera.

 

Band ball – dobra nazwa! I przez pewien czas ponoć byłeś liderem…

Może, ale to było dawno. Gwadera mnie przebił [śmiech]. Myślę, że jest w tej chwili w czołówce ogólnopolskiej, a na pewno łódzkiej.

 

U Ciebie tych zespołów też jest sporo: Agressiva 69, 1984, Bielas i Marynarze, NOT, TRYP. Granie to Twój zawód i sposób na życie?

No tak. Ale muzyka zawsze była dla mnie ważna też z tego względu, że lubię kontakt z ludźmi. I to bardzo różnymi. To jest dla mnie inspirujące – nie robienie czegoś samemu, chociaż tak też się zdarza, ale raczej działanie z kimś. Tę współpracę zawsze ułatwiał mi fakt, że jestem osobą towarzyską. I tak się składało, że często działałem z ludźmi z innych miast.

137

 

No właśnie, Agressiva 69 została założona w Krakowie, 1984 w Rzeszowie. Do składu obu tych zespołów dołączyłeś później, kiedy już dość długo istniały na scenie. Nie masz problemu z tym, że stajesz się częścią ukształtowanego wcześniej tworu?

Nie, nie mam. Ale nigdy nie było tak, żebym występował wymiennie za jakiegoś muzyka i grał jego partie. Za każdym razem stawałem się członkiem zespołu i robiłem swoje. Nie potrafiłbym tylko zagrać partii gitarowych, które ktoś wcześniej wymyślił. Praca w zespole zawsze polegała dla mnie na tworzeniu czegoś nowego.

 

Agressiva 69 to kawał muzycznej historii. Ty dołączyłeś w 1992 roku. Przez pewien czas byliście bardzo popularnym zespołem. Nadal jesteście, ale teraz już trochę inaczej. Czemu Agressiva 69 nie przebiła się zagranicą?

Były na to przez pewien czas duże szanse, ale zostały zaprzepaszczone, z wielu powodów. Chyba podobnie, jak w przypadku paru innych zespołów, zabrakło trochę determinacji i trochę kasy. Wtedy nastał taki czas, kiedy zaczęły się liczyć pieniądze, które trzeba zainwestować w promocję. Teraz mamy sytuację, że zespoły, chcąc zagrać support nawet przeciętnej klasy gwiazdy, muszą za to zapłacić. To jest żenada roku. Nie rozumiem, jak uznane kapele mają czelność brać jakieś grosze od zespołów, które dopiero zaczynają i muszą same dojechać, przenocować, zainwestować w koncert… Dla mnie to jest nie do przyjęcia.

 

A może z waszą karierą zagraniczną nie wyszło, bo nie trafiliście nigdy na dobrego menedżera?...

Pewnie tak. W 1990 roku zagraliśmy jako support przed The Prodigy. Wtedy do Katowic zjechała się masa „skwaszonych” ludzi i ten koncert odbił się dużym echem. Generalnie nie wierzę w to, że support pomaga zespołowi w promocji, ale w tym przypadku rzeczywiście tak było. W milionie wywiadów byliśmy pytani o to, jak się grało przed The Prodigy. Wtedy mieliśmy menedżerkę, która organizowała nasze koncerty w Polsce i pewnego Holendra, który załatwiał nam koncerty zagranicą. Tak się niefortunnie stało, że się ze sobą zaprzyjaźnili, a w tej chwili są małżeństwem i mają dzieci [śmiech]. Ona wyjechała do niego do Holandii i tak oto jednym ruchem straciliśmy menedżerów na Polskę i zagranicę.

robert tuta 

Pewnie często byliście też pytani w wywiadach o to, że w końcu nie zagraliście jako support przed Depeche Mode…

No jasne, byliśmy o to pytani setki razy. Natomiast słyszałem sporo opinii, że ten koncert, którego nie zagraliśmy przed Depeche Mode, bardzo fajnie wyszedł.

 

Ciekawa jest ewolucja Agressivy 69. Wielokrotnie byliście opisywani jako zespół przełomowy, łączący rock z elektroniką. Następowała też fuzja trans techno z gitarami. A ostatni album – „Ummmet” jest mocno ambientowy. Idziecie dalej w tym kierunku? Jaki będzie nowy album?

Właśnie wróciłem z nagrań do nowej płyty. Cały czas robimy muzykę rockową, ale w dużym stopniu opartą na elektronice. Mamy już w miarę gotowy materiał, z którym niedługo wchodzimy do studia. Ale to wszystko długo trwa, bo jesteśmy z różnych miast. Jeśli się nie spotykamy, to nic się nie dzieje. A spotkania przeważnie wiążą się z graniem koncertów. I przy okazji trzeba wygospodarować czas, żeby popracować nad nowymi rzeczami.

 

Jesteś w Łodzi znany z fascynacji instrumentami i sprzętem grającym. Od dawna je kolekcjonujesz…

Faktycznie, sporo rzeczy przeszło przez moje ręce. W pewnym momencie to był nawet sposób na zarabianie. Interesują mnie rozmaite stare sprzęty i instrumenty. Był czas, kiedy można było je kupić naprawdę tanio. Ludzie pozbywali się fajnych rzeczy za bezcen, bo nie wiedzieli, ile są warte. Szukałem ich na pchlich targach i giełdach. Sporo tego sprzętu mam do tej pory.

 

Masz jeszcze Rolanda W-30 z początków grania Agressivy?

To ciekawe pytanie, bo akurat kilka dni temu dostaliśmy propozycję zagrania koncertu z pierwszą płytą. W tej chwili nie gramy z niej już prawie żadnego kawałka. Żeby to zrobić, trzeba by przygotować podkłady, które zostały zrobione na Rolandzie W-30. Można by oczywiście te utwory zrobić od nowa, ale to by była zupełnie inna jakość… Mam oryginalne dyskietki do Rolanda W-30, na których te kawałki były zrobione. Natomiast nie posiadam już tego samplera, ale wiem, gdzie jest – u kolegi w Poznaniu. Od wielu lat nie był używany i trzeba coś w nim naprawić. Chyba go od niego pożyczę, bo bardzo miło wspominam ten sprzęt. Pamiętam nawet jego zapach. To był ’92 rok, kiedy kupiłem używanego Rolanda W-30 w Berlinie, za dwa i pół tysiąca marek. Wtedy to była dla mnie strasznie duża suma pieniędzy. I pierwszy kontakt z zaawansowaną technologią muzyczną. Spędzałem długie godziny na nauce obsługi tego dość skomplikowanego urządzenia. To był jeden z pierwszych samplerów w Polsce. Oczywiście paru wykonawców miało już wcześniej lepsze modele, jak Akai Niemena, ale naprawdę mało kto używał wtedy samplera na scenie. O zespołach, które wykorzystywały wówczas elektronikę, mówiło się, że grają z playbacku. W tej chwili to jest normalne i nikt nie ma z tym problemu. Ale wtedy musieliśmy o to walczyć. Pamiętam osoby, które się z nas wyśmiewały, a parę lat później same miały podkłady zrobione komputerowo.

 

Innym zespołem, w którym grasz, jest 1984, uważany za legendę nowej fali w Polsce lat 80. 1984 nadal działa?

Zespół istnieje. Z Piotrkiem Liszczem gramy razem ponad dziesięć lat, a znałem go jeszcze na długo przed dołączeniem do 1984. To było tak, że zawsze, kiedy przyjeżdżałem do Rzeszowa, spotykaliśmy się, była jakaś balanga i rozmowa w stylu: musimy coś razem zrobić. To się odwlekało, aż w pewnym momencie Piotrek powiedział, żebyśmy nagrali wspólnie nowy materiał. Umówiliśmy się, że przyjedzie na jakiś czas do Łodzi i zaczniemy działać. Ale wtedy zespół 1984 został zaproszony na festiwal w Olecku. Piotrek powiedział: jeśli mamy coś razem zrobić, to zróbmy to jako 1984 i zagrajmy ten koncert. Dla mnie to był wtedy bardzo ważny zespół. Pamiętam, jak w ’91 albo ’92 roku grał w dawnej łódzkiej Cytrynie. Przyszło tam może z dziesięć osób. To był jeden z lepszych koncertów, które widziałem w tamtym dziesięcioleciu. Bardzo chciałem z nimi grać. Zrobiliśmy szybko materiał do grania koncertów i zaczęliśmy tworzyć nowe numery. Wszystko szybko się potoczyło i w ciągu pół roku nagraliśmy album „4891”.

 

Ze świetnym utworem „Człowiek”…

Z tym numerem związana jest pewna historia. To dość długa ballada. I na końcu wchodzą tam skrzypce. Któregoś razu wymyśliliśmy to, oczywiście na klawiszach, ale nie nagraliśmy. Byliśmy pewni, że go odtworzymy. Na drugi dzień okazało się, że zupełnie tego motywu nie pamiętamy. W końcu, po całym dniu, któremuś z nas przypomniało się, jak to szło i mogliśmy go nagrać. To ważny dla nas kawałek. I sporo ludzi go pamięta.

 

I wreszcie łódzkie projekty, w których grasz… Zacznijmy od NOT. Ponoć macie gotowy materiał na płytę. Czemu nic się w tym temacie nie dzieje?

Historia zespołu NOT nie jest łatwa. W 2001 roku nagraliśmy pierwszą płytę „Bad Trip Boys”, potem się to trochę rozeszło. Po sześciu latach znaleźliśmy wydawcę i nagraliśmy drugi album – „NOT”, zagraliśmy trochę koncertów… Może mogliśmy pociągnąć to dalej, ale jakoś nie wyszło. Ale to zabawne, że do dzisiaj, przynajmniej raz na parę koncertów w całej Polsce, ktoś do mnie podchodzi i pyta o NOT. Mimo że to alternatywny i mało znany zespół.

 

No to co z tą płytą?

Demo nowej płyty jest gotowe od wielu lat. Tak naprawdę, gdybyśmy się spięli, to mogłaby ona powstać w ciągu miesiąca. Nasza trójka – Marcin "Cinass", Kuba Wandachowicz i ja – to grupa kumpli. Był czas, że spotykaliśmy się codziennie. Dlatego stwierdziliśmy, że skoro już spędzamy ze sobą tyle czasu, to musimy założyć zespół [śmiech]. Kumplami jesteśmy w dalszym ciągu, ale nie spotykamy się już aż tak często. Każdemu życie potoczyło się trochę inaczej. Ale mamy szkielet płyty, który nagrywaliśmy po domach, wydaje mi się, że bardzo fajny, chociaż dawno go nie słuchałem. Tylko musimy się zastanowić, czy jest sens to robić, czy chce nam się grać koncerty. Ja bym chciał, nie wiem jak chłopaki… Ale myślę, że przyjdzie moment, że to zrobimy.

19510181 1491604414193981 5680615640964125929 n

 

Powstaje też nowy materiał zespołu TRYP.  

Prace nad płytą są już bardzo zaawansowane. Numery przeważnie robimy w ten sposób, że Kuba Wandachowicz przynosi szkielety kawałków zrobione na komputerze, a my z Piotrkiem Połozem wymyślamy gitary. Marcin Pryt pisze teksty. Niedługo będziemy całość nagrywać.

 

I kolejny łódzki projekt – w trochę innym muzycznym klimacie – Bielas i Marynarze…

To jest dla mnie bardzo istotny zespół. Jacek Bieleński jest z zupełnie innej bajki niż ja. Dzięki niemu przekonałem się, że ten sposób na granie, który miałem w głowie od dawna, ma sens. Nie potrafiłem nikogo namówić na takie granie – bez przygotowania, improwizowane, żeby po prostu razem pograć. Miałem na Bielasa taki pomysł, żeby zrobić razem coś "Waitsowsko"-"Cave’owskiego"… Przy pomocy prostych środków, bez zbędnych ozdobników. Jacek nie jest zawodowym muzykiem, ale ma takie serce i chęć do grania… Nie znam drugiej takiej osoby. Po koncertach często jeszcze zostajemy, bardziej towarzysko, i Jacek często gra wtedy drugi koncert. Gra do rana, idzie spać ostatni. Rzadko zdarza się ktoś, kto tak uwielbia muzykę. A przy tym jest otwarty, nie ma żadnych klapek.

 

30 Korzeniowy Dom Cooltury Jacek Bielenski i Marynarze Lodzi 

Myślisz, że jest coś takiego, jak specyfika łódzkiej sceny muzycznej? Coś, co spaja tę scenę?

Wydaje mi się, że tak. To scena zupełnie inna od warszawskiej, mimo że jesteśmy tak blisko. W Łodzi nigdy nie było perspektyw, nikt nie zakładał zespołu z założeniem osiągnięcia sukcesu. Paru osobom mimo to się udało, a z drugiej strony, chyba nikomu się nie udało, myśląc o prawdziwej karierze i pieniądzach. Muzyka w Łodzi była tworzona dla samej muzyki, dla spotkania się z kumplami i robienia tego, co się lubi.

 

Ostatnio można było zobaczyć na festiwalach i w telewizji film Piotra Szczepańskiego o waszym klubie – „DOM/Łódź”. Jestem ciekawa, czy lubisz ten film…

Tak! Piotrek przychodził do nas przez długi czas. Czasem wiedzieliśmy, że nagrywa, czasem nie wiedzieliśmy, a innym razem po prostu o tym zapominaliśmy. Kiedy kamera i mikrofon są ciągle w pobliżu, to przestajesz już pozować, masz to kompletnie w dupie. Jest nas szóstka i na podstawie materiału kręconego przez pół roku, można każdego z nas przedstawić bardzo subiektywnie. Piotrek miał nakręcone setki albo tysiące godzin. I wybrać z tego rzeczy istotne, które będą przedstawiać nas w miarę obiektywnie, a jednocześnie, żeby powstała z tego jakaś historia, to strasznie ciężka robota. To się Piotrkowi udało. Podoba mi się, że ten film jest śmieszny i że nie ma w nim żadnego patosu. Nikogo z nas chyba mocno nie przekształcił, tacy jesteśmy. Ale wiadomo, że to tylko wycinek z naszego klubu. Spokojnie można by zrobić o nim serial [śmiech].

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Patronite

Robert Tuta – urodzony w 1971 roku. Łódzki muzyk i autor. Od 1992 roku nagrywa i koncertuje. Na swoim koncie ma kilkanaście płyt z różnymi artystami (Agressiva 69, NOT, 1984, Maciek Maleńczuk, Tryp, Hedone, Bielas i Marynarze). Autor muzyki do filmów („Mocny Człowiek”, „Alfabet Mafii”, „Poniedziałek” , „Wtorek”, „Gniew”, „Aleja gówniarzy”, „Sezon na leszcza”, „Pod powierzchnią”) i reklam. Współwłaściciel łódzkiego klubu muzycznego DOM.

Eliza Gaust - Absolwentka kulturoznawstwa na UŁ, koordynatorka wydarzeń kulturalnych, obecnie pracująca
w Centrum Dialogu im. Marka Edelmana.

rysunek: Magda Miszczak