Kuratorka wystawy Józefa Hechta w Muzeum Miasta Łodzi podejmuje się opowiedzenia o twórczości artysty całościowo. A nie jest to łatwe zadanie. Niech świadczy o tym, że w jego znak artystyczny wpisane są symbole tego, co ważne w jego twórczości: paleta, prasa graficzna, rzeźbiarskie dłuto oraz szczupak.
Ponad dziewięćdziesiąt lat temu Patrick Fermor, brytyjski pisarz i podróżnik, wyruszył w pieszą wędrówkę z ówczesnych Niderlandów do Konstantynopola. Był 1933 rok. Idąc opisywał zmieniające się krajobrazy, ale nie robił tego tak plastycznie, jak robią to malarze, zamykając w ramach kawałki światów. Malarze nie zawsze robili to zresztą bezinteresownie – większość dzisiejszych pejzaży, jakie oglądamy w galeriach sztuki i muzeach, to zamówienia od posiadaczy ziemskich, którzy chcieli mieć materialny dowód na potwierdzenie swojego statusu. Coś, co zawiśnie na ścianie i będzie budziło zazdrość. Nie wystarczył akt czy papier. Piechura-pisarza od podróżnika-malarza różni także to, że w interesie tego pierwszego jest opisać świat takim, jakim jest naprawdę, a drugiego – zobaczyć go z nietypowej perspektywy. Ale czasem można połączyć te dwie postawy i takim twórcą jest Józef Hecht.
Europa, którą Hecht oglądał i poznawał podczas swoich podróży, była już innym miejscem – rozpadała się na kawałki. Pejzaże to symboliczny sposób na ponowne złożenie jej w całość
Prace Hechta trudno odczytywać dzisiaj nie uwzględniając czasu, w jakim tworzył oraz biografii artysty. Przyszedł na świat w rodzinie żydowskiej w Łodzi w 1891 roku, na studia wyprowadził się do Krakowa, podróżował po Europie. Tworzył w trakcie I i II wojny światowej. Jego najbardziej imponujące dzieła powstały zresztą w okresie dwóch wojen. Wystawa w Muzeum Miasta Łodzi podejmuje się wyzwania opowiedzenia o twórczości Hechta całościowo. A nie jest to łatwe. „Artystyczne żywioły” kuratorka podzieliła na trzy części, które nielinearnie tworzą rozdziały – jak w albumie. Pierwszy z nich, „Żywioł podróży. Fenomen miejsca”, obejmuje podróżniczą część twórczości Hechta. Jeździł po Włoszech, Austrii, Niemczech. W czasie pierwszej wojny światowej przebywał w neutralnej Norwegii. To tam powstały pejzaże prezentowane na wystawie, malowane przez krótkie pociągnięcia pędzla, techniką porównywalną do tej, którą stosował Van Gogh. Pejzaże datuje się na lata 1915-1918. Być może technika, jaką wówczas posługiwał się artysta – krótkie pociągnięcia pędzla, tworzące porwany, fragmentaryczny krajobraz – oddają jego widzenie świata w obliczu Wielkiej Wojny. Europa, którą Hecht oglądał i poznawał podczas swoich podróży, była już innym miejscem – rozpadała się na kawałki. Pejzaże to symboliczny sposób na ponowne złożenie jej w całość.
Widoczna w twórczości Hechta jest także powtarzalność – wielokrotnie portretował wzgórze Skaugumsasen, gdzie mieszkał w czasie wojny, z różnych perspektyw i o różnych porach roku. Hecht miał tendencję do tworzenia seriami. W dalszej części wystawy także pojawiają się prace, które powtarzał: cykl rycin przedstawiających miasta, do których wpuszczono dzikie zwierzęta oraz Atlas. Zwierzęta mają w twórczości Hechta szczególne miejsce, dlatego to im poświęcona została druga część wystawy – żywioł to natura, świat zwierząt. O Hechtcie mówi się, że był animalistą. Gdy w 1918 roku przeprowadził się do Paryża, w którym już pozostał, udał się od razu do ogrodu botanicznego, gdzie obserwował zwierzęta. Portretował te dzikie i gospodarskie; na płótnach powracają ptaki i ryby, szczególnie ciekawy jest powtarzający się wątek szczupaka, który w mitologii skandynawskiej stanowił symbol mądrości i przebiegłości, ale nie to zadecydowało o tym, że Hecht mocno utożsamił się z tym stworzeniem. W języku niemieckim „hecht” oznacza właśnie „szczupak”. Szczupak stał się więc jego autorskim znakiem graficznym, wpisanym we fragment z miedziorytu „Młody myszołów” przedstawiającego rybę, paletę, rzeźbiarskie dłuto i prasę graficzną. Stosował go Hecht jako „gmerk”, znak. Zebrał w nim wszystkie istotne dla siebie symbole, które przedstawiały liczne oblicza jego twórczej osobowości.
Zwierzęta Hecht portretował w prosty sposób, nie wpisując ich w skomplikowane otoczenia. Poza serią, gdzie rysuje świat, w którym dzikie stworzenia dominują ulice Paryża. Na wystawie w Łodzi pokazywane są trzy takie plansze – humorystyczne, z przymrużeniem oka. Słonie, małpy i tygrysy przechadzają się jak pełnoprawni uczestnicy ruchu pieszego. Jeśli nie malował zwierząt, to chętnie ukazywał naturę. Na obrazie „Skaliste wybrzeże” z 1940 roku małe postaci rybaków na wysokiej skale spoglądają w rozszalałe fale. Postaci nie są tu istotne, to pojedyncze maźnięcia pędzlem, rozmyte, symboliczne. Malarz w krajobrazach ujawnia też swoją pozycję: ogląda świat z wysokości, tak jakby stał na jeszcze pokaźniejszej skale. Ta perspektywa powraca w krajobrazach, i rzuca się to w oczy na płótnach prezentowanych na wystawie. Ale Hecht nie traktował świata przyrody z góry, raczej z wrażliwością, pasją i ciekawością, co się w nim kryje.
W sali „zwierzęcej” największe wrażenie robi fowistyczna “Ostatnia plaga”. Obraz ten został namalowany w 1946 roku, po dwuletnim kryzysie twórczym. Obok eksponowana jest reprodukcja miedziorytu, która uświadamia widzowi na co spogląda, patrząc na płótno. Ten zaś przedstawia katastrofalny wymiar wszystkich żywiołów, które występują w przyrodzie. Jak można przeczytać w towarzyszącej wystawie informacji: „Odnosi się do siódmej plagi egipskiej: deszczu ognia i gradu, ale jednocześnie ukazuje grozę drugiej wojny światowej”. Hecht pokazuje ucieczkę ludzi i zwierząt. Kolory są dynamiczne: różne odcienie niebieskiego, fiolet, żółty, czerwony. Do oceanu wpadają płomienie, trwa bombardowanie albo pożar. W reprodukcji – figuratywnej, wyraźnej i dosłownie przedstawiającej to, co na obrazie Hecht namalował dynamicznie – można dostrzec, że po niebie krążą bombowce. Może musiał Hecht namalować obraz wojny, aby zamknąć pewien rozdział i powrócić do tworzenia.
Grafiki Hechta są precyzyjne, ukazują warsztat miedziorytnika i drzeworytnika. To właśnie dzięki drzeworytom odniósł sukces artystyczny. I to właśnie je kuratorka wystawy wybrała do reprezentowania trzeciego żywiołu – sztuki.
Rozdział trzeci otwierają dwie prace, w których powraca motyw chmur – „Spotkanie” oraz „Pęd”. To już kolejny z motywów, które powtarzają się w twórczości Hechta – widnieją nieskrępowane, abstrakcyjne także na płótnie o dosłownym tytule (“Chmury”) z 1923 roku. Poprzez chmury łączył w swojej sztuce fantazję na temat żywiołu wody i powietrze, w obie te prace wpisany jest także motyw jeźdźca, co nadaje im symboliczny, apokaliptyczny wymiar. Kuratorka wystawy decyduje się na podanie wprost informacji, że w swoich drzeworytach Hecht nawiązywał do Kandinskiego, i dla każdego, kto choć pobieżnie zna twórczość rosyjskiego abstrakcjonisty, jest to dostrzegalne.
To, co rzuca się w oczy, podczas tak przekrojowego przeglądu prac artysty, to, że w swojej twórczości chyba nigdy nie przedstawił wojny zupełnie wprost, choć przecież przed nią uciekał
To, co rzuca się w oczy, podczas tak przekrojowego przeglądu prac artysty, to, że w swojej twórczości chyba nigdy nie przedstawił wojny zupełnie wprost, choć przecież przed nią uciekał. Najpierw do Casablanki, później znalazł schronienie w Marsylii. Jest jednak widoczna w czymś nieuchwytnym, nieprzedstawialnym, w rodzaju zeitgeistu. Także wątki judaistyczne w sztuce Hechta występują sporadycznie. Wprost są obecne w “Atlasie”, drugiej po „Arce Noego” wydanej w 1928 roku tece miedziorytów, która powstała we współpracy z poetą Andre Suaresem. Hecht powraca w „Atlasie” do często obecnego w swojej sztuce motywu zwierząt i przedstawia kontynenty poprzez żyjące na nich zwierzęta oraz zajęcia, których imają się żyjący tam ludzie. Szczególne miejsce w cyklu zajmuje Łódź, rodzinne miasto.
O Hechtcie mówi się, że był animalistą. Gdy w 1918 roku przeprowadził się do Paryża, w którym już pozostał, udał się od razu do ogrodu botanicznego, gdzie obserwował zwierzęta
W eseju, opublikowanym w wydanym przy okazji łódzkiej wystawy „Atlasie”, czytam, że Ziemia otwierająca album jest „skarbnicą wiedzy nie tylko o kuli ziemskiej, lecz także o sposobie postrzegania świata przez białego mężczyznę, mieszkańca Europy pierwszej połowy XX wieku, przede wszystkim jednak przez artystę i człowieka o niezwykłej wrażliwości”. Pierwsza część tego zdania rzuca ciekawe światło na postać Hechta dzisiaj, jego europejskie spojrzenie na portretowane części świata, które często, jak w przypadku „Atlasu”, musiały być wyobrażone, bo Hecht nie wyjeżdżał poza Europę. Globalne spojrzenie z początku XX wieku jest istotnym świadectwem pokazującym ówczesny porządek, ale także to, jak był odbierany przez nie-historyka, i nie-archiwistę.
W tym samym eseju czytam: „linia była dla niego synonimem życia”. Malował linie w czasie, w którym kontynent, który był dla niego ważny, zalewała fala śmierci. Czy grafika opanowana do perfekcji, którą porzucił po II wojnie światowej, bo nie był w stanie do niej powrócić, za bardzo kojarzyła mu się z życiem? Od 1944 do 1946 roku nie był w stanie sięgnąć po rylec. Zrobił to namówiony przez Stanleya William Haytera, współzałożyciela Atelier 17, który wcześniej zaraził Hechta pasją do tej techniki.
Z wystawy „Józef Hecht. Artystyczne żywioły” wyłania się postać artysty odważnego, poszukującego, którego sztuka, choć może zabrzmi to jak recenzencki banał, nie zdążyła się jeszcze zestarzeć. Zdążyła za to nabrać znaczenia jako świadectwo. Przypomnienie, albo pokazanie, twórczości Hechta to nie tylko gest istotny dla Łodzi, która pielęgnuje pamięć o swoich twórcach, ale być może także dla współczesnych podróżników, poszukiwaczy i piechurów. Hecht niewątpliwie może zostać ich przypomnianym patronem.
Kuratorka wystawy: dr hab. Katarzyna Kulpińska, prof. UMK
_________________
Anna Pajęcka - ur. 1992, redaktorka działu teatr w „Dwutygodnik.com”. Studiowała w Instytucie Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Publikuje w „Szumie”, „Czasie Kultury”, „Tygodniku Powszechnym”.
_________________