Zmieniała zawody, nazwiska i miasta, zrzucała jedne tożsamości i przywdziewała inne. Na wystawie Helena Bohle-Szacka. Przenikanie Centralne Muzeum Włókiennictwa w Łodzi przypomina postać odważnej artystki, której życiowe i twórcze doświadczenie ukształtowały najtrudniejsze rozdziały XX-wiecznej historii.
„Na przejściu granicznym
podczas chmurnej nocy
witają mnie jak zwykle
moi umarli bliscy.
Lekko uniesieni nad ziemią.
Po żadnej stronie granicy.
Bez żadnej ojczyzny.”
Na fotografiach dokumentujących tłum gości podczas wernisażu Heleny Bohle-Szackiej w 1990 r. w Warszawie można wypatrzeć autorkę tych słów, Ewę Lipską. Poetka bywała w berlińskim domu artystki, a Bohle-Szacka w tym samym czasie zilustrowała nowy tom jej wierszy Strefa ograniczonego postoju. Na okładce widnieje rozległy górski pejzaż, ale zamknięty w okręgu, który ogranicza pole widzenia. Helena Bohle-Szacka, bohaterka wystawy Przenikanie w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi, przeżyła II wojnę światową, lecz straciła wielu członków najbliższej rodziny z powodu hitlerowskich i stalinowskich zbrodni. Przetrwała, ale naznaczona traumą i wykorzenieniem, przez całe życie zdawała się nie mieć żadnej ojczyzny i nie stać po żadnej stronie granicy. Zarówno jej prywatną biografię, jak i drogę artystyczną cechują nieustanne zmiany, płynność tożsamości, brak przywiązania.
Kuratorowana przez Marcina Różyca wystawa wpisuje się we wciąż przybierającą na sile tendencję ponownego odkrywania nieco zapomnianych herstorii i przywracania artystkom należnego im miejsca w historii sztuki. Po latach wymaga to żmudnego rekonstruowania opowieści i uzupełniania białych plam, w tym przypadku CMWŁ otrzymało kluczowe wsparcie od Galerii im. Sleńdzińskich w Białymstoku, która przechowuje archiwum artystki. Tytułowe Przenikanie znajduje wyraz w znaczącym kuratorskim geście zrównania twórczości artystycznej, pracy zarobkowej, życia osobistego i towarzyskiego Bohle-Szackiej jako dopełniających się i równie istotnych zagadnień w narracji wystawy. Trudno się dziwić tej decyzji, bo ze zgromadzonych dzieł, dokumentów, opowieści i fotografii wyłania się obraz osobowości rozsadzającej wszelkie ramy, przełamującej konwencje, czyniącej z codziennego dnia święto, a z pracy – zabawę, przyciągającej do siebie najbardziej charyzmatyczne postaci i najtęższe umysły epoki, zacierającej granice między sztuką a życiem.
Helena Bohle-Szacka nie była kolejną artystką osobną, pozornie zawdzięczającą wszystko tylko sobie, wręcz przeciwnie, jej losy i twórczość kształtowała niezwykle rozległa sieć relacji z innymi ludźmi, a ona sama – gdy zabierała głos – nie zapominała wspomnieć o ich roli
Tę logikę opowieści wspiera architektura ekspozycji zaprojektowana przez Zuzę Golińską, jedną z młodych artystek i artystów zaproszonych przez Różyca do wejścia w dialog z dorobkiem Bohle-Szackiej. Golińska przerzuca pomost między współczesną estetyką inspirowaną stylem vintage a oryginalnym wzornictwem lat 50.-70., definiując przestrzeń przy pomocy na wskroś dziewczyńskiego millenial pink. Ten kolor trochę przywodzi na myśl buduar, a trochę – trzewia. Ewokuje nastrój intymności i wprowadza do sfery prywatnej, szczególnie w połączeniu z wyściełającą podłogi wykładziną o secesyzującym wzorze, zaprojektowaną przez Golińską. Z plątaniny miękkich linii gdzieniegdzie zerkają na widzów uważne i przekorne oczy – należą do przypominającej Jean Seberg w Do utraty tchu dziewczyny z kotem na ramieniu, którą Bohle-Szacka namalowała prawdopodobnie na przełomie lat 50. i 60. Te spojrzenia to wymowny znak, że w wewnętrznym świecie bohaterki wystawy nie przebywamy z nią sam na sam. Towarzyszy nam niemały tłumek: członków rodziny, partnerów życiowych, projektantek i projektantów z epoki, współpracowników, kolegów i koleżanek z nieco dekadenckich imprez, artystek i artystów, którzy inspirowali ją na przestrzeni lat. Helena Bohle-Szacka nie była kolejną artystką osobną, pozornie zawdzięczającą wszystko tylko sobie, wręcz przeciwnie, jej losy i twórczość kształtowała niezwykle rozległa sieć relacji z innymi ludźmi, a ona sama – gdy zabierała głos – nie zapominała wspomnieć o ich roli.
Urodzona w 1928 r. w Białymstoku jako córka zasymilowanej Żydówki i Polaka o niemieckich korzeniach Helena Bohle-Szacka wiodła życie, na którym – w mniejszym lub większym stopniu – odcisnęły piętno niemal wszystkie nieszczęścia, jakie historia zafundowała Europie Środkowej w XX wieku. W czasie II wojny światowej początkowo funkcjonowała oficjalnie i wraz z ojcem wspierała ukrywające się matkę i siostrę (oraz wiele innych osób z lokalnej społeczności), a później, w 1944 r., trafiła do obozów w Ravensbrück i Helmbrechts. Gdy po wyzwoleniu osiadła w Łodzi z ocalałymi członkami rodziny, życie zdawało się powoli wracać na normalne tory. Wówczas jej ojciec został wezwany do UB i nigdy nie powrócił. Bohle-Szacka przez wiele lat od zera budowała zawodową pozycję w pełnej artystycznych i ekonomicznych ograniczeń, systemowego patriarchatu i powszedniej biedy rzeczywistości PRL. Wyboista ścieżka wiodła ją od studiów plastycznych przez zawody teatralnej kostiumografki, dziennikarki modowej, graficzki, wykładowczyni akademickiej po stanowiska projektantki w Telimenie i Modzie Polskiej oraz kierowniczki artystycznej domu mody Leda. Nie zdążyła nacieszyć się wywalczoną z niemałym trudem względną autonomią twórczą i uznaniem dla swojej pracy, gdy w 1968 r. znowu ruszyła machina antysemickiej propagandy. W wieku 40 lat Helena wraz z mężem stała na kolejowym peronie, świadoma, że może nie być jej dane zobaczyć ponownie kraju i żegnających ją przyjaciół. Ewa Lipska pisze o emigracyjnym doświadczeniu wielu Polek i Polaków w ilustrowanym przez Bohle-Szacką tomie: „Wybieramy wolność. Odbijamy od brzegu. Wiosła ciężkie i obcojęzyczne. Krępuje nas mowa.” Artystka z mężem zacumowali w Berlinie Zachodnim, gdzie, mimo dużego dorobku, Helena musiała poprzestać na wykonywaniu rysunków żurnalowych i nauczaniu w szkole zawodowej. Utracone poczucie sprawczości odzyskiwała dzięki powrotowi do twórczości artystycznej oraz zaangażowaniu we wspieranie działalności opozycyjnej w Polsce i otaczaniu opieką nowoprzybyłych zza żelaznej kurtyny rodaków.
Jako projektantka była odważna i nowoczesna, zaskakiwała rzadką w tamtych czasach znajomością zachodnich trendów i umiejętnością adaptowania ich do specyficznych warunków PRL
Zarówno projekty ubioru, jak i wykonywane na zlecenie prace graficzne zebrane na wystawie Przenikanie ujawniają ogromną biegłość Bohle-Szackiej w posługiwaniu się różnymi stylami i konwencjami, świadomość formy, wyczucie ducha czasów, lekkość i poczucie humoru. Jako projektantka była odważna i nowoczesna, zaskakiwała rzadką w tamtych czasach znajomością zachodnich trendów i umiejętnością adaptowania ich do specyficznych warunków PRL. Pracując przez lata w dużych domach mody, działała wewnątrz dość sztywnych struktur, gdzie niedobory materiałów, skromne budżety i odgórne zalecenia stanowiły poważne wyzywanie dla artystycznej inwencji. Projekty Bohle-Szackiej dla Telimeny wpisują się w dość nobliwy styl tej marki, ale późniejsze o kilka lat prace dla bardziej niszowej Ledy są pełne młodzieńczej energii, przekorne i zdają się być przeniesione wprost z pełnych luzu ulic Swinging London. W prezentowanym na ekspozycji filmowym wywiadzie-rzece blisko osiemdziesięcioletnia Helena Bohle-Szacka (z kieliszkiem wina i papierosem w dulawce) mówi o towarzyszącej jej przez lata projektowania i nauczania tęsknocie za „czystą sztuką”. Przy wielu okazjach usiłowała łączyć te światy, przemycać artystyczne inspiracje do wzornictwa użytkowego, co w latach 50. czy 60. nie było jeszcze oczywistą praktyką. Zaprojektowała rozkloszowaną sukienkę we wzór budzący wyraźne skojarzenia z kompozycjami unistycznymi jej profesora z PWSSP z Łodzi, Władysława Strzemińskiego. Pod szyldem Ledy w 1966 r. zrealizowała całą kolekcję z kontrastowymi, geometrycznymi motywami inspirowanymi op-artem i neoplastycyzmem, które ujawniają jednak nieco zbyt duże podobieństwo do zaledwie rok wcześniejszego Mondrian Look Yves’a Saint Laurenta.
Wychowana w wielokulturowej rodzinie, zmieniająca zawody, nazwiska, miasta, a wreszcie kraj zamieszkania Bohle-Szacka wydaje się nieustająco ewoluować, zrzucać jedne tożsamości i przywdziewać inne, do czego przecież znakomicie nadaje się moda
To największy kłopot z Heleną Bohle-Szacką. Gdy przegląda się liczne projekty ubioru, identyfikacje wizualne, rysunki, ilustracje żurnalowe i książkowe zgromadzone na wystawie, trudno uwierzyć, że wszystkie te prace wyszły spod ręki jednej osoby. Łatwość dopasowywania się do otoczenia, która zapewniła artystce przetrwanie w najtrudniejszych życiowych okolicznościach, wydaje się być jej przekleństwem na twórczej drodze. Czy to konstruktywistyczne z ducha logotypy zakładów przemysłowych, eleganckie sylwetki w stylu New Look, czy niemal komiksowe dziewczęta z zachodnioniemieckich katalogów lat 70. – bohaterka wystawy potrafi zrobić to, czego się od niej oczekuje. Wychowana w wielokulturowej rodzinie, zmieniająca zawody, nazwiska, miasta, a wreszcie kraj zamieszkania Bohle-Szacka wydaje się nieustająco ewoluować, zrzucać jedne tożsamości i przywdziewać inne, do czego przecież znakomicie nadaje się moda. Ciągłe przekraczanie granic wiąże się z przebywaniem na pasie ziemi niczyjej. Do tej kondycji odwołuje się w swojej pracy Sinur berlińska przyjaciółka artystki, Lidia Cankova. W jej tkaninie artystycznej zarys kobiecego ciała nakłada się na pas niezaoranej ziemi między dwoma polami. Być może do prawdy Heleny Bohle-Szackiej najbardziej można zbliżyć się poprzez późne prace artystyczne, które realizowała w zupełnie innym stylu niż wcześniejsze zawodowe projekty. Szybki, syntetyczny rysunek zastąpiły starannie wypracowane, wręcz medytacyjne kompozycje zbudowane z tysięcy drobnych ruchów pisakiem. Ale nawet tu kryje się wewnętrzne pęknięcie – organiczne formy i motywy ze świata przyrody rywalizują ze zdyscyplinowanymi geometrycznymi abstrakcjami.
Z rysunkowego uniwersum Heleny pochodzi Duszka, pozbawiona wyraźnej tożsamości obła postać o ogromnych oczach, przeniesiona do trójwymiaru przez Sebulca. Artysta przypisuje jej rolę bóstwa opiekuńczego o archetypicznym charakterze, niezwiązanego z konkretną religią czy tradycją, w sam raz dla nieidentyfikującej się z żadną wiarą i pragmatycznej Bohle-Szackiej, ale też dla kolejnych pokoleń ofiar prześladowań z różnych stron świata. Do uniwersalnego aspektu doświadczenia przemocy i traumy w biografii bohaterki wystawy odnoszą się także Tasha Katsuba mówiąca o terrorze Łukaszenki, Krzysztof Gil przywołujący zagładę Romów i Sinti oraz Kamil Wesołowski wypominający rozliczne grzechy przemysłu odzieżowego. O ile Golińska, Sebulec i Gil posługują się językiem poetyckim, którego niejednoznaczności, niedopowiedzenia i cudzysłowy korespondują z osobowością i twórczością samej Bohle-Szackiej, o tyle prace Katsuby i Wesołowskiego odróżnia bardzo współczesną forma, a dość liche materiały i krawiectwo, wraz z nawiązaniami do mody sportowej sprawiają, że wydają się wyjęte z zupełnie innego porządku niż reszta tej opowieści.
Wystawa dobitnie ukazuje ograniczoną sprawczość jednostki wobec zewnętrznych mechanizmów, dzięki czemu staje się niezłą odtrutką na wciąż unoszące się w powietrzu zaczadzenie wiarą w proste drogi do sukcesu
Dlaczego dziś nazwisko Heleny Bohle-Szackiej rzadko przywoływane jest zarówno w kontekście historii polskiej mody, jak i dorobku emigracyjnej kultury? Może dlatego, że lata spędzone w Polsce poświęciła projektowaniu ubioru i wzornictwu, które nie były wówczas traktowane poważnie ani uznawane za istotne, wręcz przeciwnie, stanowiły wyraz zbędnej próżności i materializmu. Serce ściska się z żalu podczas czytania prasowej recenzji kolekcji Ledy, w której dziennikarz apeluje: „Oby jeszcze odzież ta była uszyta z lepszych gatunkowo, niemnących się materiałów. […]. Powtarzam: Ledzie należą się lepsze tkaniny!” A może dlatego, że artystka reprezentowała rzadką kombinację wad: była kobietą, Żydówką, Niemką i w dodatku miała złe klasowe pochodzenie. A może dlatego, że 1968 r. przeciął na pół jej karierę i relacje z innymi.
Przenikanie opowiada o kobiecie-artystce przez pryzmat całości jej ludzkiego doświadczenia, nie redukuje jej do zawodowych osiągnięć i nie usiłuje wciskać jej w ramy patriarchalnych struktur PRL-owskiego pola sztuki i rynku wzornictwa. Szanuje ją w jej złożoności, razem z jej cierpieniem, artystyczną ewolucją, porzuconymi ścieżkami, niekonsekwencjami, gorzkimi zwycięstwami i decyzjami wymuszonymi przez polityczne oraz życiowe okoliczności. Wystawa dobitnie ukazuje ograniczoną sprawczość jednostki wobec zewnętrznych mechanizmów, dzięki czemu staje się niezłą odtrutką na wciąż unoszące się w powietrzu zaczadzenie wiarą w proste drogi do sukcesu.
****
Karolina Maciejewska – absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Łódzkim oraz studiów podyplomowych marketing kultury na Uniwersytecie Warszawskim. Autorka tekstów poświęconych sztuce, filmowi, designowi i rozwojowi branży kultury. Zajmuje się tworzeniem i redagowaniem treści, PR i komunikacją oraz koordynowaniem programów dotacyjnych w publicznych instytucjach kultury, NGO oraz dla klientów komercyjnych
****
„Helena Bohle-Szacka. Przenikanie”
21.10.2021-20.03.2022
Artyści i artystki, m.in.: Lidia Cankova, Krzysztof Gil, Luke Jascz, Tasha Katsuba, Sebulec, Jana Shostak, Władysław Strzemiński, Kamil Wesołowski
Przestrzeń: Zuza Golińska
Kurator: Marcin Różyc
Centralne Muzeum Włókiennictwa w Łodzi
****
zdjęcie główne HaWa