Hipopotam jako narzędzie PR-owe, co najmniej zaskakujące nominacje na stanowiska dyrektorskie, zmierzch lubianych łódzkich miejsc, ale i udane festiwale, pokoleniowe wymiany i nowe otwarcia. 2022 rok w sztuce, muzyce i teatrze podsumowują Marcin Polak, Darek Pietraszewski i Marta Zdanowska.

 

 

Teatr / Marta Zdanowska


Wielki (bez)ruch i widoki na przyszłość

Zacznę od strawestowania słów Halperna, wspaniale zagranego przez Włodzimierza Boruńskiego w „Ziemi obiecanej” Wajdy: Ja chcę, żeby moja Łódź rosła,(…) żeby był wielki ruch. I wielki, pełen ruchu teatr – dodam od siebie. Ostatni rok to w Łodzi teatr dość zachowawczy, z małymi przebłyskami energii i politycznymi roszadami. Dlatego będzie to podsumowanie krótkie, mało optymistyczne i patrzące zachłannie na premiery 2023.


Co widzieliśmy?

Zastanawiam się, jak to się właściwie stało, że najciekawsze spektakle można było w ubiegłym roku zobaczyć w Łodzi podczas trzech łódzkich festiwali. Prawdopodobnie odpowiedź jest prozaiczna – festiwale zapewniają dodatkowe dofinansowanie, możliwość pracy z zewnętrznymi twórcami i wolność twórczą. Coś o co trudno na co dzień.

A teraz złota trójka. Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych organizowany przez Teatr Powszechny w Łodzi po raz pierwszy pokazał łodzianom, że reżyser pokroju Krystiana Lupy może zaplanować premierę swojego spektaklu w Łodzi, nie w Warszawie. Spektakl „Imagine” zrealizowany w kooperacji z warszawskim Teatrem Powszechnym zebrał mnóstwo recenzji pozytywnych i negatywnych (od „Dwutygodnika” po „Tygodnik Powszechny”). Każdy znajdzie dla siebie coś miłego. Jedni uważają, że obejrzeli blisko sześciogodzinne dziaderskie mamrotanie o przeszłości, inni – w tym ja – twierdzą, że to gorzki spektakl o utracie złudzeń, które dotyczą nie tylko kontrkultury, ale całego rodzaju ludzkiego i nic nie znalazło się tu przypadkowo: od histerii Patti Smith po panseksualny taniec Leary’ego w skórzanej kiecce. Dziś już nie da się niewinnie posłuchać wersu Lennona Imagine all the people living life in peace…, choć dla odmiany ciągle jeszcze możemy wyobrazić sobie inny koniec ludzkości niż usmażenie się na ziemi, którą sami zniszczyliśmy. Dla tych którzy męczyli się na „Imagine”, jak moi sąsiedzi z tylnego rzędu, mam wredną wiadomość podprogową: mieliśmy się męczyć, bo czasem w teatrze powinno być niewygodnie. Na różnych poziomach.

 

Dawno nie widziałam w teatrze tak rozluźnionej publiczności i tak dobrze bawiących się aktorów. Szok i niedowierzanie. Potrzeba nam więcej takich spektakli



Ale bywa też czasem miło? Tak. Ten akcent przenosi nas wprost w miękkie, pluszowe objęcia „Miłej robótki” w reżyserii Agnieszki Jakimiak w Teatrze Nowym w Łodzi. Tym razem jesteśmy na Festiwalu Łódź Czterech Kultur organizowanym przez Centrum Dialogu im. Marka Edelmana i oglądamy festiwalową kooperację z Teatrem im. Fredry w Gnieźnie. „Miła robótka” to wspaniały, afirmatywny wobec erotyki spektakl, który z wdziękiem pokazuje, co działo się z polską seksualnością w czasie transformacji i dokąd nas to zaprowadziło. Naturyzm, Polska Partia Erotyczna, edukatorka seksualna ze Szwecji odpowiadająca na listy – a wszystko to podane na różowej, puszystej wykładzinie-waginie, obok wizualizacji nadzwyczaj zmysłowych owoców, o których czyta nam Krystyna Czubówna. Dawno nie widziałam w teatrze tak rozluźnionej publiczności i tak dobrze bawiących się aktorów. Szok i niedowierzanie. Potrzeba nam więcej takich spektakli.

 

NOWY F4K ROBOTKA FOTO HaWa DSC223


 "Miła Robótka", fot. HaWa


  

I do trzech razy sztuka. Jesteśmy na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Retroperspektywy organizowanym przez Teatr Chorea w Fabryce Sztuki w Łodzi. Tym razem hasło edycji brzmi „Początek Nowego Świata”, a ja zastanawiam się jakim cudem Tomasz Rodowicz od lat trzyma tak wysoki poziom, przy niezależnym i niekomercyjnym festiwalu, w dużej mierze opartym na sztuce ciała? To jakiś fenomen, na który Łódź nie zasługuje – tak, w tym pokrętnym zdaniu chodzi o to, żeby docenić twórcę, który wie, co robi w teatrze, a to naprawdę nie zdarza się często. Tym razem warto było zwrócić uwagę na dwa spektakle. Polsko-norweską kooperację „Ragnarok” w reżyserii i choreografii Adriana Bartczaka, spektakl oparty w znacznej mierze na ruchu i pieśni, z heroiczno-śmiesznym wątkiem wyprawy „Gardzienic” (w tym Rodowicza) na poszukiwanie reniferów i opowieści o sile wspólnoty. Nic na to nie poradzę, znów wracamy do spektaklu, który wyrasta z ducha przebrzmiałej (?) już kontrkultury i pyta, po co nam mit, ognisko, wspólnota, dom i inne mało hipsterskie wątki. Nie ma w nim opracowanej do końca dramaturgii, jest pretekst „do” – każdy sam może pomyśleć do czego.

 

...zastanawiam się jakim cudem Tomasz Rodowicz od lat trzyma tak wysoki poziom, przy niezależnym i niekomercyjnym festiwalu, w dużej mierze opartym na sztuce ciała? To jakiś fenomen, na który Łódź nie zasługuje – tak, w tym pokrętnym zdaniu chodzi o to, żeby docenić twórcę, który wie, co robi w teatrze, a to naprawdę nie zdarza się często



Drugi spektakl to „Bovary” w reżyserii Joanny Lewickiej – polska premiera kooperacji teatralnej Fundacji Od Wschodu do Zachodu (Lublin) i Gostner Theater (Norymberga). Tym razem mamy do czynienia z trzema poziomami: herstorią literackiej postaci – Emmy Bovary, historią procesu Gustave'a Flauberta, oskarżonego o obrazę moralności w powieści „Pani Bovary” oraz historiami czterech współczesnych kobiet, które dowodzą, że niektóre zachowania nie zmieniły się nadmiernie od XIX wieku, za to ładnie je upudrowano. Od krynoliny do dresu z humorem i muzyką.

Niestety, wszystkie te interesujące spektakle mogliśmy zobaczyć jednokrotnie lub kilkukrotnie. Równie szybko jak się w Łodzi pojawiły, tak szybko ją opuściły. I powinniśmy mieć z tym jakiś problem, bo festiwale pokazują łódzkiej publiczności inną odsłonę teatru niż ta, którą oglądamy na co dzień.

 

Jest coś głęboko sensownego w oddaniu sceny najmłodszemu pokoleniu twórców, choćby i fakt, że jest to dla wielu miejsce, w którym prawdopodobnie po raz pierwszy biorą na siebie cały proces powstawania spektaklu i w rezultacie stykają się z też z jego krytycznym osądem



A co oglądamy na co dzień? 

Teatr Nowy w Łodzi pod dyrekcją Doroty Ignatjew idzie wytyczoną wcześniej drogą, stawiając w dużej mierze na cykl „Nowy i Młodzi”. W 2023 roku pokazał m.in. przepiękny pod względem projektu kostiumów i interesujący muzycznie „KarNawał” Mai Luxenberg i Wery Makowskx; recyklingowe, a może second handowe „Trash Story” w reżyserii Jana Kantego Zienki, oparte na powieści Górniaka i „Praktykę widzenia” Wojtka Rodaka nawiązującą do teorii widzenia Strzemińskiego, z udziałem osób dotkniętych dysfunkcją wzroku (tak, to również premiera Ł4K!). Jest coś głęboko sensownego w oddaniu sceny najmłodszemu pokoleniu twórców, choćby i fakt, że jest to dla wielu miejsce, w którym prawdopodobnie po raz pierwszy biorą na siebie cały proces powstawania spektaklu i w rezultacie stykają się z też z jego krytycznym osądem. Sądzę, że to jedna z mądrzejszych decyzji w łódzkim teatrze od lat, skoro Teatr Studyjny ożywa tylko na czas dyplomów i festiwalu. Mój problem polega na tym, że widzę w cyklu „Nowy i Młodzi” bardzo podobną estetykę niemal w każdej realizacji, więc czasami mieszają mi się już tytuły i tematy. Może powinnam je oznaczać różnymi kolorami? Dobrze, koniec z tymi złośliwościami, więc nie napiszę o „Smoleńsk Late Night Show”, napisała o nim za to sporo prawicowa odsłona mediów.

 

NOWY KAR NAWALDSC923

„KarNawał”, fot. HaWa 


 

Kiedy Nowy chce, potrafi zadziwić widza i pokazać klasę de luxe, choćby biorąc na warsztat barokowy dramat religijny Calderóna de la Barki i przerabiając go na amazonowski musical postreligijny, opowiadający o nierównościach pracowniczych i wszelkich innych w XXI wieku. Mowa oczywiście o „Wielkim teatrze świata” w reżyserii Cezarego Tomaszewskiego. Życzę szczerze więcej takich reinterpretacji na scenie, bo to też szansa, żeby grał na niej stały zespół.

 

    Łódzkiemu teatrowi życzę energii i siły przebicia. Bo najgorsze, co może nam się zdarzyć, to teatr letni


Ponieważ Teatr Powszechny (poza Festiwalem Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych) niekiedy specjalizuje się w specyficznym humorze, chodzę tam rzadko. Warto odnotować, że w minionym sezonie Powszechny pokazał premierę „Marii” Radosława Paczochy w reżyserii Adama Orzechowskiego, czyli opowieść bezpośrednio nawiązującą do łódzkiej herstorii. I chwała mu za to, choć spektakl mógłby być momentami nieco mniej edukacyjny. „Maria” to opowieść o Marii Kwaśniewskiej, urodzonej w Łodzi lekkoatletce i oszczepniczce, której pamiętne zdjęcie z Hitlerem zrobione w czasie Igrzysk Olimpijskich w Berlinie w 1936, w czasie wojny uratowało życie wielu osobom z obozu w Pruszkowie. Zobaczymy pięć odsłon Marii, w pięciu okresach jej życia: od młodości po starość. Reżyser zapyta o przedwojenne wychowanie, bohaterstwo wojenne, pychę i relacje z córką, której kieszonkowe trafiało do biednych sportsmenek. Dla łodzian zainteresowanych historią lokalną to pozycja w Powszechnym obowiązkowa!

Ale nie tylko teatrem dla dorosłych człowiek żyje. Jeśli macie dzieci, warto razem z nimi zajrzeć do Teatru Pinokio, który w ubiegłym sezonie pokazał nam spektakl „Mój cień jest różowy” w reżyserii Bartosza Kurowskiego, na podstawie książki obrazkowej Scotta Stuarta. W skrócie mówiąc jest to opowieść o kilkuletnim chłopcu, który uwielbia sukienki i różowy kolor, zarezerwowany dla dziewczynek. Pewnego dnia zaczyna w sukience chodzić do szkoły, wbrew niezadowoleniu ojca, który nie takiego syna się spodziewał i reakcjom otoczenia, które chłopca definiuje jako opozycję wobec dziewczynki. Co z tego wyniknie, zwłaszcza dla taty, warto zobaczyć samemu. Tekst był konsultowany psychologicznie z terapeutkami, pozostaje pogratulować Teatrowi Pinokio odwagi w byciu normalnym, czyli tolerancyjnym i otwartym teatrem.

 

 

Aktorzy pisali protesty przeciw tej nominacji do marszałka oraz ministra kultury i dziedzictwa narodowego, ale mogliby zapewne pisać i do Lorda Vadera, ponieważ takich decyzji się nie odwołuje




Co tam słychać w polityce teatralnej?

Istnieją dwa łódzkie teatry i jedna decyzja, o których trudno napisać w 2023 roku. To Teatr im. Stefana Jaracza i Teatr Wielki w Łodzi oraz nieprzedłużenie umowy z Anną Ciszowską w AOiA.

W Teatrze Jaracza w trakcie wakacji pełniącym obowiązki dyrektora do spraw artystycznych został Michał Chorosiński. Wbrew opinii i chęci zespołu. Aktorzy pisali protesty przeciw tej nominacji do marszałka oraz ministra kultury i dziedzictwa narodowego, ale mogliby zapewne pisać i do Lorda Vadera, ponieważ takich decyzji się nie odwołuje. Nie po to zapadły. W rezultacie Michał Chorosiński jako osoba, która wygrała konkurs, od 1 września 2023 rozpocznie pięcioletnią kadencję dyrektora naczelnego Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi. Szczegółowo wśród krytyków sprawę opisywał jedynie Łukasz Drewniak i dziękuję mu za tę przyzwoitość, choć błyskawicznie pojawiły się wobec niego zarzuty koniunkturalności i patrzenia lewym okiem. Uderz w stół… W jednym z wywiadów Michał Chorosiński zapowiadał:

Interesuje mnie w teatrze powrót do wielkiej literatury i robienie jej z poszanowaniem słowa, ducha, który jest w tekście zapisany. Ale będzie też miejsce na teksty współczesne, teatr nie może bać się eksperymentu. No i repertuar lżejszy – ambitne komedie.

Wkrótce później w Jaraczu można było zobaczyć spektakl „Hobbit” według Tolkiena, który przypominał polski, filmowy, niezamierzony eksperyment campowy, czyli „Klątwę Doliny Węży” (1987). Kto widział, nie zapomni. Może „Hobbit” był ambitną komedią. Nie umiem nic więcej napisać. Myślę, że ostatnią osobą, która rozumiała, czym jest eksperyment w Jaraczu był Sebastian Majewski, obecnie dyrektor artystyczny Teatru im. Szaniawskiego w Wałbrzychu. Myślę też, że na lata zapomnimy o spektaklach tak przemyślanych psychologicznie, wizualnie i promocyjnie jak mające już pięć lat „Czarownice z Salem” Grzegorzka. W marcu w Jaraczu premiera „Dziadów”… To naprawdę wspaniały tekst, nigdy nie przypuszczałam, że będzie można z dramatu romantycznego cytować aż tyle na temat naszej współczesności.

 

 

    Napiszę krótko. Jeśli ktoś nie ceni takich ludzi, to nie ma sensu w ogóle zaczynać rozmowy. Jestem przekonana, że łódzka kultura jeszcze za Ciszowską zatęskni



Tymczasem w Teatrze Wielkim w Łodzi na stanowisko dyrektora powołany został Marcin Nałęcz-Niesiołowski. Także wbrew protestom zespołu artystycznego, który przesłał do ministra kultury i dziedzictwa narodowego list otwarty. Jego zastępcą został Rafał Janiak. Jak widać zespoły artystyczne protestują dla sportu i przegrywają, podobnie jak polska reprezentacja na mistrzostwach piłki nożnej. Zostały ogłoszone plany repertuarowe opery na 2023 rok. Nie ma obaw, zapewne nigdy nie usłyszę na tej scenie Benjamina Brittena, ale przynajmniej już się tego nie spodziewam. Do Wielkiego wrócą natomiast Łódzkie Spotkania Baletowe, co jest dobrą informacją. Nie umiem ustalić, jakie będę dalsze losy planowanego musicalu „Korczak”, który raz wraca do repertuaru, a raz z niego wypada. W międzyczasie warszawska opera ogłosiła konkurs na libretto operowe i muzykę do „Najlepszego miasta świata”, opery inspirowaną historią odbudowy Warszawy, której premierę przewidziano na 2025 rok. W 2023 obchodzimy 600-lecie nadania Łodzi praw miejskich. Ktoś słyszał o planach muzycznych? Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Aha, w Warszawie również w czerwcu premiera opery „Peter Grimes” Benjamina Brittena w reżyserii Trelińskiego. Tak tylko dodaję, gdyby ktoś chciał się wybrać.

I część dla mnie najtrudniejsza. Anna Ciszowska, której nie ma już w AOiA i której niczego nie zaproponowano w zamian w Łodzi. Osoba, bez której nie byłoby projektu „Dotknij teatru”. Napiszę krótko. Jeśli ktoś nie ceni takich ludzi, to nie ma sensu w ogóle zaczynać rozmowy. Jestem przekonana, że łódzka kultura jeszcze za Ciszowską zatęskni.


Co nas czeka i kogo na to stać?

Skoro tekst powstaje w lutym, wiemy już co nieco o planach repertuarowych na 2023 rok i możemy wybierać teatralne rodzynki.

W Teatrze Nowym w Łodzi bardzo ciekawie zapowiada się marcowa premiera „Dobrze ułożonego młodzieńca” w reżyserii Wiktora Rubina, a na podstawie tekstu Jolanty Janiczak. Spektakl inspirowany łódzką przedwojenną, ekscentryczną, choć też smutną historią Eugeniusza/ Eugenii Steinbart odnosi się do nienormatywności płciowej i jej odbioru, przypomina też jeden ze skandali międzywojnia, połączony z wątkiem pracy za wyższą pensję w męskim przebraniu. Szerzej temat eksplorowała już Anka Leśniak w łódzkiej sztuce miejskiej i happeningu, o postaci Steinbart można też usłyszeć na spacerach queerowych po Łodzi. Warto ten spektakl zobaczyć z czystej ciekawości.

W marcu w Teatrze Powszechnym w Łodzi rozgości się na dobre Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. Autorski festiwal Ewy Pilawskiej, który opiera się na subiektywnej retrospektywie spektakli minionego roku, jest szansą, aby łodzianie zobaczyli ciekawsze wydarzenia sezonu. Wśród spektakli m.in. musical „1989” w reżyserii Katarzyny Szyngiery (Teatr im. Słowackiego w Krakowie), „Spartakus” nagrodzonego Paszportem Polityki Jakuba Skrzywanka z Teatru Współczesnego w Szczecinie czy „Ulisses” Mai Kleczewskiej (Teatr Polski w Poznaniu) na podstawie przekładu łódzkiego tłumacza i pisarza, Macieja Świerkockiego.

Festiwalowi obcięto w tym roku częściowo dotację. A teraz ceny biletów: „1989” – 220 zł, „My way” Krystyny Jandy – 220 zł, „Ulisses” Kleczewskiej – 150 zł, „Rodzeństwo” Lupy – 110 zł. Czterospektaklowy set to 700 złotych. Dla pary 1400. Stać Państwa na takie bilety? Gratuluję! Mnie nie. Zapewne dlatego, że pracuję w kulturze i jest to ¼ mojej mojej pensji.

 

Łódzkiemu teatrowi życzę energii i siły przebicia. Bo najgorsze, co może nam się zdarzyć, to teatr letni



Szczerze? Doceniam ten festiwal. Ale bilety wchodzą w cenową strefę absurdu dla łodzian w trakcie inflacji. Gdybym miała wybrać, wskazuję w ciemno Skrzywanka i „Spartakusa. Miłość w czasie zarazy” ze scenografią Rycharskiego i nieprawdopodobnymi kostiumami Natalii Mleczak. Dlatego, że intryguje mnie granica między teatrem interwencyjnym i narracjami o współczesności, próba przemieszania narracji Koła Gospodyń Wiejskich i Lambdy Szczecin, szczere powiedzenie, dlaczego w Polsce tyle dzieciaków najpierw myśli o samobójstwie, a potem je popełnia. Ufff, bilet normalny za 90 złotych.

W ramach premiery Powszechny pokaże „Bim-Bom-Boom. Kinokabaret” w reżyserii Michała Walczaka z Teatru Rampa. Punktem wyjścia jest historia kabaretu Cybulskiego i Kobieli, a w związku z 600-leciem Łodzi reżyser planuje wpleść w sztukę odniesienia do postaci i wydarzeń związanych z łódzkim środowiskiem artystycznym. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. W każdym razie zwracam uwagę, że po raz pierwszy pojawia się tu nawiązania do 600-lecia Łodzi w teatrze.

Jak zwykle ciekawe pomysły ma Teatr Arlekin: 25 lutego premiera spektaklu „Inna księżniczka Burgunda” w reżyserii Wojciecha Brawera na podstawie tekstu Gombrowicza, w którym tym razem nacisk zostanie położony na tolerancję, odmienność i niedopasowanie do schematów. A w czerwcu spektakl, na który czekam szczególnie mocno, bo to pozycja niedoceniana od lat – „Frankenstein”. Tekst stworzony po to, aby opowiadać o naszych lękach. Zwłaszcza dziś.

Niektórzy mieli już okazję zobaczyć w Centrum Dialogu premierę nowego monodramu Kamila Maćkowiaka, czyli „Mężczyznę z różowym trójkątem” na podstawie wspomnień Heinza Hegera, homoseksualnego więźnia obozu koncentracyjnego. Ten spektakl jeszcze przede mną, kolejne pokazy w kwietniu, ale gorąco polecam przeczytanie wcześniej książki Hegera (naprawdę Josefa Kohouta), która ukazała się w wydawnictwie Ośrodka Karta. Jeśli ktoś lubi czytać, można zobaczyć jak intersująco radzi sobie z podobnym tematem we współczesnej dramaturgii nieżyjący już Paweł Soszyński. W Wydawnictwie Krytyki Politycznej właśnie ukazał się zbiór jego tekstów „Teo. Dramaty”. Warto.


Co będzie dalej, zobaczymy. Łódzkiemu teatrowi życzę energii i siły przebicia. Bo najgorsze, co może nam się zdarzyć, to teatr letni.

 

 

_____________

 

Marta Zdanowska - recenzentka teatralna w "Dwutygodniku", redaktorka i animatorka literatury. Współzałożycielka fundacji Łódzki Szlak Kobiet i Kolektywu Szechiny, czytającego performatywnie teksty pisarek. Przewodniczka po Łodzi.

 

_____________

 





kultura22 DD


   

Sztuka / Marcin Polak

 

Trochę kultury proszę państwa


Zacznę od jednego z największych sukcesów łódzkiej kultury, a mianowicie przemiany Biblioteki Miejskiej. Z czegoś, co kojarzyło się z zapyziałym miejscem, do którego co najwyżej wysyłasz dziecko po wypożyczenie szkolnej lektury, udało się stworzyć nowoczesną sieć dobrze wyposażonych i urządzonych bibliotek. Fajnie jest kupować książki, ale przy obecnych cenach robi się to coraz trudniejsze (np. nowy Knausgård kosztuje ok. 90 zł). Katalog książek łódzkich bibliotek jest zdecydowanie lepszy niż przed laty, oczywiście czasami trzeba wybrać się do jakieś filii, ale nawet podoba mi się opcja podjechania rowerkiem gdzieś na Retkinię po Rebeccę Solnit. Zwłaszcza, że nowe filie Biblioteki aspirują do roli instytucji kultury, z własnym programem wydarzeń i przyjemnymi dla gości, nieźle zaprojektowanymi wnętrzami. Jedną z najciekawszych pozycji z ubiegłorocznej listy moich wypożyczeń był zbiór reportaży „Jądro Dziwności” Petera Pomerantseva. To książka o Rosji widzianej oczami dokumentalisty, który przez lata pracował dla rosyjskich mediów, oglądał  od środka „system Kremla” i sprzęgniętą z nim propagandę. Na tym ostatnim polu też mamy swoje lokalne, małe sukcesy.

 

Oprócz rozpowszechniania skłaniających do myślenia książek Biblioteka zajmuje się także wydawaniem tuby propagandowej UMŁ, czyli gazety lodz.pl, specjalizującej się w maskowaniu rzeczywistości i głoszeniu sukcesów Miasta. Wiadomo, że Łódź ma złą opinię (głównie wśród mieszkańców) i trzeba to zmieniać. Opinia powinna jednak mieć uzasadnienie w faktach, a nie być wywiedziona z hurraoptymistycznych tekstów PR-owych. To, że Łódź się zmienia na lepsze, nie ulega wątpliwości. Długo można by wymieniać: remonty kamienic, woonerfy, nowa zieleń w centrum. Samo się nie zrobiło, ale gdy przyjrzymy się, skąd to się wzięło, nagle okaże się, że spora część zmian jest inicjatywą społeczną. Często oprowadzam ludzi kultury i artystyczne wycieczki po Łodzi. Lubię wtedy stanąć na rogu Traugutta i Piotrkowskiej, żeby pokazać, czym różni się ulica zaprojektowana przez społeczników od tej zaprojektowanej przez urzędników. Jednak mimo niewątpliwych sukcesów rzeczywistość nie wygląda tak jak w urzędowej gazecie czy mediach społecznościowych naszego miasta. Większość ludzi wie, że niektóre zdania wypowiadane przez naszą prezydentkę są tylko pobożnym życzeniem albo właśnie bajeczką stworzoną na potrzeby propagandy sukcesu. „W 2015 r. Łódź będzie miała najlepszą komunikację miejską w Polsce”, „Zielona Łódź” czy „W walce ze smogiem nie bierzemy jeńców” to hasła, które w 2023 r. można zamienić na inne: „Szykuj się na kupno auta, bo komunikacji miejskiej już prawie nie mamy”, „77 tysięcy drzew wyciętych za kadencji pani prezydent”, „Kup maskę przeciwsmogową i zainstaluj apkę”, bo w mieście z tak dobrze rozwiniętym systemem informacji (ale tylko tych pozytywnych) nie ma nawet najprostszego systemu ostrzegania przed smogiem, jak np. dane wyświetlane na przystankach.

 

Łódzki PR i propaganda są już legendarne, a system odwracania uwagi od niekorzystnych informacji opanowany jest równie dobrze jak w PiS-ie. Może tylko działa na mniejszą skalę i z wykorzystaniem sympatyczniejszych środków, jak hipopotam z Orientarium czy kolejna artystyczna instalacja

 

Łódzki PR i propaganda są już legendarne, a system odwracania uwagi od niekorzystnych informacji opanowany jest równie dobrze jak w PiS-ie. Może tylko działa na mniejszą skalę i z wykorzystaniem sympatyczniejszych środków, jak hipopotam z Orientarium czy kolejna artystyczna instalacja. W PiS-ie na każdy zarzut odpowiadają winą Tuska i 500+, naszym pomidorem jest hipopotam. Biorąc przykład ze wschodu, UMŁ dorobił się już swoich dyżurnych propagandzistów. Do tej pory to społecznicy robili memy o urzędnikach i politykach, a teraz popularne strony założone przez te same osoby, które prowadzą oficjalne kanały social mediów Łodzi, publikują memy o społecznikach, dla których rzekomo sensem życia jest szukane uszkodzonej kostki na Moniuszki. Towarzysze, nie idźcie tą drogą... To większy wstyd niż kilkuletnie opóźnienie remontu, który miał trwać rok, na ulicy długości paruset metrów, ulicy, która przed oddaniem do użytku jest już czarna od oleju cieknącego z nielegalnie parkujących przez lata samochodów i na starcie ma krzywy chodnik. Kończąc temat PR-u i propagandy chciałbym zapytać, czy to prawda, że miejska gazetka każe sobie płacić za reklamę wydarzeń kulturalnych organizowanych przez miejskie instytucje kultury? Jeśli tak, to serdecznie gratuluję operatywności…

 

Wydarzeniem roku w łódzkiej kulturze niestety było nieprzedłużenie kadencji Jarosława Suchana jako dyrektora Muzeum Sztuki w Łodzi i powołanie na to stanowisko dyrektora galerii w Łowiczu Andrzeja Biernackiego. Wydarzenie roku, którego w sumie jakby nie było, przynajmniej dla miejskich urzędników i prezydentki miasta. Najstarsze muzeum sztuki nowoczesnej w Europie zostało przejęte przez pisowskich fundamentalistów czy tam ludzi z partii zero, a w Mieście nikt się nawet nie zająknął. A co tam, przecież to instytucja zarządzana przez marszałka województwa, czyli nie nasza. Już nie wiem, co bardziej śmieszy i smuci – rodzina Schreiberów, na czele z marszałkiem, który jako jedyny w Polsce nie wycofał się ustawy anty-LGBT, z synem ministrem i mężem Marianny (tej od teledysku z Najmanem), nasi milczący urzędnicy czy sam dyrektor. Ten ostatni tak bardzo polubił muzeum, że zamieszkał w dawnym gabinecie poprzedniego dyrektora, zabierając salę działowi edukacji (podobno już się wyprowadził). Co tam edukacja, co tam sztuka nowoczesna, co tam działy naukowe w muzeum, co tam wystawy problemowe. W końcu jakie my mamy problemy...

 

Trochę żałuję, że ŁDK-owi grozi zawalenie. Galeria Imaginarium, odbita przez marszałka, pokazuje teraz wystawy typu „Okruchy codzienności. Martwe natury z kolekcji BWA w Sieradzu". W tym miejscu mieliśmy również obejrzeć sztukę samego dyrektora, galerzysty, kuratora, krytyka, a przede wszystkim artysty Andrzeja Biernackiego pod wielce intrygującym tytułem „Diagnoza punktów zapalnych”. Skoro w ŁDK-u się nie dało, to może warto spróbować w Muzeum Farmacji? Może we współpracy z ASP, gdzie podobno na wieść o końcu pracy dyrektora Suchana było słychać zbiorowe westchnienie ulgi? Przynajmniej w części sal i gabinetów. Do galerii ASP, Miejskiej Galerii Sztuki dołączyło Muzeum Sztuki, gdzie wielcy artyści z naszej rodzimej uczelni będą mogli spokojne prezentować sztukę przez duże S. Zapewne w dawnej kawiarni MS przerobionej na sale wystawowe, które – jak powiedział mój znajomy – są jeszcze wysycone energią świetnych ludzi i wernisaży wystaw na miarę jednej z najważniejszych instytucji kultury w Europie.

 

Na mieście słychać, że niektóre osoby z ASP i MS pomagały pisać nowy program dla muzeum i to nie jest powód do chwały



Na mieście słychać, że niektóre osoby z ASP i MS pomagały pisać nowy program dla muzeum i to nie jest powód do chwały. Wspieranie systemu, w ramach którego w haniebny sposób pozbywa się zasłużonego dyrektora i organizuje konkurs z jury bez ani jednego muzealnika, za to z takimi tuzami jak Janowski, to dramat i obciach. Galerzysta z przeciętnej galerii w Łowiczu wygrywa konkurs, pokonując doświadczonych muzealników z rozległą wiedzą, w dodatku robi to w stylu białoruskim czy znanym z referendum obwodzie ługańskim, zdobywając 9 na 10 głosów (przy jednym wstrzymującym się). Wstyd panie i panowie... Ile wartościowych osób odeszło lub za chwilę odejdzie z pracy w MS? Taką decyzję podjęła już Anna Łazar, kuratorka świetnej wystawy „W jakim pięknym miejscu jesteśmy” skomponowanej z darów przekazanych tej instytucji. Łazar była też pomysłodawczynią i kuratorką projektu i wystawy „Zabójstwo do przyjęcia” realizowanych w Berlinie przez artystów i artystki z Polski i Ukrainy we współpracy m.in. z Muzeum Sztuki i Instytutem Adama Mickiewicza. 



Anna Pajęcka w recenzji wystawy „Prototypy 05: Marek Sobczyk. Podróż-Podrut [Polentransport]" w Muzeum Sztuki zauważyła, że „współczesna instytucja aktywna, prowadząca zewnętrzne polityki, stanowi w oczach politycznych decydentów zagrożenie. Celem »przejęcia« nie jest już zmiana programu, ale brak programu, stawką – stworzenie instytucji biernej". Zobaczcie sobie zapowiedź planowanych wystaw na 2023 r. w Muzeum Sztuki w Łodzi. Dlatego spieszcie się z oglądaniem świetnych wystaw stworzonych przez poprzednią ekipę MS. „Ruchy tektoniczne”, „Ziemia otworzy usta” Erny Rosenstein i Aubreya Williamsa, „I ogień, i popiół” Nikity Kadana i „Obywatele kosmosu” to prawdziwe petardy. Co chwila piszą do mnie ludzie z całej Polski, że jadą do Łodzi zobaczyć ostatnie dobre wystawy w MS. Podobnie jak nikt z Polski nie przyjeżdża specjalnie do Miejskiej Galerii, nikt nie przyjdzie na wystawy proponowane przez Biernackiego. Muszę jednak przyznać, że w MGS widać jakiś promyk nadziei. Wystawy Iwony Demko z Bartkiem Jarmolińskim czy „Siedem etapów życia kobiety. Malarstwo polskich artystek” zwiastują coś dobrego, chociaż galerii jeszcze bardzo daleko do BWA Zielona Góra, BWA Tarnów, BWA Bielsko Biała, Arsenału czy Labiryntu. Bardzo daleko. Kończąc wątek MS, polecam koniecznie lekturę książki „Proszę mówić dalej. Historia społeczna Muzeum Sztuki w Łodzi” pod redakcją Marty Madejskiej, Agnieszki Pindery i Natalii Słaboń. Wkrótce recenzja na naszych łamach.

 

MS PODRUT HAWA DSC1727
Otwarcie wystawy „Prototypy 05: Marek Sobczyk. Podróż-Podrut [Polentransport]", fot. HaWa


 

Szczęście w nieszczęściu, że mamy jeszcze w Łodzi Centralne Muzeum Włókiennictwa, bez niego byłaby kaplica. Muzeum robi tyle dobrych wystaw, że nie starczy jednego dnia, żeby je wszystkie zobaczyć. Gdy wybrałem się do niego ze studentami Akademii Sztuki w Szczecinie (notabene uczelni rozkręconej przez naszego krajana Kamila Kuskowskiego), utknęliśmy tam na wiele godzin, oglądając Międzynarodowe Triennale Tkaniny (kuratorka Marta Kowalewska), które udowadnia, że tkanina jest doskonałym medium do opowiadania o problemach współczesności, wystawę „Zmęczenie materiału” kuratorowaną przez Kubę Gawkowskiego, z pracami młodych artystek i artystów, m.in. Anny Bąk czy Kacpra Szaleckiego. Do tego świetna wystawa „W kratkę” przygotowana przez Magdalenę Kreis (tu znajdziecie rozmowę z kuratorką), inspirowana chustą noszoną przez łódzkie włókniarki i wreszcie „Miasto, moda, maszyna”, czyli wystawa, od której powinno się zaczynać zwiedzanie Łodzi. Super jest też to, że ekspozycja od strony ulicy i przystanku wygląda jak działająca fabryka. Kuratorzy i kuratorki w czasie pandemii sami tkali na 200-letnich maszynach. To się nazywa poświęcenie dla sztuki.

 

Dużą część kultury w Łodzi tworzą kluby i kawiarnie. Niestety nastał trudny czas dla takich miejsc. Tylko w tym roku pożegnaliśmy Konkret, Pop’n’Art, Klub Dom i Kipisz. Została Willa, raczej do potańczenia, i przede wszystkim Ignorantka. Śmiało można o niej powiedzieć, że jest małym domem kultury, z tak dużą liczbą koncertów i wydarzeń, że czasami trudno za nimi nadążyć. Mój zeszłoroczny hit to występ zespołu Flexi Gang z Poznania. Inne koncerty w Łodzi, które zapamiętam, to występ zespołu SRAM na zamknięcie Konkretu, 19 wiosen w dawnej fabryce Biedermanna oraz koncert Błota w Fabryce Sztuki. Cała działalność FS zasługuje na szczególne pochwały: Retroperspektywy, Fotofestiwal , Lodz Design, no i przede wszystkim pomoc Ukrainie w pierwszych miesiącach wojny. Wspólnota nie istnieje bez domu, ale – jak pokazał Fotofestiwal – dom nie musi być rozumiany dosłownie. Dwa ważne festiwale fotograficzne, Odessa Photo Days i Miesiąc Fotografii w Mińsku (MFM), nie odbyły się w normalnym trybie. Oba znalazły swoje miejsce na łódzkim Fotofestiwalu, prezentując świetne wystawy „Złowieszczy krajobraz” (Odessa Photo Days) i „Dom, który nie istnieje” (MFM). Podczas zeszłorocznej edycji chyba najbardziej podobała mi się wystawa „Jedyne. Nieopowiedziane historie polskich fotografek” w Muzeum Miasta Łodzi. Świetny był też „Barszcz ukraiński” w Galerii Wschodniej.

 

Nie zawiódł Festiwal Łódź Czterech Kultur z dobrym teatrem (świetna „Miła robótka”) i koncertami (Alyona Alyona). Artur Chrzanowski, który zrobił bardzo dobrą wystawę „Zbliżenia”, w rozmowie ze mną stwierdził, że poprzednie projekty z obszaru sztuk wizualnych na FŁ4K były mało łódzkie. Za to ostatnia edycja wydaje się łódzka aż za bardzo. Może warto to wypośrodkować, bo gdzie łódzcy artyści i artystki mają się konfrontować z artystami i artystkami z Polski i ze świata? A w ogóle Artur robi dobrą robotę i mam nadzieje, że nie wyświadczę mu niedźwiedziej przysługi, jeśli napiszę, że czekam aż zostanie rektorem ASP.

 

 

ar3
Artur Chrzanowski, fot. Marcin Polak

 


Skoro już jesteśmy przy stanowiskach, Eliza Gaust została pełnomocniczką prezydentki Łodzi ds. równego traktowania. Z całego serca życzę jej powodzenia. Podobnie jak Monice Dolik, pełnomocniczce prezydentki ds. współpracy z organizacjami pozarządowymi. Doświadczenia poprzedników pokazały, że nie jest to łatwy kawałek chleba. Niby jesteś pełnomocnikiem prezydentki, a trudno się z nią spotkać. A byłoby o czym rozmawiać, np. o konkursach na dyrektorów i dyrektorki instytucji czy o konkursach grantowych dla NGO. Na spotkaniu Komisji Dialogu Obywatelskiego z Moniką Dolik i Wydziałem Kultury przestawiliśmy m.in. od dawna znane postulaty dotyczące transparentności konkursów, udziału fachowców i fachowczyń (czy już zabolały cztery litery po przeczytaniu tego słowa?) w komisjach, itd. Przypominam, że postulaty Manifestu Wolnej Kultury z propozycjami zmian w łódzkiej kulturze podpisało ponad 500 osób, w tym liczni reprezentanci środowisk kultury, artyści oraz wykładowczynie łódzkich uczelni wyższych.

 

Podczas KDO rozmawialiśmy także o stypendiach artystycznych, które zostały wypracowane przez nas, artystów i artystki przy wsparciu Tomasza Załuskiego, a dziś funkcjonują na tyle dobrze, że UMŁ zrobił z nich lejtmotyw promocji łódzkiej kultury. Warto jednak zwrócić uwagę na powtarzające się nazwiska na liście stypendystów w kolejnych latach. Myślę, że w Łodzi nie brakuje młodych i zdolnych artystów i artystek, których warto wspierać, nawet jeśli ich projekty będą ciut gorsze od tych zaproponowanych przez starych wyjadaczy i wyjadaczki. Pamiętajmy, że to nie są granty, tylko stypendia. Daje też plusa Wydziałowi Kultury za wsłuchanie się w postulaty KDO ds. kultury, bo w tym roku na nasz wniosek zlikwidowano konieczność dołączania kosztorysu do wniosku. Jest jeszcze jedna kwestia do namysłu. Choć w regulaminie nie ma wymogu, aby tematyka projektów stypendialnych dotyczyła Łodzi, w praktyce dofinansowane projekty zwykle odnoszą się do historii, tożsamości czy kultury naszego miasta. Stypendia powinny służyć stwarzaniu artystkom i artystom warunków do pracy w Łodzi, bez względu na kierunek ich zainteresowań i tematykę dzieł.

  

Kolejny dramat to sposób organizacji konkursów na stanowiska dyrektorskie w instytucjach kultury. W sumie niewiele się one różnią od konkursów organizowanych przez prawicę

  


Słowo klucz, które trzeba znać, żeby zarządzać kulturą to „kompetencje”. Ani prezydentka, ani wiceprezydentka nie posiadają ich w wystarczającym zakresie. Hanna Zdanowska powiedziała mi kiedyś, że kulturą zajmie się, jak naprawi to miasto. A to było jeszcze przed pandemią i wojną w Ukrainie. Pani Małgorzata Moskwa-Wodnicka może zna się na ochronie środowiska czy BHP, ale nie na kulturze. Kiedyś były to głosy odosobnione, ale teraz coraz częściej słyszę o tęsknocie za duetem Dagmara Śmigielska i Krzysztof Piątkowski. (A swoją drogą, widzieliście kiedyś naszych rządzących na jakiejś wystawie, np. w Muzeum Sztuki?). Jeśli przyjrzeć się bliżej dorobkowi pani Moskwy-Wodnickiej, to na pierwszy plan wysuwa się wielka porażka Miasta przy łączeniu domów kultury (już potwierdzona wyrokiem sądu). Kolejny dramat to sposób organizacji konkursów na stanowiska dyrektorskie w instytucjach kultury. W sumie niewiele się one różnią od konkursów organizowanych przez prawicę. Ci ostatni lubią upokarzać niespodziewanymi odwołaniami i zastępują wybitnych fachowców miernotami, a lewica do spółki z PO swoim brakiem profesjonalizmu doprowadziła do sytuacji, że nikt tu nie chce kandydować. W Centrum Dialogu Joanna Podolska była jedyną kandydatką. W Muzeum Miasta Łodzi do pierwszego konkursu startowali kompetentni kandydaci, a w kolejnym był już tylko jeden, zaproszony przez samych urzędników, ale nie dostał od nich głosów. Podobno nie znał liczby drzew w ogrodzie. W tym roku mieliśmy już dwa konkursy w Domu Literatury. O dziwo, zgłosili się sensowni kandydaci i kandydatki, ale okazali się nie dość dobrzy według komisji, w skład której weszły pani Moskwa-Wodnicka i pani Kempka, urzędniczka z WK bez prawa głosu. Jedynym fachowcem w tym gronie był przedstawiciel KDO… Urzędnicy mają już tak wyjebane, że nawet nie chce im się napisać uzasadnienia, dlaczego konkurs nie został rozstrzygnięty. Gdyby tak w siedzibę UMŁ p...ł meteoryt… Nic by się nie stało, straty wyniosłyby 1,50 zł. A nie, czekaj... To nie jest debilny komentarz, tylko żart w stylu naszego wydziału propagandy.



Cieszę się, że mimo niewielkiego wsparcia lub jego braku nadal działają coraz mniej liczne łódzkie galerie niezależne. Olimpus z ciekawymi wystawami Fijałkowskiego czy Piotra Kurki, działający na Teofilowie Art Hub Rydzowa czy Pracownia Portretu, która zakończyła rok intrygującym „Szpacyrem” autorstwa studentów i studentek Łukasza Ogórka i Anny Bąk. W Ogrodowej Office świetnie zaprezentował się Igor Omulecki. Za to do długiej listy sukcesów Miasta można dopisać unicestwienie następczyni legendarnej Galerii Manhattan, czyli Punktu Odbioru Sztuki. Jeszcze niedawno to jakoś działało, z zawrotnym budżetem 10 tys zł rocznie, ale działało. Teraz już chyba nie działa. Brawo Wy. Niestety zniknęła też galeria Signum, w której mogliśmy oglądać wystawy takich twórców i twórczyń jak Yoko Ono, Koji Kamoji czy Witkacy.

 

W związku z przejęciem instytucji kultury przez prawicowych fundamentalistów pracownicy i pracowniczki kultury odchodzą z pracy, czasami rezygnując w ogóle z zajmowania się sztuką i kulturą



W 2022 r. powstało sporo nowych instalacji w przestrzeni publicznej. Jeśli przyjrzeć się im z osobna, każda jest na dobrym poziomie. Można się tylko zastanowić, czemu mają służyć, bo w wielu przypadkach wygląda to na pudrowanie trupa. Okolica jednorożca i muralu z Wiedźminem jest centrum miejskiej degrengolady, to przestrzeń, która mieści w sobie wszystko (Link). A dla kuratora projektu sztuki w przestrzeni publicznej Łodzi, czyli Michała Bieżyńskiego mam propozycję. Może nie tak sexy jak stworzenie kolejnych prac z Masłowską czy Szczygłem, ale jednak wypadałoby w końcu ogarnąć ten temat. Mamy w Łodzi trzy neony, który nie działają i trochę straciły rację bytu, a przecież powstały z publicznych pieniędzy. To „Tęcza” Agnieszki Chojnackiej, „Rudowłosa” Agnieszki Nataszy Splewińskiej oraz „Złódzenie” Kamila Kuskowskiego, który świetnie ilustruje, czym jest sztuka w przestrzeni publicznej i czym póki co jest nasze miasto. „Tęcza” gdzieś zaginęła, ale może się znajdzie, temat jest chyba na czasie. „Rudowłosa” dalej sobie wisi w pasażu Schillera, podobnie jak „Złódzenie” na Sienkiewicza, które można by przenieść w inne miejsce. Sprawa ciągnie się od lat. Może najwyższa pora się tym zająć, skoro Fundacja Fundacja „Lux Pro Monumentis”, organizator festiwalu światła, w ramach którego powstały neony, nie jest w stanie? Może Tobie się uda. Życzę powodzenia!

 

  

7025869C F2AB 4E7C A034 2BD1D35424F0


fot. Marcin Polak

 


Uwaga na marginesie rozważań o sztuce w przestrzeni miejskiej: Wiecie, że słynny motyl Pewexu na budynku wydziału filologicznego przy Sienkiewicza 21 może za chwilę zniknąć? Podobno ktoś nie wpisał do warunków przetargu na remont budynku zapisu o zachowaniu muralu. Podobny los może spotkać mozaikę na siedzibie Teatru Pinokio przy Kopernika 16. Budynek został sprzedany, a teatr przenosi się do Wigencji.

 

Oby w 2023 było lepiej albo chociaż nie gorzej, ale chyba nie ma zbyt wielu przesłanek do optymizmu. W związku z inflacją, kryzysem i wojną nakłady na kulturę są coraz mniejsze, utrzymanie coraz droższe, stawki czy honoraria często niższe, a i tak pracy jest coraz mniej. W związku z przejęciem instytucji kultury przez prawicowych fundamentalistów pracownicy i pracowniczki kultury odchodzą z pracy, czasami rezygnując w ogóle z zajmowania się sztuką i kulturą. Prywatne inicjatywy, galerie i kulturalne NGO mają coraz większe trudności z dostaniem grantów i dotacji. Większość osób prowadzących takie miejsca nie widzi sensu w poświęceniu ogromnej ilości czasu na pisanie rozbudowanych wniosków, skoro i tak fundusze dostanie Bąkiewicz, Rydzyk oraz koledzy Glińskiego i Czarnka. Wille, milionowe dotacje są dla zarządu, panie Areczku, dla reszty jest etykietka lewaka i komucha.

 

Po likwidacji działu kultury w kilku mainstreamowych mediach, zakończeniu wydawania papierowej wersji Magazynu Szum, rok zamknęliśmy informacją o rezygnacji z drukowania papierowej wersji Gazety Wyborczej Łódź. Za chwilę zostaniemy tylko my, zatem pamiętajcie, że można nas wspierać :)

 

 

_____________

 


Marcin Polak – artysta i kurator poruszający się na styku działań artystycznych i społecznych. Inicjator działań z cyklu „Zawód Artysty”, mających wpłynąć na zmianę polityki kulturalnej. Założyciel i redaktor portalu „Miej Miejsce“. Współprowadzi latającą „Galerię Czynną“. Absolwent PWSFTViT w Łodzi. Stypendysta MKiDN. W 2016 został odznaczony honorową odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej“.

 

_____________

 

 

 

Swiezynka www rk2

   


Muzyka 2022 / Darek Pietraszewski

 

Jest jak było tylko gorzej ale lepiej


Łączna sprzedaż płyt winylowych w 2021 r. przekroczyła w Stanach Zjednoczonych 40 mln sztuk, a w 2022 zapewne skoczyła o kolejne 10 mln, co cofa nas dość przewrotnie do lat 80. W obliczu rosnących cen produkcji płyt winylowych, tu i ówdzie nieśmiało próbowano okrzyknąć płyty CD nowym winylem, ale płonne nadzieje niezależnych wydawnictw szybko wyparowały. Rewolucyjny entuzjazm utknął pomiędzy kartonami niesprzedanych CD a ponad roczną kolejką do tłoczni „czarnego złota”. Kasety pozostały niewzruszone, obrastając powoli, acz sukcesywnie w tłuszczyk, rozpychając się w katalogach kolejnych labeli. Jedni są zadowoleni, drudzy nie. Koniec końców chyba połowa osób kupujących obecnie nośniki fizyczne nie ma sprzętu do ich odtwarzania, za to wszyscy mają smartfona, albo i dwa.

 

W zasadzie nie wiadomo, dlaczego słuchamy na co dzień takiej, a nie innej muzyki, i chyba już nie próbujemy się nawet dowiedzieć



Mimo licznych afer (inwestowanie w rynek zbrojeń), bojkotów (Neil Young) i apeli o etyczne konsumowanie muzyki, liczba aktywnych użytkowników Spotify wynosi już ponad 430 milionów i rośnie. Masowa konsumpcja streamingu zredukowała uwagę osób słuchających muzyki do poziomu reakcji na supermarketowego muzaka, sprzyjając rezygnowaniu ze świadomego wyboru na rzecz podpowiedzi nieprzeniknionych algorytmów, wyręczających w podejmowaniu decyzji. W zasadzie nie wiadomo, dlaczego słuchamy na co dzień takiej, a nie innej muzyki, i chyba już nie próbujemy się nawet dowiedzieć.

Najciekawszy festiwal muzyczny w Polsce (ten na literę „U”) skończył 20 lat. To całkiem sporo i niestety da się odczuć efekty „zmęczenia materii”. Dziś na horyzoncie nawet nie majaczy widmo kolejnej równie ambitnej i dofinansowanej inicjatywy. Drugi duży festiwal (na „O”) zmienił się w galerię handlową z drogeryjnym dyskontem, a nowy łódzki festiwal na „G”, związany pośrednio z festiwalem na „O”, zassał ponadmilionową dotację od miasta, po czym niespodziewanie nastąpiła godna legendarnych alchemików przemiana października we wrzesień. Wszystkiemu towarzyszyła klasyczna awantura o nie do końca udany przeszczep na łódzką ziemię wątpliwej jakości przetyranej muzycznej franczyzy. Chwilę później w Łodzi zamknęły się trzy niezależne kulturotwórcze miejsca, a na początku 2023 – kolejne.

 

Wszystkiemu towarzyszyła klasyczna awantura o nie do końca udany przeszczep na łódzką ziemię wątpliwej jakości przetyranej muzycznej franczyzy. Chwilę później w Łodzi zamknęły się trzy niezależne kulturotwórcze miejsca, a na początku 2023 – kolejne



Można uznać trzy powyższe obserwacje zachodzących w ostatnich latach dość symptomatycznych procesów za kolejny pretekst do lamentu w stylu: „jest źle, a będzie jeszcze gorzej”. Z pewnością będzie gorzej, ale może być też lepiej, bo choć jest już źle, to jest też dobrze.

Na łamach „Polityki” Bartek Chaciński wychwala zagraniczne sukcesy polskiej sceny elektronicznej i docenia uwagę zachodniej prasy poświęconą twórczości m.in.: Antoniny Nowackiej, FOQL, Wojciecha Rusina, VTSS, Nphta, Szymona Gąsiorka, Aleksandry Słyż czy Qby Janickiego. Polskie labele, jak m.in. Outlines, Pointless Geometry, Tańce czy Mondoj, również coraz częściej goszczą z powodzeniem na łamach The Wire, The Quietus czy Bandcamp Daily.

 

FOQL 19 Dagmara Serek 1

 fot. Dagmara Serek



Filip Kalinowski (newonce) zapowiada muzyczny zwrot i podsumowuje to, jak w ostatnim czasie polski pop i rap zaczął sięgać po polskich undergroundowych producentów, a fakt, że Paszport Polityki odebrał jeden z Synów, 1988 (Przemysław Jankowiak), nie pozwala przejść obojętnie wobec tego tematu.

W nowym „Glissando” Marta Konieczna, wspierana przez Rafała Ryterskiego, Piotra Bednarczyka, Aleksandrę Słyż i Teoniki Rożynek, rozprawia się  ze „współczechą” i zapowiada nową falę polskich kompozytorów i kompozytorek, którym czasem bliżej do małych niezależnych miejscówek czy nawet klubowych klimatów niż filharmonii (link)

Dla dopełnienia obrazu dorzućmy do tego jeszcze garść incydentów wydawniczych. W prowadzonym przez Tomasza Kowalskiego labelu Alicja wychodzą czytane przez autorkę wiersze znanej malarki Zuzanny Bartoszek, duet IFS (Wysocki & Ostrowski) po romansie z polskim raperem Pryksonem właśnie wydaje w outlines album z japońskim raperem MA, a Julek Ploski robi traka na ficie z Antoniną Nowacką i Kachą z Coals oraz wydaje w glamour.label krakowskiego malarza Kamila Kuklę.

  

Dla mnie osobiście zeszły rok był jednym z najciekawszych i inspirujących na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat, jeśli chodzi o polską muzykę niezależną

 


Dla mnie osobiście zeszły rok był jednym z najciekawszych i inspirujących na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat, jeśli chodzi o polską muzykę niezależną. Gdy prowadziliśmy w Radio Kapitał z Piotrem Chęcińskim cotygodniową audycję „Świeżynka”, skupioną wokół polskich niezależnych artystek i artystów oraz rodzimych labeli, odczuwaliśmy w ich twórczości świadomość wspólnej obecności, bez względu na rodzaj czy gatunek tworzonej muzyki. Podobne uczucie towarzyszyło mi cztery lata temu, kiedy startowało Radio Kapitał.

Oczywiście wszystkie przywołane przeze mnie rewelacje nie przyniosą ze sobą rewolucji. I zresztą bardzo dobrze. Wierzę, że będą raczej nowymi punktami odniesienia i styku, bez budowania nowej rzeczywistości i burzenia starej. Będą kontynuacją pracy wynikającej z potrzeby tworzenia, budowania i wspierania się tak, jak to miało miejsce w ostatnich latach i dzięki czemu dzisiaj mogę pisać do was akurat te słowa.

Życzę wszystkim otwarcia się na to, co jest tuż obok was, niezauważone, a o wielkiej wartości udowodnionej dzięki niezłomnemu duchowi i potrzebie trwania oraz budowania.

Poniżej dołączam subiektywny i dość pokaźny przegląd 52 polskich premier (dokładnie tyle tygodni miał rok 2022), które z pewnością warto przynajmniej sprawdzićIdźcie na manowce i skręcajcie na nieznane ścieżki. Do usłyszenia w Radio Kapitał, do zobaczenia w Łodzi!



Atol Atol Atol - Koniec sosu tysiąca wysp (Gustaff Record)

 

Julek Ploski - Julek! Julek! Julek! (glamour.label)

 

Kacper Rączkowski - s​/​t (Alicja)

 

Giving head - utwory wybrane i inne (enjoy life)

 

Miłosz Kędra - For Aeons (Ciche Nagrania

 

Piotr Połoz - Dyplom (Mik Musik)

 

Talachan - In the State of Emergency (BAS)

 

szorstkie - szorstkie (Gustaff Records)

 

FOQL - Wehikuł (MAL Recordings)

 

Wojciech Rusin - Syphon (AD 93)

 

Marcel Baliński Trio - Opalenizna i wiatr (Self released)

 

jablkagruszki (Asia Szczęsnowicz) - sea life (Pointless Geometry)

 

Jędrzej Siwek - In the Memory of Alvin Lucier (Self released)

 

DJ Dying - Camp Fire (Ruchy)

 

Marta Kortan - Blue Era (enjoy life)

 

ehh hahah - 3 tony miału (00effort)

 

Rafał Ryterski - Gaymers’ Cheatsheet (Pointless Geometry)

 

Naphta - Żałość (Tańce)

 

Spalarnia (Wojciech Kosma) - Usta (Self released)

 

Samutek - Klepsydra (Self released)

 

Antonina Nowacka & Sofie Birch - Languoria (Mondoj)

 

Pin Park - Blind Spot (Coastline Northern Cuts)

 

Aleksandra Słyż - A Vibrant Touch (Warm Winter)

 

Jan LF Strach & Indifferent Spaces - New Age Confusion in True Mid-Fi (Self released)

 

Fischerle - Zamieć (Patalax)

 

Bzdet - Kłamca (Syf Records)

 

Trio Hinode Tapes - Trio Hinode Tapes (Instant Classic)

 

Tomek Mirt - Hiræth (Self released)

 

LOUFR - solated point (Digital in Berlin)

 

Przepych - I inne zabawne rzeczy (Fonoradar Records)

 

jśa - Final Spin (Self released)

 

Wiktoria Poniatowska - Queen of Cool (Father and Son Records and Tapes)

 

Zdrój - Zdrój (Syf Records)

 

MONIKÉ (Robert Skrzyński) - A GUIDE TO DJ HOBBY HORSING. VOL​.​1 (Brutality Garden)

 

The Quantum Labyrinth (Jacek Chmiel & Sylvain Monchocé) - THREE QUARKS FOR MUSTER MARK! (Antenna Non Grata)

 

Qba Janicki - Organic Synthetics (Superpang)

 

RSS B0Y 1 - MYTH0L0GY (Gustaff Records / SAT00RNA)

 

Antek Cholewiński - Kotek (Pawlacz Perski)

 

Marek Pospieszalski - Polish Composers Of The 20th Century (Clean Feed Records)

 

Kurws - Powięź / Fascia (Gustaff Records / Korobushka Records / Dur et Deux) 

 

SLPWK - Hydrargyrum (Audile Snow)

 

Uwdar - Broken Planet (Superkasety Records)

 

Rozwód - Gold (Fonoradar)

 

Bogdan Raczynski - ADDLE (Planet Mu)

 

Pablo Frizzi (Paweł Galecki) - Soul Science (Children of the Vortex)

 

CARNALINA (Karolina Bartczak) - Insomnia (Self released)

 

Hubert Zemler - Drut (Bocian)

 

ALA|MEDA - Spectra 01 (Brutality Garden)

 

Kamil Kukla - Water Ghost (glamour.label)

 

KAKOFONIUM - KRUCJATA DZIECI​Ę​CA (plusz tapes)

 

ASTMA - RAT ANGELS (Wysokie Pokrzywy)

 

Mazewski - TRANS​·​FOR​·​MATE (Brutaż)

 

Pimpon - Pozdrawiam (Pointless Geometry)

 

PROMYKI - Plastik (Self released)

 

Chryste Panie - 2  (Self released)

 

 

_____________

 

Darek Pietraszewski (Copy Corpo) - VJ, Tape Jockey, organizator koncertów, promotor muzyki niezależnej i kultury kasetowej. Współprowadzi audiowizualny label kasetowy Pointless Geometry oraz łódzką klubokawiarnię Ignorantka. Współzałożyciel pierwszego w Polsce radia społecznościowego Radio Kapitał, gdzie prowadzi m.in. cotygodniowy przegląd polskich nowości muzycznych w audycji Świeżynka. Grywa mało normatywne sety kasetowe z pogranicza plądrofonii, słuchowiska i mixtape’u ale również klasyczne mixy, prezentujące współczesne wydawnictwa kasetowe. Jako VJ  tworzy wizualizacje oparte na sprzężeniach zwrotnych analogowych mikserów video oraz materiałach pochodzących z kaset VHS. W swoich improwizowanych setach korzysta z estetyki analogowego glitchu i psychodelii opartych na strukturach kolorystycznych. W audiowizualnym projekcie z FOQL występował na takich festiwalach jak Braille Satellite, Dym, Sanatorium Dźwięku, Nadmiar, Mózg Festival, Fonomo Music & Film Festival, Rhizom, Atom czy Hamselyt. Jest też autorem grafik do plakatów oraz okładek wydawnictw kasetowych. 
https://soundcloud.com/copy_corpo

  

_____________

 

Ilustracje: Gra-fika 

 

Patronite