W bajkowej krainie, opowiedzianej przez Natalię Różycką, skrywają się tajemnice queerowego życia, motocyklowe miłości i nietuzinkowe wybory towarzyszą historiom równie niekonwencjonalnym, co prawdziwym. To opowieść o Łodzi czasów transformacji, o archiwum lokalnym, doświadczeniach nie tylko męskich, projekt pamięciologiczny, który w nieoczywisty sposób rysuje portret miasta i jej nietuzinkowej społeczności. Nie wiemy, co jest prawdą, a co fikcją. Motocyklowe miłości dodałam sama, na wystawie ich nie ma. Można tam za to znaleźć Michała Wiśniewskiego z "Ich troje". Projekt Natalii Różyckiej przedstawia się imponująco. Jest tylko jedno „ale”.

 

 

Przypomniała mi się konkretna scena. Bliska mi osoba, która pamięta coraz mniej, opowiadała w kilku zdaniach, jak wyglądało środowisko lesbijskie w Łodzi w latach 50. Chodziło się do kawiarni, o których wiedziano, że to „takie miejsca”. Dla przykrywki zabierało się ze sobą kolegów, którzy „też tacy byli”. Po przekroczeniu progu chłopaki szły do „swoich”, a kobiety do „swoich”. Umawiała się z dziewczyną, która jeździła na motorze, zanim spotkała miłość swojego życia, z którą spędziła ponad 50 lat. Przez chwilę migała jeszcze w tle motocyklistka, bo „wszystko było skomplikowane”, ale potem wybrała, dajmy na to, Krysię. Rodzina nie uszanowała obietnicy danej Krysi na łożu śmierci, że przepiszą mieszkanie na jej partnerkę. Kobiety są sobie same winne, uległy namowom notariusza, że „lepiej po staremu”, że „bliższa koszula ciału”.

 

Ezopowa mowa. „Ten”, „ta”, „swoi”, „takie miejsca”. Wujek na rodzinnym spotkaniu powiedział, że jego syn „jest taki jak ja”. Wyraził w ten sposób wsparcie, podkreślając wspólnotę doświadczenia. Chciałam zaprzeczyć, oświadczyć, że jestem biseksualna, a kuzyn jest gejem, ale uznałam, że zbyt skomplikowane. Więc milczałam. Mówią, że różnice są marginalne. Jedna decyzja dzieli mnie w Polsce od zostania niewidzialną, niektóre takiego wyboru nie mają. Inni znowu powiedzą, że straszny ekshibicjonizm, o ile nie chodzi o obnoszenie heteroseksualne, bo ono jest oczywiście przeźroczyste. Może doczekam się w Polsce jakieś złożonej narracji o doświadczeniu biseksualności, które nie będzie dotyczyć psychopatycznych czarnych charakterów rodem z Nagiego instynktu czy Blue Velvet? Wszystko to już powiedziano. Dla zorientowanych banał. Może jednak warto powtarzać, skoro na zewnątrz nadal szczątkowa wiedza?

 

326

 

 „Branżowa Łódź w bajkach, anegdotkach i nie tylko…”, Natalia Różycka, Jak zapomnieć, fot. Michał Maliński

 

 

Jeżeli najmłodsze pokolenie ją ma, to raczej zabarwioną Netflixem, a nie rodzimą. Nie wszystko spisano. Brakuje lokalnych narracji, doświadczeń z poszczególnych miejsc, wspomnień społeczności, dania świadectwa. Dlatego queerowe archiwa są tak ważne. Kto będzie pamiętał portal Kobiety Kobietom, czasem nazywany skrótowo kk? Sprawdziłam, strona nadal działa, to prawdziwa archeologia mediów, z estetyką z wczesnych lat 2000. Kto będzie wiedział o portalu homiki.pl? Istnieje, choć w odświeżonej szacie. Chodziłam na angielski do założyciela tej domeny. Pamiętam, że pokazywał homoerotyczny Jeżeli… z Malcolmem McDowellem i cytował poetów w stylu W.H. Audena. Drobny szczegół – Elisabeth Bishop nie omawiał. Queerowe doświadczenie kobiecości nadal mniej widoczne. Kobiety są same sobie winne, nie opowiadają, nie występują przed szereg, nie zajmują przestrzeni.

 

 

Łódź łatwiej odczytywać queerowo niż wiele innych stolic

 

 

O powyższych sprawach, czyli o archiwum lokalnym i o nie-tylko-męskim-queerze, jest wystawa Natalii Różyckiej Branżowa Łódź w bajkach i anegdotach. Projekt pamięciologiczny w  krakowskiej galerii o nazwie Jak zapomnieć, opowiadający o wydarzeniach oszczędnie, hermetycznie i ekskluzywnie, bo dla nieuczestniczących to zwykłe pleplanie. Poszczególne elementy wydają się dojrzałe i dobrze do siebie dopasowane, zwłaszcza jak na dyplom. Historia nienormatywnej Łodzi, będącej awangardą queeru. Miasto dziwne, wręcz dziwaczne, przeorane i przeciorane, z nieprzystającymi do siebie fenomenami, z przestrzenią na wielość (pozwólcie mi na tę wyświechtaną, ale pozytywną kliszę!). Łódź łatwiej odczytywać queerowo niż wiele innych stolic. Miasto z instytucjami najstarszymi w Polsce, nadal funkcjonującymi, takimi jak klub Ganimedes, drugi otwarty (1999) po Jeffersie (1994), chociaż chodzą głosy, że tak naprawdę pierwsza była jakaś knajpka przy Rzgowskiej. Trudno powiedzieć, w końcu wszystko działo się bardzo dawno temu. Bajka Różyckiej głosi, że do Jeffersa chadzał Michał Wiśniewski, a później się nie przyznawał. W narracjach artystki pojawia się też klub La FouFoune (fr. cipka) z darmowymi kiełbaskami z grilla, miejsce w końcu z jakimiś lichymi odniesieniami do kobiecości.

 

325

 

 330


 „Branżowa Łódź w bajkach, anegdotkach i nie tylko…”, Natalia Różycka, Jak zapomnieć, fot. Michał Maliński

 

 

Przeniesienie kontekstu do Krakowa wydaje się intrygującym kuksańcem, zapraszającym do stworzenia brakujących narracji w ostoi myśli konserwatywnej. Różycka doskonale dobrała medium i technikę do tematu: „witrażexy”, plastikowe wersje witraży, wyglądające tanio i kiczowato. Witraż jako medium ma zabarwienie kampowe, jest dekoracyjny, można go posądzać o przerost formy nad treścią. Półprzezroczysty, trochę zasłania, a trochę odsłania, dla niektórych może być niewidoczny. Wytrażexy (ach, ta transformacyjna nomenklatura!) przedstawiają klisze, w wielu tego słowa znaczeniach. Nagie kobiety z czasopism lesbijskich lat 90. dosłownie kopiowane z Zachodu, czasem z kiepskim tłumaczeniem tekstów z tytułów np. niemieckich. Stanowiły kalkę pragnień gejowskich – rozbuchany, pornograficzny erotyzm ze sporym prawdopodobieństwem nie trafi w wiele kobiecych gustów. Czasem musiał być zaakceptowany ze względu na brak alternatyw. Można snuć kombatanckie opowieści o tym, jak trudno przed erą internetu było dostać się do materiałów erotycznych per se, a co dopiero niehetero. Czasem na zasadzie heteronormatywnej macierzy próbowano się tego smaku wyuczyć oddolnie: skoro lubi się kobiety, to w jakiś sposób jest się à rebours „mężczyzną”, jeśli nie pod względem wyglądu, to przynajmniej preferencji. A jeżeli jest się gejem, to na pewno takim lubiącym grupówki, wielkomiejskim i bogatym. Kalka, przezrocze, klisza – doskonała metafora. Na wystawie w jednym z dwóch pomieszczeń znajdują się wspaniałe powiększalniki, rzutujące na ścianę rysunki, narzędzia widzialności i edukacji lat 90. Przemieszczająca się osoba ma na sobie fragment rysunku, a widok na murze staje się niekompletny. Dobra metafora wspólnoty, ale też zachęty do empatii, wyobrażenia sobie: „jak czułabym się, gdybym była osobą nieheteronormatywną?”, „jak czuły się jednostki o pokolenie, dwa, trzy starsze, będące ze społeczności LGBT+?”, „jak czułbym się, gdybym był zsocjalizowany jako kobieta?”, „jak z tymi wszystkimi doświadczeniami czułabym się, mieszkając w Łodzi”? I tak dalej.

 

324

 

 „Branżowa Łódź w bajkach, anegdotkach i nie tylko…”, Natalia Różycka, Jak zapomnieć, fot. Michał Maliński

 

 

Opowieści starszych też są queerowo niemodne, jak przymiotnik „branżowa” w nazwie wystawy, słowo archaiczne, którego już się nie używa, a które kiedyś było ważnym sygnałem, służącym rozpoznawaniu „swoich”. Z pobłażaniem patrzy się na tych ze „zinternalizowaną homofobią”, którzy mówią, że nie jest tak źle. Transformację interpretuję jako zjawisko dogłębnie queerowe – nieudolne kopiowanie wyobrażenia o wspaniałości Zachodu, wraz z naiwną wiarą w możliwość wybawienia świata przez kapitalizm/USA/uniwersalizm. Z estetyką centrum handlowego jako szczytu luksusu, zalewem tworzyw sztucznych, z „Dynastią” odbieraną na serio, z postmodernistycznym nadmiarem deseni, z neonowymi kolorami, ale też z ikonicznym połączeniem różu i seledynu. W przypadku transformacji klisza także będzie przydatną metaforą – dopiero co udało się wytworzyć stereotypowe wyobrażenie o tym okresie, na wnikliwe analizy przyjdzie poczekać. Natalia Różycka czerpie z transformacyjnego rezerwuaru form i motywów. Pseudomodernistyczne rzeźby, o organicznych kształtach i sensualnych formach, które udają to, czym nie są. Z pozoru ciężkie i solidne, wykonane z gipsowej pianki, (bez tytułu, Miłość 1-5), sygnalizują niechybne rozczarowanie oferowanym produktem szybkiej konsumpcji, poprzedzone tanim chwytem marketingowym (obietnica miłości!) i ofertą doraźnego wystroju wnętrz à la „szwagier z Corelem”. Kalendarium rymowane na podstawie notatek Jacka Solisty oraz wspomnień samej artystki o tytule Ziemia nieobiecana? relacjonuje przebieg wyborów mistera, które odbyły się na początku lat 90. w Teatrze Wielkim. Oto widzimy ostrzyżone pieczołowicie pieski z kucykami, złocone ramy luster, przystrojone sztucznymi kwiatami i fikuśnymi bombkami, draq queens wyglądające, jakby reklamowały syrop malinowy albo pralkę. Kwintesencja epoki w jednej scenie: diwa Violetta Villas, która nie wyszła z garderoby, bo organizator konkursu nie zapłacił jej za występ. Warstwa tekstualna mówi jeszcze o kreszowych dresach, dmuchanych balonikach, wielgachnym łożu spuszczanym na linach z sufitu.

 

19 2

 

327

 

„Branżowa Łódź w bajkach, anegdotkach i nie tylko…”, Natalia Różycka, Jak zapomnieć, fot. Michał Maliński

 

 

Ziemia nieobiecana? w oczywisty sposób odwołuje się do powieści Stanisława Reymonta, który ówczesną metropolię jako antyurbanista porównał niezbyt przychylnie do monstrum. Z dzisiejszej perspektywy potwór fascynuje jako wcielenie queeru. Różnice między głównymi bohaterami (Polak, Żyd i Niemiec) stają się motorem napędowym ich skuteczności, chociaż ostatecznie pozostają im następujące opcje: 1. Osiągają sukces, ale system ich unieszczęśliwia, 2. Nie osiągają sukcesu, bo mają skrupuły i wycofują się w porę 3. Osiągają sukces, nie mając skrupułów, co przypłacą brakiem więzi. Przestrzeni dla kobiet w powieści Reymonta nie ma wcale, gdyż są traktowane jako kolejny towar, na którym można ubić niezły interes. Kapitalizm to męska, ociekająca testosteronem rozrywka, taka czołówka z Danielem Olbrychskim. W gejowskim świecie Ziemi nieobiecanej? mogą występować co najwyżej diwy, którym nie zapłacono i bezosobowe, ledwie wspomniane lesbijki. Istotnym aspektem wystawy są opowieści zebrane przez artystkę. Niepoważność bajki (baśń ma większy ciężar gatunkowy, chociaż baśnie też musiały zostać zebrane, by nie uległy zapomnieniu), powtarzalność jej struktury, „niepoważna” grupa docelowa, to konwencja idealna dla queeru. Przede wszystkim zaś transgresyjny potencjał gry „fikcji” i „prawdy”, uruchamiający przydatną fantazję o potencjalności, alternatywnych rozwiązaniach i praktykach, prowadzący do kwestionowania zastanego – tak, tak, te hasła z teorii krytycznej też stały się już niezłymi kliszami. Tyle, że z paradygmatem krytycznym jest dokładnie tak jak z queerem, pojęcia teoretyczne nie zostały przełożone na praktykę, zwłaszcza tę codzienną, o czym zaraz będzie mowa. Bajki zaś, powtarzane wiele razy, bierze się na wiarę i przestaje kwestionować absurdalne, a przynajmniej anachroniczne treści. W stylu: Czerwony Kapturek idzie sam przez las, niesie chorej nalewkę, nie rozpoznaje wilka przebranego za babcię, a ten zostaje ukarany za to, że ma naturę drapieżnika. Kara zaś wymaga morderstwa, które jest oceniane jako etycznie słuszne.

 

12a2

 

„Branżowa Łódź w bajkach, anegdotkach i nie tylko…”, Natalia Różycka, Jak zapomnieć, fot. Michał Maliński

 

 

Dla porządku podkreślę, że nie pierwszy raz gatunek bajki wykorzystany jest w kobiecych, artystycznych działaniach queerowych. Do głowy przychodzi mi praca Liliany Zeic Panny Borówczanki, odnosząca się do utworu Na jagody Marii Konopnickiej. Bajka jest kobiecą formą narracji, związaną z pracą opiekuńczą, traktowaną zwykle niepoważnie, ale dającą władzę wychowawczą. Bajki stanowią doskonałe, miękkie narzędzie propagandowe. Kobiety bywają odpowiedzialne za reprodukowanie bajkowych, patriarchalnych wzorców. Jakoś tak bywa, że osoby dyskryminowane systemowo jeszcze gorliwiej popierają status quo, utożsamiają się z oprawcami i wiodą prym w prześladowaniach kobiet i innych nieprawomyślnych. Mam nadzieję, że w kanonie lektur sporo się zmieniło, odkąd jako 10-latka przymusowo czytałam o wydziobywaniu oczu złym siostrom Kopciuszka przez gołębie. Pamiętacie, jak w emitowanej na Polonii 1 Czarodziejce z Księżyca zmieniono jednej z postaci płeć, żeby nie opowiadała o osobach LGBT+? Wszak należy pokazywać dzieciom wyłącznie wzorce heteroseksualne, a jednorazowe przedstawienie innej relacji doprowadzi do „katastrofy”. Nagle cała populacja może stać się nieheteronormatywna pod wpływem Czarodziejki z Księżyca. Skąd więc biorą się osoby niehetero, wychowane w skrajnie heteronormatywnych kulturach przez heteroseksualne pary? Wspomniana fantazja nieintencjonalnie kreuje nieheteroseksualność jako wielce atrakcyjną (wystarczy, że ktoś Cię „namówi”, przez przypadek zobaczysz „taką” scenę w TV), a jednocześnie warunkowaną kulturowo, co jest wyraźną niespójnością w myśleniu obozu promującego wizję orientacji jako kształtowanej wyłącznie biologicznie. Bajki to kopalnie potencjału, w tym wypadku chyba niewydobytego. Opowiastki Różyckiej mają kampowe, niewyszukane rymy, są melorecytowane w specyficzny, zmanierowany sposób, chwalą lekkość bytu i małe przyjemności. Akurat nie tego szukam, ale może ktoś znajdzie tam coś dla siebie.

 

 

Znamienne, że w lesbijskich opowieściach sporo miejsca dla gejów, w męskich opowieściach lesbijki są niemal nieobecne

 

 

 

Do tego momentu moja recenzja jest niemal laurką. Laurka ładnie wpisuje się w queer, nieprawdaż? Zdolna, młoda artystka, najlepsza wystawa w Jak zapomnieć, Kamil Kuitkowski – jeden z najznamienitszych. Zaskakująco sprawny, w bajkowym świecie odpowiednik samonakrywającego się Stoliczka. Jest tylko jedno „ale” Świetna wystawa, ale Kamil przekombinował – podsumowała moja małomówna dziewczyna– Przede wszystkim zaczął od deklaracji, że oddaje głos kobietom niehetero, że pole jest zawłaszczone przez gejów i ich archiwa. Podkreślił, nie będzie wiele mówił, żeby artystka mogła o wszystkim opowiedzieć, bo robi to znakomicie. A potem perorował strasznie długo. Kiedy wspominał o zamkniętym, krakowskim klubie lesbijskim, nie pamiętał jego nazwy. – Słuszna uwaga, chociaż nie opowiada tylko o Kamilu Kuitkowskim, nie jest historią jednostki. Kamil Kuitkowski nie miał złych intencji, wiele robi dla sceny queerowej, ostatnio przechodził covid, więc mgła. Natalia Różycka sprawnie się wcinała, korzystając z momentów łapania tchu przez kuratora. Opisana anegdota to opowieść systemowa o tym, jak często stare przyzwyczajenia, różnice w socjalizacji, znane sposoby radzenia sobie w stresujących sytuacjach, zasłaniają teorię i powodują mijanie się z nią w praktyce. O tym, że polska kultura bywa bardzo przemocowa, a w szamotaniu się o przetrwanie musimy w każdej sekundzie wkładać ogromną ilość wysiłku w to, żeby nie ulegać wyuczonym schematom. O tym wreszcie, że doświadczenie ma znaczenie, a męski sposób działania w stylu „fake it, ‘till you make it” wydaje się bardziej profesjonalny, chociaż jest strategią obronną, wynikającą ze zdenerwowania. Poraziła mnie łatwość, z jaką akceptuję sytuację i ekspresowo zaczynam ją powielać. W końcu z jakiegoś powodu zadawałam pytania głównie Kamilowi, nie Natalii Różyckiej. Znam go lepiej, to prawda, ale dysproporcja była rażąca. Och, to też stereotyp ze świata sztuki, w którym osoby kuratorskie „przegadują” artystki, są werbalnie sprawniejsze od działających z innymi materiami. Idąc dalej, sytuacja stanowi odbicie późnego kapitalizmu, w którym liczy się umiejętność prezentacji. Wszystkie te błędy sama popełniałam, nieraz skwapliwie i z entuzjazmem.

 

 

Czekam na przedstawienie wykluczenia osób biseksualnych ze środowisk zarówno LGBT+, jak i heteronormatywnych

 

 

Zmęczona kopaniem się z koniem stosuję triki „męskiej” narracji – niższa barwa głosu, szybkie, pewne i głośne mówienie, skupienie na sobie, zagarnianie przestrzeni wokół. Niestety, strategia działa. Przede wszystkim afektywnie, a nie rozumowo, dlatego tak trudno to zmienić. Pole sztuki jest prekaryjne i hierarchiczne, wiele osób cierpi na syndrom „niedocenienia”, wszystkim desperacko zależy, nawet jeśli udają zblazowanych. Środowiskowe opinie wyrabiane są nieformalnie, we wspomnianych w tytule anegdotkach, raczej szeptem. Mimo to łudzisz się, że jeśli głośno wrzaśniesz, ktoś usłyszy. Mniej więcej do 35 roku życia, potem zaczynasz rozumieć, że sytuacja nigdy się nie zmieni i odchodzisz do korporacji, jeśli nie masz ekonomicznego przywileju. Ci, którzy coś w systemie osiągnęli, nie przyznają, że jest skrajnie niesprawiedliwy, bo chcą samopotwierdzenia po wieloletnim znoju. Poradzili sobie z mobbingiem, wykluczeniem, dyskryminacją, „falą”, więc czemu inne mają mieć łatwiej? Kochamy władzę i przemoc, sprawcy jawią się jako silni i kompetentni, ofiary są wtórnie wiktymizowane. Pewnie sobie zasłużyły, prawda? Same są sobie winne. Mogły się bardziej starać, wcześniej wstawać, rozbijać łokciami, przerywać wcinającym się kuratorom. Zresztą, oczekiwania są zwykle sprzeczne: kobiety mają być pokorne, „nieagresywne”, relacyjne, a jednocześnie ponoszą społeczną karę za takie działania. Gest Kuitkowskiego symptomatycznie zapowiedział moje rozczarowanie po przesłuchaniu bajek, w których bardzo mało kobiet. Znamienne, że w lesbijskich opowieściach sporo miejsca dla gejów, w męskich opowieściach lesbijki są niemal nieobecne. Czy to odzwierciedlenie praktyki społecznej, w której kobiety zawsze ustępują miejsca innym, zwracają uwagę na inkluzywność i samopoczucie pozostałych, a niekoniecznie robią to mężczyźni? Nie wiem. Na nagraniach kobiecy głos pojawia się dopiero w opowiastce trzeciej. Wielka szkoda. Nie czuję potrzeby gettoizacji, ale odwrócenia proporcji. Męskie sposoby opowiadania już słyszałam.

 

Czekam na pluralizację queerowych opowieści, ale i queerowych praktyk. Na opowieści o bifobii wynikającej z tego, że biseksualne dziewczyny z małych wiosek wybierają w końcu zawsze mężczyzn – może dla świętego spokoju, bo nie tłumaczą swoich motywów zrozpaczonym byłym dziewczynom. Czekam na przedstawienie wykluczenia osób biseksualnych ze środowisk zarówno LGBT+, jak i heteronormatywnych. Anegdota jest poniekąd anegdotą o mnie, bo czekam i za mało robię. Staram się walczyć z własnymi niedopatrzeniami – wyniosłością, brakiem cierpliwości, wygodą wyrobionego zdania, egotyzmem. Chciałabym działania kolektywnego, komfortu czułości zamiast krytyki i podejrzliwości. Na szczęście w queerowej opowieści jest tu miejsce na spoufalanie się i osobiste spojrzenie. Ale nie chodzi ani o mnie, ani o kombatancką martyrologię. Gdyby sprowadzić istotę queerowych działań do jednego zdania, chodzi o poszukiwanie naprawdę różnorodnych form wyrazu, oddających odmienne doświadczenia w sposób niebanalny, nieesencjonalny, inkluzywny, krzyżujący ze sobą różne warstwy tożsamości. Przede wszystkim zaś poruszający i zrozumiały dla tych, którzy mają inne doświadczenia. Ze wszystkimi kombinacjami zmiennych i mniej zmiennych właściwości, które miewają ludzie i inne istoty. Jak w bajkach, tyle że z lepszym zakończeniem.

 

332

 

„Branżowa Łódź w bajkach, anegdotkach i nie tylko…”, Natalia Różycka, Jak zapomnieć, fot. Michał Maliński 

 

 

W pierwotnej wersji Królewny Śnieżki zła królowa nie była macochą, ale matką głównej bohaterki i skończyła tak: „Nad rozżarzonymi węglami stały już dla niej żelazne pantofle. Przyniesiono je w obcęgach i postawiono przed nią. W rozgrzanych do czerwoności pantoflach musiała tańczyć, aż padła martwa na ziemię.” Okrutne kary ktoś musi wymierzyć i z pewnością po ich wykonaniu będzie nosił piętno. Kto rości sobie prawo do wydania wyroku? Czy przemoc fizyczna jest rozwiązaniem, które motywuje do właściwych zachowań? Czy chodzi o lęk przed karą? Rewanżyzm sprowadza kategorie etyczne do poziomu wizji psychopatycznych sprawców. Nic dziwnego, że cenimy bezwzględne oprawczynie, skoro morał jest taki, że ostatecznie wygrywa sprytniejsza, a następnie zadaje bardziej dotkliwą karę, której nikt się nie sprzeciwia. Zła królowa popełniła tylko jeden błąd – nie dopilnowała zabicia Śnieżki przez myśliwego, jej oprawcy nie powtórzyli takiego potknięcia. Różycka zmienia tę klasyczną narrację w radosne szczebiotanie. Zawsze to lepsza alternatywa, ale dla mnie nie najlepsza. Może da się jeszcze zdrapać pozłotko i znaleźć skarby.

 

 

_________________________

 

  

Wiktoria Kozioł – historyczka sztuki (doktorat na Wydziale Historycznym UJ), krytyczka, badaczka. Rozwija działalność pedagogiczną w zakresie wyższej edukacji związanej z historią sztuki i sztuką. Pracowała jako asystentka na Wydziale Sztuki UP, wykłada na Wydziale Polonistyki UJ (krytykę artystyczną i syntetyczny kurs dotyczący dziejów historii sztuki europejskiej) oraz na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuki w Szczecinie. Obecnie jest przede wszystkim związana z Uniwersytetem SWPS w Krakowie (dawna Wyższa Szkoła Europejska), gdzie pomaga kształcić osoby zajmujące się grafiką, przede wszystkim w obszarze gier cyfrowych. Pracuje także w Liceum Sztuk Plastycznych Cosinus w Krakowie, gdzie uczy historii sztuki. Jest autorką ponad 50 artykułów krytycznych i kilkunastu tekstów naukowych.

 

_________________________

 

Zdjęcie główne: „Branżowa Łódź w bajkach, anegdotkach i nie tylko…”, Natalia Różycka, Jak zapomnieć, fot. Michał Maliński

 

_________________________

 

 „Branżowa Łódź w bajkach, anegdotkach i nie tylko…”

Natalia Różycka

Kurator: Kamil Kuitkowski

Jak zapomnieć

08.12.23 - 12.01.2024

Kraków

 

 

Patronite