Wyjątkowe spojrzenie na codzienne życie początku XX wieku w Wyoming, utrwalone w tysiącach fotografii i pamiętników Lory Webb Nichols, stanowi punkt wyjścia do rozmowy o sile kobiecej wspólnoty, zmaganiach z naturą i niezależności wyróżniającej Nichols w patriarchalnym świecie. Wystawa „Chciałabym być żółtym psem” w Studio BWA Wrocław to nie tylko podróż przez życie Nichols, ale również refleksja nad społecznością, samotnością i przedefiniowaniem roli kobiety w kulturze oraz historii Ameryki. Z Dominiką Prejdovą, kuratorką wystawy, rozmawia Emilia Konwerska.

 

Emilia Konwerska: Wydaje mi się, że największym wyzwaniem w odbiorze wystawy Chciałabym być żółtym psem" jest praca, którą musi wykonać osoba patrząca na te zdjęcia. Wszyscy znamy obrazy początków Ameryki bardzo dobrze, jest o tym tyle filmów, seriali, wykreowanych obrazów, fantazji. Ta Ameryka jest pozornie bliska. Trzeba przestawić sobie coś w oku, żeby dotarło do nas, że tu mamy do czynienia z czymś o zupełnie innym ciężarze. Z prawdą. Na tej wystawie widzimy prawdziwy materiał z tamtej epoki, prawdziwych ludzi, miejsca.

Dominika Prejdová: No właśnie, mam poczucie, że akurat takiego spojrzenia nigdy nie było. To jest kobiece spojrzenie, a to archiwum jest wyjątkowe. Oczywiście były kobiety fotografki na końcu XIX wieku, ale jednak sytuacja, że zachowało się, aż tak duże archiwum – 24 tysiące negatywów to coś unikatowego. Te zdjęcia pokazują naprawdę codzienne życie na początku XX wieku w Wyoming, to nie jest żadna mitologia, nie ma w tym udawania, zwłaszcza w porównaniu ze zdjęciami z tamtej epoki, które były głównie robione w studiu. Są święta, idziemy zrobić sobie zdjęcia.

 

 

                                                    Zdjęcia z archiwum Lory Webb Nichols, dzięki uprzejmości American Heritage Center

 

 

Nie ma tam eleganckich kobiet w bufach, są silne kobiety przy pracy.

Są silne, są potężne, ale tak właśnie wyglądało ich codzienne życie, zmaganie się z rzeczywistością, bo Wyoming to pustkowie, życie tam jest bardzo twarde, śnieg leży przez cały rok oprócz dwóch, trzech miesięcy latem. Cały czas wieje wiatr, a człowiek zmaga się z naturą. Wytrzymanie tego rzeczywiście nie było proste dlatego te kobiety musiały trzymać się razem, żeby w ogóle przeżyć.

 

 

         I to też jest w zdjęciach, kobiety przebierają się w męskie ubrania, przebierają się za kogoś innego. Humor i zabawa były dla nich bardzo ważne i pomagały tam przeżyć

 

 

W dziennikach Lory pojawia się takie zdanie, że w trudnych warunkach człowiek jest zdany tylko na siebie i swoich przyjaciół.

Tak, w jednym z dzienników pisze, że jest burza śniegowa, ale i tak idzie zobaczyć przyjaciółkę, sprawdzić czy nie jest chora, czy nie trzeba jej pomóc. Jedzie sama na koniu. A potem wraca. Mężczyzn często nie było domu, pracowali w kopalniach miedzi, albo z drzewem, w lesie. Nie było ich, a odpowiedzialność za to codziennie życie spoczywała na kobietach. Lora pokazuje szczegóły tego życia. W tych zdjęciach jest też dużo poczucia humoru, zabaw. W jej pamiętnikach też widać dużo dystansu do siebie samej. I to też jest w zdjęciach, kobiety przebierają się w męskie ubrania, przebierają się za kogoś innego. Humor i zabawa były dla nich bardzo ważne i pomagały tam przeżyć.

 

                                                    Zdjęcia z archiwum Lory Webb Nichols, dzięki uprzejmości American Heritage Center

 

 

Natura, o której Pani już wspominała też jest ważnym bohaterem tych zdjęć. Nie ma znajdziemy tam romantyzowania. Natura jest groźna, surowa, trzeba ją okiełznać, pokonać. Ale w dziennikach Lory widać też dużo zachwytu przyrodą, czułości. 

Tak, ten stosunek do natury jest bardzo ambiwalentny, także dla Lory. Ja też tam byłam, krajobraz w Wyoming jest rzeczywiście niesamowity. Ona przyjechała tam jako mała dziewczynka, potem jej rodzina wyjechała, żeby mogła pójść do szkoły w Kolorado, a potem wrócili. I ona pisała w swoich dziennikach, że bardzo tęskniła, że Wyoming to jej dom. Jej związek ze zwierzętami, przede wszystkim z końmi był bardzo mocny. To byli przyjaciele, część rodziny. Krajobraz również. I góry. Ale z drugiej strony całe życie walczyła z tym, żeby tam w ogóle przeżyć. To było bardzo trudne – straszne zimy, minus trzydzieści stopni, śnieg. Kiedy w 1935 znowu wyjechała to zapisała w dzienniku, że nie wyobraża sobie, że miałaby przeżyć tam kolejną zimę. Te zdjęcia od tych pięknych, epickich filmów odróżnia też to, że widać na nich, że tam żyło się bardzo prymitywnie.

 

 

To był oczywiście męski świat, ale Lora była niezależną kobietą, prowadziła swój biznes, od razu wiedziała, że fotografia to nie tylko jej pasja, ale może też na tym zarobić. I zaczęła zarabiać

 

 

Bardzo duże wrażenie zrobiło na mnie zdjęcie wagonu, które można zobaczyć na wystawie. Pomyślałam sobie, że już od lat mówimy i słyszymy o końcu Ameryki, a na tych zdjęciach naprawdę widać jej początek. Budowanie czegoś od podstaw.

Tak, dla mnie to też jest poruszające. Osiedlanie Zachodu odbywało się dużo później. Jej rodzina była jedną z pionerskich, to była druga połowa XIX wieku. Budowali wszystko od początku, szkoły, instytucje, towarzyszyło temu bardzo silne „community life”, samoorganizowanie się. Wszystko trzeba było zrobić samemu. Wyoming był pierwszym stanem, gdzie kobiety uzyskały prawa wyborcze, to było 1869 roku, tam w ogóle było bardzo mało kobiet, na sześciu mężczyzn przypadała jedna, więc to był też sposób, żeby je tam przyciągnąć. Sytuacja, w której budujemy coś od początku pozwala nam zrobić to inaczej. Możemy wymyślić rzeczywistość na nowo. To był oczywiście męski świat, ale Lora była niezależną kobietą, prowadziła swój biznes, od razu wiedziała, że fotografia to nie tylko jej pasja, ale może też na tym zarobić. I zaczęła zarabiać. Jej pierwszy związek zaczął się, kiedy miała siedemnaście lat. Tam było mało ludzi i bardzo mało możliwości poznania kogoś, spotkania kogoś z kim można założyć rodzinę. Na potańcówce spotkała górnika, który pracował w kopalni. Małżeństwo nie było szczęśliwe i rozwód był jej decyzją. Była rozwódką, ale nie wiązało się to z żadnymi konsekwencjami towarzyskimi. Nikt nie patrzył na nią z góry z tego powodu. Była szanowana w swojej społeczności, miała wysoki status, bo robiła zdjęcia. Ale też odwrotnie – na ten rozwód mogła sobie pozwolić też dlatego, że była szanowaną, ważną osobą. W Kalifornii kobiety najpierw mogły zakładać interesy, którymi nie chcieli zajmować się mężczyźni. Na przykład robiły kapelusze. Na wschodzie Stanów kobiety nie mogły nawet odziedziczyć ziemi po swoim zmarłym mężu, a w Wyoming mogły mieć własną. To była zupełnie inna Ameryka. Istniał dekret Lincolna, według, którego każdy, kobiety też, mógł kupić kawałek ziemi za dziewiętnaście dolarów. I jeśli został w Wyoming przez pięć lat i dał sobie radę to ta ziemia była już jego, albo jej. I dokładnie to zrobiła rodzina Lory, przeniosła się do Wyoming i dostała ziemię.

 

 

                                               Zdjęcia z archiwum Lory Webb Nichols, dzięki uprzejmości American Heritage Center

 

 

Ten feminizm w praktyce u Lory robi wielkie wrażenie. Pracowała realizowała się, zmieniała miejsca zamieszkania. W swoim dzienniku napisała: „Pan Winter przyszedł dziś rano i przekazał mi odpis wyroku rozwodowego, więc znowu jestem wolną kobietą. Hurra! Cieszę się, że jestem wolna! Już nigdy żadnych ślubnych kobierców!”. A był to rok 1911!

Tak, potem miała jeszcze drugiego męża, ale żaden nie wspierał jej w tej niezależności. Musiała ją sama wywalczyć. Nawet jak była wykończona psychicznie i fizycznie, dużo pracowała, musiała utrzymać dzieci, była na granicy totalnej biedy, do tego w latach trzydziestych był kryzys, nawet wtedy potrafiła znaleźć w sobie siłę. W 1935 miała już pięćdziesiąt dwa lata i wyjechała do Kalifornii, w tym wieku ludzie rzadko decydują się na takie zmiany. A ona to zrobiła, znów zaczęła od zera, została kucharką w domu dziecka, a skończyła jako dyrektorka, bo miała dobre podejście do dzieci. Potrafiła całkowicie zmienić samą siebie. Cały czas sama się kształciła, dużo czytała, wszystkiego nauczyła się sama.

 

 

W pewnym momencie porzuciła zdjęcia, ale potem do nich wróciła.

Komercyjnie tak, ale zawsze robiła zdjęcia. Ale komercyjnie miała przerwę, kiedy wyszła drugi raz za mąż za swojego kuzyna (musieli wyjechać do Kolorado, żeby wziąć ślub) urodziła czterech synów, w bardzo małych odstępach czasu. Próbowali prowadzić gospodarstwo, w swoim dziennikach pisze, że kupili cztery krowy, zastanawia się czy lepiej zarobią na śmietanie czy na maśle. Ale dla siebie, dla swoich bliskich i sąsiadów cały czas robiła zdjęcia.

 

 

Oni jej na to pozwalali, bo była kimś bardzo bliskim, ufali jej. Dlatego mamy poczucie, że ci ludzie są tacy jak my, są gdzieś indziej, ale jesteśmy do nich podobni. Czuje się tę bliskość. I te zdjęcia są też strasznie nowoczesne, nie ma w nich żadnej ustawki. To wejście w codzienne życie

 

 

No właśnie, to jakoś uderza w tych zdjęciach. Są bardzo intymne, ich bohaterowie często są chorzy, słabi, widać, że znali Lorę, dobrze się przy niej czuli i jej ufali. Uśmiechają się do niej, są swobodni.

To jest właśnie moc tych zdjęć, to, że nie widzimy na nich obcych ludzi, którzy przychodzą na zdjęcie do fotografa i kogoś udają. To są ludzie z jej świata z którymi dużo ją łączy. Jest w nich siła, kruchość, delikatność. Jest tam jej siostra, która chodzi o kulach, mężczyzna, który leży w łóżku to jej mąż, chory na hiszpańską grypę, której prawie nie przeżył. To zdjęcie z roku 1919. Oni jej na to pozwalali, bo była kimś bardzo bliskim, ufali jej. Dlatego mamy poczucie, że ci ludzie są tacy jak my, są gdzieś indziej, ale jesteśmy do nich podobni. Czuje się tę bliskość. I te zdjęcia są też strasznie nowoczesne, nie ma w nich żadnej ustawki. To wejście w codzienne życie.

 

                                                  Zdjęcia z archiwum Lory Webb Nichols, dzięki uprzejmości American Heritage Center

 

 

Bardzo ciekawe są też dzienniki Lory. Jest w nich dużo szczerości, refleksji. To bardzo dobra literatura. Czy Lora Webb Nichols funkcjonuje też jako autorka?

Nancy Anderson napisała książkę, w której zajmuje się również pamiętnikami Lory, jej dzieciństwem i młodością, ale ja właśnie pracuję nad publikacją, która będzie uwzględniać wszystkie jej dzienniki. Lora pisała cały czas, do końca życia, zachowały się też jej listy, w których odkrywa inne aspekty swojej osobowości. Miała bardzo dużą potrzebę pisania chociaż nie miała na to czasu. Była hiperaktywną kobietą. Mam wrażenie, że dla niej to zawsze było autoterapeutyczne. Często zapisuje: „Jest druga w nocy, a ja piszę”. To była jakaś wielka potrzeba. Ostatniego dnia swojego życia też pisała w pamiętniku. Napisała, że jest spokojnie i idzie spać. “All rested&relaxed&going to bed now at 8:30” to jej ostatni zapis.

 

 

Ciekawe jest zestawienie tych zdjęć z tym co dzieje się w Ameryce teraz, albo raczej z tym, co o Ameryce się mówi. Przez lata Stany funkcjonowały w naszej świadomości jako raj, ale ostatnio odwróciło się to i mówi się tylko o kryzysie, biedzie, pladze fentanylu, jakimś zmierzchu. Na zdjęciach Lory widzimy pracę, ważny jest też dom, budowanie swojego świata. Jak Pani widzi te zdjęcia w kontekście kryzysu mieszkaniowego, Nomadland, wyzysku Amazona, braku poczucia bezpieczeństwa.

Dla Amerykanów zawsze było ważne, żeby mieć swój dom. Dla Lory też było to ważne, kupowała nieruchomości, zawsze na swoje nazwisko, nie męża – swoje. Miała dużo prac, żeby przeżyć, prowadziła też lokale z wodą sodową Sugar Bowl, publikowała przez kilka lat lokalną gazetę - Encampment Echo”, pracowała na poczcie, na ranczu jako kucharka Jest takie zdjęcie, że mężczyźni siedzą w barze. To są lata trzydzieste, New Deal, Roosevelt wprowadził w życie program, który nazywał się CCC i wtedy pojawiła się pomoc socjalna. Ten program miał pomóc bezrobotnym mężczyznom. Młodzi mężczyźni pomagali rąbać drewno, budować mosty, w różnych miejscach w Stanach. Dostawali za to pieniądze, ale ich większą część musieli wysyłać swoim rodzinom. Zakwaterowanie, jedzenie, ubranie dostawiali za darmo. I to był niesamowity program, w którym było na przykład dwóch synów Lory. To pomagało im przeżyć.

 

 

                                                  Zdjęcia z archiwum Lory Webb Nichols, dzięki uprzejmości American Heritage Center

 

 

To bardzo ciekawe, bo w Polsce w takim potocznym rozumieniu Ameryka jest i zawsze była takim krajem, gdzie nie ma pomocy od państwa, wolny rynek, samodzielność, a Pani już podczas tej rozmowy wymieniła kilka projektów pomocowych, opiekuńczych.

Tak było w latach trzydziestych. Teraz jest inaczej.

 

 

Na przykład to zdjęcie przedstawiające dziewczynki z ptakiem nie jest jej autorstwa. Zawsze podpisywała kto wykonał zdjęcie. To jest jakaś kolektywna sztuka, wspólne tworzenie historii jakiegoś miejsca

 

 

Tak, ale ten projekt państwa nie powstał na idei, że każdy jest kowalem własnego losu tylko na jakieś wspólnej odpowiedzialności, pomocy.

To co mi się najbardziej podoba w Ameryce to „community life”. Nic nie dostajemy od państwa, więc musimy się zorganizować. Musimy sobie pomagać, żeby iść dalej. Ta wystawa, te zdjęcia też są efektem takiego wspólnego działania. Lora prowadziła zakład fotograficzny, ktoś przynosił negatyw do studia, wywoływała zdjęcia, ale jak jakieś jej się spodobały to robiła odbitkę i zachowywała ją w swoim archiwum. Na przykład to zdjęcie przedstawiające dziewczynki z ptakiem nie jest jej autorstwa. Zawsze podpisywała kto wykonał zdjęcie. To jest jakaś kolektywna sztuka, wspólne tworzenie historii jakiegoś miejsca. Bardzo mi się to podoba. Nie musimy tylko budować swojego ego, ale robimy coś razem. Sam zapis jest ważny, wszyscy możemy brać w nim udział, stwarzamy coś razem, jakiś „community art”.

 


                            
                                                                                                                       Lora Webb Nichols, , 1930 rok

 

 

Lora pisze: „Chciałabym być żółtym psem. Mogłabym pobiec bez nadzoru, dokądkolwiek zechcę”. I ten nadzór, kontrola było czymś z czym najbardziej walczyła. Przez całe swoje życie chciała się zerwać ze smyczy.

Tak i potem naprawdę się zerwała i wyjechała do Kalifornii. Przy okazji drugiego małżeństwa zanotowała, że nikt nie ma prawa mieć na własność drugiego człowieka.

 

 

Bardzo ważnym tematem jej prac i dzienników jest samotność. U Lory ta samotność jest czymś za czym się tęskni, czymś o czym się marzy, upragnionym spokojem.

Tak, ona miała bardzo socjalne życie, cały czas ktoś ją odwiedzał, była znaną osobą w jej miejscowości, ale myślę, że z tego powodu też cierpiała i chyba dlatego wyjechała do Kalifornii. Żeby być sama.

 

 

                                              Zdjęcie z archiwum Lory Webb Nichols, dzięki uprzejmości American Heritage Center

 

 

Rzadko się o tym mówi i rzadko przyznajemy się do tego, że potrzebujemy samotności.

Tak, zwłaszcza jak ma się szóstkę dzieci. Nie mówi się o tym, że jej potrzebujemy i że ona się nam należy.

 

 

Adrienne Rich też pisała na ten temat w swoich esejach o macierzyństwie, pisała, że chciałaby być sama, mieć spokój i móc pisać. Tak jakby czasy się zmieniały, ale te problemy kobiet nie. A może problemy wszystkich?

Myślę, że mężczyźni zawsze mieli dla siebie więcej przestrzeni i spokoju. A kiedy kobieta staje się matką to dzieci są przede wszystkim na jej głowie.

 

 

Ta wystawa we Wrocławiu to jest opowieść o relacji trzech kobiet – Lory Webb Nichols, która robiła i wywoływała zdjęcia, Nancy Anderson, która je zarchiwizowała i Pani, która pokazała je tutaj, w Polsce. Jaka jest Pani historia spotkania z tymi zdjęciami? I co Panią najbardziej zachwyciło?

Przyjechałam zobaczyć te zdjęcia i odkryłam ogromne archiwum, przede wszystkim zdjęcia, pamiętniki, listy. Poznałam Nancy, Anitę, ludzi, którzy mnie zafascynowali. Zafascynował mnie krajobraz. Nagle poczułam się tam bardzo dobrze, nawiązałam komunikację sama ze sobą, taką, jakiej nigdy wcześniej nie miałam. To wszystko na siebie oddziałuje, życie na sztukę i sztuka na życie. Czasami człowiek łapie z kimś kontakt od razu. Teraz mam wrażenie, że znam Nancy nie dwa lata, ale połowę swojego życia. Wspaniale jest znaleźć połączenie z kimś. Właśnie tego wszyscy szukamy.

 

 

                            Lora i Nancy z rodzicami, zdjęcie z archiwum Lory Webb Nichols, dzięki uprzejmości American Heritage Center

 

 

I chyba tego szukała też Lora w tych zdjęciach.

Tak. I myślę, że to nas łączy.

 

 

A relacja Lory i Nancy?

To była bardzo ciekawa relacja, bo Nancy poznała Lorę przez swoich rodziców, była wtedy bardzo młodą dziewczyną. Rodzice Nancy byli sąsiadami syna Lory, szybko się zaprzyjaźnili i spędzali bardzo dużo czasu razem, robili pikniki, chodzili na wycieczki, polubili się. Pomagali jej jak była już słabsza. Nancy mówi, że bardzo szybko poczuła bliskość z Lorą, która stała się dla niej rodziną. Była przy niej w nocy, kiedy Lora zmarła, załatwiała wszystkie formalności, to było dla niej wielkie przeżycie, straciła kogoś bliskiego. Lora w swoim dzienniku pisała: „Bill i Faye poszli łowić ryby w strumieniu, a Nancy i ja po prostu robimy to, na co mamy ochotę. Jest wspaniała: obie możemy cieszyć się samotnością i móc się nią ze sobą dzielić”.

 

 

Chciałabym być żółtym psem
Studio BWA Wrocław
6.11.2024 – 23.02.2025
Kuratorka i kurator wystawy: 
Dominika Prejdová, Łukasz Rusznica
Wystawa w ramach 15. American Film Festival

 

__________________

 

Dominika Prejdova – czeska  pisarka i scenarzystka, krytyczka filmowa i dziennikarka, festiwalowa kuratorka, specjalista ds. akwizycji filmów w firmie dystrybucyjnej Artcam (2008-2013), współautorka projektu dystrybucji online Scope100. Autorka powieści Marijin dvor (2009). Książka została przetłumaczona na język bośniacki. Jej druga powieść Z čeho je den (2021) zdobyła Nagrodę Literacką Czeskiego Klubu Książki w 2021 roku. Współautorka koncepcji i scenariusza serialu telewizyjnego Czarne stokrotki (2024) dla CANAL+ . Urodzona w Pradze, od 2011 roku mieszka w Warszawie.

 

__________________

 


Emilia Konwerska – literaturoznawczyni, publicystka, kuratorka, poetka. Teksty publikowała między innymi w „Krytyce Politycznej”, „Znaku”, „Tygodniku Powszechnym”, „Vogue”, „Gazecie Wyborczej”. Autorka dwóch książek poetyckich – „112” (wydawnictwo papierwdole) i „Ostatni i pierwszy kajman” (Wydawnictwo J). Dwukrotnie nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia. Jej wiersze można było przeczytać w „Dwutygodniku”, „Wysokich Obcasach”, „Odrze” i magazynie „Łałok”. Jej pierwsza książka ukazała się w Ukrainie nakładem wydawnictwa Krok w tłumaczeniu Anny Zotovej. Mieszka we Wrocławiu.

 

__________________

 

Zdjęcie główne z archiwum Lory Webb Nichols, dzięki uprzejmości American Heritage Center

 

 

Patronite