Z Martą Krześlak rozmawia Marcin Polak
Może założymy taką formę wywiadu, że ty będziesz optymistyczna, a ja pesymistyczny. Zresztą w twoim przypadku nie musimy niczego udawać. Właściwie pierwsze pytanie, które chciałem zadać, to pytanie o to skąd w tobie tyle optymizmu?
Nie widzę powodu, by nie być optymistką. Na razie wszystko się udaje. Wydaje mi się też, że tego światu potrzeba i jest to dobry środek do celu. Ale może to bardziej nadzieja niż optymizm.
Twoje prace nie zawsze są jednak tak optymistyczne.
W moim odczuciu są tragiczne. Zazwyczaj opowiadają o utraconych marzeniach i tęsknocie za przeszłymi zdarzeniami, o wspomnieniach, czasem o pragnieniach. Próbuję wywołać nostalgię, to mnie najbardziej interesuje. Nostalgia w każdym z nas i to, jaką przyjmuje postać.
Wkraczasz śmiało w dorosły świat (sztuki) i patrzysz nań z wielkim optymizmem?
Absolutnie tak. Zresztą nigdy nie chciałam robić nic innego, myślę, że każdy dzień powinien być manifestem. Sztuka umożliwia mi spełnianie marzeń i tworzenie niestworzonych krain. Tutaj przede wszystkim liczy się niepoddawanie – ile radości można mieć z tego, że się nie poddało.
Cieszę się, że udało nam się zrobić taką optymistyczną pracę, że było tyle radości na naszym wernisażu, chociaż nie będziemy ukrywać, że było tam dużo ukrytych wątków mniej optymistycznych i cały nasz bal miał swoje drugie dno.
Ja też się bardzo cieszę! Lubię tworzyć wystawy, które generują wspomnienia. Życie chyba jest takie, nie? Każdego dnia próbujesz zdobyć szczyt za szczytem, zaszczyt za zaszczytem i na tej szarej kanwie są uśmiechy i radości. Na naszym balu też tak było. A ta szara kanwa codzienności była drugim dnem.

Bal u plastyków, fot. Maciej Landsberg
Praca artysty – chałtura czy sztuka?
Mieliśmy dużo dyskusji na ten temat. Ja myślę, że sztukę robi się dla innych, tak jak nasz bal był dla wszystkich, którzy na niego przyszli. A artystą jest każdy, kto potrafi dać się porwać szaleństwu umysłu. Dla mnie Bal był też pracą o niewinności i szczerości. Było to moje pierwsze zderzenie ze scenografią. Fantastycznie było pójść na całość w takiej formie.
Widzę szczyt, a za szczytem zaszczyt za zaszczytem,
lśnienie mistrzostwa kieruje moim bytem.
Ambicja spotyka się z uznaniem i zachwytem,
wyrzeczenia są tutaj jedynym zgrzytem.
(Paktofonika, Priorytety)
Na balu nie było hip-hopu, ale może pozostańmy na chwilę w konwencji muzycznej. Artyści i artystki o tym nie mówią, ale czy uznanie jest też czymś, co cię napędza?
Na samym początku, podczas studiów, na pewno tak, uznanie buduje pewność siebie. Jednak teraz powiedziałabym, że to zrozumienie jest czymś, co mnie napędza. Jeśli jeszcze zrozumienie spotyka się z uznaniem, wtedy jest nadzwyczaj wspaniale, ale nie musi tak być, nie każdy musi lubić estetykę moich prac. Myślę, że główną motywacją do kolejnych projektów, obiektów, zmyślonych krain jest poczucie, że udało mi się opowiedzieć historię tak, by odbiorca ją odczytał i przeżył. Wtedy wiem, że dałam radę znaleźć formę materialną dla wariactw, jakie chodzą mi po głowie, i że da się nawet uwierzyć w ich sensowność.
Idę tym tropem, bawię się hip hopem,
zalewam potopem rymów kłopot za kłopotem.
(Paktofonika, Priorytety)
Wystawa Bal u plastyków stawiała też pytania o pracę plastyków i plastyczek, artystów i artystek w PRL. Czy współcześnie bycie artystą – albo artystką – może być zawodem? Uważaj na podwójne znaczenie tego słowa.
Tak myślę, że może być zawodem i zawodem – i zazwyczaj jest w obu znaczeniach, i bardzo dobrze. Bo bez zawodu nie ma zaczynania od nowa, a to jest bardzo potrzebne. Sądzę, że niewiele się zmieniło w zawodzie artysty od czasu PRL. Wciąż grunt jest niepewny, a świat sztuki pełny jest szarej materii, na tle której świeci kilka gwiazd. Myślę, że tak wtedy, jak i dzisiaj najważniejsza była i jest samoorganizacja i własna inicjatywa.
Zazwyczaj, jak pracuję, to aż chce mi się latać od wypełniającej mnie energii
Sztuka może być odtrutką na rzeczywistość dla samych artystów i artystek?
Na pewno! Odtrutką dla artystów i dla świata. Branie rzeczywistości totalnie na serio jest bardzo niekorzystne. Czasem zastanawiam się, jak by to fantastycznie mogło być, gdybyśmy mieli dystans do rzeczywistości na tyle duży, by reinterpretować zjawiska wciąż na nowo i zaskakiwać się nimi. Rzeczywistość tworzyłaby się za każdym razem w czasie rzeczywistym, szaleństwo! Obyśmy mieli tylko szalonych artystów i artystki.
Co ci dała szkoła? Jakie twoim zdaniem znaczenie dla edukacji artystycznej mają wykładowcy i wykładowczynie? Ja uważam, że ich rola jest kluczowa: dobrzy artyści i artystki biorą się z dobrych pracowni, prowadzonych przez dobrych wykładowców i wykładowczynie. W twoim przypadku to był Łukasz Ogórek, prawda?
Tak, to bardzo ważne. Myślę, że w sztuce powinno się za każdym razem działać tak, jakby nie miało się nic do stracenia. Tego nauczył mnie Łukasz Ogórek. Bardzo podobała mi się formuła nauczania w pracowni – mieliśmy otwarte zagadnienia do interpretacji, a jednocześnie zawsze był temat dowolny. Dlatego nie musiałam się bać, że gdy odejdę daleko od początkowych założeń, to będę musiała wrócić do tematu zadanego przez profesora. Dużo rozmów, dużo czasu i zaufania; myślę, że zostaniemy z Łukaszem na zawsze przyjaciółmi. Niestety, wydaje mi się, że takie przyjaźnie nie są za częste na akademii.
Szczęśliwie udało mi się też wyjechać na wymianę do Warszawy na czwartym roku, a na piątym na kilka miesięcy do Lyonu. To dało mi dość szeroki obraz tego, jak wygląda nauczanie w szkołach artystycznych i zrozumiałam, jakiego podejścia ja sama potrzebuję, bardziej świadomie spojrzałam na mój proces twórczy. Najlepiej pracuje mi się, jeśli mam zupełnie wolną rękę, bez zadanych techniki i tematu.

Dust settles soaps slip, Galeria Jedna Druga, fot. Marta Krześlak
Jak to się stało, że zostałaś artystką, co zdecydowało, że wybrałaś studia na Akademii Sztuk Pięknych?
Zawsze interesowała mnie przestrzeń. Poza tym brakowało mi jakiegoś środka wyrazu dla odczuć i wyobrażeń, jakie gromadziły się w mojej głowie. Potrzebowałam wyrazić powietrze, którym oddychamy, i to, które wydychamy, gdy wzdychamy. Zazwyczaj, jak pracuję, to aż chce mi się latać od wypełniającej mnie energii. Myślę wtedy, że po to zostałam artystką, by tę energię oddać tam, skąd przyszła.
Jak widzisz swoją twórczość i przyszłość za powiedzmy dziesięć lat?
Zupełnie sobie nie wyobrażam, nie wiem, gdzie mogłabym być. Co chwila popadam w inne zachwyty i ochoty i naprawdę nie wiem, co będzie moją nadzieją za dziesięć lat. Ale myślę, że jakoś sobie będę radzić i sztuka będzie tym, czym będę zajmować się na co dzień.
Jesteś młodą artystką, ale w ostatnim czasie zrobiłaś sporo wystaw, w związku z tym chcę zapytać o to, jaki rodzaj współpracy jest ci najbliższy. Czy wolisz absolutną swobodę, gdzie kurator jest raczej organizatorem, czy model bliższej współpracy twórczej z kuratorem?
Przez to, że pracuję raczej spontanicznie i intuicyjnie, na początku nie bardzo wiem, do jakiej formy dążę; nie umiem pracować w kolektywie z innym artystą. Poza tym bardzo szybko pracuję, dla wielu to zbyt szybkie tempo. Lubię też czasem nagle porzucić pomysł, nad którym pracowałam kilka miesięcy. Dla mnie to norma; jeśli współpracowałabym z kimś innym, to pewnie byłoby mi trudniej to zrobić.
Współpraca z kuratorem jest trochę inna i zazwyczaj jest fantastyczna, miło jest mieć zaufaną osobę, która jest pierwszym odbiorcą nowej pracy. Lubię, gdy jest czas, by wszystko przegadać, wtedy i mnie się układa w głowie i lepiej wiem, o czym mówię. Myślę, że kurator nie może być tylko organizatorem, musi być zaangażowanym partnerem – i do tej pory miałam tylko takie współprace.
A jaki typ pracy preferujesz, koncepcyjny czy wymagający większego nakładu pracy manualnej?
Nie jest tak, że któryś typ pracy preferuję. Najbardziej lubię, kiedy mogę podejść do projektu bezkompromisowo i wtedy najważniejsze są dla mnie radykalne decyzje, bo staram się nie rozdrabniać.
Zauważyłem. Podczas tworzenia wystawy Bal u plastyków wykonałaś ogromną pracę, ja po dwóch dniach pracy z tobą ledwo się ruszałem. Tworzenie skał ze styropianu to ciężka fizyczna praca.
Tak, to była bardzo ciężka praca. Ten aspekt manualnego tworzenia dekoracji był dla mnie bardzo ważny w Balu. Tutaj była zaklęta magia wehikułu czasu, który przenosił nas do przeszłości, balów w PRL. Nie była to scenografia wydrukowana na drukarce, tylko pomalowana i wycięta przeze mnie i ludzi, którzy mi pomagali. To było dla mnie bardzo ważne.

Bal u plastyków, widok wystawy, fot. Maciej Landsberg
Wszystko co najpiękniejsze mogę znaleźć przed domami moich sąsiadów, gdy wystawiają rzeczy na zbiórkę wielkogabarytową.
Pracujesz w garażu w Grabinie, czy to miejsce ma wpływ na twoją twórczość?
Tak, bardzo duży. Prace buduję zazwyczaj ze znalezionych przedmiotów, w garażu mogę je bez problemu gromadzić. Poza tym mam tam sporo miejsca, nie muszę się też martwić, że coś pobrudzę. To idealna przestrzeń dla eksperymentów. Poza tym Grabina leży w Parku Krajobrazowym Wzniesień Łódzkich, wychodzę na taras i słyszę szum lasu, a perspektywa z mojego okna ma pewnie ze trzy kilometry, bo dom stoi na wzgórzu. Bardzo łatwo mi tam sobie wiele wyobrażać.
Wiem, że się stamtąd wyprowadzasz.
Nie mam planu. Bardzo dużo podróżuję, od dawna, i właściwie wszędzie czuję się u siebie. Jeśli tylko będę mieć świeży umysł i dużo miłości, to poszukiwać i budować mogę wszędzie. Ciekawą możliwością są rezydencje artystyczne. Ostatnio byłam na takiej, miesięcznej, w Iranie, niedługo wyjeżdżam na dwa miesiące do Pragi. Bardzo dobrze pracuje mi się w podróży. Myślę, że minie jeszcze trochę czasu, zanim znajdę miejsce, w którym chciałabym zostać na dłużej.

Laguna, Groszowe sprawy, fot. Monika Stolarska
Zbierasz rzeczy?
Zbieram. Mam różne fazy. Ostatnio zbierałam lampki do pokoi dziecięcych, sztuczne skały do akwariów, korzenie, dmuchane zamki, stare pufy. Wszystko co najpiękniejsze mogę znaleźć przed domami moich sąsiadów, gdy wystawiają rzeczy na zbiórkę wielkogabarytową. Poza tym lubię rzeczy naśladujące krajobraz lub pozostawione w krajobrazie.
Rzeczy, przedmioty są dla ciebie ważne? Zbierasz, przerabiasz, wytwarzasz, te wszystkie rzeczy małe i duże mają nam coś powiedzieć o człowieku, o nas samych?
Przedmioty są dla mnie punktem wyjścia do wyobrażanych krajobrazów i wspomnień. Są świadkami zdarzeń, czyli materialnymi wspomnieniami. Najpiękniej jest, jak są wyblakłe na słońcu lub zardzewiałe, wtedy wiem, że słońce się przeglądało w tej starej zjeżdżalni, a zardzewiała antena satelitarna obserwowała niebo przez wiele gwiaździstych nocy. Ostatnio najbardziej interesują mnie przedmioty na dłużej pozostawione w krajobrazie. Wyobrażam sobie, że przestrzeń wokół nich wypełniona jest jakąś nieznaną, niewidoczną, magiczną materią. Jakby pyłem, który każdy z nas wdycha i którym przesiąkają zjeżdżalnie, płoty, anteny, falochrony. Interesuje mnie też skala i faktura obiektów. Żywioły i energia ziemi, procesy w niej zachodzące, rowy tektoniczne i czarne pustynie z błękitnymi jeziorami. Ostatnio znalazłam martwą meduzę na plaży w północnej Norwegii. Okazało się, że meduzy po śmierci zostają wulkanami. Myślę, że przedmioty mają nam powiedzieć, że nic nie jest tym, na co wygląda.

Ruiny moich marzeń, Galeria Czynna, fot. Tomek Ogrodowczyk
O czym jest twoja sztuka?
Moja sztuka jest o nadziei i beznadziei.
Jesteśmy już po rozdaniu nagród w Project Roomie. Z perspektywy czasu łatwo powiedzieć, że ten konkurs był niepotrzebny. Tak mogą myśleć szczególnie ci, którzy nie wygrali, ale chyba coś w tym jest. Wiem, że mieliście taki plan, żeby podzielić się nagrodą. Udało się? Z czego to wynikało? Zdużej dysproporcji pomiędzy honorariami a nagrodą czy z niekomfortowej sytuacji w związku z udziałem w konkursie?
Zgoda na udział w Project Roomie była zgodą na udział w konkursie. Trudno ocenić, czy konkurs był niepotrzebny... Myślę, że niepotrzebna jest rywalizacja w takiej sytuacji. Podczas pracy nad wystawą starałam się nie myśleć o tym, że będzie ona oceniana przez jury pod koniec roku – to bardzo utrudniałoby radykalność decyzji.
Uważam, że rywalizacja była niepotrzebna, jednak pieniądze, które zostały przekazane młodym artystom w konkursie, zostały bardzo dobrze wydane przez instytucję.
Ciężko mi wypowiadać się za wszystkich, ale myślę, że plan by „coś zrobić” z tą nagrodą wynikał z tego, że było nam trochę niezręcznie rywalizować. Spotkaliśmy się na Skypie, by porozmawiać o możliwych rozwiązaniach. Nie doszliśmy niestety do żadnego wspólnego wniosku, chociaż pomysłów było bardzo dużo! Jesteśmy bardzo różnymi osobowościami i działamy w różnych sektorach, podejmujemy różne tematy. Ciężko było znaleźć takie rozwiązanie, które byłoby dla wszystkich satysfakcjonujące. Ale myślę, że sama rozmowa była fantastyczna, nie znaliśmy się nawzajem, więc zaczęła się od mówienia: „Cześć, miło was poznać”. To zbudowało między nami pewną więź i przeniosło tę rywalizację na inny poziom. Zupełnie nie widziałam sensu odrzucania nagrody, bo kto by nie wygrał, pieniądze trafiłyby w dobre ręce. Gratuluję zwycięzcom!
Ta część rozmowy została przeprowadzona na potrzeby publikacji Project Room 2019
Lubisz śledzie?
Wiem, do czego pijesz.
Akurat było w tym trochę racji. Niezmiennie dziwi mnie, że w miejscach, od których powinna zaczynać się zmiana, czyli na uczelniach, np. na Twojej rodzimej, jest spory problem, żeby zjeść coś bez mięsa. Albo w instytucjach robiących takie wystawy jak Bezludzka Ziemia – od frontu działa restauracja, która wręcz specjalizuje się w potrawach z mięsa. W czasie naszej wystawy jeszcze jadłem mięso, teraz przestałem, chociaż na śledzia czasami sobie pozwolę, ale na łososia już nie (jakoś mi obrzydł po zobaczeniu pracy o hodowli tych ryb na wspomnianej wystawie). Myślę o tym, że dużo się wymaga od nas samych, m.in. od artystów, natomiast na poziome instytucjonalnym już niekoniecznie... Wracając do meritum, czyli zarzutu, że planeta umiera, a my tu balujemy. Bal był takim gestem trochę optymistycznym, a trochę nie, co wielokrotnie podkreślaliśmy. Trochę takim balem na dnie Titanica, ale akurat ten wątek nie wypłynął tak bardzo.
Tak jak powiedziałam rok temu na początku wywiadu, nie uważam, że moje prace są tak optymistyczne jak ja sama. Miałam wiele głosów przez ten rok, że to wspaniały pomysł, by organizować częściej takie bale, spotykać się nie tylko podczas eventów przy konkursach artystycznych. Najwyraźniej taka jest potrzeba. Relacji i przyjaźni. Rozmawiałam o tym z Karoliną Jabłońską z Potencji. Gdyby jakaś instytucja wzięła taki bal pod swoje skrzydła, to razem byśmy się bawili, nie zważając na to, kto co wygrał albo jak jasno świeci.
W Przekroju ostatnio był taki artykuł, którego zakończenie mogłoby być myślą przewodnią do naszego balu. Po przeczytaniu go zrozumiałam, jak opisać to, co czułam, planując tę zabawę. W artykule padło pytanie, co byś zrobił, gdybyś się dowiedział, że to już, że to koniec. Czy byś się obraził i uznał, że to bez sensu skoro tak krótko trwała nasza egzystencja, czy cieszyłbyś się ostatnią chwilą. I ja bym tańczyła. Do upadłego. To co my mamy teraz to jest taki trochę dancing with tears in my eyes.
Czyli jesteś optymistką.
Jestem.
A czy rok po tym, jak zaczęliśmy pracować nad wystawą, dalej masz powody do optymizmu w zawodzie Artystki?
Ostatnio mam tak, że wydaje mi się, że szybciej się starzeję. Ten rok to jakby pięć lat. To był dla mnie bardzo pracowity czas, ale też czas spełniania marzeń. Zmieniło się tyle, że mam odwagę nazywać siebie artystką i bardziej wierzę, że może przetrwam. Bardziej rozumiem, o co mi chodzi i przez to mocniej irytują mnie chwile nieuwagi.
Jednak dalej mam powody do optymizmu, bo wierzę w siłę sprawczą naszych wyobrażeń.
02.02.2020
___________________________________
Marta Krześlak (ur. 1994) tworzy rzeźby, instalacje i sytuacje site-specific. Jej zainteresowania oscylują wokół marzeń, wspomnień, zapamiętanych lub wyobrażonych krajobrazów. Używając obiektów znalezionych buduje narracje, w których analizuje naturę ludzkiego działania, czasem podkreślając jego absurdalność. Lubi bazować na decyzjach już podjętych i przestrzeniach zastanych. Jest absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi (2018). Studiowała też na Wydziale Sztuki Mediów w Warszawie oraz École nationale supérieure des beaux-arts w Lyonie. Obecnie jest studentką drugiego roku Środowiskowych Studiów Doktoranckich na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. W 2018 roku otrzymała Grand Prix na Festiwalu Młode Wilki, Główną Nagrodę w Konkursie Fundacji Grey House oraz została laureatką Konkursu Najlepszych Dyplomów w Gdańsku. Jej prace prezentowane były na wielu wystawach zbiorowych i indywidualnych w kraju i za granicą.
___________________________________
Marcin Polak - artysta i kurator poruszający się na styku działań artystycznych i społecznych. Inicjator działań z cyklu „Zawód Artysty”, mających wpłynąć na zmianę polityki kulturalnej. Założyciel i redaktor portalu „Miej Miejsce“ o tematyce społeczno-kulturalnej. Współprowadzi latającą „Galerię Czynną“. W swoich projektach porusza ważne problemy społeczne i polityczne, starając się inicjować dialog między społeczeństwem a instytucjami oraz elitami. Absolwent PWSFTViT w Łodzi. Stypendysta MKiDN. W 2016 został odznaczony honorową odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej“.