Rozmowa z Wiktorem Skokiem, 12.04.2017

 

Eliza Gaust: W ramach wystawy „Res Integra” funkcjonujesz jako kurator, organizator i artysta. Wielokrotnie mówiłeś, że dystansujesz się od art worldu, działasz niezależnie. Ta wystawa to kolejny manifest Twojej postawy
i tego dystansu?

Wiktor Skok: Wydaje mi się, że mówimy zupełnie innymi językami. Art world to kapryśna zmienna i doraźna galaktyka. Kieruje się modami, trendami, a czasami zwykłym owczym pędem. Nie mam wielkiej ochoty z tym wszystkim dealować. Tendencje najbardziej popularne w dzisiejszym świecie artystycznym są mi zupełnie obce. A to, co aktualnie lubiane i propagowane, jest dla mnie wręcz odpychające. Z drugiej strony, nie zagrzebuję do końca tych relacji. Znam wielu ludzi ze środowiska, wykazujemy wzajemne zainteresowanie. Niemniej jednak istnieje pewien dystans. Funkcjonowanie w tzw. art world, jak i na rynku muzycznym, wiąże się z serwitutami środowiskowymi
i utrzymywaniem powierzchownych, sztucznych związków, które staram się eliminować ze swojego życia. Mam jednak świadomość, że działam w świecie kultury, w realiach, gdzie kontakty z wieloma różnymi podmiotami, posługującymi się różnymi idiomami, są codziennością, także moją. 

  

WIKTOR SKOK. JANITOR OF NOTHING 2016 5

 WIKTOR SKOK. JANITOR OF NOTHING 2016

 

Sam wybierasz przestrzeń dla swoich działań i nie jest to wybór przypadkowy

Taka przestrzeń nadaje odpowiednią ambiencję dla tego typu pokazów. Łódź aż prosi się o działania w pustych przestrzeniach, w pustostanach. Aż dziw bierze, że pojawia się ich tak niewiele. Wynika to z braku inicjatywy, braku chęci organizowania czegoś w przestrzeni trudniejszej, nieprzystosowanej. Aby pokazywać w ten sposób sztukę, potrzebna jest spora doza samozaparcia, a także trochę zdolności manualnych. Niezbędne jest zainwestowanie, choćby minimalnych, środków własnych. Nie mówię tylko o pieniądzach. Łódź jest idealnym miastem dla takich undergroundowych działań. Wciąż istnieje wystarczająco wiele wolnej przestrzeni, pustych hal, sal do wynajęcia, gdzie mogą próbować zespoły, a plastycy inicjować pracownie lub krótkotrwałe, akcydentalne galerie.

 

Twoje zainteresowania sztuką są bardzo szerokie. Gdzie mają one swój początek?

To istniało od kiedy pamiętam i sięga mojego dzieciństwa. Moja matka tłumaczyła teksty dla Muzeum Sztuki w Łodzi. Do domu regularnie przychodziły pocztą zaproszenia na wernisaże. Jako młody chłopak, zacząłem z nich korzystać. Już w ostatnich latach podstawówki odwiedzałem Galerię Wschodnią i prawie wszystkie ekspozycje BWA. Gdziekolwiek podróżowałem, starałem się odwiedzać i zwiedzać miejsca związane ze sztuką. Zarówno z historią sztuki, jak i teraźniejszością. Czytałem, oglądałem, zbierałem reprodukcje. Normalnie. To wszystko liczyło się w mojej edukacji. 

WIKTOR SKOK. PERMITED FORBIDDEN 2007

WIKTOR SKOK. PERMITED FORBIDDEN 2007


Własne działania artystyczne zacząłeś pod koniec lat 80. Jak, z perspektywy, oceniasz krajobraz łódzkiego świata sztuki tamtego okresu?

Życie artystyczne w Łodzi tworzyło lokalny mikroklimat. Scena sztuki stała wówczas na chyba wyższym poziomie niż dziś. Była obszerniejsza, przyciągała większą uwagę. Więcej było publiczności i potencjalnego zainteresowania. Sama twórczość traktowana była poważniej. Dla mnie problemem był jednak charakter tej sceny oraz jej lokalne preferencje. W Łodzi panowały tendencje, które, zwłaszcza pod koniec lat 80., były już zupełnie oderwane od rzeczywistości. Dominującą tu wówczas sztukę uważałem za niezwiązaną z życiem, oddalającą się od niego w bardzo sztuczny sposób. Z jednej strony „kultura zrzuty”, która była raczej „zgrywą”, z drugiej – wydumane marzenia o nowych mediach, które usiłowały być „nowe”, będąc zupełnie passé. Kilka indywidualności, które wypracowały coś, co do dziś nie straciło na ważności, ale pomiędzy nimi wiele rachitycznego niczego. Wszystko to, z przyczepioną u nogi kulą jakichś zapóźnionych złogów konceptualizmu, której nikt nie próbował nawet porzucić… Akceptowana tu sztuka programowo próbowała się wyabstrahowywać z otaczających realiów. Być taka „czysta” i „wolna”. Jej „problematy” były ewidentnie eskapistyczne. Okazywała swoją bezsilność i bezradność wobec zmieniającej się codzienności.
A w obliczu katastrofalnej rzeczywistości tego miasta, zwyczajnie kapitulowała. 

 

Czy odnajdywałeś się w nurcie nowej ekspresji, który wówczas zaczął znajdywać coraz większą popularność?

W Neue Wilde, w polskiej tzw. nowej ekspresji interesowały mnie szczególnie koligacje z punk rockiem. Osobiście się nie angażowałem, dla mnie był to czas intensywnego uczestnictwa w scenie punk/hardcore. Nie byłem zresztą wtedy żadnym artystą (nawet szczerze gardziłem tym mianem), byłem młokosem w okresie sturm und drang. Najważniejszy był hałas i destrukcja. Z perspektywy własnych obserwacji i doświadczeń i tak wiem, że podział na sztukę instynktowną czy też „cerebralną” jest wymuszony i nie oddaje istoty sprawy. Nie ukrywałem nigdy negatywnego stosunku do przeintelektualizowania i wielomówstwa sztuk wizualnych. Nieistotna jest tu nazwa, Jürgen Blum-Kwiatkowski nazywał taką sztukę inteligibilną, gdzie indziej funkcjonowała jako konceptualna. Recepcja artefaktów wymagała, jeśli nie wiedzy, to przynajmniej obszernego przygotowania. Wszystko to cierpiało na dziecięcą chorobę „naukowości”, na siłę wtłaczaną w materię zupełnie jej obcą. Ambicje sztuk pięknych, by tworzyć nowe systemy „gramatyczne”, skończyły się fiaskiem. Reklamuję sztukę, którą w znacznym skrócie mogę nazwać „zmysłową”, w której jest mięso, jak i szare komórki. Taką, która daje się odczytać lub odebrać wszystkimi receptorami, natychmiast. Artefakty, do poznania których nieodzowna jest szeroka wiedza fachowa i drobiazgowa znajomość kontekstu (szczególnie kontekstu sztuki współczesnej), są w swojej znacznej większości nadużyciem. Wieje od nich chłodem i niczego nie wnoszą, nie powodują. To wyrugowana z afektów sztuka, która życzyłaby sobie być elitarną… Skierowana do wybranej grupy osób, której wielka część jedynie pozoruje uwagę. Bo w rzeczywistości rzeczy te nie wzbudzają żadnych uczuć, są bezpieczne, przewidywalne. Ich „transgresja” jest oszukana. Gdy przyjrzysz się prywatnym wyborom jej odbiorców, zauważysz, że wcale nie dekorują sobie tymi pracami domów. Czasem żyją w jeszcze gorszym bezguściu niż to, które, jako powołujący się na spuściznę awangardy, potępiają. 


Skończyłeś studia kuratorskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jak je wspominasz? Dały Ci one coś w kontekście dalszych działań?

Studia kuratorskie w Krakowie były pozytywnym doświadczeniem i dużo mnie nauczyły, mimo że zakończyły się małym skandalem, gdy zostałem wyeliminowany z wymyślonej przez mnie wystawy w Bunkrze Sztuki. Byłem na inauguracyjnym, niejako eksperymentalnym roku tych studiów. Myślę, że następne roczniki miały już dobrze przetarte szlaki. Nie straciłem tam czasu, nawiązałem kontakty. Spotkałem wiele wartościowych osób z Krakowa i z całego kraju, z którymi nadal mam kontakt. Nabyłem doświadczeń i spojrzenia, a także nauczyłem się wielu niezbędnych umiejętności związanych z wystawiennictwem, kuratoringiem itd. 


Inspiracji do swoich działań szukasz często poza Łodzią. Co szczególnie przyciąga Twoją uwagę?

Staram się regularnie opuszczać Łódź. Jest to niezbędne, aby w zdrowiu kontynuować egzystencję w tym miejscu. Wszędzie, gdzie jestem, staram się być otwarty na nowe bodźce. Nie chcę jednak uprawiać turyzmu kulturowego. Po co udawać kogoś, kim się nie jest? Skupiam się przede wszystkim na sztuce zachodu, na kulturze europejskiej, która jest mi zdecydowanie najbliższa. Jestem konsekwentny w swoich wyborach. Ta historia jest mi najbliższa, ona daje źródło wszystkiemu, posiada wciąż siłę przyciągania i inspirowania. 

 

WIKTOR SKOK 2016 1

fot. Danuta Włodarska


Jakie jakości, dla Ciebie istotne, odznaczają tę sztukę? 

Jakości takie, jak dobre rzemiosło, wyczucie warsztatu, solidność i spójność dzieła są nadal istotne. W XX wieku bywały uznawane za reakcyjne i jako takie, odrzucane przez awangardę. W zamian oferowano wiele szkodliwych
i chybionych recept. Idea formy otwartej Hansena, wyrażona w niej opozycja i expressis verbis potępienie wielu naczelnych, odwiecznych wartości sztuki, dawało wolną drogę ku chromym realizacjom bezkrytycznie akceptowanym w kilku ostatnich dekadach. Wulgaryzacja postulatów Josepha Beuysa, którego i tak bardzo szanuję, przyczyniła się również do nadprodukcji martwej, słabej i nieatrakcyjnej wytwórczości. Odwołanie do idei rzeźby społecznej nie wystarczy dla stworzenia rzeczy, które miałyby mieć znaczenie i które mają przetrwać. Nuda, brak pasji, „letniość”, przeźroczystość to plagi trawiące sztukę. Nie jest prawdą, że każdy może być artystą…

 

Byłeś kuratorem wielu wystaw, między innymi "L-UND Łódzka scena podziemna 1985-1995" w Galerii Manhattan. Tym razem przygotowałeś wystawę własnych prac. Więcej miejsca poświęcasz na niej nowym rzeczom czy twórczości z lat wcześniejszych, związanej z Jude?

Właściwie cała moja działalność wizualna ma związek z Jude, podobnie jak z muzyką, którą robię sam czy gram nocami w klubie DOM. Istnieje jakaś transmisja między tymi aktywnościami, między wszystkimi akcjami. Wspólny, możliwy do uchwycenia, mianownik. To kształtowało się latami i obecność tej estetyki, nazwijmy ją industrialną, postindustrialną, postpunkową, miejską, przemysłową etc. etc., jest odczuwalna we wszystkim, co robię, pokazuję czy odtwarzam; zarówno w muzyce, jak i w wizualiach. 

 

JUDE. WIKTOR SKOK. STAT VII. 2015

JUDE. WIKTOR SKOK. STAT VII. 2015

 

Wystawa "Res Integra", podobnie jak "TEO || ZBNC", którą zrealizowałeś w 2013 roku w przejściu podziemnym dworca kolejowego Łódź Żabieniec, odbywa się w przestrzeni pozagaleryjnej i jest zorganizowana całkowicie niezależnie. Czy zakładasz możliwość, że te działania mogłyby zaistnieć w galerii sztuki?

Kreowanie opozycji: sztuka w galerii czy sztuka muzeum versus sztuka uliczna czy graffiti to nieporozumienie. Nie walczę z galerią jako taką ani z instytucją muzeum. Są one miejscami immanentnie związanymi z życiem miejskim. Przybytkami niezbędnymi. Galerie i muzea są najnormalniejszymi miejscami do prezentacji kultury. W pewnym stopniu są to miejsca mi bliskie. Jak wspominałem, od dziecka regularnie do nich uczęszczam. Lubię ich atmosferę. 

 

Zakładam, że nie chcesz, aby ta wystawa była odbierana jako podsumowanie Twojej działalności twórczej na przełomie lat, ale raczej jako wyeksponowanie pewnych wątków, kierunków, fascynacji…

To jest część większej całości. Moment, w którym zdecydowałem się wykorzystać przestrzeń OFF Piotrkowska, która na co dzień służyła mojemu klubowi DOM. Wydała ona mi się na tyle surowa, „zaśniedziała” w zaniedbaniu, że odpowiednia dla moich prac. Wewnątrz staram się mierzyć z wieloma obrazami, wątkami, tropami. Pochodzą one
z każdego zakątka egzystencji. Nie ma dla mnie wielkiej różnicy między sztuką a rzeczywistością. Wszystko, co robię, jest związane z jakimiś formami twórczości. Każdego dnia. Nie oddzielam procesu tworzenia, całej kreacji od tak zwanej prozy życia. 

 

WIKTOR SKOK. INSTIGATORS 2016

WIKTOR SKOK. INSTIGATORS! 2016

 

Nie jest to wystawa stricte łódzka, ale prezentująca prace tworzone w różnym czasie i różnych miejscach?

Jest ona oczywiście łódzka z tego względu, że ja jestem łodzianinem, tu mieszkam i działam. Większość obiektów nie ma ścisłego związku z tym miastem. „Łódzkość” tkwi być może w postawie, w klimacie. Samo podejście do tworzywa, swoisty minimalizm czy mierzenie się z limitami, choćby finansowymi, jest typowo łódzkie. Łódzkie jest na pewno „zrób to sam” tej wystawy… Więc owszem, można powiedzieć, że ta wystawa jest pod wieloma względami napiętnowana Łodzią. Natomiast, jeśli chodzi o istotę rzeczy, jest z pewnością uniwersalna. Na pewno nie czuję się niewolnikiem lokalnych uwarunkowań. 

 

Celowo używasz określenia „wytwory” dla rzeczy, które prezentujesz na wystawie?

Nazywanie ich wytworami, obiektami, a nie obrazami, fotografiami czy instalacjami, jest celowe i nie stanowi tylko kwestii frazeologicznej. Nazywam swoje prace w ten sposób, aby wyzwolić się od zwyczajowego nazewnictwa, tego fetyszyzmu, który implikuje jeszcze więcej pretensji. Wydaje mi się, że punkowy flyers czy kolaż, będący na okładce płyty, niesie o wiele więcej życia, energii, eksplozywnego ładunku niż całe tuziny dzieł wystawianych co miesiąc w galeriach. W efekcie pewnych przewartościowań, mamy dziś do czynienia z sytuacją, gdy punk jako kultura wizualna, jako jeden z najsilniejszych, najbardziej wpływowych nurtów kultury XX wieku, jest w końcu doceniony, trafia do galerii. Rzeczone ulotki, logotypy, kolaże czy okładki płyt – te najlepsze, bo oczywiście były ich dziesiątki tysięcy,
w końcu zdobywają sankcję pełnowartościowych artefaktów.  


Te punkowe artefakty mają właściwą sobie stylistykę, której istotnymi cechami są: przetwarzanie, kopiowanie, powielanie, dekonstruowanie…

Punk zawsze kserował, korzystał z cudzych wizerunków i na szeroką skalę używał sytuacjonistycznego détournement. Sprawa autorstwa bywała zatarta, na pewno nie najważniejsza. Ja także korzystam z obrazów znalezionych, zawłaszczonych itd. Chociaż akurat na wystawie "Res Integra" opieram się w większości na własnych fotografiach i rysunkach. To, co tu pokazuję, znajduje się w szerszym kontekście moich innych aktywności. O wiele ważniejszy jest inhalt - ładunek i treść niż tylko wyśnione nowatorstwo. Postulat nowości, permanentna masturbacja „nowatorstwem”, to szkodliwy dogmat XX wieku. Nakazano sztuce co sezon być „nową”, efekty są opłakane. 

 

Inną programową strategią punku jest D.I.Y. [zrób to sam]. To ważny postulat, wynikający poniekąd chyba
z konieczności i warunków tworzenia w obszarze tej kultury?

Jestem skazany na D.I.Y., ponieważ funkcjonuję w swoistym greyzone – szarej strefie. Są to akcje podejmowane bez wielkiej bazy, bez żadnego praktycznie oparcia, przeważnie odbywające się na dziewiczym terytorium. Nie dzieje się to dla rynku sztuki, nie powstaje po to, by się podobać. Główny napęd tych działań nie płynie z dotacji lub stypendiów. D.I.Y., odbierany dziś jako celowa strategia, to raczej efekt konieczności, pewnego rodzaju desperacji.

 

WIKTOR SKOK. JANITOR OF NOTHING 2016 1

WIKTOR SKOK. JANITOR OF NOTHING 2016 (1)

 

Jak byś scharakteryzował wytwory, które znalazły się na wystawie "Res Integra"?

Zestawione, połączone, pomontowane, poszatkowane, niejednokrotnie zniszczone wizerunki, świadectwa rzeczywistości. Manifestacja obrazów, linii, liter, znaków. Wszystko może zawierać, tak bardzo banowaną, literaturę/anegdotę, tropy polityczne, ba, nawet osobistą ekspresję! Bez respektu dla umownych regulacji funkcjonujących wokół. Mam na myśli oczywiście tzw. świat sztuki. Przestrzeń, która życzyłaby sobie być oazą absolutnej wolności, która głosi nieograniczoną niczym swobodę inwencji i wyobraźni, wytworzyła paradoksalnie szereg niepisanych kodeksów, wewnętrznych prawideł – co dzisiejszemu artyście, krytykowi, kuratorowi wolno, co mu przystoi, a co jest faux-pas. Wyiksowuję się z tego. Nie mam obaw, by świadomie używać symboliki, która uchodzi za kontrowersyjną. Trzeba się z nią mierzyć i na pewno znajdzie ona swoje miejsce zarówno w tych pracach, tak jak zawsze znajdowała w pracach Jude i wszystkim, co robię. Nie uciekam przed rzeczami niewygodnymi. 

 

Zamiast określenia „wystawa”, wolisz – „demonstracja estetyczna”. Wszystko, co robisz na przełomie lat, jest konsekwentne. Ale czy z czasem zmienia się Twój stosunek do sztuki i Twoje fascynacje w tym obszarze?

Moje podejście ewoluuje, tak samo moje zainteresowania, non stop wpadam na kolejne inspiracje. Rewolucja cyfrowa spowodowała napływ jeszcze większej ilości rzeczy, do których można się odnieść. Zachowuję w tym jednak stabilność i zmysł równowagi, nie dając się ponosić tymczasowym trendom czy modom. Punk jest w moim DNA,
a industrial to organiczna konsekwencja. Utwierdzam się w tym, że rzeczy, które robię, w których się poruszam: muzyka, video, rysunki, zdjęcia itd. itd., są najbardziej adekwatne do tej strefy, są najlepszym wyrazem miejsca,
w którym się znajduję. Tej międzystrefy - interzone między zachodem i wschodem, tej zmiennej, przewrotnej, obciążonej genetycznie przestrzeni w Europie i tego upośledzonego miasta w samym środku Polski. Nie udaje kogoś skąd inąd, jestem właśnie tutaj. Tworzę środkowoeuropejską wersję kultury industrialnej, uwarunkowaną szarym polskim niebem, brudem i karłowatością. Napiętnowaną bolesną historią i zmutowaną teraźniejszością.

Dziękuję za rozmowę.

 

Wiktor Skok – mieszkający w Łodzi czynny uczestnik kultury industrialnej. Muzyk, artysta wizualny, publicysta, didżej, promotor, kurator projektów muzycznych i plastycznych. Łączy aktywności kuratorskie z własną twórczością. Nie rozdziela praktyki i teoretycznej refleksji. Eksploruje możliwości różnych mediów, platform komunikacji i ekspresji. Autor grafik, plakatów, ulotek, logotypów, video etc. Sztuki wizualne łączy zazwyczaj z muzyką / hałasem. Od pierwszej połowy lat osiemdziesiątych obecny na scenie punk/hardcore. Uznawany za filar krajowej sceny industrialnej i eksperymentalnej. Od 1989 roku współorganizator cyklu koncertów Wunder Wave, wydawca punkzine’a Zygoma (1988-1993). Założyciel i wokalista grupy Jude (od 1993), autor zine’a Plus Ultra (od 1999). Współtwórca łódzkiego klubu Dom (od 2011). Absolwent filmoznawstwa w Katedrze Mediów i Kultury Audiowizualnej Uniwersytetu Łódzkiego (2003) i Studiów Kuratorskich w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego (2006). Terenem penetracji obrał elementy najnowszej historii, ikonosferę systemów totalitarnych
i współczesny śmietnik kulturowy. Niweluje dystans między sztuką, ideologią i propagandą. Wszystkie jego działania
i realizacje składają się na posiadającą kilka wspólnych mianowników całość.
  

 

facebook.com/wiktor.skok

facebook.com/einjude

 

Eliza Gaust - Absolwentka kulturoznawstwa na UŁ, koordynatorka wydarzeń kulturalnych, obecnie pracująca
w Centrum Dialogu im. Marka Edelmana.

 

Patronite