Na przełomie września i października 2024 Milena Soporowska i Łukasz Wójcicki odbyli zorganizowaną przez Wrocławski Instytut Kultury badawczo-sieciującą rezydencję artystyczną „Out-of-doors” w ramach międzynarodowego programu „What’s Next? Bezpieczne przestrzenie kultury dla multidyscyplinarnej refleksji nad (post)wojenną i (post)kryzysową tożsamością europejską”. Celem pracy obu osób artystycznych było rozpoznanie oddolnych miejskich inicjatyw wystawienniczych funkcjonujących poza meainstrimowym obiegiem oraz przyjrzenie się ich aktywności i sposobom działania.

 

 

Wieczna efemeryda 

Milena Soporowska

 

W swoim projekcie badawczym skupiłam się na wrocławskich niezależnych inicjatywach wystawienniczych. Sama prowadzę takie miejsce w Warszawie – przestrzeń o nazwie Windowlicker, która mieści się w pawilonie usługowym na Nowym Bazarze Różyckiego. Chciałam poznać środowisko offowe w innym mieście, jednocześnie sprawdzając, jak ten ekosystem działa. Oprócz zagadnień czysto praktycznych – dotyczących wynajmu lokali, metod finansowania czy przyjmowania określonych form prawnych – interesował mnie przede wszystkim aspekt ludzki. Myśląc o własnej aktywności, zastanawiałam się nad tym, co sprawia, że ludzie chcą w taki sposób działać. Funkcjonowanie poza głównym nurtem często wiąże się z dużymi wyrzeczeniami, wiecznym niedofinansowaniem, wysokimi czynszami, deweloperką i widmem wypalenia. Utrzymywanie jej wymaga entuzjazmu, który traktuję trochę jak tajemniczy składnik, bez którego żadna niezależna inicjatywa nie mogłaby istnieć. 

 

 

                                                                                                Milena Soporowska (fot. archiwum własne)

 

 

Projekt realizowałam przez wywiady i wizyty studyjne, a jego ukoronowaniem był przyjazd na Wrocław Off Gallery Weekend. Podczas rezydencji poznałam wielu zaangażowanych ludzi, których historie pokazują różne aspekty funkcjonowania (a czasem i obumierania) niezależnych projektów. Znajdującą się w dawnym zakładzie rowerowym Galerię Serwis założył Kolektyw Zbiór – przyjaciele z ASP, którzy początkowo szukali miejsca na pracownię. Sam układ pomieszczeń w lokalu uruchomił coś, co Kinga Gralak (Galeria Serwis) nazwała „instynktem wystawienniczym”. Galeria u Agatki na Tamce powstała jako wynik „fanaberii”, jak opowiada jej założycielka Agata Grzych. Ta „fanaberia” trwa już ponad 6 lat! Podobny stażem, choć o rok młodszy, jest projekt NOWY ZŁOTY Magdaleny Kreis i Yuriy Bileya, dwójki artystów i kuratorów, którzy wystawy organizują w kiosku na Ołbinie. Lokalną przestrzeń aktywizuje Księże w pełni, realizując na Księżu Małym, urokliwym osiedlu z lat 30., serię Wystaw Małych. Niewielkie ekspozycje, ukryte w różnych zakamarkach tej części miasta, pozwalają poznać ją od innej strony. Powstanie galerii Nicponiej jest ściśle związane z przestrzenią strychu, który często dyktuje ostateczny kształt wystawy. Usytuowany w domu na oddalonych od centrum miasta Karłowicach w niczym nie przypomina typowego white cube’a. Muzeum w podziemiu działa bez przestrzeni, jako „idea, która konkretyzuje się  w określonych sytuacjach” – tak określa to jego zespół. Miserart jest z kolei kreatywnym hubem łączącym osoby z doświadczeniem bezdomności, artystów i rzemieślników, a galeria pozostaje otwarta na różne współprace, przyciągając nową publiczność na każdą kolejną wystawę. 

 

 

Zdjęcie górne: Osoby prowadzące Galerię Serwis, fot. fb Serwis - Galeria Pracownia,  środkowe: zespół NOWY ZLOTY Magdalena Kreis i Yuriy Biley, fot. Tomasz Holod, dolne: Agata Grzych, Galeria U Agatki, fot. fb Galeria u Agatki

 

 

Wymienione inicjatywy stanowią jedynie część siatki kolektywów, pracowni i galerii, które otwierają się i zamykają, stale zasilając offowy krajobraz Wrocławia. Krajobraz zmienny, żywy. Za część tej dynamiki odpowiada efemeryczność niezależnych projektów, która na początku może przyprawiać o melancholię. Nikt nie lubi, kiedy coś się kończy. Pytanie, czy koniec nie jest jedynie (i aż), jak mówi Agata Horwat (galeria Nicponiej), częścią „transformacji”? Łukasz Adamski (Galeria u Agatki) przyrównuje go z kolei do „cyklu”. Naturalna kruchość może być zaletą, chroniąc przed skostnieniem, które często charakteryzuje trwanie wielu instytucji-zombie, powielających te same znane matryce. Wpisana w istnienie niezależnych inicjatyw przemijalność zakłada możliwość zaniechania,, która w kulturze kapitalizmu i ciągłego wzrostu postrzegana jest jako słabość. Rezygnacja wciąż jednak pozostaje decyzją, często bardziej produktywną niż podyktowany obowiązkiem przymus sztucznego podtrzymywania życia, który w rezultacie tak naprawdę je zatrzymuje. 

 

Milena Soporowska, artystka wizualna, badaczka, dziennikarka, kuratorka. Absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Studiowała fotografię w Związku Polskich Artystów Fotografików i na Akademii Fotografii. Publikowała swoje teksty m.in. w Poptown, Kwartalniku Fotograficznym MONO, Fresh From Poland, MAGENTA MAG, Małych Nakładach czy MELBA Magazine. Związana z Radiem Kapitał.

 

 

*

 

Czasowa wspólnota

Łukasz Wójcicki

 

Kultura wymusiła na nas rozumienie czasowości, jako czegoś „na chwilę”, nie wartego dłuższej uwagi. Co więcej, wszystko co czasowe, zasługuje na większą lub mniejszą pogardę, na lekką kpinę i na całkiem serio pobłażanie. Czasowe: lokum, stanowisko, samochód. Czasowy, czyli taki, do którego się nie przywiązujemy. Z czasowym nie tworzymy więzi. Obyczaj podstawił nam nogę, przekonując, że nie jest grą wartą świeczki. A przecież czasowe nie raz bywa silniejsze i skuteczniejsze niż stałe. Osoba z wrocławskiego squatu Hulajpole powiedziała mi, że mimo silnego poczucia czasowości ich wspólnoty, cechy wpisanej jej w istnienie, czuje jakby squat był jej rodziną.

 

 

                                                Łukasz Wójcicki w czasie wykładu w ramach Sztuki Sąsiedztwa, fot. Marta_Sobala

 

 

Porażka związana z poczuciem czasowości związana jest z mitem stałości. Stałości, która dała się uwieść, trawestując klasyka, „nieznośnej czasowości bytu”. Czasowość jednak ma swoją przewagę. Słownik synonimów próbuje dorobić jej gębę przelotności i efemeryczności, wskazując na jej prowizoryczny i partyzancki charakter, ta jednak ukrywa potencjał emancypacji i sprawczości, którego niejednokrotnie brakuje temu, co chełpi się byciem stałym.

 

Czasowe pełni rolę błazna w świecie stałości. Przymykanie oka na wszystko to, co czasowe powoduje, że czasowemu więcej wolno, jak stańczykowi, który bezkarnie obraża króla. Dzięki temu poszerza się pole działania w obrębie tego, co czasowe, na co stałe nie zawsze może sobie pozwolić. Innymi słowy, stałe sytuuje się bliżej normatywności, a czasowe bliżej tego, co poza normę wykracza. Tym samym w czasowości mieści się więcej odcieni. Czasowość może jawić się jako bardziej skomplikowana. W krótkim czasie musi pomieścić w sobie wiele różnorodnych tożsamości i sytuacji. Paradoksalnie, to właśnie stałość ma czas na upraszczanie rzeczy do zero-jedynkowych sytuacji. Ułatwia jej to czas, jakim dysponuje. Rozciągnięta w czasie stałość może pozwolić sobie na rozmontowywanie bardziej skomplikowanych struktur i znaczeń. Czasowość nie ma na to czasu a więc bierze rzeczywistość z całym inwentarzem różnorodności. Co więcej, pozwala sobie na dalsze komplikowanie, rozumiejąc, że to właśnie różnorodność stanowi o jej sile.

 

 

                                                                                                                Miłoszycka, fot. Kopiera

 

 

W społeczeństwie, w którym stała, jednolita i homogeniczna wspólnota narodowa ustala zasady gry, uproszczeniu podlega rozumienie pochodzenia społeczno-etnicznego czy tożsamości psychoseksualnej. W miarę trwania takiej wspólnoty, odcienie szarości zanikają, a jej trwałość w czasie wymaga uproszczeń w imię łatwiejszego i sprawniejszego funkcjonowania wspólnoty.

 

Czy fakt, że w sytuacji wojen, inwazji, okupacji, uchodźctwa i innych kryzysów ekologiczno-humanitarnych pojawiają się czasowe wspólnoty pomocy, anuluje zasadność większej stałej narodowej wspólnoty, która ostatecznie zawsze rozpada się na mniejsze czasowe wspólnoty wsparcia i walki o prawa. Czy stała wspólnota ostatecznie nie składa się z czasowych, na wzór kwadransa będącego sumą piętnastu minut, bez istnienia których, kwadransa by nie było.

 

 

Łukasz Wójcicki to performer, tancerz, choreograf. Przez dziesięć lat był związany (2008–2018) z teatrem Komuna Warszawa, gdzie współuczestniczył w pracach nad wieloma spektaklami, m.in. „Mill/Maslov” (2008), „Paradise Now?” (2013), „Diuna 1961” (2015), „7 pieśni o awangardzie” (2017), „Loop” (2019). W latach 2013–2016 asystent reżyserki Marty Górnickiej w spektaklu Chóru Kobiet „RequieMaszyna”. Współpracuje z fundacją Strefa WolnoSłowa. Brał udział w Szkole Dramaturgów Społecznych, w następstwie współtworzył Spółdzielnię Dramaturgiczną. Jednak, jak sam mówi: „Przede wszystkim czuję się performerem, który w swojej pracy artystycznej wykorzystuje nowy taniec czy poszerzoną choreografię i z tej perspektywy myślę o dramaturgii, o rozszczelnieniu jej i przekraczaniu. W moim odczuciu dramaturgia umożliwia łączenie różnych sztuk performatywnych”.

 

_______________

 

Platforma „What’s next? Bezpieczne przestrzenie kultury dla multidyscyplinarnej refleksji nad (post)wojenną i (post)kryzysową tożsamością europejską” to międzynarodowa inicjatywa, której główny cel stanowi wspieranie kreatywności i odwagi w sektorze kultury oraz stworzenie przestrzeni do refleksji nad nowymi formatami rezydencji i współpracy transgranicznej. Platformę tworzy wspólnie sześć organizacji: Fundacja Gabrieli Tudor (Rumunia). MitOst (Niemcy), MUSIKTHEATERTAGE WIEN (Austria), proto produkciia (Ukraina), Wrocławski Instytut Kultury (Polska) oraz zusa (Niemcy). Projekt jest współfinansowany przez Unię Europejską.

 

_______________

 

Zdjęcie główne: Księże w pełni, fot. Wojciech Chrubasik

 

 

Patronite