Z Natalią Hołub rozmawiają Małgorzata Pawlak i Michalina Rojewska

 

Jeśli spojrzymy przekrojowo na twoją twórczość, widać różne odmienne drogi i spore kontrasty – wcześniejsze prace bazują na wyrazistych kolorach, późniejsze grafiki opierają się na wymagającej pracy z ołówkiem, tatuaże to natomiast minimalizm i prostota. Z czego ta rozbieżność wynika? 

Wynika z tego, że sobie to narzuciłam. Wydaje mi się, że nie powinnam się często powtarzać. Za każdym razem chciałabym opanować coś nowego. Właściwie, zaczynając od studiów, to przez całe pięć lat robiłam prace
w kolorze i czułam się w tym już bardzo pewnie. Później przy grafice tak samo – uparłam się, że opanuję to w stopniu, w jakim mogę najlepiej. Przy pracy nad dyplomem samo mieszanie trzech kolorów zajmowało mi czasem cały dzień, żeby były dokładnie takie, jak chcę, nie było odstępstw. Więc jeżeli na jednej grafice miałam kolorów trzydzieści to wiadomo, że zajmowało to trochę czasu (śmiech). Jednak z moim zaangażowaniem przesadziłam już do tego stopnia, że po dyplomie kolorów miałam kompletnie dosyć. Byłam zmęczona, więc postanowiłam zacząć od czegoś najprostszego.

02t

 

Najprostszego? Twoje rysunki wyglądają bardzo pracochłonnie, mają mnóstwo szczegółów. Ograniczyłaś kolor, ale znów wpakowałaś się w coś bardzo poważnego.

Bardzo lubię skupić się na pracy i nie mam problemu z tym, żeby robić coś bardzo długo. To jest i zawsze było dla mnie medytacyjne. Wcześniej miałam wycinanie matryc i pracę w studio: mieszanie farb, cały ten anturaż, zapach – lubiłam to wszystko. Później, po dyplomie, dalej byłam przekonana, że będę robiła grafiki. Kupiłam prasę drukarską i mam ją do tej pory, ale użyłam jej niestety w przeciągu sześciu lat tylko trzy razy. Widocznie niektóre rzeczy po prostu się kończą. Rysunki ołówkiem zaczęłam robić z kilku powodów, głównie dlatego, że po studiach trochę nie było mnie stać na nic innego. Umówmy się, że jak się nie idzie do pracy regularnej to się nie ma na to kasy, a jak się idzie – nie ma potrzeby, żeby to robić. Trzeba było coś wybrać – rysunki ołówkiem wydawały się najprostsze. Gdy zaczęłam zajmować się rysunkiem, po raz kolejny uwzięłam się na technikę – mówiłam: muszę dojść do momentu, kiedy jestem w stanie przekazać każdy mój pomysł. Ponadto zostałam maniaczką papierów; byłam nią już wcześniej, ale teraz pogłębiło się to niebezpiecznie. Zachwyca mnie fakt, że papier i ołówek mogą stworzyć wszystko. To jest podstawa dla każdego
– pracującego na komputerze czy rzeźbiącego. Też chciałam to umieć, nie czułam się w tym wcale dobra, więc zaczęłam i stworzyłam swój świat. Już na studiach bardzo mi zależało, żeby to, co robię, było moje. Chciałam zbudować swój system znaków, własny wizualny słownik. Nienależnie, co robisz, musi być widać, że to jest twoje. Można to sobie postanawiać, ale po prostu trzeba zachrzaniać, robić to codziennie. Być konsekwentnym zawzięcie i pracować nad samym sobą.

 

Czy ołówek pozwala ci częściej pracować? Chodzisz zawsze z notesem i szkicujesz, czy potrzebujesz do tego spokoju w pracowni?

Kiedyś potrzebowałam warunków, spokoju i musiałam mieć wszystko dookoła poukładane. Teraz jest trochę inaczej
– już się mniej spinam. Nie muszę mieć super czystej kartki, zaczęłam szybciej szkicować, szybciej rysować. To się na pewno wydarzyło dzięki tatuowaniu, bo to jest praca na bieżąco. Przy rysowaniu w domu za bardzo się nad sobą rozczulam, za długo się zabieram. 

 

Skoro już zahaczyłyśmy temat tatuowania – czemu zdecydowałaś się na tradycyjną metodę a nie pracę z maszynką?

Maszynki mnie przerażają. Jestem analogowa, choć na tę analogowość się nie upierałam. Po prostu tak wyszło
– jedyny aparat, który umiem obsługiwać to stara Praktica przywieziona przez mojego ojca trzydzieści lat temu
z Mongolii. Naprawdę chciałam się nauczyć komputera, tak by mi to życie ułatwiło. Ale nie – papier milimetrowy, kalka
i idzie mi to szybciej niż zrobienie czegoś w Illustratorze czy Photoshopie. Radzę sobie z nimi, umiem zrobić coś jak trzeba, ale nie sprawia mi to przyjemności. Handpoke ma w sobie coś zarówno prymitywnego jak i szlachetnego. Podoba mi się, że jest całkiem cichy i im dłużej kogoś kłuję, tym bardziej się ta osoba uspokaja. Ludzie naprawdę przy tym zasypiają. Jak komuś postawię obok pachnącą herbatę, zapalę świeczkę i włączę dobrą płytę, relaks wygrywa
z bólem. Moja pracownia jest na 11 piętrze, kiedy ktoś jeszcze do tego przez półtorej godziny patrzy przez okno na chmary kawek ponad wieżowcami, może z nimi odlecieć.

03t

 

Z jednej strony ciekawi nas, czemu padło na taką niespotykaną metodę, z drugiej, gdy prześledzi się twoją twórczość, to wydaje się tak zupełnie normalne i naturalne, że wybrałaś właśnie ręcznie kłute tatuaże. 

To jest w ogóle długa historia, czemu zaczęłam je robić…

 

Właśnie, skąd pomysł na robienie tatuaży?

Zawsze mnie pociągały. Pierwszy zrobiłam sobie już w liceum. Podobają mi się tego źródła, idea, samo przeżycie, fakt, że to boli. Wszystko mi się w tym podoba. Ale zawsze byłam gdzieś obok, obserwowałam to i czułam się kompletnie niezwiązana z tym środowiskiem. Oni tam siedzą z tymi tunelami w uszach, a ja tutaj wiecie – taka nimfa. Trochę słabo to wyglądało. Ale zaczęłam spotykać się z kolegą ze studiów i on wraz ze znajomymi mnie namówili, żebym spróbowała. Upierali się, że moje rysunki będą dobrze wyglądały jako tatuaże. Ja uważałam, że to trochę dziwny pomysł, jednak chciałam spróbować. Bałam się oczywiście, bo to jest ogromna odpowiedzialność. Bałam się tym bardziej, że przez dwa lata byłam cały czas wokół tego i wciąż słuchałam o tatuowaniu i maszynkach, a oni nie rozmawiają o niczym innym tylko o pracy, uwierzcie mi. A ja nie jestem techniczna, nie potrafiłabym sobie sama sprzętu naprawić, a jeżeli już idę w jakąś technikę, to chcę umieć zrobić w niej wszystko. Kris Ciezlik podpowiedział mi handpoke i wykonał dla mnie pierwszą „maszynkę”, specjalny uchwyt do rury i igły. Jedyny taki na świecie. 

 04t

Czyli pierwszy tatuaż i od razu handpoke?

Tak, zajął mi kilka godzin, od razu na człowieku. W ogóle nie próbowałam na niczym innym. Po prostu zaczęli mi się podkładać znajomi, którzy są świrami. (śmiech)

 

Jaka jest różnica pomiędzy rysowaniem na kartce, a rysowaniem na skórze? Czy da się to do siebie porównać?

Moim zdaniem handpoke da się trochę porównać do grafiki. Dlatego też było mi łatwiej – chodziło po prostu
o nauczanie się narzędzia i nowego podłoża. Natomiast samo robienie tatuażu to wiecie… kropkowanie (śmiech).
A ponieważ mam już po iluś latach w dłoniach warsztat, przyszło mi to prościej. Stawiam kropkę za kropką, maczam tusz i jakoś to idzie. Teraz już coraz lepiej. Mam podzielną uwagę, więc na przykład jak tatuuję to cały czas gadam
i śpiewam to, co leci w radio, ale jednocześnie wszystko ogarniam. Ludzie czasem są przerażeni. (śmiech) 

 

Kontynuując wątek miłości do papieru – opowiedz nam o swoich doświadczeniach z książką artystyczną.

Och, przypomniałyście mi temat, o którym zapomniałam! Uwielbiam tę formę! Jest bardzo cenna i uważam, że trzeba ją chronić; już nie mówiąc o tym, jak na czasie jest ten temat przy okazji próby zamknięcia łódzkiego Muzeum Książki Artystycznej. Kocham to miejsce i to dla mnie skandal, że jest tak niedoceniane. Zabierałam tam wielu moich gości
z innych miast i z zagranicy, zawsze byli pod ogromnym wrażeniem. Książkę artystyczną zrobiłam w życiu tak naprawdę jedną – w całości wykonaną graficznie z pierwszym w moim życiu miedziorytem i  kolorowymi linorytami. Powstała na stypendium we Włoszech w niesamowitym, przepięknym miejscu – w Urbino. Mam ją do tej pory,
z namaszczeniem przechowuję i nieustannie robi na mnie wrażenie, że mi się chciało, wiecie? Oprócz niej zostało mi kilka zeszytów, szkicowników, notesów, które kiedyś miałam cierpliwość prowadzić chronologicznie. Cały czas są moimi skarbami. To dobry pomysł, żeby do książki wrócić.

 05t

Chciałabyś też częściej ingerować w przestrzeń publiczną jak to czyniłaś w przypadku tworzenia muralu w ramach projektu Ściana (w 2011 roku Hołub na murze przy skrzyżowaniu ulic Kilińskiego i Północnej wykonała mural „The Kiss” – przyp. M.P. i M.R.) czy malowania donic w związku z akcją Wędrujące drzewa (projektu ekologiczno-społeczno-artystycznego realizowanego na osiedlu Stare Polesie w Łodzi w 2015roku; oprócz Natalii Hołub w akcji uczestniczyła również inna lokalna artystka Maria Apoleika – przyp. M.P. i M.R.)?

Lubię takie projekty, uwielbiam działać w przestrzeni miejskiej. Zawsze mnie pociągała instalacja, ale na naszej Akademii nigdy nie było możliwości realizowania się w tej dziedzinie, wtedy postawiłam na grafikę warsztatową. Fascynują mnie takie wtręty w tkankę miejską i cały czas sobie obiecuję, że zacznę robić jakieś małe murale. Tych pomysłów i chęci jest bardzo dużo. Kiedyś wymyśliłam na przykład cały projekt z szałasami w mieście, chciałam budować je z różnych ciekawych rzeczy. Jest tego mnóstwo i tak naprawdę dzięki tej rozmowie przypominam sobie o tym, ile miałam pomysłów. Więc tak, trzeba robić. Nie wolno się rozleniwiać. Wiecie jak łatwo to się dzieje? Kiedy już nikt nic nie każe, to się tak łatwo dzieje…

06t 

A nad czym teraz pracujesz?

Chcę stworzyć projekty biżuterii z koleżanką, która się tym zajmuje. Kiedyś sama się w to bawiłam, ale bardzo amatorsko, nawet chciałam iść na biżuterię na Akademii. Moja znajoma robi przepiękne rzeczy, które bardzo doceniam i chciałabym wspólnie z nią wykonać jakąś małą serię autorskiej biżuterii unikatów. Ada też wszystko robi analogowo. Dla mnie to jest piękne, że coś, co wygląda tak szalenie profesjonalnie, jest zrobione po prostu w łazience! (śmiech) Zawsze mi imponowało rzemiosło. Uważam, że to jest źle, że się o nim zapomniało. Ja czuję się bardzo silnie z tym, że mam rzemiosło w rękach i wiem, że mogę robić bardzo różne rzeczy i tak naprawdę – gdzie chcę. Niczego więcej nie potrzebuję. 

 

Powiedziałaś wcześniej, że lubisz wnikać w tkankę miasta; działa to też w drugą stronę – to, że urodziłaś się
w Łodzi i mieszkasz tutaj ma na ciebie jakiś wpływ?

Ogromny! Zawsze mnie pociągały pustostany, opuszczone, spalone budynki, ukryte podwórka, poszarpane ogrodzenia, dachy, wspinaczka, potłuczone szklarnie. W liceum bardzo dużo po Łodzi chodziłam i uważam, że całkiem nieźle ją znam. Nie wiem, czy nazywać to odwagą, czy brakiem odpowiedzialności, ale naprawdę wchodziłam w różne dziwne miejsca. Bardzo lubię Łódź. Tylko nie uważam, żeby to obligowało mnie do bycia w niej cały czas.

 

Masz ochotę uciec?

To już nawet nie jest ucieczka. Myślę, że uciekałam na studiach. Teraz zdecydowałam się, że tutaj mam bazę
i pracownię. To też jest unikatowe, że Łódź cały czas ma pracownie dla artystów. Możemy sobie narzekać, ale nigdzie tego już nie ma, przynajmniej z tego, co mi wiadomo. Mam tutaj swoje schowane miejsce obfitujące w rzeczy, które nie nadają się do przeprowadzki, takie jak prasa drukarska ze stalowymi wałami czy szafa pancerna na rysunki. Podejrzewam, że będę chciała tę skrytkę zachować jak najdłużej, bo pragnę mieć miejsce, do którego zawsze mogę wrócić jak mi się noga podwinie. Bardzo możliwe, że będę mieszkać gdzieś zagranicą – z powodu mojego głodu zmian, dlatego że bardzo chcę poznawania miejsc i nowych rzeczy. A nie dlatego, że nie lubię Łodzi.

 

Dziękujemy za rozmowę

 

Więcej prac Natalii w naszej galerii 

 

Natalia Hołub - ukończyła ASP w Łodzi, uzyskując specjalizację w dziedzinie grafiki warsztatowej i ilustracji. Podczas studiów przebywała we Włoszech i Hiszpanii na stypendiach artystycznych. Podróżuje i fotografuje. Po studiach, na których w jej pracach oprócz formy kluczowy był kolor, na dłuższy czas zamieniła prasę drukarską i farby, na ołówek
i papier. Najprostsze środki dające nieskończone możliwości. Lubi zmiany, ciszę, czyta, pisze, siedzi w oknie,
w internecie, w barach, w lesie i szuka nowych wątków. 
 

Patronite