Do napisania tego tekstu skłoniła mnie sytuacja dwóch, moim zdaniem wybitnych realizacji artystycznych w przestrzeni publicznej, które nie są doceniane przez Miasto.

 

Tęcza VS Awangarda

Chyba wszyscy w Mieście się już wypowiedzieli na temat słynnego tęczowego konia, który miał stać się pomnikiem...

Jakiś czas temu zaproponowałem powstanie Placu Miłości na placu Dąbrowskiego, miała to być tylko mała prowokacja, początek dyskusji o samym placu (chociaż, gdyby ów plac powstał wcale bym się nie obraził). Jednak podniósł się lament i znane osoby wypowiadały się w znanych mediach na temat mojego nieodpowiedniego poczucia humoru...

Może to właśnie kwestia poczucia humoru, ale nie mogę się przekonać do wyżej wymienionego pomnika i nie mogę zrozumieć, że część moich znajomych odpowiednio przygotowanych do odbioru sztuki, się tym zwyczajnie „jara“...
Sytuacja stała się kuriozalna, kiedy okazało się, że Miasto zmieniło założenia konkursu i zażyczyło sobie awangardowego jednorożca (Łódź to jednak awangardowe miasto!). Sytuacja stała się jeszcze bardziej kuriozalna, kiedy po ogłoszeniu wyników konkursu podniósł się lament - strasznie mnie to rozśmieszyło, wyobrażałem sobie oczekiwania wszystkich lamentujących, jak w ich wyobrażeniu miał ów jednorożec wyglądać... jak skrzyżowanie lalki Barbie z nosorożcem? Może jak zabawka z parku dinozaurów w Zbąszyniu, tylko bardziej różowa, tęczowa i jeszcze bardziej kiczowata? Temu zadaniu mógłby sprostać chyba tylko jakiś klasyk typu Dali czy Duchamp. Mogłoby to być wszystko i fajne, i śmieszne, ale w mniejszej skali, np. wrocławskich skrzatów i gdyby kosztowało nie więcej niż pięć tysięcy złotych.
Zastanawiam się też jak Urząd Miasta wybrnął z sytuacji, w której zorganizował konkurs bez rozstrzygnięcia? Jak czuli się artyści, którzy poświęcili czas na przygotowanie projektów? Chociaż szczerze wątpię, żeby poważni artyści chcieli tworzyć pomniki jednorożców, ale może się mylę.

 

Mural VS Street art

Jeśli chodzi o stan posiadania sztuki w przestrzeni publicznej, to posiadamy przede wszystkim dużo murali, właściwie to czyhają na każdym rogu. Być może nastąpił już efekt „co za dużo, to niezdrowo“, ale po latach zachwytów murale spowszedniały nawet zwykłym mieszkańcom. Eksperci i środowisko kulturalne właściwie od lat apelują o przyjrzenie się jakości artystycznej murali – w ich opinii murale nie są sztuką, a raczej kolorowymi obrazkami, które można wykorzystać w folderach promujących Łódź. Rzeczywiście sporo murali ma niewiele wspólnego ze street artem, raczej ze zjawiskiem określanym jako „turystyka muralowa“ - w każdym większym mieści dany artysta ma swój mural, tylko trochę różniący się od swojego odpowiednika w innych miastach.

Będę szczery, też kiedyś „jarałem“ się muralami - nawet kilka z nich powstało przy moim udziale, ale ich powstawanie wiązało się z organizacją szeregu działań towarzyszących aktywizujących lokalną społeczność. Mural niekoniecznie musi „upiększać“ i „kolorować“ szarą, łódzką rzeczywistość – to nie jest istota street artu. Istotą street artu jest jednak wypowiedź artystyczna, bo street art to sztuka, a nie działania promocyjne. Jako przykład mogę podać mural Gregora Gonsiora, namalowany techniką imitującą kreskę ołówka i długopisu, który dla miejskiego plastyka był za „brzydki“, więc jest półlegalny - powstał z intencją, że wkrótce zniknie, a w tym miejscu powstanie dawno obiecany hotel.

10633162 819672694730469 1921588582328096377 o

Obecnie w Łodzi mamy dość specyficzną sytuację, ponieważ street artem zajmują się dwa podmioty: Urban Forms i Łódzkie Centrum Wydarzeń.
Na szczęście urzędnicy poszli po rozum do głowy i orzekli, że murali w centrum jest za dużo i jeżeli mają powstawać to już poza centrum. A skoro postanowiłem być szczery, to muszę przyznać, że ostatnie działania ŁCW pod kierownictwem Michała Bieżyńskiego są bardziej przemyślane: powstaje mniej murali, a więcej instalacji i realizacji czasowych. Z drugiej strony nie wszystkie „transfery“ są tak udane – wybór prezesa Fundacji Urban Forms na kuratora sekcji sztuki poważnego festiwalu artystycznego jest pomysłem conajmniej wątpliwym, jak wiadomo w pracy kuratora liczą się nie tylko „zdolności organizacyjne“, raczej szeroka wiedza i doświadczenie z zakresu sztuki.

 

Kolor VS Rdza

Mamy sporo pozostałości po Konstrukcji w Procesie, która była międzynarodowym wydarzeniem artystycznym realizowanym przy wsparciu Solidarności. Czym jest dla środowiska artystycznego jednorożec, tym dla tak zwanego „społeczeństwa“ jest sztuka, która powstała w ramach Konstrukcji w Procesie - to np. ten złom wywieziony przez pomyłkę z pasażu Schillera.

Realizacje powstałe w ramach Konstrukcji w Procesie to przede wszystkim obiekty czysto rzeźbiarskie, ale ważny jest także kontekst, czas i miejsce ich powstania - są częścią naszej historii. W trudnym momencie naszej historii, w roku 1981 Ryszard Waśko zaprosił do Łodzi artystów z całego świata - przyjechali oni na własny koszt tworzyć sztukę w przestrzeniach fabrycznych dziwnego miasta w dziwnym kraju. Stworzyli wydarzenie artystyczne, które stało się nie tylko wystawą, lecz przede wszystkim otwartą, wspólną przestrzenią, w której tworzyli artyści.


I tym sposobem trzydzieści sześć lat później w Łodzi mamy sytuację: brzydkie zardzewiałe rury kontra kolorowe obrazki i wściekle podświetlone kamienice oraz fruwające na wietrze wstążki.

W tym momenie trzeba zadać to trudne pytanie: czym jest sztuka, także ta w przestrzeni publicznej? Czy musi mieć jakiś kontekst, odpowiednią treść, czy musi nam o czymś mówić, sprowokować do myślenia czy musi być tylko ładna?

 

Sztuka VS PR

Być może najlepiej byłoby gdyby sztuka, która powstaje w przestrzeni publicznej łączyła efektowność wizualną (czytaj: zaspokajała gusta szerokiej grupy odbiorców) z głębszym kontekstem, szczególnie dotyczącym miejsca. Niestety mam wrażenie, że powoli skręcamy w tylko jedną stronę (czytaj: ładnych zdjęć). Light Move Festival nie jest już artystycznym wydarzeniem, jest wydarzeniem, które przyciąga tłumy i z tym trudno polemizować - jednak pierwsze edycja pokazała, że możliwa jest realizacja takiego wydarzenia także na satysfakcjonującym poziomie artystycznym. Szkoda, że jeżeli takie wartościowe realizacje już powstaną, to później organizatorzy o nich zapominają - dwa neony, które powstały podczas pierwszej edycji festiwalu Tęcza i Rudowłosa nie działają. 

Tymczasem w niedalekiej przyszłości ulica Włókiennicza to nie będzie normalna ulica, tylko ulica „artystyczna“, ale taka, że nas oczy rozbolą, a mózg dostanie porażenia feerią kolorów. Nawet kamienica Hilarego Majewskiego ma być w części pistacjowa. Przynajmniej tak to wygląda na błyszczących wizualkach. Pani Prezydent już trochę zrewidowała swoje zdanie, mówiąc: „że o kolorach to jeszcze porozmawiamy, ale będzie pięknie“. A żeby było jeszcze piękniej powstanie kamienica jak z bajki ozdobiona (inne słowo tu naprawdę nie pasuje) „malowidłami“ Wojciecha Siudmaka – artysty, o którym kolega spotkany w tramwaju powiedział, że dwadzieścia lat temu uważał jego tworczość za szczyt kiczu (charakterystyczne „gołe baby“ na potrzeby fantasy). Zawsze może być jeszcze piękniej, więc można dodać jeszcze lokalną specjalność: murale, tym razem w wersji 3D - będą udawać detale architektoniczne i zieleń...

Pozostaje zacytować klasyka: „Jeszcze będzie pięknie, jeszcze będzie normalnie“.

EDIT. Właśnie okazało się, że nie będzie „kolorowej“ Włókienniczej, Magistrat rezygnuje z oddania ulicy artystom. Zamiast nich wygląd przednich elewacji kamienic opracują architekci. Pomoc zadeklarował sam Daniel Libeskind! Wiadomość brzmi dobrze - przecież Ci artyści to oczywiście mieli być przedstawiciele street artu... Z drugiej strony popadamy ze skrajności w skrajność. Wspaniale, że w końcu Daniel Libeskind zaprojektuje coś w rodzinnym mieście, tylko dlaczego akurat elewacje kamienic? Sytuacja na Włókienniczej tak się zapętliła, że trzeba było użyć autorytetu światowej sławy architekta. A można było zrobić to zwyczajnie, dla zwykłych ludzi czyli odtworzyć elewację kamienic - przecież Miasto realizowało już takie projekty z powodzeniem. Coż, pewnie coś się w pr-owych tabelkach nie zgadzało...

Jak widać po przygodzie z Expo władza wciąż cierpi na „syndrom mediolański“ i dalej promuje megalomańskie projekty.

 

Sztuka VS Miasto

A jednak są realizacje, które nie są banalne, ani brzydkie, są przystępne dla szerokiej publiczności, są uniwersalne i niosą za sobą jakąś myśl. W tym kontekście chciałbym przywołać dwie prace, które istnieją już od jakiegoś czasu, a mam wrażenie, że nie są szczególnie docenianie przez naszych urzędników. Mam na myśli Pasaż Róży i DętkęPasaż Róży, praca Joanny Rajkowskiej obrazuje drogę, jaką przeszła jej córeczka Róża od niewidzenia, do – widzenia. Co dziwne, w Pasażu nie widzimy tablicy, która wyjaśniałaby czym jest ta praca i dlaczego powstała. Owszem jest tablica z tytułem pracy, nazwiskiem artystki i nazwami firm, które ową pracę wykonały. Wiem, że Joanna Rajkowska bardzo by chciała, żeby taka tablica z opisem pojawiła się w Pasażu. To chyba nie jest duży wysiłek dla Miasta, tym bardziej, że Pasaż jest miejscem odzwiedzanym zarówno przez turystów, jak i ludzi zainteresowanych sztuką.

IMG 0709

Muzeum Kanału Dętka ma podobną, nazwijmy „dziwną“ historię. Niewiele osób wie, że odsłonięcie i przywrócenie Dętki było inicjatywą artysty Roberta Kuśmirowskiego, który wraz z Krystyną Potocką z Galerii Manhattan „odkrył“ w sensie dosłownym i niedosłownym to miejsce, tworząc w nim dodatkowo swoją autorską instalację artystyczną. Podobno nowa Pani dyrektor Muzeum Miasta Łodzi chce ową instalację usunąć (!).

23659801 842757212593228 1404569044 o

Może zamiast myśleć o kolejnych realizacjach Miasto powinno docenić i otoczyć należytą opieką, to co ma w swoich zasobach. Pasaż Róży bez solidnego opisu i Dętka bez instalacji Roberta są kwintesencją tego, na czym Mieście zależy – mianowicie tylko na efekcie, atrakcyjnych błyskotkach, a przecież to są poważne realizacje wybitnych artystów i bez ich myśli twórczej te miejsca w ogóle by nie istniały.


Zawodnicy

W tym momencie warto przypomnieć dyskusję wokół pomników łodzian (czy po remoncie Piotrkowskiej owe szkarady mają wrócić na swoje miejsca czy może je przenieść w jakieś bardziej ustronne miejsce?). Część środowiska opowiedziała się za rozproszeniem, żeby nie raziły swoją urodą na najważniejszej ulicy miasta (np. Rubinstein pod Filharmonią, Reymont na placu Reymonta itd.) Pamiętam słowa Pani Prezydent, że dla niej decydująca będzie opinia władz ASP - pomniki wróciły na swoje miejsce, to chyba o czymś świadczy...

Być może problem tkwi w zaangażowaniu w dyskusję i podejmowanie decyzji na temat sztuki w przestrzeni publicznej Łodzi odpowiednich osób – osób, które zajmują się sztuką. W tej chwili zajmują się tym tematem głównie urzędnicy i pr-owcy. Tak jakby w drużynie brakowało rozgrywającego.

Mamy przecież w Łodzi odpowiednich zawodówców-zawodników, tylko trzeba wiedzieć do kogo zagrać piłkę zanim sięgniemy po zagraniczne transfery (Tomohiro Inaba - pomnik jednorożca i Daniel Libeskind - Włókiennicza), żeby gasić artystyczne spalone? 

 

___________________________________  

 

Marcin Polak - artysta i kurator poruszający się na styku działań artystycznych i społecznych. Inicjator działań z cyklu „Zawód Artysty”, mających wpłynąć na zmianę polityki kulturalnej. Założyciel i redaktor portalu „Miej Miejsce“ o tematyce społeczno-kulturalnej. Współprowadzi latającą „Galerię Czynną“. W swoich projektach porusza ważne problemy społeczne i polityczne, starając się inicjować dialog między społeczeństwem a instytucjami oraz elitami. Absolwent PWSFTViT w Łodzi. Stypendysta MKiDN. W 2016 został odznaczony honorową odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej“.

 

Patronite