O poszukiwaniach korzeni i źródeł oraz o działaniach aktywistyczno-artystycznych w liminalnych przestrzeniach puszczy i sztuki z Kasią Hertz rozmawia Marcin Polak.
Jak to się stało, że osoba z Łodzi, która przez wiele lat mieszkała w Berlinie, znalazła się w Białowieży?
W Berlinie mieszkałam nie tak długo, bo w sumie tylko trzy lata. Wcześniej - we Frankfurcie nad Menem i parę miesięcy w Kolonii. W Białowieży znalazłam się trochę przez przypadek, a trochę w wyniku zbiegu różnych okoliczności, jak to zwykle bywa. Głównym impulsem była chyba moja frustracja, wynikająca z męczącej sytuacji życiowej w Berlinie. Studiowałam reżyserię w berlińskiej szkole filmowej, co pochłaniało masę mojego czasu i energii, nie miałam więc za bardzo możliwości podjęcia dodatkowego zatrudnienia, a nie posiadałam żadnych zabezpieczeń finansowych w postaci oszczędności czy stypendiów. Jeśli studiujesz w Niemczech, nie możesz aplikować na programy artystyczne dostępne dla “praktykujących” artystów, bo masz status studenta. Byłam coraz bardziej zmęczona i coraz częściej zastanawiałam się po co mi te studia. Nie chciałam być jedną z tysięcy prekaryjnych artystek w tym mieście, z gig job na gig job, konkurującą o te same, ograniczone zasoby, a pozostającą wiecznie na granicy przetrwania. Poza tym czułam, że wciąż brakuje mi korzeni, jakiejś tożsamości kulturowej, duchowej, która by moją pracę osadziła w konkretnym kontekście, dała mi narzędzia i motywację do pracy. Nie chciałam robić sztuki, filmów bez szczerego kontekstu, bez zagnieżdżenia się w jakiejś tkance, którą bym nazwała moją. Mój były partner, Janek Szewczyk, zaczął w tym czasie studia doktoranckie na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu i razem ze swoim przyjacielem Tomkiem Koszewnikiem, realizowali w ramach studiów interdyscyplinarny projekt “Wracając do Białowieży”. Obaj pochodzą z tamtego regionu, z Białegostoku. W ramach projektu zorganizowali interdyscyplinarną szkołę letnią w Puszczy, inspirowaną praktykami Uniwersytetu Powszechnego Jacka Kuronia z Teremisek. Janek wracał do Berlina z tych wyjazdów bardzo przejęty. Przypomniałam sobie, że przecież sama jeździłam do Białowieży na wakacje z rodzicami, mam z tym miejscem konkretne wspomnienia. Pomyślałam, że to może być to. Że chcę tam z nim pojechać. Byłam w okresie poszukującym. Dopiero dużo później zorientowałam się, że to nie jest przypadek, że na wschodzie czuję się bardziej u siebie; czuję, że rozumiem tę ziemię przez ciało, organicznie – być może dlatego, że mój dziadek pochodził z okolic Wilna (obecnie terytorium Białorusi).
Myślę, że jest to ekscytujący, a jednocześnie przerażający moment w historii. Trochę wszystko jest możliwe, możemy użyć nieskończonych zasobów wyobraźni, zacząć wszystko od początku, ale możemy też wszystko totalnie zniszczyć. To okienko właśnie się otwiera
Czym się tutaj zajmujesz, będąc już bardziej u siebie?
W skrócie można powiedzieć, że zajmuje mnie - i zajmuję się - nauką czytania lasu za pomocą przede wszystkim osobistych doświadczeń, ale również dzięki bardzo różnym narzędziom, które sobie wypracowałam. Myślę o lesie jako całym ekosystemie: przyrodzie, roślinach, zwierzętach, grzybach i oczywiście ludziach. Wymyśliłam sobie projekt totalny, który jest trochę ekosystemem samym w sobie, nazywam go tkanką łączną, choć jego oficjalna nazwa to Kultura Kresu. Formalnie jest to fundacja, ale dla mnie to żywy organizm, który podlega przemianom pod wpływem oddziaływań środowiska, różnych zniekształceń, wypadkowych, zdarzeń i czasu, jak również różnych relacji, które przychodzą i odchodzą. Jest wszystkim i wszystkimi, a wyrasta ze mnie żyjącej w lesie, więc może też podobnie jak ja przestać istnieć w każdej chwili. Chociaż mam nadzieję, że coś po nim zostanie;). Kultura Kresu opiera się na intuicji, że najważniejsza jest obecność, świadkowanie oraz uważność - wokół tych dwóch nadrzędnych kategorii mogę konstruować różne inicjatywy, pomysły i opowieści. Głównie chodzi o opowiadanie historii, bycie narratorem/tłumaczem światów, trochę wewnątrz, trochę na zewnątrz, ciut z boku, ale jednak w centrum. Konkretnie polega to na tym, że włączam różne osoby i byty do współpracy. Czasem sama szukam, ale najczęściej same się pojawiają, materializują dokładnie wtedy, kiedy ich szukam;). Wspólnie robimy wystawy, mini festiwale filmowe, warsztaty, spotkania, wykłady, ogniska, rytuały, spacery. Czasem śpiewamy, gotujemy, piszemy, czasem po prostu żyjemy obok siebie przez chwilę. Uczymy się od siebie i od lasu. Dużo jest o samoregulacji, odpuszczaniu różnych oczekiwań, czasem nawet żegnaniu się, żałobie. Często pracuję sama - ze sobą, nad sobą, wewnątrz siebie. Wnętrze człowieka manifestuje się zewnętrzem, wszystko jest odbiciem niewidzialnych procesów, tak jak praca nasiona, która się dzieje pod ziemią. Obecnie zajmuję się właśnie głównie tematem zarastania, gojenia, scalania ran, blizn i dziur. Interesuje mnie trauma, zarówno ta indywidualna, jak i zbiorowa. Przez to czego doświadczyłam na własnym ciele, fizycznym i duchowym, a także przez to co się dzieje z całym ziemskim kolektywem - przechodzimy przez proces pękania łupiny, transformacji, przesuwania się z jednego systemu wierzeń w nowy. Myślę, że jest to ekscytujący, a jednocześnie przerażający moment w historii. Trochę wszystko jest możliwe, możemy użyć nieskończonych zasobów wyobraźni, zacząć wszystko od początku, ale możemy też wszystko totalnie zniszczyć. To okienko właśnie się otwiera.
Dlatego uważam, że jest to odpowiedni moment, aby na nowo uczyć świata, słuchania, patrzenia. Służą temu m.in. zabawy z wyobraźnią, językami. Szukam różnych narzędzi i języków do komunikacji wiedzy oraz jej transferowania, udostępniania zgromadzonych zasobów. Nagrywam, piszę, montuję materiały audiowizualne. Zaczęłam podróżować z serią mini wykładów performatywnych o transgeneracyjnej, kolektywnej traumie. Opowiadam o niej w narracji leśnej, przyrodniczej, porównując ludzkie rany, ludzką pamięć, systemy kodowania pamięci o urazach do struktur drzewnych, leśnych. Wymyślam więc w jaki sposób możemy o tych trudnych doświadczeniach rozmawiać, jak się zabliźniać w długoterminowej, pokoleniowej perspektywie. Jest to praktyka właściwie poetycka, nazywam ją duchową biomimetyką, czyli technologią przyrodniczą, którą można odnieść do tkanki emocjonalno-fizycznej.
Wiem, że pracujesz nad mapą pamięci puszczy oraz przy „Bibliotekach Bez Granic”.
Jeśli chodzi o „Biblioteki Bez Granic”, to Kultura Kresu już tylko częściowo administruje ten projekt oraz mu patronuje. Sam pomysł „Bibliotek Bez Granic” narodził się spontanicznie, wraz z początkiem kryzysu na granicy, kiedy jeździliśmy do ośrodków detencyjnych, czyli więzień dla osób uchodźczych w Polsce. Zmierzyliśmy się tam z patologią w której osoby uwięzione i straumatyzowane były ( i są) całkowicie odcięte od świata zewnętrznego i jakichkolwiek zasobów, które pomogłyby im oderwać się od własnego cierpienia i opresyjnej sytuacji, w jakiej się znaleźli. W ośrodkach nie można korzystać z internetu ani telefonu prawie w ogóle, albo jedynie w bardzo, bardzo ograniczonym zakresie, dlatego jedyną opcją było przekazywanie osadzonym w nich książek (głównie prozy) w ich oryginalnych językach. Rozpoczęliśmy zbiórkę. Książki spływały masowo, z całego kraju, a potem też z zagranicy. Projekt się rozrósł, przejęła go moja koleżanka Ewa Tatar, również pochodząca z Podlasia, a potem powstała cała niezależna struktura osób pracujących nad jego dalszym funkcjonowaniem. Książki, jak również gry, zabawki oraz produkty najpilniejszej potrzeby były i nadal są regularnie dostarczane do ośrodków. Potem powstały jeszcze kursy językowe dla migrantów w Warszawie, spotkania integracyjne, zatrudniliśmy też osoby z doświadczeniem uchodźczym. To świetnie działało przez ostatnie dwa lata, dzięki gigantycznej pracy wielu wspaniałych osób, którym jestem ogromnie wdzięczna, jestem pod wrażeniem ich skuteczności i determinacji.
Mapa Pamięci to projekt Kultury Kresu z tego roku, który realizowałam w większości z Joanną Zielińską-Oktem i Barisem Oktem w Białowieży i okolicach. Teraz kontynuuję go sama, pomaga mi przyjaciel - dźwiękowiec/kompozytor, Alex Banaszkiewicz. W tym działaniu chodziło o rozpoczęcie dialogu, zreflektowaniu, zebraniu różnorodnych głosów, perspektyw i narracji o historii przesiedleń, wysiedleń, sposobów użytkowania, relacyjności i migracji na terenie Puszczy Białowieskiej, w ujęciu historycznym, społecznym i przyrodniczym. Jest więc to trochę podsumowanie poprzednich działań. Staram się nadać Puszczy podmiotowość, której jej brakuje, zobaczyć jak się zmienia wskutek działań, decyzji inicjowanych przez człowieka, ale też jak ona wpływa na decyzje i emocje istot ją zamieszkujących, jak również tych przekraczających ją w swoich podróżach do innych miejsc przeznaczenia. To taka międzygatunkowa, transgraniczna, ewolucyjna kartografia. W opowieściach szukam podobieństw bardziej niż różnic, próbuję połączyć kropki, znaleźć linie i wątki narracyjne, które pomogłyby się przejrzeć w lesie jak w zwierciadle zewnętrznej pamięci o nas samych - jako narodzie, gatunku, jednostkach.
Tutaj ludzie poruszają się wolniej, robią rzeczy wolniej, zmiany też zachodzą wolniej, modernizacja jeszcze nie zdemolowała wszystkich uroczysk z przeszłości
Podlasie to specyficzny region, położony na peryferiach, ale naładowany energią generowaną przez kilka osób, które są liderami czy liderkami na polu aktywistyczno-artystycznym.
Lider/liderka kojarzą mi się z retoryką lat 90. i 2000. Może mówmy raczej o przewodnikach i przewodniczkach? Zdecydowanie jest to region peryferyjny, ale w tym tkwi duża część jego piękna i mocy. Nie pracuję z energiami centrum, z tym całym napięciem i ciśnieniem, które wymusza bycie na czas, o czasie i „na czasie”. Tutaj ludzie poruszają się wolniej, robią rzeczy wolniej, zmiany też zachodzą wolniej, modernizacja jeszcze nie zdemolowała wszystkich uroczysk z przeszłości. Dlatego turyści ciągle mają te wyobrażenia o Podlasiu jako “magicznej krainie”, gdzie babuszki siedzą na ławeczkach przed domem, a krowy pływają w rzekach. Wracając do przewodników/przewodniczek, to pojawiło się tutaj kilka osób, które w jakiś sposób tworzą wokół siebie miejsca mocy i te miejsca mocy łączą się w niezobowiązującą sieć wymiany. Na pewno wymienić należy Dom Przyrody i Kultury w Teremiskach, Galerię Arsenał w Białymstoku, Stodołę w Teremiskach Kasi i Pawła Winiarskich, plus wszystkie orbitujące - mniej lub bardziej zrzeszone - wokół tych miejsc osoby. Jest ich całkiem sporo, więc nie wymienię wszystkich, ale dobra energia z pewnością krąży.
Galeria Arsenał, instytucja trochę spoza centrum, a jednak realizująca mądre projekty, nieoderwane od skrzeczącej rzeczywistości.
Tak, Galeria Arsenał jest świetną instytucją, która na mapie Polski wyróżnia się otwartością, progresywnością i wchodzeniem w ciekawe dialogi z artystami, nie tylko z rożnych pokoleń, ale przede wszystkim z centrum oraz z peryferii. Stara się prezentować nowoczesne trendy w sztuce, ale też nawiązuje do tradycji i kultury regionu, zaprasza wielu artystów z Europy Wschodniej, zwłaszcza z Białorusi i z Ukrainy. Jest to zasługa wieloletniej pracy Moniki Szewczyk, dyrektorki, i świetnego zespołu kuratorskiego, zwłaszcza Kasi Różniak - Szabelskiej. Kasia stara się trzymać rękę na pulsie, dużo jeździ, ogląda sztukę na Zachodzie i na Wschodzie, wymyśla własne projekty kuratorskie, często w relacji do historii regionu, obecnej sytuacji geopolitycznej, społecznej, zaprasza do współpracy ciekawych ludzi. To jest taki lokalny, a jednocześnie międzynarodowy “hub” kulturowy. Bardzo się cieszę, że istnieje i że się przyjaźnimy, mam nadzieję, że będą się rozwijać, a władza im na to pozwoli. Przechodzili wiele trudnych momentów z związku z poprzednim rządem, nie było pewności, czy przetrwają.
Co zabawne, większość osób, która się tutaj przeniosła, zrobiła to, żeby “mieć spokój”, żyć z dala od centrum, w dziczy, z dala od turbulencji politycznych, ideologicznych, ekonomicznych i tak dalej. Tymczasem trafili w samo oko cyklonu i muszą się z nim zmierzyć
Ostatnio rzeczywistość nie jest najciekawsza. Najpierw wycinka puszczy, potem kryzys migracyjny, a obecnie wojna. Na granicy powstał mur, a kiedy rozmawiamy tuż obok stacjonuje grupa Wagnera (pierwsza część rozmowy odbyła się w sierpniu 2023 r.)
Sytuacja w miejscu trans granicznym, takim jak Podlasie, puszcza, na skraju Polski, a właściwie Europy, sprzyja wielu nieprzewidywalnym okolicznościom. Co więcej, krytycznie przyrodniczo cenny obiekt taki jak puszcza, który wymaga ciągłej uwagi i obecności osób odpowiedzialnych za jej dobrostan, w tym również zwykłych obywateli, którzy muszą patrzeć na ręce decydentom, jest sam w sobie już nietypowym miejscem do życia. Co zabawne, większość osób, która się tutaj przeniosła, zrobiła to, żeby “mieć spokój”, żyć z dala od centrum, w dziczy, z dala od turbulencji politycznych, ideologicznych, ekonomicznych i tak dalej. Tymczasem trafili w samo oko cyklonu i muszą się z nim zmierzyć. Eskapizm nie jest skuteczną techniką samoregulacji. (śmiech).
Z jednej strony permanentny kryzys, z drugiej, jest to miejsce, do którego przybywa wiele osób z różnych zakątków świata.
Tak, tutaj znowu powtórzę, to co powiedziałam wyżej. Trwały kryzys wywołuje trwałą reakcję obronną, zwierzę - człowiek zaczyna się uczyć i zapamiętywać bodźce (triggers), które mogą zagrażać jego bezpieczeństwu, zaczyna inaczej reagować na zwykłe, nawet nie niepokojące sytuacje. Może też reagować dwukierunkowo. Z jednej strony apatią, obojętnością, znieczulicą, dzięki czemu przyzwyczaja się i mówiąc dosłownie - zaczyna tracić czucie. Jest to reakcja adaptacyjna, która ma ochronić przesterowany układ współczulny przed totalnym wypaleniem, przegrzaniem i załamaniem systemu operacyjnego. Jest to zjawisko dość charakterstyczne dla ofiar wojny, również żołnierzy, ale tutaj nie mieliśmy aż takich skrajnych sytuacji. Dostaliśmy raczej posmak czegoś w rodzaju symulacji stanu wojennego, w którym faktycznie były (i wciąż są) ofiary w ludziach. Na przeciwległym biegunie reakcji są zachowania nadmierne, skrajne, przerostowe (overreacting), agresywne wobec każdego kolejnego przekroczenia tej zaburzonej bariery bezpieczeństwa systemu ostrzegania. Nam - co prawda - bezpośrednio nie groziła śmierć. Zamiast tego narażeni byliśmy na mobbing, propagandę, nagonki, mandaty, rozprawy sądowe, straszenie, wypalenie, depresję.Jednak traumy można doświadczyć również by proxy - oglądając, odczuwając cierpienie i śmierć drugiego człowieka ( i nie tylko człowieka). To nas spotkało. Do tego skutki nieprzepracowanych urazów wcześniejszych kryzysów - pandemii, wycinki puszczy. Zaczęliśmy się zastanawiać co dalej z tym zrobić, jak się adaptować kolektywnie, jak (od)budować relacje troski i poczucie bezpieczeństwa, zaufania do drugiego człowieka, wsparcia poza strukturami państwowymi, który są zupełnie nieskuteczne i nieobecne, a nawet więcej - szkodliwe i przeszkadzające. Jak się z tego wyleczyć. Dla mnie odpowiedzią jest las, zawsze - las. Jeżeli może on dzielić interesy poszczególnych grup społecznych, tak jak sam został podzielony murem (teraz już podwójnym), a mimo tego istnieje, trwa w dziwnej, dychotomicznej symbiozie ponad tymi sztucznymi zaporami, to widocznie jest tam coś, co go spaja, trzyma od wewnątrz. Duch Puszczy. Szukam tego Ducha cierpliwie i niestrudzenie;) Myślę, że to on nas ratuje i ma jeszcze dużą rolę do spełnienia.
Organizujesz rezydencje w swoim mieszkaniu.
Tak. Być może jest to dziwne, bo nie mam dużego mieszkania i zwykle też sama w nim mieszkam, ale taki sobie wymyśliłam format, a właściwie nie wymyśliłam, tylko sam się wydarzył. Odkąd przeprowadziliśmy się na Podlasie zaczęło do nas przyjeżdżać wielu artystów. Mieli potrzeby połączenia odpoczynku z pracą twórczą. Jakoś tak się stało, że wielu z nich przyjeżdżało w trudnych momentach życia, zmęczeni, po jakichś osobistych przejściach. Albo po prostu brakowało im kontaktu z naturą. Więc pomyślałam, że skoro jest taka potrzeba, a ja nie mam innych możliwości, mam tylko to mieszkanie, to czemu nie? Jest to wymiana - ja poznaję świat przez ich doświadczenia, opowieści, a oni poznają las i nasze życie. Nie czerpię z tego korzyści finansowych, wszystko wydarza się raczej spontanicznie. Zachodzi proces wymiany, uczenia się przez uważność i przez słuchanie, obecność. Zawsze są to wyjątkowe spotkania, dzieje się magia. Za każdym razem jest zupełnie inaczej, zmienia się przestrzeń, ja zaczynam widzieć siebie i las ich oczami, moi goście pewnie do pewnego stopnia “wchodzą” w moje życie. Nie ma tu ściemy, żadnych tabu, barier instytucjonalnych, formalności. Prawda.
Już trochę zapomnieliśmy, jak wyglądał świat w czasie pandemii czy stanu wyjątkowego. Czy teraz jest tu trochę spokojniej?
Tutaj w zasadzie było spokojnie podczas pandemii. Nie odczuwało się specjalnie większej różnicy w jakości życia, przecież i tak mieszkamy w lesie, w izolacji, z dala od cywilizacyjnych błogosławieństw. Pojawiły się maseczki i zakazy, ale my nigdzie nie chodziliśmy, tylko do lasu. Kiedy i je postanowiono zamknąć, na wszelki wypadek, gdyby obywatelom było ciągle za lekko oddychać, wtedy już naprawdę nie mieliśmy gdzie iść, więc zbiorowo snuliśmy się po Polanie Białowieskiej, dużej łące która odcina Białowieżę i Park Narodowy. Tam mieliśmy spotkania towarzyskie. Wspominam to wszystko jako dystopijny, czarny komediodramat.
Wiele osób uważa, że to głównie osoby aktywistyczne z Warszawy i innych dużych miast angażują się w działania dotyczące uchodźców. W naszej wcześniejszej rozmowie wspomniałaś o znaczącym zaangażowaniu miejscowej społeczności.
Pewnie w dużym stopniu jest to prawda, ale “chodzenie do lasu” - jak tutaj mówimy - zaczęło się od zaangażowania osób lokalnych. Aktywiści pojawiali się stopniowo, w miarę obiegu informacji. Część osób aktywistycznych była wcześniej zaangażowana w obronę Puszczy Białowieskiej przed wycinką zaordynowaną przez ministra Szyszkę (świętej pamięci) i naturalnie przeniosła się na działania pomocowe w kryzysie granicznym. Cześć z tych osób też była już lokalna, albo stała się lokalna właśnie zostając, zamieszkując Puszczę na stałe lub częściowo po 2017 roku. Na początku kryzysu pracowały głównie osoby lokalne. Potem, kiedy wprowadzono stan wyjątkowy i nakreślono granice “zony”, zostaliśmy jako mieszkańcy uwięzieni w pasie granicznym kontrolowanym przez liczne checkpointy, patrole i ograniczenia swobód obywatelskich. Do tej zony nie zostali wpuszczeni dziennikarze, ani organizacje pomocowe (których oficjalnie do tej pory nie ma na granicy, jeśli nie liczyć Lekarzy Bez Granic , którzy dołączyli niedawno), ani żadne osoby bez meldunku. Trwało to ponad 10 miesięcy. Trudno więc wyobrazić sobie co by się tutaj wydarzyło, gdyby miejscowi nie podjęli “nielegalnych” akcji pomocowych, nie zrzeszyli się w oddolnym, samoorganizującym się akcie wspólnoty troski. Ostatecznie wszystko stało się częścią pracy w ramach Grupy Granica. Potem powstały jakieś podziały, ale znacznie później. I tak już jest do tej pory.
Inny stereotyp jest taki, że z działań aktywistyczno-społeczno-artystycznych niewiele wynika, ale to, co jest tu naprawdę cenne przynajmniej dla mnie, to przyroda i architektura, które częściowo zachowały się dzięki zaangażowaniu aktywistów z dużych ośrodków.
To jest bardzo niesprawiedliwy i niesłuszny stereotyp, i też bardzo wielkomiejski. Bo tutaj na peryferiach z tych działań dużo wynika, a ich skutki są widzialne i odczuwalne. Natomiast nie wiem, czy poszłabym tak daleko mówiąc o zachowanej przyrodzie i architekturze “dzięki aktywistom z dużych ośrodków”. Ja się ograniczam do bardzo małego terytorium oddziaływań, w zasadzie jest to Białowieża i okoliczne wioski, może Hajnówka, dojeżdżam czasem do Białegostoku. Ale głównie koncentruję się na lesie. Architektura Białowieży i okolic jest bardzo niezrównoważona i nierówna. Faktycznie, część nowych właścicieli próbuje zachować, albo odzyskać formę budynków zbliżoną do oryginalnej podlaskiej, ale wielu też te bryły partaczy, modyfikuje bo coś tam im się gdzieś spodobało, albo wydawało się, że to takie “wschodnie”. Do tego wchodzi też patodeweloperka - z dużych ośrodków oczywiście - która nie ominie nawet Białowieży. Powstają tutaj, pośród oryginalnej drewnianej zabudowy, albo gdzieś na Podolanach, takie „urocze” komplety willowe albo apartamentowe jak pod Warszawą.
Natomiast ci “obcy” którzy sprowadzili się na stałe, a jest sporo takich osób, zaczynają budować zupełnie nowy wizerunek regionu - często społecznie zaangażowany, aktywistyczny, powiedzmy centrolewicowy
Istnieje podział na "swoich" i “obcych"?
Tak, oczywiście, istnieje i jest bardzo silny i bardzo odczuwalny, a jednocześnie trudno go uchwycić i zrozumieć. Właśnie przez te podziały - “obcy” nie mają za bardzo kontaktu ze “swoimi”, obie grupy zamknęły się w swoich własnych bańkach, trudno też jest ustalić gdzie tak naprawdę przebiega granica. Są na przykład lokalsi, którzy mieszkają w Puszczy od 40 lat, a ciągle mówią o sobie “nawołocz”, czyli przyjezdni. Nie mają odwagi się zdefiniować jako „swoi” nawet po tylu latach. Komu właściwie należy się status “swojego”, ile pokoleń wstecz? Białowieżę “zakładała” zupełnie inna tkanka społeczna, niż ta, która tu żyje obecnie.T o jest skutek procesów historycznych, takich jak wojna czy Zagłada. Nie mam pewności ile obecnie osób pochodzenia białoruskiego mieszka we wsi na stałe. Miejscowość zamieniła się w ośrodek turystyczny, duża część domów, to domy sezonowe, należą do ludzi z miast, którzy przyjeżdżają tu na wakacje, święta. Natomiast ci “obcy” którzy sprowadzili się na stałe, a jest sporo takich osób, zaczynają budować zupełnie nowy wizerunek regionu - często społecznie zaangażowany, aktywistyczny, powiedzmy centrolewicowy. I tutaj tworzy się kolejny podział - między przyjezdnymi “ekologami”, albo pseudoekologami, jak o nich mówią niektórzy “swoi”. Im trudno jest zaakceptować, że ktoś z zewnątrz może mieć jakiekolwiek pojęcie o lesie, o przyrodzie, że może chcieć mieć wpływ na to jak las jest zarządzany, jak pracują organy państwowe. Ja to rozumiem, to trochę działa w ich oczach, jak taka wewnątrznarodowa kolonizacja: przez tych z wielkich miast, którzy czują się “lepsi”, zjeżdżają na peryferie, gdzie od pokoleń ludność rządziła się swoimi prawami, miała swoją hierarchię, i chce o nich decydować, domaga się zmian. To budzi sprzeciw. Ludzie, którzy znają las od podszewki, od dekad, organicznie, nie chcą dialogu z obcymi najeźdźcami, chcą żeby wszystko było po staremu. Chcą spokoju. Nie ma jeszcze za bardzo przestrzeni do rozmów, są konflikty, wykluczenia.
Czy film "Granica" w reżyserii Agnieszki Holland jest produkcją, która pomaga zrozumieć sytuację na granicy, czy może wpływa odwrotnie i jeszcze bardziej pogłębia podziały w społeczeństwie? Trochę śmialiśmy się z tego, że to taka produkcja obliczona na sukces komercyjny, z Mają Ostaszewską i Stuhrem, a jednak film wzbudził ogólnonarodową dyskusję, chociaż pewno nie taką jakiej byśmy sobie życzyli.
Myślę, że na pewno pomaga, w znacznym stopniu jest zgodny z rzeczywistością. Ja już dużo o tym mówiłam, i też jestem trochę zmęczona tym tematem, więc powiem tylko, że we mnie ten film pracuje zupełnie inaczej niż w widzu, który nie miał bezpośredniego kontaktu z tymi realiami, nie doświadczył tych sytuacji osobiście. Jednej rzeczy, której na pewno mi zabrakło w tym filmie i wiem, że wielu osobom z mojego środowiska leśnego również, był sam las. Po pierwsze nie został w ogóle opowiedziany, ani wizualnie, ani nie zyskał żadnej konkretnej narracyjnej podmiotowości. Podobnie ze społeczną tkanką Podlasia, na przykład; lokalsi-aktywiści, którzy zostali zamknięci w zonie na długie miesiące i pracowali razem, współpracowali naprawdę w bardzo imponujący, zorganizowany sposób, udzielając pomocy humanitarnej jeszcze zanim uformowała się skuteczna sieć aktywistyczna Grupy Granica - ich też tam nie ma. Postać, którą gra Maja Ostaszewska nie jest w mojej ocenie reprezentatywna w tej kategorii - ona jest sama, pracuje sama, nie zna lasu, ledwo co przybyła. Więc jest to ciągle jakaś wizja osób spoza, z ośrodka miejskiego jakim jest Warszawa i osoby stamtąd. Ale doceniam, że udało się zrealizować ten film i że tak dużo osób go obejrzało, rozumiejąc trochę lepiej przez co przeszliśmy.
No i tak się po trochu rezygnuje, wymienia wszystko na las - a potem już się myśli - a po co mi to, a po co mi tamto
Jest połowa grudnia, jesteśmy całkiem blisko publikacji rozmowy. W tym czasie zmieniła się nie tylko aura, ale i władza. Czy w związku z tym, są jakieś oczekiwania dotyczące zmiany sytuacji na granicy, czy w Puszczy Białowieskiej?
Nie wydaje mi się, żeby ludzie mieli przesadne złudzenia co do możliwości konkretnych zmian polityki migracyjnej na granicy. Oczywiście postulaty są i będą zgłaszane, domagamy się zmiany prawa i zmiany sytuacji. Również w kontekście militaryzacji regionu Puszczy, respektowania przyrody, zachowań wojska, zapory granicznej, ograniczeń. Ja bym się jeszcze domagała odszkodowań za straty (materialne i psychiczne) w trakcie bezprawnego wprowadzenia stanu wyjątkowego i zamknięcia nas w zonie na rok, ograniczenia swobód obywatelskich. Ale nie wierzę, że to się naprawdę wydarzy, populizm pewnie znowu wygra. Tusk jest wszak orędownikiem tzw. europejskich wartości (ha ha), a te przecież manifestują się działaniami Frontexu, czyli bezwarunkową ochroną europejskich granic (patrz: pushbacks), a nie życia ludzi, wszystkich ludzi.
Jakie są społeczne koszty przenosin z Berlina do Białowieży? Powiedziałaś mi, że żyje się tu łatwiej, wystarczyło zrezygnować z dóbr.
To był taki autoironiczny żart. Życie w Białowieży to życie pełne kompromisów. Przede wszystkim rezygnuje się z około 80% możliwości życia społecznego. Po pierwsze dlatego, że tutaj ludzi jest bardzo mało na stałe. Zwłaszcza poza sezonem. Ci którzy są, są albo bardzo specyficzni, albo bardzo zajęci swoją pracą, np. badacze. Sztuka kompromisu jest więc tutaj podstawą społecznych relacji. Nie ma gdzie pójść, nie ma barów, kawiarni, klubów, sklepów, galerii, tysiąca możliwości dziennie i tej całej infrastruktury, która pozwala się trochę oderwać od monotonii egzystencji. Dlatego żyje się łatwiej, bo jak się tego wszystkiego nie ma, to nie ma też ciśnienia, że coś mnie ominęło, gdzieś mnie nie było widać, a może zjadłabym coś egzotycznego dziś. Tu nie ma - możesz jeść babkę ziemniaczaną codziennie, ale nie polecam. No i tak się po trochu rezygnuje, wymienia wszystko na las - a potem już się myśli - a po co mi to. A po co mi tamto. W sumie nie chcę. Wystarczy. Może to jest toksyczne - stajesz się takim niepotrzebującym niczego odludkiem. To nie działa na korzyść kultury wzrostu i konsumpcji :). Ale raz na jakiś czas lubię sobie pojechać do miasta, do kawiarni oczywiście, wtedy to jest naprawdę luksusowa przyjemność.
___________
Kasia Hertz – artystka, filmowczyni, aktywistka i organizatorka kultury, założycielka kolektywu Kultura Kresu, działającego w Puszczy Białowieskiej i w Berlinie. Jej praktyka partycypacyjna łączy ekologię, antropologię i kulturę cyfrową poprzez solidarność międzygatunkową i relacje sieciowe. Kultura Kresu to nomadyczna przestrzeń/platforma dla eksperymentalnych poszukiwań poprzez opowieści, doświadczenia zmysłowe, obrazy filmowe/dźwięki. Jej prace były prezentowane na Kyiv Biennial (Kijów, UA), Kino der Kunst (Monachium, DE), Oberhausen Short Film Festival (Oberhausen, DE), Haus der Kulturen der Welt (Berlin, DE), Ruhrtriennale Bochum (Bochum, DE).
___________
Marcin Polak – artysta i kurator poruszający się na styku działań artystycznych i społecznych. Inicjator działań z cyklu „Zawód Artysty”, mających wpłynąć na zmianę polityki kulturalnej. Założyciel i redaktor portalu „Miej Miejsce“. Współprowadzi latającą „Galerię Czynną“. Absolwent PWSFTViT w Łodzi. Stypendysta MKiDN. W 2016 został odznaczony honorową odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej“.
___________
Zdjęcie główne :Cykl fotograficzny “Sanktuarium Głupców”, domek i maluch Lecha Wilczka i Simony Kossak w Białowieży, 2018