Pratatry. Panować tu miał klimat iście cejloński. Tatry miały tu sterczeć jak jaki Cejlon, z daleka miały dymić wulkany, a z gęstwiny glossopteris wyłaniać się miał olbrzymi jaszczur. Po tropikalnym Zakopanem spaceruje pitenkantrop – małopolud, yeti i prototyp górala. Po piętach depcze mu Mieczysław Limanowski i Stanisław Ignacy Witkiewicz, a na odcisk naciska Przemek Branas. Jego zombie, budowane z tatrzańskich zielników: fig, pokrzyw i mitycznej nietoty, oglądać można na wystawie „Sen tropikalnego słońca. Witkacy i Zakopane”.
Ta historia rozpoczyna się w 1900 roku. Mieczysław Limanowski, młody i chory na płuca geolog przebywa w Zakopanem. Z nudów, a może po prostu po przyjęciu zbyt dużej dawki zakopaniny – narkotyku, który unosi się nad Podhalem, zaczyna przygotowywać wystawę o Pratatrach. Materiałów szuka w bibliotekach, archiwach, muzealnych zbiorach i… górach. W wyprawę od której wszystko się zaczyna zabiera tatrzańskiego przewodnika – Ślimaka i swojego podopiecznego, nastoletniego Stasia Witkiewicza. Mowa oczywiście o Witkacym. Towarzyszą im też niejacy: Gorzechowski i Rabowski. Nie do końca wiadomo czego szukają. Olśnienie przychodzi w Jaskini Magurskiej. Po przekroczeniu korytarza pełnego stalagmitów i ciemnych wnętrz z naciekającymi polewami, po zmoczeniu przez podziemny deszcz i podrapaniu rąk przez roślinne kłącza w jaskiniowym mule – w lepkiej i śliskiej, jak chce Witkacy, ciemności - znajdują kości niedźwiedzia. Ich podziurawione i pokruszone fragmenty przypominają Limanowskiemu amulety człowieka paleolitycznego. Stwierdza, że kości zostały wypreparowane ręką zakopiańskiego pitekantropa. W kości udowej widzi bliznę po ranie zadanej niedźwiedziowi przez prazakopiańczyka, a w jej zwieńczeniu w dziurkę, przez którą ten przewlekał rzemień. Zdania nie zmienia, nawet kiedy niezależne ekspertyzy profesorów z Lwowa i Pragi, stwierdzają, że kości - w jednej z wersji są międzylodowcowe, a w drugiej współczesne, a zamiast pitekantropa i triasu nadgryzł je co najwyżej ząb czasu. Dowodów na istnienie małpoluda nie ma. Dowodów na to, że nie istniał, też nie ma. Czar prysł, ale mit już się stał.
W tym samym czasie nastoletni Staś na geologiczną wystawę w Zakopanem maluje dwie plansze z wyobrażeniem pratatrzańskiego pejzażu i wysp triasowych. Z kolei Limanowski sprowadza z Francji reprodukcję pitekantropa. Innego małpoluda, którego Eugene Dubois, francuski geolog wyrzeźbił na podstawie dwóch znalezionych przez siebie na azjatyckiej wyspie kości. To kości tak zwanego człowieka z Jawy, kawałek kości udowej i część czaszki. Dubois wizję egzotycznego pitekantropa odtwarza na podstawie własnych wyobrażeń o mitycznym małpoludzie. Modelem jest jego nastoletni syn. Dwunastolatek marznie na strychu pozując na przygarbioną małpę z rozczapierzonymi palcami. Dubois rekonstrukcję małpoluda pokazuje na wystawie w Paryżu w pawilonie Indii holenderskich, a Limanowski fotografię rzeźby wystawia w gablocie Muzeum Tatrzańskiego. Małopoludowi towarzyszy opis: „Epoka przedlodowcowa — pojawia się w Europie człowiek — żyje razem z mamutem, nosorożcem i hipopotamem. Czasy paleolityczne. Człowiek zjawia się w Europie Środkowej. Człowiek całkiem dziki. Są to tzw. ludzie rasy neandertalskiej. Rasa neandertalska. Początki życia społecznego. Człowiek jaskiniowy żyje w Grocie Magury. U płynęło od tej chwili 200 000 lat”.

W Zakopanem wybucha skandal. Pitekantrop nazywany jest praszczurem, a na Darwina, darwinistów, muzeum i samego Limanowskiego sypią się gromy. Teoria Limanowskiego jak pisze niejaki ksiądz Nucowski to wierutny fałsz i prawdziwie gorszące rzeczy. I nie chodzi tylko o to, że pitekantrop jest nagi, ale też o to, że Zakopiańczyk w żadnym razie nie może pochodzić od małpy. „Czy zarząd Muzeum zdał sobie dokładnie sprawę ile ta fotografia małpoczłowieka i ta jedna kartka z niedorzeczną datą mogła zrodzić niepokojów i wątpliwości w młodych umysłach, ile wyrządzić niepowetowanych szkód i strat w sercach młodocianych?” Pyta, oczywiście retorycznie, w jednym ze swoich pseudonaukowych artykułów ksiądz Nucowski
Fotografia jeszcze w tym samym roku zostaje z wystawy usunięta. Prehistoryczne amulety z kości największego wroga prazakopiańczyka posegregowane, opakowane i umieszczone w szufladkach muzealnego magazynu giną w masie innych niedźwiedzich szkieletów. A wizja cejlońskiego Zakopanego ze szczytami Tatr wyłaniającymi się z prawód oceanu uwieczniona na planszach wykonanych przez Witkacego jak mówi jedna z wersji tej historii – bo teorii i domysłów jest więcej - spłonie na początku lat 50’ w piecach Muzeum Tatrzańskiego. Zostaje unicestwiona z tych samych powodów, co czarownice. Pitekantrop i jego zakopiański Cejlon rozsadzają radziecką wizję świata. Nie mieszczą się światopoglądzie, który od teraz budują młodzi komsomolcy. Zresztą oni nie potrzebują wyssanej z palca, przedpotopowej egzotyki, bo wkrótce stworzą własną. Włączą w nią zarówno prześnioną rewolucję, jak i utowarowioną ludowość.

Wszystko co zostaje po pitekantropie to wspomnienie. Wyimaginowany i opresyjny, niemal w takim samym stopniu jak ten rzeczywisty, opisany przez Limanowskiego pejzaż. Są tutaj dęby, drzewa cynamonowe i palmy. Obok litewskich drzew rozpościerają się króle arabskich oaz, a nad Czorsztynem dymią mające za chwilę wybuchnąć wulkany. Żyją jeżowce, ślimaki, kraby i ryby-żarłacze. Obok rosną laury, eukaliptusy, figi i cynamon. W tę podzwrotnikową roślinność wciśnie się później i kosodrzewina i pospolita pokrzywa. Pisze dalej Limanowski: „Księżyc wypływał spoza turni otoczony obrączką malachitu lub przejrzystego szafiru, a słońce podczas zachodów roztapiało naokół siebie jakiś chaos złota, rubinów i ametystów niebywałej siły i żywotności. Tatry wówczas sterczały wśród archipelagu jak jaki Ceylon, ukazując stoki i wierzchołki siniejące w oddali, tonące w lekkiej nadmorskiej mgle. Sapiąc, wydobywa się z wody ociężała masa cielska, która staje na dwóch nogach jak człowiek i kroczy ku paprociowym gęstwinom. Iguanodon, jaszczur, zabrał się do pracy".

Limanowski jak sam przekonuje wie, że to wszystko to tylko teoria, ale jak mówi „nauka nie może czekać”. Zwłaszcza, że każde, nawet to najbardziej fantazyjne odtworzenie, przybliża ją do prawdy. W tym sensie teoria ewolucji to tylko przyglądanie się jak jedne formy przechodzą w drugie. Na wystawie „Sen tropikalnego słońca. Witkacy i Zakopane” w willi Oksza – drewnianym pudełku szalonego kolonizatora, szkatułce która jest konglomeratem zakopiańskiego folkloru i secesji, historię zakopiańskiego pitekantropa przywołuje Przemek Branas. On też – tyle, że tym razem wykonaną z tatrzańsko-cejlońskiej flory - pokazuje rekonstrukcję. A ta jest „niezbędna dla lepszego zrozumienia i zapamiętania”. Nie tylko ożywia suche fakty, ale też dodaje im, jak chce zakopiański mistyk geologii, niezbędnego uroku.

To nabudowywane z tatrzańskich zielników zombie już nie tyle wkracza w ciemną i gęstą od znaczeń puszczę, przypominającą conradowskie jądro ciemności, ale sam w sobie jest puszczą. Taką, której nigdy nie oświetla słońce. W tym sensie zakopiański pitenkantrop to yeti – coś czego nikt nie widział, a o czym wszyscy albo co wszyscy słyszeli. To jeszcze jeden bohater „Nietoty. Księgi Tajemnej Tatr” – opus magnum Tadeusza Micińskiego, które pozwala czytać Tatry, a wraz z nimi całą Polskę, zlepek słowiańskiej estetyki, indyjskich legend i parabiblijnych przypowieści, jak orientalną mitologię. Księgę dawno zapomnianej religii, która dopowiada ciąg dalszy historii. Tej i każdej innej. Mówi o śpiących w jodłach nosorożcach, krzyczących pawiach i iguanodontach, które pożerają całe drzewa. Cejlońskim żarze, który leje się z nieba i księciu Hubercie vel Witkacym, który podwodną łodzią, jak w matni, lawirując wokół tatrzańskich szczytów zalanych buzującymi jak gejzer wodami poszukuje wąskiej cieśniny, która pomoże mu się przedostać na szerokie wody oceanu. Nietota to jak wskazuje klasyczny słownik etymologiczny Alexandra Brucknera, ziele i roślina czarownicza. To jeszcze jeden budulec naszego pitenkantropa. To puszcza. To nie ta. Albo: „nie to ta”. Roślin czarowniczych nie nazywa się po imieniu chociażby po to aby uchronić się przed ich mocą rozsadzania monolitycznych systemów, a pisanie, jak chce Miciński, zawsze zaczyna się od tytułu, a kiedy ten jest gotowy i kiedy sformułuje się koniec, to środek pisze się już sam.
_____
Ania Batko: historyczka i krytyczka sztuki. Doktorantka w Instytucie Sztuki PAN w Warszawie. Kuratorka wystaw, m.in.: "Dead Meat" (2015) w Karlin Studios/ Futura w Pradze, "Wróble ćwierkają po grecku" (2016/2017) w Fundacji Razem Pamoja, i "Jaremianka. Zostaje w tym teatrze Podoba mi się tu" (2018/2019) w Cricotece. Współpracowała m.in. z Galerią Sztuki Współczesnej Bunkier Sztuki, Polskim Instytutem Kultury w Londynie i Galerią Arsenał w Poznaniu. Swoje teksty publikowała w magazynach, katalogach wystaw i publikacjach książkowych, na stałe pisze do „Magazynu Szum” oraz „Kwartalnika Rzeźby Orońsko”.
_____
Przemek Branas: absolwent Wydziału Intermediów Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie oraz Interdyscyplinarnych Studiów Doktoranckich Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. Laureat nagrody Fundacji Grey House Szara Kamienica (2015), zdobywca drugiej nagrody w konkursie Spojrzenia –Deutsche Bank (2017), współorganizowanym przez Zachętę – Narodową Galerię Sztuki. Twórca wielu solowych wystaw . Jego prace znajdują się m.in w kolekcjach prywatnych jak i publicznych instytucjach, takich jak Galeria Labirynt w Lublinie, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, czy NOMUS.
_____
zdjęcie główne: Przemek Branas, „Kolaż z siedmiu części” (fragment), dzięki uprzejmości artysty