Nienormatywne ciała i historie łódzkich włókniarek mają punkty wspólne. W „Brakarkach”, spektaklu tanecznym zrealizowanym w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi, tańczy się o niewygodnych obecnościach w przestrzeni publicznej i rewolucyjnie odczytuje archiwa.

 

 

„To były zakłady Wiosny Ludów, zakłady wełniane Wiosny Ludów, rozpoczyna swoją opowieść Danuta Narojczuk, i tak rozpoczyna się także spektakl taneczny „Brakarki” w reżyserii Jacka Owczarka, choreografii Krzysztofa Skolimowskiego i dramaturgii Filipa Pawlaka. „Ciężka dlatego, że tak – tkaniny były różne, znaczy chodzi o wzór: kratki, paski no i kolorystycznie. No to trzeba było stać, na maszynie ta tkanina szła no to wiadomo, że to miga bo to dość szybko i no samo stanie, stanie, ślęczenie no tymi oczyma bo trzeba było te błędy wyłapywać bo maszyna dość szybko szła”, mówi dalej pani Danuta. Praca była ciężka, trzeba było dźwigać, długo być na nogach, blisko pracować z gorącą tkaniną, która dopiero co wróciła z prania i prasowania.  

 

Za produkcję odpowiada Muzeum Włókiennictwa w Łodzi – instytucja, która rozwija i podtrzymuje narrację o historii miasta opartą w dużej mierze na przemyśle wytwórczym branży tekstylnej. 

 

„Brakarka”. W tym słowie wyraźnie wybija się słowo “brak”. W słowniku branżowym „brakarka” to pracownica, która „ocenia jakość gotowych wyrobów”, słowem, wskazuje na usterki, braki, jakie pojawiają się w procesie produkcji. 

 

 

                                                                                                                           „Brakarki”, fot. HaWA

 

 

Wychowałam się w Pabianicach, włókienniczym przylądku Łodzi. Kiedy upadł przemysł, w mieście zrobiła się dziura. Widoczna. Urodziłam się na początku lat dziewięćdziesiątych, więc krajobraz mojej pamięci jest już krajobrazem „miejsca po”. Konglomeraty z czerwonej cegły, dziury w centrum miasta, zlokalizowane wokół ulicy Warszawskiej. Kiedy byłam dzieckiem budynki poprzemysłowe były ruiną nad rzeką Dobrzynką. Dzisiaj w miejscu dziur jest implant – centrum handlowo-usługowe „Tkalnia”, hotele, restauracje. Zbigniew Libera, także mieszkaniec Pabianic, podczas kongresu kultury w 2016 roku powiedział, że „nie przyjęła się tu nowoczesność”. Dlatego „Brakarki” Jacka Owczarka są dla mnie historią poniekąd prywatną, bardzo bliską, bo wychowywałam się właśnie w mieście braku – pustego miejsca po przemyśle. 

 

*

 

W pracy było się także razem, i pewnie także dlatego tak bolesne było to, w jaki sposób potraktowano pracujących w przemyśle włókniarskim, gdy wygaszano go w latach dziewięćdziesiątych

 

W „Brakarkach” stawką jest ruch. Zestawienie ze sobą ruchów ciała i fizyczności pracy, którą wykonywały pracownice łódzkich fabryk oraz praca ciała tancerek, które przechwytują ruchy wykonywane przy obsłudze maszyn przed kilkoma dekadami. „Mama Krysi będzie pracowała w nocy, wtedy, kiedy Krysia i jej kot Szary smacznie śpią” – mówi zadowolonym głosem lektorka filmu „Mama Krysi jest włókniarką” z 1975 roku. Maszyny pracują rytmicznie, kamera robi zbliżenie na krosna – w przód i w tył, w przód i w tył. Jest w tej powtarzalności rytm. Następna sekwencja to najazd na stopy tkaczek przechadzających się po dziwnie pustej hali – zaaranżowanej pewnie specjalnie na okazję kręcenia materiału. Na ogół w tych halach przecież wrzało i nie było czasu na niespieszne przechadzki. Muzyka Patryka Zakrockiego wygrywana na żywo w spektaklu zbliża nas do rytmu, w jakim pracowało się w włókiennictwie. 

 

 

                                                                                                                      „Brakarki”, fot. HaWA

 

 

Z tej atmosfery pracy i czynności wykonywanych przy krosnach wyłania się choreografia. W tym materiale nie ma akurat miejsca na opuchnięte stopy, nogi i plecy bolące od wielogodzinnego stania, jest za to uśmiechnięta propaganda zawodu. Ale kobiety naprawdę lubiły swój zawód, zwłaszcza do momentu, w którym częścią codziennej zmiany były rozmowy, wymienianie między sobą żartów, plotek i codziennych bolączek. Gdy była na to przestrzeń niekrępowana jeszcze wymogiem efektywności ponad wszystko, pracą na akord pod czujnym okiem brygadzisty. W pracy było się także razem, i pewnie także dlatego tak bolesne było to, w jaki sposób potraktowano pracujących w przemyśle włókniarskim, gdy wygaszano go w latach dziewięćdziesiątych. Opisuje te indywidualne historie Marta Madejska w „Alei Włókniarek”, ale temat wspólnotowości w pracy wraca także w relacjach, które gromadzi w łódzkim archiwum historii mówionych Stowarzyszenie Topografie. 

 

 

      Ciała przewijają się przez wszystkie archiwalne opowieści tkaczek, przędzarek, brakarek. Jest tu jeszcze jedno podobieństwo – to, co dzieje się z ciałem po wieloletniej pracy fizycznej, takiej, jaką jest także taniec

 

 

Wiele materiałów o pracy w tkalni obejrzeli twórcy spektaklu, próbując zrozumieć w jaki sposób odbywała się praca w przemyśle włókienniczym, jaki był jej charakter, i nic dziwnego, że to właśnie taniec jest medium, po które sięgają. Ciała przewijają się przez wszystkie archiwalne opowieści tkaczek, przędzarek, brakarek. Jest tu jeszcze jedno podobieństwo – to, co dzieje się z ciałem po wieloletniej pracy fizycznej, takiej, jaką jest także taniec. Jadwiga Kwiatkowska, była szwaczka, opowiada o urazach kręgosłupa, bioder, obniżonej nerce, żylakach spowodowanych dźwiganiem, siedzeniem lub staniem wiele godzin w jednej pozycji – tego wszystkiego doświadczyły kobiety w jej rodzinie, wszystkie pracujące w przemyśle włókienniczym. Alina Marchewka mówi o hałasie, pracy w szumie, dźwiganiu, pracach na zmiany: „Bo to maszyny, nieraz kręgosłup boli. Jak to była praca na pół pochyła, jak maszyna była taka, jak się przy tej maszynie. A w dodatku jak tą przędzę, szpulkę, napełnione się zdejmowało i takie skrzynki były przy tej maszynie, na szynach posuwało się. Ile ona ważyła? Dziesięć, piętnaście kilogramów”. Indywidualne sekwencje, które wykonują artystki zakładają pełne eksplorowanie ciała, aż do jego granic. Nie powtarzają ruchów włókniarek, ale odszukują w rytmie pracy i gestach, jakie towarzyszyły pracy z materiałem, nowych sensów. Jednym z nich jest uwypuklenie zmęczenia. Ale też wspólnota, bycie razem, bo w pracę na halach produkcyjnych było wpisane wsparcie.

 

 

Scenografii poza czterema płatami materiału właściwie nie ma, bo i nie musi jej być. Sama instytucja, miejsce, w którym rozgrywa się przedstawienie służy za scenografię. Jesteśmy w Muzeum Włókiennictwa, dawnej Fabryce Ludwika Geyera

 

„Bardziej niż o inspirowaną pracą w fabryce choreografię i gesty chodziło nam o odtworzenie jakości, rytmu, intensywności”, mówił Filip Pawlak, dramaturg przedstawienia, na łamach „Gazety Wyborczej”. Tancerki, pomimo tego, że w pierwszej i ostatniej sekwencji pracują z materiałem podwieszonym na górnym piętrze muzeum opadającym aż do ziemi, skupiają się raczej na pełnej ekspozycji ruchu, testując możliwości ciał. A te możliwości są różne, bo ciała uczestniczące w spektaklu także są bardzo różnorodne. Tancerki są cztery: Adrianna Mrowiec, Justyna Olczak, Milena Starzec oraz Ulyana Zaruba. Milena Starzec porusza się na wózku, Adrianna Mrowiec ma jedną rękę krótszą od drugiej. Scenografii poza czterema płatami materiału właściwie nie ma, bo i nie musi jej być. Sama instytucja, miejsce, w którym rozgrywa się przedstawienie służy za scenografię. Jesteśmy w Muzeum Włókiennictwa, dawnej Fabryce Ludwika Geyera. To była pierwsza fabryka włókiennicza w Łodzi, ogromna przędzalni, która w swoim najlepszym momencie zatrudniała prawie sześć tysięcy osób. Jednak stosunkowo szybko, bo już w latach sześćdziesiątych, przekształciła się w muzeum. Jakie duchy wskrzeszają w tym miejscu występujące na scenie artystki?

 

 

                                                                                                                              „Brakarki”, fot. HaWA

 

 

„Czym byłby brak w tańcu? Czy nienormatywne ciało może być częścią przemysłu kreatywnego? Czy to, co robimy to błąd czy nowa jakość” – zastanawia się Filip Pawlak. Brak w „brakarkach” nie jest wartościowany negatywnie, raczej jako wyzwanie albo punkt wyjścia do znalezienia nowej jakości. Brak jest w tym spektaklu okazją do manifestacji różnorodności, ale także przechwycenia doświadczenia, które w jakiś sposób jest do siebie podobne. Crippowania go. Nienormatywne ciało, które nie do końca pasuje do przemysłu kultury opartego na konkurencji staje się w pewien sposób niewygodne przez samą swoją obecność. Powoduje wyrzuty sumienia, zmieszanie. Jest silnie polityczne, tak samo jak obecność przedstawicielek zamykanych przemysłów, „ofiar transformacji” w publicznej pamięci. To, co się z nimi stało budzi społecznie podobne odczucia. W jednym i w drugim wypadku widzialność tych osób nie jest na rękę mainstreamowemu przemysłowi, który musi zrobić miejsce, trochę się przesunąć. W tym sensie zwiększanie widoczności takich grup jest aktem rewolucyjnym.  

 

 

                                                                                                                            „Brakarki”, fot. HaWA

 

 

I parę takich aktów w „Brakarkach” jest. Jak na przykład scena, w której Milena Starzec zsuwa się z wózka i wykonuje sekwencję taneczną na ziemi, dyktując ruch, jaki wykonają razem z nią tancerki dołączające pod koniec tego solo. Ich motoryka i możliwości różnią się, ale tu wszystkie są na tych samych prawach. W choreografię wpisane jest także to, że będzie musiała z ich pomocą na wózek wrócić. Tutaj niczego się nie ukrywa, a pewne rzeczy, które teatr jeszcze kilkanaście lat temu próbowałby ograć, eksponuje się i celowo wyciąga na zewnątrz. 

 

W ostatniej sekwencji tancerki owijają się materiałami, są osobno, znikają. Historia łódzkiego przemysłu włókienniczego nie ma happy endu, nie może go mieć więc także spektakl, ale poszukuje. Pozostawione przez system i państwo pracownice przemysłu, wysłani na wcześniejsze emerytury bez godnych odpraw, stracili sens. Obserwowali z zewnątrz jak zmienia się ich miasto. Stali się ofiarami transformacji, a Balcerowicz, projektant tej katastrofy, trzydzieści lat później nadal jest medialnym ekspertem od gospodarki. Jest więc to w jakiś sposób ciągle otwarta historia. 

 

W 2017 roku kilka łódzkich organizacji uruchomiło petycję do prezydent Łodzi, Hanny Zdanowskiej, o wybudowanie pomnika łódzkich włókniarek. Pomnika nadal nie ma, ale są inne sposoby na alternatywne opowiadanie historii miasta i kobiet, które dużą część tej historii przemysłowej napisały. Wyciągnięcie archiwów na światło dzienne i wytańczenie ich. 

 

 

 

_________________

 

Anna Pajęcka - ur. 1992, redaktorka działu teatr w „Dwutygodnik.com”. Studiowała w Instytucie Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Publikuje w  „Szumie”, „Czasie Kultury”, „Tygodniku Powszechnym”.

 

_________________

 

Zdjęcie główne:„Brakarki”, fot. HaWA

 

Patronite