Jeśli ktoś chciałby szukać dowodów, że edukacja w teatrze ma się dobrze, niech obejrzy „Ciało dziewczyny” w Teatrze Nowym w Łodzi. W tym spektaklu edukacyjny przestaje być obciachowym przymiotnikiem, pokazując, że być może to nowa ścieżka dla teatru i jego rozwoju.

 

 

Czy obejrzałam w Teatrze Nowym w Łodzi być może najlepszy dramat inicjacyjny we współczesnym teatrze? Chyba tak. Na pewno chciałabym obejrzeć coś podobnego, kiedy miałam szesnaście, no może siedemnaście lat. Nie dlatego, że łatwo byłoby mi utożsamić się z Daisy, bohaterką „Ciała dziewczyny”. Zupełnie nie, ona jest w porównaniu z nastoletnią mną dużo bardziej świadoma. Niepewna, zakompleksiona, ale świadoma. Nie jest to jednak historia jednej dziewczyny, nie jest to nawet historia wielu dziewczyn i ich ciał. To także uniwersalny obraz tego, w jaki sposób ciało jest umieszczone w świecie zewnętrznym, z czym musi walczyć i jak dorasta. To okazja do spojrzenia z boku na to kim się było. Szczególnie ten retrospektywny aspekt duetowi Pamela Leończyk i Daria Sobik zdecydowanie wychodzi.

 

Daisy (Rozalia Rusak) się martwi. Za chwilę jej kuzynka Judy (Halszka Lehman) będzie musiała połknąć mizoprostol, tabletkę wywołującą poronienie. Mizoprostol w teatrze jest mężczyzną, chodzi w białym dresie i jak trzeba to przytuli łkającą dziewczynę. To progresywna, wspierająca tabletka. „To może być pierwszy raz, kiedy widzicie tabletkę poronną w teatrze”, mówi. Na dwóch nogach – być może, ale mizoprostol już na scenie gościł. W „Ciele dziewczyny” scena z mizoprostolem jest czuła, zagrana po prostu, bez politycznych emocji. Nie wzbudza takiego poruszenia jak w 2018 roku w „Bachantkach” Mai Kleczewskiej z Teatru Powszechnego, kiedy Aleksandra Bożek wymieniała na scenie tę nazwę leku informując, że tabletki (mizoporstol i mifepriston) można kupić na stronie internetowej organizacji Rebecci Gompert. Gompert chwilę wcześniej była w Polsce, wspierając strajki aborcyjne. Jeśli zaś Sejm jest także teatrem, to nie dalej jak dwa lata temu Natalia Broniarczyk z organizacji Aborcyjny Dream Team opowiadała na mównicy jak krok po kroku wykonać aborcję farmakologiczną. I nikt jej nie przerwał.

 

 

     To okazja do spojrzenia z boku na to kim się było. Szczególnie ten retrospektywny aspekt duetowi Pamela Leończyk i Daria Sobik zdecydowanie wychodzi

 

 

W spektaklu Pameli Leończyk jest bezpiecznie. Jest klinika i możliwość legalnego zażycia tabletki. Nie ma także, jak w „Bachantkach” mężczyzn opętanych władzą. Tutaj co prawda wuefista całuje się z uczennicą (przekroczenie granic!), ale Alex (Maciej Kobiela), z którym po szkolnej dyskotece Daisy odbywa nieporadny, niezręczny pierwszy seks, upewnia się zawczasu „czy to nie przekracza twojej granicy i czy masz na to przestrzeń”. Alex może pytać do woli, nie stanie się od tego dobrym facetem. Jest „na swojej drodze”, chodzi na terapię i zdaje się być miłośnikiem konsentu. Co z tego, skoro okazuje się, że na końcu seks i dziewczynę, którą rozdziewiczył, traktuje instrumentalnie. Widać tego nie uczono na lekcjach wychodzenia z patriarchatu. Twórczynie obnażają w ten sposób hipokryzję postępowego, włączającego języka, za którym nie stoi taka sama postawa. 

 

                                                                                                                   
                                                                                                                  „Ciało dziewczyny”, fot. HaWa

 

 

Wszystkie postaci w spektaklu są wyraziste, ale najbardziej wyrazista spośród nich jest Daisy z przyszłości (Jolanta Jackowska). To ona nadaje spektaklowi ton, mimo że przez większość przedstawienia jej obecność jest czysto symboliczna. To może być ta „porzucona kobieta w średnim wieku”, którą młoda Daisy odgrywała kradnąc butelkę alkoholu z barku ojca Judy. Przyglądamy się dorosłej Daisy tylko kątem oka, jak kręci głową niedowierzając w to, co właśnie widzi. Jako dysponentka wiedzy, nie tylko o dalszych losach bohaterek na scenie, ale przede wszystkim samowiedzy, i tak ma wiele cierpliwości. Ogląda siebie z przeszłości biernie, jak film, zamiast natychmiast rzucić się sobie na ratunek. A kiedy przypadkiem wkrada się do życia młodej Daisy, nie powstrzymuje jej przed tym, co ta odchoruje za kilka lat lub nawet miesięcy. Wręcz przeciwnie – powtarza frazę, która w spektaklu wraca i wraca: „chcę ci powiedzieć, że to jest w porządku”.

 

 

                                                                                                                    „Ciało dziewczyny”, fot. HaWa

 

 

Magdalena Rewerenda w tekście „Komu służą opowieści” pisała o olsztyńskim spektaklu „Nie-boginie” z tekstem Darii Sobik jako teatrze Young Adult, wykorzystując do oceny kategorię znaną z literatury dla młodzieży. „Ciało dziewczyny”, kolejny tekst Sobik, także można sklasyfikować w ten sposób. To bardziej intymna i fabularna opowieść niż na przykład „Edukacja seksualna” w reżyserii Michała Buszewicza z Teatru Współczesnego w Szczecinie – którą także można śmiało wpisać w nurt YA na scenie albo – teatr z potencjałem edukacyjnym. Chociaż to ostatnie słowo jest nieco zwodnicze – edukacja kojarzy się przecież z książkowością, czymś kwadratowym, mało uniwersalnym. No i nie zawsze wychodzi na dobre twórcom w teatrze. Stanisław Godlewski pisał w tekście „Teatralne terapie” na łamach „Czasu Kultury”: „Niebezpieczne jest traktowanie teatru jako narzędzia edukacyjnego. Choć takie podejście ma długą, sięgającą oświecenia tradycję, mnie – mimo najlepszych chęci i przedefiniowania pojęcia edukacji (której nie rozumie się już jako pionowej transmisji wiedzy, lecz jako wymianę) – zawsze pachnie protekcjonalizmem. I nie chodzi tu o wyraziste deklaracje ideologiczne, które są potrzebne sztuce, ale raczej o traktowanie widzów jak uczniów w szkole lub uczestników rekolekcji („zapraszamy cię, widzu, do namysłu”, „chcemy, abyś przemyślał to i tamto” – a dajcie mi spokój, będę myślał, co zechcę!)”. I trudno się ze słowami Godlewskiego nie zgodzić. Zarazem traktuję je jako punkt odbicia, pokazania, że teatr przez ostanie dwa lata, wykonał w tym temacie krok dosłownie milowy. Być może nawet na tyle, że twórcy nie obrażają się, gdy pisze się o ich spektaklach, że są „edukacyjne” właśnie.

 

 

       Po prostu pokoleniowo młodsi twórcy już dobrze wiedzą, jak wykorzystać pedagogiczny potencjał teatru bez kompromisów, w przeciwieństwie do ich starszych kolegów, którzy napracowali się, aby zniechęcić widzów do tego pojęcia

 

 

Bo nic z tych rzeczy, o których pisze Godlewski nie można przypisać „Ciału dziewczyny”. Nie jest protekcjonalne – choć, przyznaję, momentami nieco naiwne, ale zrzucam to na karb konwencji. Bo forma jest tu kluczem. W tym zakresie nie zwiódł spektakl Pameli Leończyk, nie zawiodła także „Miła robótka” Agnieszki Jakimiak i Mateusza Atmana, prawdziwy spektakl atrakcji; nie zawiodła wspomniana „Edukacja seksualna” Michała Buszewicza w konwencji horroru. Po prostu pokoleniowo młodsi twórcy już dobrze wiedzą, jak wykorzystać pedagogiczny potencjał teatru bez kompromisów, w przeciwieństwie do ich starszych kolegów, którzy napracowali się, aby zniechęcić widzów do tego pojęcia. Wcale nie tak przecież dawno Grzegorz Jarzyna w „Męczennikach”, aby mówić o edukacji seksualnej sięgał po najbardziej zgraną z klisz – naciąganie prezerwatywy na marchewkę. Szczęśliwie, te czasy są już dawno za nami i są atrakcyjniejsze opcje.

 

„Ciało dziewczyny” na przykład czerpie pełnymi garściami z estetyki amerykańskiej popkultury. Nie mamy tak Jacka i Agaty, tylko Daisy i Andy’ego. Korzystając z tej konwencji można chyba zmieścić w niej więcej i nie ma ograniczeń, które pchają się na scenę wraz z lokalnymi kontekstami politycznymi. W Polsce opinię publiczną ten temat rozgrzewa. Piszę ten tekst na dwa dni przed tym, zanim sejm ponownie podejmie próbę głosowania nad dekryminalizacją pomocy w aborcji – nawet nie legalizacją, ale uchwaleniem prawa, przez które bliska osoba, pomagająca np. w zamówieniu tabletki, może pójść za to do więzienia. Przekładając na język spektaklu (i wyolbrzymiając oczywiście): Daisy, która wspierała kuzynkę w aborcji wiele lat później mogłaby już mieć inne, nieco bardziej kryminalne wspomnienia.

 

 

                                                                                                                       „Ciało dziewczyny”, fot. HaWa

 

 

Jeśli nie zawodzi mnie intuicja, to nic dziwnego, że Sobik w tekście chciała pozbyć się tej ograniczającej formy i uciekła ze swoimi bohaterami do Ameryki. Do miasteczka „w którym nie ma ścian, za którymi można się ukryć. Są za to naprawdę bardzo obfite zbiory mleka, miodu i lnu”. Ciasno, ale na tyle przestrzennie, że można wyobrazić sobie, jak by to było, gdyby już było „po wszystkim”. I nastoletnie problemy z ciałem postawić w samym centrum, bez walki z państwem czy kościołem.

 

 

      Za tymi propozycjami kryje się jednak coś więcej – teatr otwiera się na grupę młodych odbiorców, przestaje traktować ich pobłażliwie lub z wyższością

 

 

Myśląc o dramatach inicjacyjnych przypominam sobie „Feblik” Małgorzaty Maciejewskiej, który to Lena Frankiewicz wystawiła w tym roku w Teatrze Narodowym w Warszawie. Tam także kanwą jest dorastanie i eksplorowanie seksualności w dziwnym, niewielkim, hermetycznym środowisku. Z tym że Maciejewska ubiera teksy w grubą metaforę, podkreśla, że tam, gdzie dzieje się akcja nie ma odpowiedniego języka do mówienia o „tych sprawach”, trzeba więc go zmyślić. W małej społeczności Sane, w której toczy się akcja „Ciała dziewczyny” z tych spraw się naigrywa i nazywa rzeczy po imieniu. Scena, w której brat Daisy, w zastępstwie matki, próbuje rozmawiać z siostrą o seksie, tłumaczy jej, że to w porządku mieć „tam” włosy i śluz też jest w porządku, opowiada o ponadczasowej nieporadności, o trudnej do przekroczenie barierze w podejściu do tematu seksualności. 

 

Być może zbyt mocno nasuwa się porównanie z „Edukacją seksualną”, ale mam wrażenie, że „Ciało dziewczyny” może mieć podobny impet, co „Edukacja”. Tam, gdzie Helena Urbańska otwierała „Edukację…” sceną z bananem, tu już jest cięższy kaliber. W końcu idziemy do przodu – i już, przedstawienie może otworzyć niechciana ciąża i wymieniona z nazwy tabletka. Za tymi propozycjami kryje się jednak coś więcej – teatr otwiera się na grupę młodych odbiorców, przestaje traktować ich pobłażliwie lub z wyższością. Zaczyna mieć dla nich propozycje repertuarowe – nie takie, które będą przez kilka godzin aktywnie zniechęcać do sztuki, pracować na to, aby młody człowiek już nigdy, przenigdy nie wrócił na widownię. Ma pozycje dla nich – i jednocześnie nie tylko dla nich. Bez piętnujących przymiotników „młodzieżowy”. Trzydziestodwuletnia ja także czuję, że jest to spektakl dla mnie. To jest właśnie moc integracji, łączenia, budowania wrażenia ponadczasowości doświadczeń, przez co „Ciało dziewczyny” to spektakl ważny. Naprawdę wyjątkowy.

 

„Ciało dziewczyny”
Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi 
Reżyseria: Pamela Leończyk
Tekst | dramaturgia: Daria Sobik
Scenografia | kostiumy: Magdalena Mucha
Muzyka: Magdalena Sowul
Produkcja: Kamila Golik
Inspicjentka: Hanna Molenda
Występują: Jolanta Jackowska, Gracjan Kielar, Maciej Kobiela, Halszka Lehman, Rozalia Rusak

 

_________________

 

Anna Pajęcka - ur. 1992, redaktorka działu teatr w „Dwutygodnik.com”. Studiowała w Instytucie Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Publikuje w  „Szumie”, „Czasie Kultury”, „Tygodniku Powszechnym”.

 

_________________

 

Zdjęcie główne: „Ciało dziewczyny”, fot. HaWa

 

 

Patronite