Czy teatr dla dzieci jest w stanie czasem zadziwić dorosłych? Oczywiście, jeśli jest dobrze przemyślany. Niedowiarkom polecam „Brzydkie kaczątko” w reżyserii Bartosza Kurowskiego w Teatrze Pinokio w Łodzi, spektakl skutecznie wciągający w swoje uniwersum zarówno widzów sześcioletnich, jak i czterdziestoletnich. Dziewiętnastowieczna, smutna baśń Hansa Christiana Andersena o losie ptasiego odmieńca zostaje przekształcona w historię odzyskiwania sprawczości i siły, niepozbawioną zresztą humoru. Nie warto czekać na łabędzie skrzydła, żeby realizować marzenia, choć warto spotkać swoje stado – przekonuje reżyser i pokazuje nam chyba najbardziej optymistyczny spektakl tej jesieni w Łodzi. 

 

 

Siłą spektaklu Bartosza Kurowskiego, realizowanego w ramach Ogólnopolskiego Konkursu „Kultura wrażliwa” jest świadomość, że najmłodszy widz potrzebuje nowych sposobów odbierania teatru, a najłatwiej wypracować je we wspólnocie artystycznej, bez samodzielnej szarży. Mimo jasno wskazanej osoby reżysera „Brzydkie kaczątko” jest produkcją ściśle współpracującego zespołu, w którym równie istotną rolę odgrywa choreografka Tatiana Cholewa, pracująca z osobami z alternatywną motoryką, czyli poruszającymi się na wózkach; tłumaczka na Polski Język Migowy Zuzanna Gieras czy autorka i lektorka audiodeskrypcji Danuta Kołaczek. A jeśli piszę, że jest to kwestia równie ważna, nie mam na myśli kurtuazyjnych zapewnień o inkluzywności, ale radość, że w tak lekki, mądry i spójny sposób audiodeskrypcja i tłumaczenie stają się częścią spektaklu, a nie jego dopełnieniem. Nie gdzieś tam z boku, ale w centrum. Tłumaczkę i audiodeskryptorkę oglądamy na scenie w rolach równie ważnych i mądrze, a czasem dowcipnie pomyślanych jak role aktorów i już za to należą się brawa. Do choreografii wrócę za chwilę, ale najpierw zajmijmy się fabułą. 

 

 

       Siłą spektaklu Bartosza Kurowskiego, realizowanego w ramach Ogólnopolskiego Konkursu „Kultura wrażliwa” jest świadomość, że najmłodszy widz potrzebuje nowych sposobów odbierania teatru, a najłatwiej wypracować je we wspólnocie artystycznej, bez samodzielnej szarży

 

 

Wszyscy pamiętamy z dzieciństwa baśń o „Brzydkim kaczątku” i przypominamy sobie, że pisklę musiało przejść przez niejedno przykre przeżycie, zanim stało się pięknym łabędziem. Nie piękno jest tu jednak clou, ale dobitne przypomnienie o mechanizmach odrzucania przez stado ze względu na odmienność, niezależnie od gatunku. Kurowski pozostawia zrąb wspomnianej historii, ale inaczej rozkłada akcenty. Może się przecież okazać, że kaczątko w XXI wieku posiada więcej wewnętrznej siły i determinacji niż dziewiętnastowieczny drób i wyruszy samodzielnie „biorąc na drogę uczucia zranione”, by szukać nowego domu. Przeceniane piękno stanie się po prostu finałowym docenieniem różnorodności. 

 

 

                                                                                              „Brzydkie Kaczątko", fot.  Weronika Koszołko 

 

 

W rolę kaczątka/ łabędzia wciela się Anna Dzieduszycka, aktorka znana przede wszystkim z filmowej roli Julki w „Sukience” Tadeusza Łysiaka, ale mająca przecież na swoim koncie role teatralne w „Odzie do radości” Wojtka Ziemilskiego w Teatrze Studio w Warszawie czy we „Wściekłości” Mai Kleczewskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Anna Dzieduszycka jest osobą niskorosłą (choć jak sama mówi, nie znosi tego określenia, bo określa ono raczej drzewko bonsai) i ta właśnie cecha określa jej wyjątkową fizyczność w „Brzydkim kaczątku”. Stado łabędzi odróżnia od reszty scenicznych partnerów alternatywna motoryka – Łukasz Derendarz i Wiktoria Cymer występujący gościnnie w spektaklu – poruszają się i tańczą na wózkach, natomiast Joanna Puchała jest aktorką z alternatywną sensoryką, czyli osobą słabowidzącą. W tym momencie jasno już widać koncepcję reżysera – łabędzie różni od innych konkretna fizyczna cecha – natomiast jej ujemne wartościowanie i wykluczanie z tego względu to już kwestia społeczna. Podobnie zresztą jak określający tę cechę język. Kiedy mówimy „niepełnosprawność”, zakładamy brak całkowitej sprawności fizycznej, brak idealnej pełni. Zastąpienie tego słowa określeniem „alternatywna motoryka” wskazuje po prostu na odmienny sposób realizowania ruchu. Można? Można, ale tego języka trzeba się nauczyć, a każda edukacja odbywa się powoli. A czy można tę cechę pokazać najmłodszym widzom w prosty sposób? Tak. Zarówno kaczątko/ łabędź, stado łabędzi, jak audiodeskryptorka i tłumaczka PJM noszą proste, czarno-białe kostiumy z charakterystyczną kratką na niektórych elementach stroju w przeciwieństwie do reszty postaci ubranych w kolorowe, przerysowane, zwierzęce kostiumy i maski. Jestem pewna, że na widowni nie było ani jednego dziecka, które nie zrozumiałoby tego zabiegu kostiumologicznego, sądząc po reakcjach w następującej po spektaklu części edukacyjnej. 

 

 

Warto zwrócić też uwagę na fakt, jak dowcipnie zostaje potraktowane w spektaklu macierzyństwo, a raczej „kaczkorzyństwo”, co jest chyba mrugnięciem okiem w stronę przychodzących do teatru matek z dziećmi, zdecydowanie przeważających nad liczbą ojców (choć i oni byli!)

 

 

Nie brak w „Brzydkim kaczątku” smutnych scen odrzucenia, które znamy z oryginału Andersena, ale Kurowski rozbija często ich tragizm przez piosenki, wierszowane wstawki, zabawę motywami muzycznymi jak w brawurowej partii walca wymieszanego z hip-hopem, śpiewanej przez dwa dzikie i niezbyt inteligentne gąsiory, które niechcący wylansowały przebój. „Nie bądź taki uparty/ chodź na party/ nie patrz na mnie takim wzrokiem/ luzuj majty” – podśpiewują kochliwe gąsiory, które zamierzają zaciągnąć kaczątko na imprezę do gąsek i to chyba najzabawniejsza scena spektaklu. Przy okazji serdecznie gratuluję Piotrowi Osakowi roli Gąsiora oraz Starej Kaczki, bo stworzyć zabawne i zapadające w pamięć role charakterystyczne w kostiumach i maskach to nie lada umiejętność. Warto zwrócić też uwagę na fakt, jak dowcipnie zostaje potraktowane w spektaklu macierzyństwo, a raczej „kaczkorzyństwo”, co jest chyba mrugnięciem okiem w stronę przychodzących do teatru matek z dziećmi, zdecydowanie przeważających nad liczbą ojców (choć i oni byli!). Matka-kaczka ma czasami dość swojej roli i nie boi się o tym mówić, a nawet śpiewać, jak w otwierającym spektakl songu przy wysiadywaniu jajek: „Co za nuda, co za bezsens/ zaraz tu po prostu zdechnę/ Co za kpiny, co za jaja/ jestem cała obolała/ (…) Co za granda, co za skandal/ zatwardziałych jajek banda”. Jeśli ktoś chce zaprotestować przeciw szarganiu zalet macierzyństwa, to radzę przemyśleć strategię walki – obraża was kaczka. Matka-kaczka jest zresztą najbardziej rozdartą między aspiracjami a kaczym realizmem postacią tej bajki – skoro kaczątko pływa, można je właściwie zaakceptować w rodzinie, ale szereg gaf popełnionych wobec nestorki roku, Starej Kaczki, zmusza matkę do wypowiedzenia smutnej dla kaczątka konstatacji: „przez ciebie moja pozycja wypracowana latami upadła”. Widać w tych momentach, że reżyser bawi się zręcznie formą i podwójnym dnem spektaklu, a czasem mruga też okiem do dorosłego widza, jak wtedy, gdy trawestuje „Iwonę, księżniczkę Burgunda” Gombrowicza i przekłada cytat na kaczy język. „Przecież to właściwie nie ona nam, ale my jej – nie ona nam, ale my jej złożyliśmy ukłon!” – mówi Król do uparcie niekłaniającej się Iwony u Gombrowicza. Drogi dorosły widzu, baw się dobrze, poszukaj w „Brzydkim kaczątku” tej sceny rozpisanej na kaczy klan i kaczą dystynkcję jakby to nazwał Bourdieu. Forma, forma nami rządzi! Kaczątko nie ma innego wyboru niż odejść, skoro matka, podobnie jak całe gospodarstwo uznaje je za kompromitację idei pokrewieństwa i genetycznych cech dystynktywnych. Anna Dzieduszycka jako kaczątko jest więc zarówno powodem do kpin, jak i Innym, który zaburza ustalony porządek form i może wywołać rewolucję w kurniku, dlatego lepiej usunąć ją z horyzontu wcześniej niż później. 

 

 

                                                                                           „Brzydkie Kaczątko", fot. Weronika Koszołko 

 

 

Czas wrócić do choreografii, przygotowanej dla aktorów z alternatywną motoryką przez Tatianę Cholewę, która również porusza się na wózku. Pokaz poprzedzały warsztaty choreograficzne, których efektem była możliwość wystąpienia wybranych uczestników na scenie i ma to znaczenie dla myślenia o spektaklu jako procesie. W „Brzydkim kaczątku” wędrówka kaczątka/ łabędzia przez kolejne miejsca (szuwary, inne gospodarstwo) przerywana jest powrotami nad staw, w którym pływają z wdziękiem łabędzie, co odzwierciedla właśnie taniec na wózkach. To odwrócenie roli, pokazanie, że pozorny brak sprawności jest brakiem tylko przy uznaniu większościowej zasady, jest dość ciekawym zabiegiem. Ubrani w przerośnięte kostiumy aktorzy-kaczki poruszają się w spektaklu chwiejąc się groteskowo na boki, chodzą nieładnie i choć pływają poprawnie, to w przeciwieństwie do nich łabędzie na wózkach poruszają się naprawdę zjawiskowo, co wydobywa na scenie światło. I tylko one wśród ptaków tańczą. Takie momenty spójnie łączą dramaturgię i choreografię, po każdym spotkaniu łabędzi kaczątko czuje, że coś się w nim wewnętrznie dzieje, aż wreszcie staje się na tyle odważne, by powiedzieć, że zdobyło moc, dzięki której nie pozwoli się obrażać: „Ja po prostu uważam, że nie ma lepszych i gorszych, wszyscy jesteśmy ważni”. 

 

 

                                                                                              „Brzydkie Kaczątko", fot. Weronika Koszołko 

 

 

Jeśli potraktować „Brzydkie kaczątko” jako formę spektaklu edukującego do różnorodności, to mamy do czynienia z wyjątkowo dobrą realizacją tej idei. Umowna i bardzo prosta scenografia Mateusza Mirowskiego, która przypomina, że po coś mamy wyobraźnię, żonglowanie piosenkami, które odwołują się do różnych tradycji, humor umiejętnie zmieszany z refleksją, wyczucie jak długo młody widz jest w stanie skupić uwagę, przerysowanie postaci, które nie zamienia ich jednak w groteskowe typy, co często demoluje teatr dla najmłodszych, a wreszcie mądry język mówienia o tym, dlaczego i jak się różnimy – wszystkie te elementy  budują spektakl przemyślany od pierwszego do ostatniego momentu. Pokazowi towarzyszy edukacyjne wprowadzenie i zakończenie prowadzone przez Martę Magalską i nie ma w nim nic z nudnej, szkolnej lekcji. „Brzydkie kaczątko” to w sezonie jesiennym najbardziej optymistyczny spektakl jaki widziałam w Łodzi, przy czym zaskakuje fakt, jak prostymi środkami reżyser dotarł i do najmłodszych i do tych znacznie starszych, używając kilku klarownych metafor i porównań.



„Marzę o świecie, w którym inność uważana jest za coś fajnego” – tak brzmi jedna z nagranych dziecięcych wypowiedzi z offu kończących spektakl. A ja marzę o Polsce, w której takie spektakle jak „Brzydkie kaczątko” Bartosza Kurowskiego będą teatralną codziennością.

 

 

____________________

 

Marta Zdanowska - członkini Zarządu Fundacji Łódzki Szlak Kobiet, redaktorka, animatorka literatury i recenzentka teatralna. Sekretarzyni Nagrody Literackiej im. Juliana Tuwima. Prowadzi zajęcia dla twórczego pisania na Uniwersytecie Łódzkim, od lat prowadzi w Łodzi spotkania i warsztaty literackie, głównie związane z herstorią i narracjami kobiet, choć nie tylko. Na co dzień pracuje w Domu Literatury w Łodzi. 

____________________

 

  Zdjęcie główne: „Brzydkie Kaczątko", fot. Weronika Koszołko 

 

 

Patronite