Zastanawiam się czy na koniec wyszło z tego „coś o czułości”, czy i ta zapowiadana czułość jest wyłącznie kolejną wziętą na warsztat kliszą, na którą trzeba odpowiedzieć. Na te wszystkie czułe narratorki, bohaterki i przewodniczki, mające prowadzić przez świat, w którym jest miejsce na gładkie powierzchnie i ładne obrazki, ale nie ma miejsca na trash estetykę. Anna Pajęcka o spektaklu  „Trash story” w Teatrze Nowym w Łodzi.

  

Ze śmieciowymi historiami jest tak, że nie stałoby się światu nic złego, gdyby zostały niewypowiedziane. Trudno mi więc myśleć o książce „Trash story” Mateusza Górniaka inaczej niż jako o takim właśnie rodzaju opowieści, którą zresztą autor zdiagnozował już w tytule. Gdyby ta pozycja literacka (którą wydało w swojej serii, ładnie zaprojektowanej przez Bolesława Chromrego, wydawnictwo Ha!Art) nie wydarzyła się światu, świat na pewno by się spokojnie bez tego obszedł. Podobnie jak polska literatura rzecz jasna. Ani to literacko odkrywcze, ani to jakkolwiek interesujące, zwłaszcza dla milenialsów wychowanych na prozie Mirosława Nahacza, która wybitnie wyczerpała już wszystkie zabiegi, jakie autor stosuje. A może to jednak wina czytającej – trzydziestoletnia ja, która wyzbyła się już pociągu do jakiejkolwiek formy nihilizmu, czuła się, czytając, wyłącznie znudzona. Jasne, jak napisał na tylnej okładce Dawid Kujawa, autor „rozpoznaje dynamikę późnokapitalistycznej rzeczywistości”, tylko współczesna kultura w dużej mierze zajmuje się wyłącznie rozpoznawaniem takich dynamik, a to rozpoznanie to takie trochę płaskie. Szczególnie, jeśli zastanowić się, czy publikowanie kolejnych „trash stories” tę późnokapitalistyczną rzeczywistość kontestuje, czy może wpisuje się w nią na zasadzie produkcji, ciągłej produkcji i idącej za nią nadziei potencjalnego indywidualnego sukcesu. Bo i po co innego pisze się takie akurat książki?

 

TRASH FOTO HAWADSC4599
fot. HaWa

 

Trudno nie zająć się literaturą, niestety, jeśli jest ona przedmiotem adaptacji. Jeśli przejść się po tym lesie fikcji z uważnością, na scenie można dopatrzeć się radykalnie innego tekstu niż na kartach powieści, pomimo że, literacko, słowa są tu prawie te same. To oznacza, że dobrą robotę wykonała Zofia Skrzypulec, odpowiedzialna za dramaturgię. Twórcy, z reżyserem Janem Kanty Zienko na czele, robią co mogą, żeby ulepić z powieści narrację, która na scenie będzie miała jakąkolwiek konstrukcję dramaturgiczną, przez którą uda się przeprowadzić widza. Scenografia autorstwa Diany Sazonovej umiejscawia nas więc w wielkim lumpeksie – jest tu zasłona i kosz z rzeczami, które pewnie można przegrzebywać. Jest stolik, a na stoliku aloes i herbata z dyskontu. Za nim tablica na kredę. Obok skórzana kanapa i brama, pochodząca ze świata przedstawionego w powieści Mateusza Górniaka. Jest w końcu, gdzieś w tle, ekran dźwiękowy z nadrukiem ptaków jako domowa szyba, a za nią malunek-sztuka naiwna. Do historii wprowadzają dwie futuro-postaci. Ani to kosmici, ani to sprzedawcy wędlin. Ubrani w białe stroje, wysokie buty i niebieskie polary zapowiadają już na wstępie: „A gdyby pozbierać z miejskich i wiejskich ulic szczeki, pierdy i wrzaski, a potem ułożyć z tego coś o czułości?”.

 

TRASH FOTO HAWAWAW122
fot. HaWa

 

Najtrudniejsze w tym spektaklu jest chyba to, że nie można w jego trakcie wstać i zadać twórcom pytania: o kosiarkę, ducha z prześcieradła i buty na platformach

 

Namysłowi poddawane są historie ciuchów w second handzie i historie ich właścicieli. Historie zaś są jak te ubrania leżące w koszu: przechodzone, przymierzane przez kogoś innego, użyte raz, wiele razy albo i wcale, uniwersalne lub nie, a ich ceny z dnia na dzień tanieją na kilogramie. Pozostała trójka aktorów (Magdalena Kaszewska, Paweł Kos, Konrad Michalak) ubrana w stroje ratowników medycznych (Paweł Kos w siatkowej koszulce nadal w moich oczach nie wyszedł z roli Don Juana u Rychcika) to zaś przedstawiciele podstawowej jednostki społecznej „rodzina polska”. Normika (Konrad Michalak w roli rozhisteryzowanego maturzysty) spotykają typowe dla kliszowego wyobrażenia o wieku młodzieńczym historie: rzyganie za przystankiem, śpiewanie „Barki” i „Roty”, a równolegle wyobrażanie sobie obchodzenia własnego obejścia, nabytego na skutek sukcesów spowodowanych ukończeniem studiów prawniczych. Co było bardzo fajne, i warto o tym wspomnieć, siedząca przede mną rodzina z trojgiem nastolatków na tych fragmentach bawiła się świetnie. Rodzice rzucali do młodych porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechy, a młodzi byli tym odrobinę zażenowani, ale wchodzili w rolę zadowolonych. Najtrudniejsze w tym spektaklu jest chyba to, że nie można w jego trakcie wstać i zadać twórcom pytania: o kosiarkę, ducha z prześcieradła i buty na platformach. A szkoda, bo spektakl w swojej formie ma potencjał na bycie miejscem takiej właśnie na luzie rozmowy, przestrzenią na różne trashstorie, które widzowie przynoszą ze sobą do teatru.

 

TRASH FOTO HAWAGH 148
fot. HaWa

  

To, czego napisać być może nie wypada, ale ciśnie się na usta samo, to że twórcy są po prostu bardzo młodzi, i to nie młodzi według teatralnej narracji, w której reprezentantem „młodych twórców” nadal bywa Grzegorz Jarzyna. Zresztą, samo przedstawienie zostało zrealizowane w ramach projektu „Nowy i Młodzi”, który trzeba i należy chwalić, bo jest to wyjątkowa przestrzeń otwarta na nazwiska nie tylko już przez teatr wypróbowane. Poetyka młodości zjada scenę, a futuro (a może właśnie retro?) Wojciech Oleksiewicz i Barbara Dembińska przez większość czasu stoją biernie i przyglądają się z boku. Są zapraszani do niektórych scen, ale jednak, pełnią raczej funkcję postaci w tle. Znakomite jest też to, co sami twórcy mówią o swoim położeniu na pokoleniowej osi czasu: są za młodzi na wytrawnych milenialsów, ale jednak za starzy na pokolenie Z. Znajdują się w iście liminalnej przestrzeni pokoleniowości. Zostają bez niczego, a więc jako outsiderzy, trochę tu, a trochę tam, mogą pozwolić sobie na ocenę tego na co patrzą z boku: a moim zdaniem jest ona taka, że finalną różnicą, wprowadzającą na tę oś jakiekolwiek podziały, jest wyłącznie nazwa, która kontytuuje grupę. Ojciec Normika wchodzi do jego pokoju i z zadowoleniem ogląda skacowanego syna, bo jak „łazi po mieście, żeby zachlać i zaruchać, to znaczy, że wszystko jest z nim w porządku”. Normik faktycznie łazi po mieście, żeby „zachlać i zaruchać”, a więc wypełnia, chcąc nie chcąc kliszę oczekiwaną przez ojca. Generalnie pojawia się u autorki bardzo smutna konstatacja, jakobyśmy wszyscy prędzej czy później mieli stać się własnymi rodzicami, powtarzającymi w podobnych okolicznościach podobne opowieści. Co gorsze, nawet nie własne.

 

TRASH FOTO HAWADSC04305
fot. HaWa

 

...przedstawienie zostało zrealizowane w ramach projektu „Nowy i Młodzi”, który trzeba i należy chwalić, bo jest to wyjątkowa przestrzeń otwarta na nazwiska nie tylko już przez teatr wypróbowane

 

Najbardziej tragicznym momentem spektaklu jest wycie Normika, które opowiada o końcu dzieciństwa, przejawionego w banalnym geście zerwania kontaktu z dawnym przyjacielem, odrzucenia zaproszenia na urodzinowe przyjęcie. Wyzwalanie się z łańcuchów dzieciństwa ma różne konsekwencje, ale nigdy nie następuje do końca. O tym, tak myślę, jest też scena wymyślania scenariusza serialu, w którym w dziwnych, a właściwie zabawno-żenujących okolicznościach, umierają po kolei laureaci konkursu na esej katyński za czasów szkoły podstawowej. Przy życiu zostaje narrator, dociekający przyczyn śmierci, zastanawiając się nad tym, czy oszczędzono go, bo jego esej był najlepszy, a może właśnie – najgorszy. Na całym spektaklu kładzie się cień przegrywizmu, cień dość mocny, choć mam wrażenie, że sprowadzenie przedstawienia do tego tylko pojęcia byłoby bardzo niesprawiedliwe – wszyscy są tak naprawdę okropnie nieszczęśliwi i gotowi wjechać w ścianę rozpędzonym motorem. Normik w scenie, myślę, że kluczowej dla spektaklu, krzyczy: „chce mi się napoju aloesowego, zapiekanki z kurczakiem i czosnkiem, i umrzeć”. Spektakl zaś zamyka konkluzja wypowiadana przez postać Oleksiewicza, która demaskuje się trochę jako jednak byt pozasiemski: wy ludzie, macie przejebane.

 

TRASH FOTO HAWADSC04730
fot. HaWa

 

I jest to uniwersalne doświadczenie, jakie przekazuje spektakl „Trash story”, albo, jak mówi wulgarne, ale pasujące dość, porzekadło ludowe powtarzane przez moją babcię: „gdzie się nie obejrzeć, tam zawsze dupa z tyłu”. Zastanawiam się czy na koniec wyszło z tego „coś o czułości”, czy i ta zapowiadana czułość jest tutaj wyłącznie kolejną wziętą na warsztat kliszą, którą trzeba opowiedzieć, albo, na którą trzeba odpowiedzieć. Na te wszystkie czułe narratorki, bohaterki i przewodniczki, które mają prowadzić przez świat, w którym jest miejsce na gładkie powierzchnie i ładne obrazki, ale nie ma miejsca na trash estetykę. Myślę sobie o tym, co kiedyś w malarstwie współczesnych twórców (dość) młodego pokolenia opisywałam jako „traumatyczny realizm” (za Halem Fosterem), myśląc o pracach malarskich Konrada Żukowskiego, Jakuba Glińskiego, nawet Zuzanny Bartoszek. Zastanawiając się nad tą potrzebą afirmacji brzydoty, krzykliwości, takiego właśnie symbolicznego second handu, estetyki z wyboru, że sięga się do kosza i coś się wyciągnie, coś odrzuci, ale powstanie ostatecznie z tego cokolwiek daleko od sztampy. I to wszystko w odpowiedzi na przytłaczające realne. Co jeszcze – to nie ma w tym spektaklu iluzji, mimo futuro-postaci w butach na koturnie. Są stroje ratowników medycznych, być może tu nieprzypadkowo użyte – w konwencji spektaklu wygrzebane z lumpeksowych stosów, jednak wyeksponowane na scenie, są dobrą, metaforyczną ilustracją tego, co społecznie wydarza się wokół tego ważnego zawodu. Tak że jest to pod wieloma względami ciekawy spektakl z bardzo dobrą oprawą wizualną i muzyczną, bez nadęcia, ale też bez, co zarzucam książce, której autor wpadł w pułapkę współczesności, „przefajnowania”. Twórcy teatralni wygładzili historie książkowe, co jest paradoksalnym określeniem, jeśli na koniec powstaje coś o powierzchni zdecydowanie chropowatej.

 

-

Anna Pajęcka – krytyczka sztuki i teatru, redaktorka działu teatr i sekretarzyni redakcji w czasopiśmie „Dwutygodnik.com”. Publikuje w „Wysokich Obcasach”, "Dialogu" „Szumie”, „Czasie Kultury” i „Dwutygodniku”.

Zdjęcie główne: HaWa

Trash Story 

Patronite