Wystawa Marty Zgierskiej „Jałowy bieg” w Galerii Labirynt to osobista i przejmująca opowieść o zmęczeniu, bezruchu i potrzebie redefinicji własnych sił. Mierząc się z twórczym wyczerpaniem i społeczną presją produktywności, artystka stworzyła projekt, który subtelnie splata motywy natury i cywilizacji. W rozmowie z Anną Pajęcką opowiada o pracy z ciałem, estetyce jako narzędziu budowania napięcia oraz o tym, jak ważne jest, by w końcu pozwolić sobie na zatrzymanie.
Wystawa „Jałowy bieg”, na której się s potykamy, jest częścią programu Galerii Labirynt „Łatwe pytania, trudne odpowiedzi”. Zacznę więc od łatwego pytania: jak się dzisiaj czujesz?
Dziś — w miarę dobrze. Choć wczoraj byłam naprawdę wyczerpana. Na rozmowę o wystawie jechałam prosto z Łodzi i dotarłam dosłownie pięć minut przed rozpoczęciem wydarzenia. Praca nad wystawą to nie tylko tworzenie, ale też wszystko wokół: promocja, komunikacja, organizacja. To ogromny wysiłek, który nie zawsze przekłada się na ruch do przodu, ale na utrzymanie się w miejscu. To bywa męczące – zwłaszcza w świecie, który oczekuje od nas nieustannej produktywności i obecności.
Jeśli chodzi o zmęczenie własną pracą nad wystawami czy cyklami, to mi często nie starcza fizycznych sił i równowagi psychicznej, wtedy dochodzę do punktu, kiedy muszę zweryfikować swoje ambicje, czasami coś przewartościować, zastanowić się, co tak naprawdę jest w danym momencie najważniejsze. W ten sposób powstała też wystawa „Jałowy bieg”.
Praca nad wystawą to nie tylko tworzenie, ale też wszystko wokół: promocja, komunikacja, organizacja. To ogromny wysiłek, który nie zawsze przekłada się na ruch do przodu, ale na utrzymanie się w miejscu. To bywa męczące – zwłaszcza w świecie, który oczekuje od nas nieustannej produktywności i obecności
Przychodzi taki moment, że wystawa staje się męcząca?
Wystawa – nie wiem. Ale prace na pewno. W pewnym momencie, pomimo że tworzyłam nowe rzeczy, osoby kuratorskie wciąż pytały o cykl „Post”, który dla mnie był już zamkniętym rozdziałem. Wcześniejsza praca cieszyła się większym zainteresowaniem, niż nowe — bo była już rozpoznawalna, nagradzana, bo zdążyła się zakorzenić.
Czasem pojawia się zmęczenie taką sytuacją. Zaczynasz czuć, że chcesz być postrzegana przez pryzmat tego, nad czym pracujesz teraz, a nie przez to, co stworzyłaś pięć czy dziesięć lat temu. Nie mówię, że starsze prace są nieważne — wręcz przeciwnie. Ale z czasem zmienia się nasz stosunek do nich. Czas nie stoi w miejscu. Retrospektywa jest cenna, ale równie ważne jest to, żeby móc iść dalej, tworzyć z aktualnej perspektywy i z powodu aktualnych potrzeb.
„Post” objechał kawał świata.
Przez długi czas nie pokazywałam tego cyklu w Polsce, po prostu nie miałam takiej okazji. Dopiero po wielu zagranicznych pokazach, cykl wzbudził u nas zainteresowanie.
Odpalił z opóźnieniem – to było trudne. Na szczęście dziś jestem już w innym miejscu – myślę, że „Post” stał się ważnym kontekstem dla moich aktualnych działań i wypowiedzi.
Wszystkie prace na „Jałowym biegu” są nowe?
Tak, powstały w ramach pracy nad tą wystawą i z myślą o konkretnej przestrzeni. Jedynie fragmenty drzew, które wykorzystałam na wystawie, posiadałam od pewnego czasu w swojej pracowni, gdzie czekały na odpowiedni moment.
Skojarzenie ze słownikiem samochodowym jest bardzo trafne. Sięgam po zwrot z codziennego języka, związanego mocno z cywilizacją, techniką, by użyć go jako metafory współczesnego doświadczenia – niemocy, wysiłku, który nie przekłada się na realną zmianę
Skąd w ogóle wziął się pomysł na tytuł „Jałowy bieg”? Ta zbitka kojarzy mi się przede wszystkim ze słownikiem samochodowym, czymś mechanicznym. Tymczasem prace na tej wystawie na pierwszy rzut oka są związane z naturą — chociażby przez materiały, z których korzystasz: drewno, piasek.
Skojarzenie ze słownikiem samochodowym jest bardzo trafne. Sięgam po zwrot z codziennego języka, związanego mocno z cywilizacją, techniką, by użyć go jako metafory współczesnego doświadczenia – niemocy, wysiłku, który nie przekłada się na realną zmianę. Wystawa opowiada o wyczerpaniu, o braku siły, o momencie, w którym nie jesteśmy już w stanie wydatkować energii, bo po prostu nie mamy jej w sobie — z różnych przyczyn.
Jednocześnie nawiązuję do „Ziemi jałowej” Eliota. Tytuł tego poematu jest mocno zakorzeniony w naszym języku i wyobraźni. To mocny obraz — świata, który nie może odrodzić się po traumie, ziemi, na której nic się nie rodzi. Wiele wydarzeń artystycznych, bezpośrednio odnosiło się do Eliota, choćby 18. Edycja Przeglądu Sztuki Survival czy duża, zbiorowa wystawa Journeys with ‘The Waste Land’ w Turner Contemporary. Ja chciałam nawiązać do tego tekstu kultury subtelniej i dodatkowo uchwycić w tytule zakleszczenie, stupor, w którym znalazł się współczesny człowiek. „Jałowy bieg” wydał mi się do tego idealny.
Jeśli chodzi o związek prac z naturą – to jest celowy i bardzo ważny. Współczesne kryzysy, które określają kondycję człowieka rozgrywają się na przecięciu przyrody i cywilizacji. Praktycznie we wszystkich pracach używam naturalnych materii: piasku, drzew, ziemi i ludzkiego ciała.
Jałowość sprzęgła się w mojej refleksji z pustynnieniem. Nie tylko w sensie przyrodniczym, ale też psychicznym, emocjonalnym. Im więcej czytam i myślę o piasku, tym bardziej fascynuje mnie jak duże pokłady znaczeń nosi w sobie. Piasek, który zgrzyta, którym zawiewa, w którym się grzęźnie, którym w końcu odmierzamy czas i który zakrywa nas po śmierci. Do tego wszystkie sensy, które niesie w sobie pustynia.
Brzmienie słowa „jałowy” w jakiś sposób odwołuje się też do przestrzeni wystawy. Wydaje mi się miękka — przez barwę, zasłony i światło.
W warstwie wizualnej pojawią się miękkie kształty. Nieregularne wydmy mogą kojarzyć się z ciałem, jego fałdami, zagłębieniami. Na fotografiach ciało jest obłe, a kształt, w jaki układają się włosy daje wspomnienie fal lub wiatru poruszającego trawy. Zasłony to właściwie lekkie, transparentne firany. Kolory są ciepłe i łagodne, dominują odcienie beżu i brązu oraz naturalne światło. Przestrzeń jest jasna, ale nie sterylna. Chciałam stworzyć środowisko, które nie krzyczy, nie dominuje, nawet nie niepokoi, ale które otwiera na doświadczenie i znaczenia, jakie przynoszą wprowadzone w obszar wystawy materie. Jesteśmy krusi, delikatni, podatni.
Pochodzę z Lublina, więc jako odbiorczyni kultury, znam tę przestrzeń od lat. Fascynowała mnie właśnie przez swoją nietypową architekturę — kiedyś były tu warsztaty samochodowe
Opowiedzmy dla czytelniczki o tej przestrzeni. Ścianę wieńczy łuk z wielu małych okien, które wpuszczają naturalne światło. Nawet przy zgaszonym oświetleniu, bo oglądamy wystawę w poniedziałek, gdy galeria jest nieczynna dla zwiedzających, jest tu jasno. To ważne w odbiorze wystawy?
Bardzo. Zaczęłam pracę z tą przestrzenią z myślą o jej „odkryciu” na nowo. Pochodzę z Lublina, więc jako odbiorczyni kultury, znam tę przestrzeń od lat. Fascynowała mnie właśnie przez swoją nietypową architekturę — kiedyś były tu warsztaty samochodowe. Chciałam wykorzystać atuty tego miejsca. Okna w galerii, jeżeli się nie mylę, były zasłonięte przez kilka ostatnich lat, przez ten czas w pomieszczeniu operowano tylko światłem sztucznym, a aranżacje wystaw często były ciemne.
„Jałowy bieg” oświetlony jest głównie przez światło dzienne, co jest dla mnie, jak wspominałam, ważne w kontekście budowania pustynnego krajobrazu wewnątrz galerii. W słoneczne dni wystawa „gra” zupełnie inaczej. Sztuczne oświetlenie służy głównie doświetleniu przestrzeni w ciemniejsze dni. Oczywiście światło to tylko jeden element pracy z przestrzenią, cała ekspozycja powstała z myślą o architekturze galerii.
Pierwszą częścią wystawy, którą widzimy od razu po wejściu do sali jest centralna ściana z dużą fotografią, dwie beżowe zasłony zamykające przestrzeń, oraz znajdująca się przed nimi, na podłodze instalacja z piasku. Następnie wzrok kieruje się ku bocznym ścianom, gdzie znajdują się kolejne dwie prace: na lewej praca tekstowa, a na prawej fotografia. Korespondują one ze sobą poprzez wysokości, odbicia i relacje przestrzenne. Odwracając się ku wyjściu widzimy drugą część wystawy, która przynosi nowe motywy i konteksty oraz ciemniejsze, cięższe odcienie. Pojawia się motyw wyschniętej rzeki, drzew i próchnienia. Chciałam, aby ten kontrast był wyraźny, ale nie widoczny od razu.
Fotografię zwykle utożsamia się z płaskim obrazem, ja wolę myśleć o pracach w kategorii przestrzeni. Tu miałam do dyspozycji prawie 300 m², co pozwoliło mi działać bardzo swobodnie.
Praca umieszczona przy wspomnianej centralnej ścianie – o czym jest?
To fotografia, poprzez którą chciałam bezpośrednio zwizualizować tytuł wystawy. To autoportret, choć podobnie jak inne fotografie na wystawie – nie w klasycznym rozumieniu. Praca przedstawia nogę w czarnym bucie. Wyjściowym pomysłem było wykonanie zdjęcia, kiedy próbuję zawiązać but jedną ręką. To zadanie, które większości osób po prostu się nie udaje, próby są niezgrabne, sznurówki wysuwają z ręki. Jałowa czynność. Wiązanie buta to też chwila przed startem. But jest ciężki, czarny, ręka napięta, a sznurówki ostatecznie wysuwają się z dłoni i spadają.
Jest też drugi aspekt – osobista relacja z ciałem. Jako kobieta doświadczam zmian – ciało się starzeje, czasem mniej o nie dbam, zmienia się jego wygląd. Przez co pojawiają się nowe wyzwania związane z akceptacją swojej fizyczności
Pracujesz ze swoim ciałem — czasem jako całością, czasem pokazując je we fragmentach. Czy to zmienia twój stosunek do własnego ciała? Czy postrzegasz je inaczej, skoro jest także narzędziem uprawiania sztuki?
Moja praca z ciałem zaczęła się od doświadczania jego kruchości– wypadek, zagrożenie życia, fizyczne ograniczenia. Gdy leżysz, jesteś unieruchomiona, ktoś cię obsługuje – fizyczność przestaje być tabu. Ciało zaczęło być dla mnie „czystą” materią, bez wstydu i konwenansów. Jeśli opowiadam o świecie poprzez pryzmat własnych doświadczeń, naturalnie używam w pracach siebie, w tym swojego ciała.
Jest też drugi aspekt – osobista relacja z ciałem. Jako kobieta doświadczam zmian – ciało się starzeje, czasem mniej o nie dbam, zmienia się jego wygląd. Przez co pojawiają się nowe wyzwania związane z akceptacją swojej fizyczności.
W kontekście nie tylko tej wystawy, ale twoich prac w ogóle, chciałabym zapytać o kategorię „ładności”. Mam wrażenie, że twoje prace są bardzo estetyczne, wrażeniowo – piękne. Czy estetyka także jest twoim narzędziem?
Myślę, że to wynika z mojego języka wizualnego i z tego, jak patrzę. Myślę estetycznie, może malarsko, to się dzieje naturalnie. Inną sytuacją jest celowe zapożyczenie estetyki lub dodanie estetyzującego gestu, po to by budować warstwę semantyczną. Tak pracowałam w cyklach „Figura wotywna” i „Popiękno”. Celowo wykorzystywałam w nich estetykę charakterystyczną dla zjawisk, o których chciałam mówić.
Dla mnie w tych autoportretach w tym, że są bardzo estetyczne jest pęknięcie. Na przykład kolejny na wystawie autoportret – z twarzą zakrytą piaskiem. Jedno oko, przysłonięte jest bardzo niepokojące.
To właśnie pęknięcia, rysy, niedoskonałości przemycają proces twórczy do ostatecznego obrazu. To rodzaj nakłucia, punctum, prześwitywania. Ten dysonans, napięcie między jednym a drugim, interesuje mnie najbardziej.
Nie pracuję według ścisłego scenariusza. Mam ogólną wizję i wiem, że chcę na przykład stworzyć zdjęcie pokazujące twarz zasypaną piaskiem, lecz sam efekt i to, co wydarzy się w trakcie pracy, nie jest już zaplanowane. Piasek, jako materiał, jest nieposłuszny i nieprzewidywalny. Pracując samodzielnie, z pilotem w ręku, nie jestem w stanie wszystkiego kontrolować — i właściwie, w tym kryje się sens otwarcia na proces i na samą materię.
Dochodzimy do piasku, który na wystawie pojawia się w dwóch miejscach. To dwie „wyspy”. Obok piasku obecny jest jeszcze inny materiał — drewno. Oba są naturalne, jednak od razu dostrzegamy, że piasek pozostaje w ruchu, podczas gdy drewno cechuje statyczność. Ponownie tworzy się tutaj napięcie między tymi dwoma żywiołami.
Faktycznie drewno kojarzy się z czymś twardym, stałym, a drzewo z zakorzenieniem, trwaniem. Jednak te drzewa nie rosną już w ziemi, są suche, największy fragment pochodzi z Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku. W historyczne drzewo przy Pałacu Józefa Brandta złamało się na skutej wichury i musiało zostać usunięte. Jego puste, wyrzeźbione chorobą wnętrze było niesamowite. Często to, co tworzy natura, jest piękniejsze niż jakiekolwiek dzieło człowieka.
Opowiedz proszę o instalacji z piasku.
Jest to efemeryczna instalacja, która straci swoją formę wraz z końcem wystawy. Składa się z 10 ton piasku, który po rozsypaniu w przestrzeni galerii, był przeze mnie ręcznie formowany w kształt wydm. Najważniejsza w tym procesie była cierpliwość i precyzyjność. W środowisku naturalnym wydmy powstają pod wpływem wiatru, przez akumulację drobin piasku. Ja, aby formować kształty, też używałam strumienia powietrza. Można powiedzieć, że wchodziłam w rolę słabego żywiołu, zmagającego się z własną niemocą. Choć końcowy widok nie przynosi takich skojarzeń, jest ona też obarczona bólem, wynikającym z moich fizycznych obciążeń.
Płótno z napisem: „Nie jestem twoją rzeką” — to obraz?
To zdjęcie, ale wiele osób myśli, że to obraz. Wykonałam wielkoformatowy napis na ziemi uprawnej. Wykopane w ziemi litery zostały wypełnione piaskiem. Okazało się, że ziemia przez swoją średnią jakość i panującą suszę, jest jasna i w niczym nie przypomina żyznej gleby. Aby zwiększyć kontrast, posypałam ją miałem węglowym. Ta dodatkowa interwencja stała się gestem maskowania nieurodzajności.
Hasło „Nie jestem twoją rzeką” można czytać jako gest sprzeciwu wobec kulturowych oczekiwań i społecznego formowania, presji, by kobiece ciało zawsze było źródłem płodności, a jednocześnie by grzecznie płynęło wyznaczonym korytem
Rzeka w kulturze to symbol płodności, ciągłości, odnowy. Hasło „Nie jestem twoją rzeką” można czytać jako gest sprzeciwu wobec kulturowych oczekiwań i społecznego formowania, presji, by kobiece ciało zawsze było źródłem płodności, a jednocześnie by grzecznie płynęło wyznaczonym korytem. Ale też jako doświadczenie niepełności lub niespełnienia, jako konstatację: po prostu nie jestem twoją rzeką, stałam się jałowa, nie odrzucałam typowych ról, ale nie wypełniłam ich – niekoniecznie z własnego wyboru, wskutek splotu okoliczności, upływu czasu, tego, jak potoczyło się życie.
Fotografia jest wykonana z wysokości, więc jej istotnym elementem staje się też odrealnienie. Zdecydowałam się na szerszy kadr, tak aby wyjść poza obręb czarnego tła. Moment styku z niepokrytą węglem ziemią kojarzy mi się z brzegiem, a przez to całość z wysychającym korytem, mielizną. Końcowy obraz wychodzi więc poza wstępne założenie, jest efektem decyzji podejmowanych w trakcie procesu twórczego, często wynikających z przeciwności. W ten sposób buduje się całość przekazu, myślę, że jest tak w przypadku wielu moich prac.
Na przykład jakich?
Choćby na tej wystawie: w fotografii, o której już rozmawiałyśmy na początku, która wisi na centralnej ścianie. Na wernisażu ludzie pytali, czy usztywniałam sznurówki, żeby uzyskać taki efekt, ale nie – one tak się ułożyły w locie. Jeśli lepiej się przyjrzeć, widać w nich pewną lekkość i ruch. Sznurówki, które wymsknęły się z dłoni, układają się w kształt przypominający znak nieskończoności, DNA, może klepsydrę – figury, które otwierają kolejne skojarzenia: bezczas, powtarzalność, cykliczność.
W trakcie otwierania się na proces pojawiają się znaczenia, których wcześniej nie planuję. To właśnie ten nieoczywisty, spontaniczny element decyduje często o tym, że wybieram konkretne zdjęcie – bo wydarza się na nim to, na co podświadomie czekam.
To prowadzi mnie do pytania, o fotografię w kontekście zmęczenia, które jest jednym z kontekstów ekspozycji. Fotografia to medium, w którym powstaje ogromna ilość obrazów. Ta nadprodukcja może prowadzić do przebodźcowania, przemęczenia. Jak myślisz – czy w epoce nadmiaru da się jeszcze jakoś ograniczyć fotografię? Jak to wygląda dziś, w czasach fotografii cyfrowej i obrazów tworzonych bez końca? Jak na to patrzysz jako fotografka?
Toniemy w obrazach, wydaje mi się, że ich ilość przestaje mieć już znaczenie. Nie sądzę, aby ograniczenie fotografii miało jakikolwiek sens w obszarze sztuki. Zastanawiać można się nad nadprodukcją dzieł sztuki w ogóle. Można pomyśleć o własnej higienie cyfrowej. Zastanówmy się ile dziennie publikowanych jest treści wideo, które są dużo bardziej inwazyjne, i ile ich przyjmujemy jako jednostka. Ciężko tu o rozwiązania, przebodźcowanie jest olbrzymim problemem społecznym i powoduje właśnie to, że ostatecznie lądujemy na jałowym biegu.
Robisz dużo takich codziennych zdjęć telefonem, jak wszyscy? Takie szybkie migawki?
Jasne, robię zdjęcia telefonem, ale jest ich stosunkowo niewiele. Zazwyczaj to takie notatki: okładki książek, prace z wystaw, które mi się spodobają, miejsca, do których chciałabym wrócić, czasem jakieś wspomnienie z wyjazdu, wspólne zdjęcie ze znajomymi. Wiele lat temu przestałam chodzić też z aparatem na co dzień, ale nie jest to wynik żadnej decyzji czy postanowienia.
Patrzę na ścianę po lewo, na której znajduje się tekst. Poza obrazem często pracujesz z tekstem.
Pisanie jest dla mnie bardzo ważne. Przy pracy nad „Jałowym biegiem” miałam potrzebę, aby pojawił się na niej osobisty tekst, który jednocześnie będzie pracą wizualną, częścią wystawy, a nie towarzyszącym opisem. Myślę, że się udało. Tekst współtworzy nastrój i sens całej ekspozycji, jest częścią ekspozycji zarówno przez sposób wykonania, jak i przez treść.
Tekst na ścianie jest wysypany piaskiem.
Tak. Tekst na ścianie wykonany jest przeze mnie ręcznie, najpierw nakładałam klej, a następnie sypałam piaskiem o ścianę, i tak z każdą literą. Ze względu na wielkość i długość tekstu praca nad nim zajęła około trzech dni na rusztowaniu. Podobnie formowanie piasku na podłodze zajęło mi wiele godzin intensywnej pracy. Choć przestrzeń wystawy wydaje się oszczędna, jej przygotowanie wymagało dużo wysiłku.
Czyli istotny jest też proces twórczy, nie tylko efekt?
Kończę doktorat o słabości i porażce. Im dłużej nad nim pracuję, tym wyraźniej dostrzegam, że kluczowy jest właśnie proces i uznanie w nim własnej słabości. Wartość nie tkwi w rezultacie, lecz w samym trwaniu, w wysiłku, i w naszej postawie. Ostatecznie fotografia czy obiekt powstają, są pokazywane — ale bez procesu, niewiele znaczą, to on nadaje właściwe sensy.
Można wykonać zdjęcie w warstwie wizualnej podobne np. do wybranej pracy z cyklu „Figura Wotywna”. Zamiast z kłopotliwej pracy z gorącym woskiem i własnym ciałem, można skorzystać z pracy modelki i stylistki itd. Można, jednak efekt nie będzie miał wiele wspólnego z pierwotną pracą.
To wszystko bardzo mocno rezonuje ze sprzeciwem wobec nadprodukcji.
Ta wystawa wynika ze strukturalnej cechy naszej epoki, którą jest wyczerpanie spowodowane nadmiarem, przebodźcowaniem, nadprodukcją, z „okrutnej pozytywności” naszego świata, która nas paraliżuje.
Sama podczas montażu wystawy złapałam się na takiej myśli: „Czy ja naprawdę wybrałam do pokazania tak mało fotografii do tak dużej przestrzeni?”. To był automatyzm, lęk przed tym, że czegoś będzie za mało, że ściany będą puste. A przecież ta wystawa jest największą i najtrudniejszą realizacją jaką do tej pory wykonałam, w której od początku zakładałam oszczędność formy.
Skończyłaś fotografię w Szkole Filmowej w Łodzi, rozmawiamy na łamach łódzkiego medium, więc chcę zapytać o to, jak łódzkie doświadczenie wpłynęło na twoją twórczość?
Zanim trafiłam do Szkoły Filmowej, robienie zdjęć było dla mnie ważne, ale nie postrzegałam tego, co robiłam, jako skonceptualizowanej wypowiedzi, praktycznie nie pokazywałam prac na wystawach, nie znałam też polskiego środowiska. Studia pozwoliły mi wejść w ten świat i się w nim odnaleźć. Dopiero pod koniec studiów powstał cykl „Post”, o którym już wcześniej rozmawiałyśmy. To był dla mnie przełom, symboliczny początek.
Dziś chyba większy wpływ niż sama szkoła ma na mnie Łódź jako miejsce. Podczas studiów uczył nas jeszcze profesor Józef Robakowski — to były jego ostatnie lata w roli wykładowcy. Dopiero z perspektywy czasu mam poczucie, że naprawdę zaczynam rozumieć to, co nam przekazywał
A dzisiaj?
Dziś chyba większy wpływ niż sama szkoła ma na mnie Łódź jako miejsce. Podczas studiów uczył nas jeszcze profesor Józef Robakowski — to były jego ostatnie lata w roli wykładowcy. Dopiero z perspektywy czasu mam poczucie, że naprawdę zaczynam rozumieć to, co nam przekazywał. W tamtym okresie nie potrafiłam jeszcze połączyć pewnych wątków, brakowało mi kontekstów, dużo rzeczy wybierałam po omacku.
Wracam do Łodzi również poprzez moje prywatne relacje z osobami, które przez to miasto się przewinęły i przewijają, także w kontekście łódzkiego środowiska artystycznego i jego historii. Bardzo ważnym momentem dla mnie było zaproszenie do jury Nagrody im. Katarzyny Kobro w zeszłym roku. Była to wyjątkowa edycja, kiedy nagroda wracała do Muzeum Sztuki i gdzie otworzyła się przekrojowa wystawa dotycząca nagrody „Próba całości”. Dawno nie czułam tak pozytywnej, szczerej radości i wspólnotowości środowiska artystycznego jak w dniu otwarcia tej wystawy w Łodzi.
Tak jak wspominałam na początku — przyjechałam na wczorajsze spotkanie do Lublina prosto z Łodzi. Dwa dni temu odbył się wernisaż zbiorowej wystawy „Improwizacja w ramach tego, co konwencjonalne” w Pracowni Portretu, kuratorowanej przez Grzegorza Demczuka. Jest to bardzo ciekawy wybór prac odnoszących się do codzienności i tego, jak można w niej przełamywać powszednienie zjawisk, także tych, które składają się na permanentną obecność kryzysów.
Tak wyszło, że ostatnio Łódź znów jest mocno obecna w moim życiu.
Galeria Labirynt
10.05 - 22.06.2025
kuratorka: Katarzyna Sagatowska
_____________________________
Marta Zgierska - artystka wizualna, fotografka, autorka książek. Ukończyła fotografię na PWSFTviT w Łodzi, a także filologię polską oraz dziennikarstwo i komunikację społeczną (UMCS w Lublinie). W swoich pracach porusza tematykę traumy, doświadczeń liminalnych i związanych z nimi napięć. Pracuje z własnym ciałem, obiektami i przestrzenią. Obecnie zgłębia temat wycofania, poszukując sposobu na opisanie alternatywnych wrażliwości w kontekście nadmiaru bodźców i rosnącego wyczerpania społeczeństwa. Wielokrotna stypendystka, laureatka nagród i autorka międzynarodowych wystaw. Nominowana do Foam Paul Huf Award i DZ BANK Art Collection Fellowship. W 2019 roku otrzymała tytuł Artysty Roku na Międzynarodowym Festiwalu Fotografii DongGang w Korei Południowej. Brała udział w IT:U and Ars Electronica Founding Lab w Linz. W 2023 jej książka Garden została nominowana i nagrodzona w konkursie Prix Bob Calle, dzięki czemu była pokazywana m.in. w Centrum Pompidou w Paryżu. www.martazgierska.com
_____________________________
Anna Pajęcka - ur. 1992, redaktorka działu teatr w „Dwutygodnik.com”. Studiowała w Instytucie Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Publikuje w „Szumie”, „Czasie Kultury”, „Tygodniku Powszechnym”.
_____________________________
_____________________________