Bon ton – prawdopodobnie każdy wie, co to jest. Nawet jeśli chcesz go ignorować, na pewno coś o nim wiesz. Każdy bywał pouczany przez ciocię, łapiącą za brudne ręce. Prawie każdy w dzieciństwie poczuł kiedyś karcący wzrok. Wszyscy doświadczyli jakiegoś strofowania. Dobre zachowanie. Znajomość manier. Reguły gry w kontaktach z partnerami i rywalami. Zbiory zasad obchodzenia się z sytuacjami, obchodzenia się z innymi ludźmi. Coś, czego oczekujemy od innych w stosunku do siebie. Czego inni oczekują od nas. Grzeczność, kultura osobista, uprzejmość, życzliwość i uczynność – tak się to zazwyczaj tłumaczy. Dalsze stopnie hierarchii zajmuje ogłada, towarzyskie wyrobienie, galanteria, kurtuazja. Raz, dwa, mnożyć można by dalej i dalej…
Confusion is next
Ściśle określone kiedyś formuły zaręczyn, a nawet określone sposoby ich zerwania, zwrot pierścionka - mogą wydać się odległe o lata świetlne. Targ między posagiem a majątkiem pana młodego jest uniwersalny także dziś, jedynie bardziej zawoalowany i inaczej nazywany. Poznawać, analizować, porównywać wielość gatunków savoir-vivre –niewyczerpane źródło wrażeń. Ze wszech miar korzystne jest analizowanie ich elementów. Paralelne do realnego życia, uniwersum wskazówek, rad jest terenem nieskończonych uciech. -Dlaczego nie? Być fanem manier nie oznacza oczywiście żadnego zobowiązania! Przepadam za poradnikami galanterii, elegancji i towarzyskiej ogłady. Niemożliwe, by pominąć obojętnością tak wielki ładunek inspiracji! Nic bardziej ekscytującego od tomów sugestii i wskazówek mówiących jak żyć. Konfrontowanie wiedzy o obyczajach w odległych stronach globu z tymi najbliższymi, podstawowymi, uznanymi za obowiązujące tutaj – wszystko może stać się niewyczerpanym hobby. Na przestrzeni dziejów powstała niezliczona ilość pism, które chciały poprawić człowieka i pokazać mu, co powinien czynić. Podziwiasz tu chęć uporządkowania i naprawy świata. Większość tekstów nosi znamiona prawdziwej pasji.
W szeroko pojętym piśmiennictwie bywa to dziedzina lekceważona, odmawia się jej wartości „wyższej literatury”. Przyglądam się temu gatunkowi od dawna, kolekcjonuję atrakcje. Oczywiście tuziny woluminów posiadają różną wartość. Reprezentują wielość stylów, są tworzone lepiej lub gorzej. Poziom perswazji także ulega modyfikacjom. Oprócz pięknie brzmiących porad, łagodnych sugestii, ich strony wypełniają także zawstydzające anegdoty, podane jako ostrzeżenia opisy potknięć i porażek. Doskonała lektura!
Wybór. Bogactwo!
Z mieszaniną troski i rozbawienia oglądam „prehistoryczny”, lecz niezapomniany Kodeks Towarzyski Boziewicza. Jego miejsce w historii polskich obciążeń jest niepodważalne. Kiedy indziej lokalizuję różnicę między „dwornością” a „rycerskością” (Dworzanin Łukasza Górnickiego). Lekcje historii ojczystej literatury obejmowały jeszcze wcześniejszą Rozmowę mistrza Polikarpa ze Śmiercią, ale i tak bardziej poruszało ujmujące zdanie: panny na to się trzymajcie; małe kęsy przed się krajcie z wiersza Słoty (ok. 1415) O zachowaniu się przy stole.
Dziesiątki innych pozycji, mających za tytuły zdania typu Jak zjednać sobie przyjaciół, pozyskiwać wpływy i unikać konfliktów lub Jak uszczęśliwiać innych i samemu być szczęśliwym… nie(złe) księgi Zwyczajów Towarzyskich, dalej – Obyczaje Towarzyskie Marii z Colonna Walewskiej Wielopolskiej, a może jeszcze Kodeks Światowca baronowej Staffe. Pełne doskonale podanych, doskonałych rad były pozycje Jana Kamyczka. Nie był on ani Janem ani tym bardziej Kamyczkiem. Kryjąca się pod tym pseudonimem, niezrównana Janina Ipohorska pozostawiła sporo lekkich ironicznych sugestii. Stanowią warte uwagi skarbnice stylu, są nadal aktualne i bliskie real życia. Skrzywiona, szydercza, wręcz perwersyjna przyjemność stanie się udziałem każdego, kto sięgnie po siermiężną, peerelowską Grzeczność ułatwia życie autorstwa Jana Marianowicza, wydaną w 1962.
Potępiane zawsze i wszędzie polskie zapatrzenie we francuszczyznę przynosi kolejne dreszcze. Czymś niesłychanie fascynującym jest savoir-vivre ou mourir, obowiązujący dekadenta końca XIX wieku! Szkic wymarzonej postaci dandysa głosi, że powinien żyć on, jakby towarzyszyło mu lustrzane odbicie, w którym widzi swój ideał. Jak gdyby w najdrobniejszym detalu egzystencji asystowała mu nieustannie wymagająca publiczność. Ma pamiętać o tym – śpiąc, dokonując ablucji, konwersując, podczas indywidualnej lektury czy też spaceru w parku. Recepty dla dzisiejszych inkarnacji bohaterów diuka Des Esseintes oparte są na dziesiątkach przekazów z belle epoque. Archetyp skonstruowanej przez J.K. Huysmansa postaci oraz przykłady innych sławnych spadkobierców Baudelaire’a wciąż posiadają niezwykłą siłę przyciągania. Pamiętne postaci opisane w tomach W poszukiwaniu straconego czasu, biografia autora Portretu Doriana Greya – wszystkie stanowią nieopisane źródło inspiracji! Na korzystna rewizję i aktualizujące odkrycie „z prawdziwego zdarzenia” czekają wciąż Narkotyki. Niemyte Dusze Witkacego – znakomity i niekonwencjonalny savoir-vivre dla kogoś, kto chce żyć i przeżyć w naszym kraju.
W Polsce drugiej połowy XX wieku absolutnie heavy żelazną pozycją było (i nadal pozostaje) ABC Dobrego Wychowania. Tom autorstwa Ireny Gumowskiej zasłużył na swoje niepoślednie miejsce w panteonie rzeczonej literatury. Od pierwszego wydania pozycja cieszyła się niesłabnącą popularnością. Każde wznowienie przynosiło dziesiątki uaktualnień, opatrywanych nowymi zdjęciami, ilustrującymi przemiany w modzie, obyczaju, krajowym stylu, peerelowskiej ulicy.
Proszę pana, - jak żyć? Dziad, dziadu i dziadostwo
W poruszaniu się po polskich drogach (bezdrożach) pomocne okazałyby się krótkie i komunikatywne wskazówki zachowania dla żołnierzy US Army w obcych, egzotycznych krajach. Jeżeli istnieją zasady, jeżeli życzymy sobie ich obowiązywania, to wierność zasadom w powikłanym, zmutowanym otoczeniu jest wyzwaniem karkołomnym. Nieraz nurtowało mnie, jak zachować godne minimum w wielkomiejskim / quasi miejskim tyglu, miejsca takiego jak Łódź. Czy ta postawa ma szansę przetrwać w tak kostropatej rzeczywistości? To wyjątkowo trudne na mieliźnie, gdzie wciąż musisz omijać kałuże, błoto oraz miotające się wokół jednostki. Wszechobecne inwazyjne chochoły, dotknięte powszechnymi tu mentalnymi krzywiznami. Przestrzeń, gdzie nieuczciwość i agresja przynoszą wymierne efekty, a nawet są chwalone; gdzie życzliwość i uczciwość są „frajerstwem” – tutaj nawet tylko obserwacja, trwałe aplikuje końską dawkę anestezji. Gdy prawie wszystko wokół jest zupełnym zaprzeczeniem „normalności”, możesz próbować double life. Możesz usiłować stanąć w rozkroku, raz na jakiś czas uciekać do odległych Arkadii, gdzie cieszyć się będziesz tymczasową iluzją „zwykłego” życia.
Jak zachować cenny przymiot (skarb?) w tej rzeczywistości? Jak przetrwać, gdy każdy ruch w zwulgaryzowanej przestrzeni gwałci twoje poczucie „przyzwoitości”? Jak pielęgnować, czy też respektować savoir-vivre, gdy bardziej potrzebne są tutaj umiejętności savoir survivre – praktyczny miejski survival? W jaki sposób odnieść się do obowiązującej normy, jeśli jest ona w istocie prostackim, wstecznym nakazem i wszystko podpowiada, aby ją zwalczać? Jak znieść niemożliwą do zniwelowania przepaść między obserwowaną praktyką a wpajanymi od dziecka kanonami?
Tu! Tu! Mieszkam tu!
Bon ton w państwie nadwiślańskim? Opresyjna natura polskiej praktyki społecznej nigdy nie akcentowała potrzeby żadnego savoir-vivre par excellence, ślepa była na takie drobiazgi. Jako zbędne, okcydentalne obciążenie, bon ton był tu raczej bagatelizowany. W targanym najazdami, zaborami i kataklizmami kraju, przy podstawowym zagrożeniu bytu, nie było nań czasu ani miejsca. Powszechnie znany mit - Polacy musieli walczyć o wolność, a nie uczyć się savoir-vivre czy też ars amandi. Tym usprawiedliwi się grubiaństwo i wszelką, nawet celową, nikczemność. W PRL savoir-vivre kojarzył się z mieszczańskim, burżuazyjnym przeżytkiem. Mówiło się o „zasadach”, godności i honorze. Wszędzie obowiązywał (obowiązuje) kompromis między oficjalnymi powinnościami a prywatną praktyką. Prawdziwym nowotworem znaczeniowym było pojęcie „polska racja stanu”. Charakterystyczny i nieśmiertelny jest nadal uzus łączący rozmaite, często inkoherentne, elementy obowiązków „prawdziwego Polaka”. Religia rodaka – honor, objawiający się zazwyczaj jako rycerskość wieśniacza. Chamstwo – czy zwróciłeś kiedyś uwagę, że to słowo nie ma dokładnego odpowiednika w językach obcych? Nikt mi nie powie, że jakiś butor, rustaud czy jakiś yob, yokel czy boor to to samo co nasz cham…
Powaga tematu i jego miejsce w krwioobiegu otaczającej zbiorowości bywają zmienne. W ostatnich trzech dekadach transformacji w naszym miejscu mało kto zwracał uwagę na savoir-vivre. Akcentowanie jego wartości jest przywilejem stabilnych społeczności. Posiadających standard poczucia bezpieczeństwa, a także społecznego zaufania. Cokolwiek by nie powiedzieć, jakkolwiek by tego nie weryfikować, nie możemy i długo nie będziemy mogli mówić o Polsce jako kraju wzajemnego zaufania.
Z mieszaniną troski, zrozumienia i empatii, a nawet uznania patrzę na perypetie garstki ludzi, którzy zdobywają się na ponadludzki wysiłek, walczą ze sobą i z innymi „bliznimi.pl”, starając się być korrekt. Syzyfowym marzeniem jest żyć „normalnie”, jak (kiedyś) mieszkańcy Europy czy też Zachodu.
W XXI wieku Polacy nadal są naśladowcami tego, co wydaje im się „lepsze”, „z zagranicy”. Do władzy powrócili dzisiaj ludzie, których wiosna życia przypadała na lata dawnego systemu. Mają u boku lojalnych młokosów (ci niecierpliwie czekają już na swoją kolej), tacy pseudoweterani definiują aktualny status quo. Dla nich i dla ich żon ideałem dobrych manier i klasy był serial Dynastia albo popołudniówki z Bold and Beautiful. Nauki o zasadach „innego świata” rodacy pobierali też z westernów i amerykańskich filmów gangsterskich. Życie w kapitalizmie, według „nowonarodzonych” po 1989 roku, wygląda jak wyścigi rydwanów na Circus Maximus. Są święcie przekonani, że dążenie do celu wymaga ofiar wśród bliźnich. Twój urząd to folwark, twierdza, a władza i stanowisko pochodzą „od Boga”. Niszcz ludzi, zjadaj ich, wypluwaj, bez skrupułów dobijaj pokonanych i szydź ze słabszych. Żałosne krajowe obyczaje, te zaniżone wzory współżycia i nieustanne godzenie się na „mniejsze zło”. To wszystko mieści się w kategorii Wielkiego Pozoru, streszczającej realną egzystencję w PRL; IV, V, dziesiątej i piętnastej RP.
Współczesny substytut savoir-vivre to hasło żyj i daj żyć innym, propagowanie rozwiązań koncyliacyjnych oraz n a k a z o w a poprawność. Nowocześni Młodziakowie kierują się hasłem: unikać napięć. Importowane regulacje dają względne oparcie, nie przynoszą jednak poczucia ładu i stabilności. Konstruują się dopiero na naszych oczach. Pomagają trwać w czymś na kształt oazy bezpieczeństwa w wszechobecnym krwiożerczym klinczu. Na szczęście w dobie aktualnej należy pogodzić się z istnieniem równoległych wymiarów. Coś, co kiedyś wydawało się nie do pomyślenia – równoważność i niezależność wielu stylów życia, pracy, rozrywki wypoczynku, jest dziś faktem. Technologia i media nie dają się okiełznać. Funkcją tych przemian staje się obecność zupełnie niepowiązanych ze sobą, niezależnych wobec siebie sposobów rozumienia savoir-vivre.
Czy punk ma być brudny w tym kompletnie brudnym kraju?
Takie nieszczęsne pytanie zadawałem sobie kiedyś, dyskutując intensywnie w gronie przyjaciół. Zadawaliśmy sobie trud dywagowania – jak afirmować prymityw pośród barbarzyństwa? Normalnemu (jakże wiele nieporozumień w tym małym przymiotniku!) człowiekowi wszystko każe odrzucać kostyczne normy, które ex cathedra próbują definiować każdy fragment istnienia. Oficjalne nakazy, jak wyglądać w każdej chwili życia, co jeść, jak jeść, co mówić, z miejsca proszą się o krytykę. Sugestie, co czuć i jak zachować się podczas pogrzebu bliskiej osoby, kłócą się z tobą, rażą. Kpić z przepisów na to, jak wyrażać swoje uczucia, jak demonstrować radość i żal – zdawało się / zdaje się obowiązkiem. Któż nie ma na koncie celowych prowokacji, szyderstw i jawnych rozbojów, dokonywanych na niewinnym bon ton?
Lata praktyki prowadzą do niezbyt wyszukanych konkluzji. Coraz dotkliwiej dają o sobie znać niemożliwe do zniwelowania dychotomie – między postawą wolnego ducha, antyautorytaryzmem, potrzebą siebie a elementarną potrzebą egzystencji wolnej od permanentnego konfliktu wszystkich ze wszystkimi. Co do realnych zasad, zawsze pełne były ewidentnych illogizmów. Wszelkie przepisy, służące regulacji stosunków międzyludzkich, zawsze były wdzięcznym (i łatwym) celem do ataku. Jaka jest prawdziwa natura kodeksów? Czy mają one realne uzasadnienie w aktualnym świecie? Czy istnieje coś szczególnego, co jednych predestynuje do tworzenia i głoszenia pryncypiów, drugich zobowiązuje do ich respektowania, a innych kieruje ku niszczeniu i wykraczaniu przeciwko nim?
Diogenes. Tu i teraz?
Czym są dzisiejsze normy towarzyskie? Czym się różnią od dawniejszych? Jak / czy warto się do nich w jakiś sposób stosować? Jak „pozycjonować” miejsce savoir-vivre w aktualności? Too many humans (No Trend) - przeludnienie to fakt, skupienie ludzkości na małych przestrzeniach w wielkich aglomeracjach stwarza eksplozywną aurę. Zarówno jednostki, jak i całe populacje, poddawane są presjom, jakich nigdy nie doświadczali. Dynamika i permanentna przemiana, które są zasadami w tym, najlepszym ze wszystkich, świecie obowiązują także w tej sferze.
Savoir-vivre atakowany bywa jako szkoła obłudy i mówienia nieprawdy. Przeciwległym krańcem jest werydycyzm, praktykowany zazwyczaj w okresie dojrzewania. Głosi się, że tożsamość, zewnętrzna forma naszego zachowania, powinna być elastyczna. Triada: prawda / piękno / dobro już dawno została wyszydzona, „zdemaskowana”. Ba, nawet potępiona, jako skrywająca „totalitarne” intencje. Głosi się względność fundamentów, modularność wszelkich reguł. Dziś w obowiązującym standardzie zawiera się zaprzeczenie. Kwestionowanie dla sportu. Tradycyjnie pojęte prawidła ostatecznie już pogrzebano. Jedni chcą nadal dobijać trupa, inni wciąż go reanimują.
W newsach dominuje pseudorebelia bez celu i reprodukowanie „rewolucyjnych” sloganów sprzed lat. Normą w otaczającej nas mass kulturze są masy „jednostek”, święcie przekonanych o swojej wyjątkowości i oryginalności. Komercyjnie promuje się „indywidualność”. W rezultacie, gdzie nie spojrzysz, gołym okiem widzisz generacje idiotów dumnych z bycia „niepowtarzalnymi” idiotami. Zrozumiały dla każdego gest środkowego palca, digitus infamis –znany już w czasach starożytnego Rzymu, dziś nazywany popularnie „fuckiem”. Aktualnie wydaje się powszechnie akceptowany, jako uniwersalny komunikat dezaprobaty.
Zamiast dłuższego katalogu póz, ekscesów itd., obowiązkowo pojawić może się pytanie: czy i gdzie znajduje się granica, ostateczne nienaruszalne tabu? Tu panuje raczej zgoda: ostatnie tabu padło dawno temu albo jesteśmy właśnie o krok od tego. - Czyżby? !
Skandal! Skandal dożylnie!
Ciężkostrawnym znakiem obecnych czasów jest powszechny ekshibicjonizm. Egalitarny, otwarty show dla maluczkich. Poufałość wszystkich ze wszystkimi, niepohamowane zainteresowanie cudzą prywatnością uznawano kiedyś za coś przynależnego plebsowi i nizinom. Nikt nie zaprzeczy, że teraz stanowią one podstawę modus vivendi. Ktoś się „obnaża”, inni go słuchają lub „podglądają”. Perpetualny obieg. Wszystkim wydaje się to zupełnie naturalne i że zawsze tak było. Przełamywać powierzchowne konwenanse dla samej potrzeby prowokacji jest działaniem na skróty. Ich źródła i tak pozostaną nienaruszone. Truizm: nie ma mowy o łamaniu czegokolwiek, gdy nie ma się nawet świadomości istnienia tego, co mogłoby być łamane. Gdy „transgresja” staje się normą, zew przekory nakazuje wystąpienie także przeciwko niej. Dająca się dostrzec reakcja konserwatyzmu, tradycjonalizmu wydaje się jednak równie krucha i jałowa, co nonsensowne dążenie do dalszego „postępu” i gwałcenia dawno już zgwałconych norm.
Kompletne przyśpieszenie dzisiejszego życia tylko pozornie wymywa jakikolwiek sens manier. Co krok przekonujesz się, że w każdym kontekście ludzie nadal produkują prawidła i kodeksy. Tak było, jest i będzie. Wszędzie istnieją „niepisane prawa”. Każda grupa wytwarza swoje własne lub zapożycza określone modele, rytuały itd. Więzienia, gdzie każdy fragment egzystencji obostrzony jest „zasadami”, są miejscami, gdzie bezczynność generuje wielopoziomowe ustalenia, śmiertelnie poważne regulacje. Penitencjarny savoir-vivre cechuje się dynamiką, dywersyfikacją i okrucieństwem.
Anioł zagłady
Truizm kolejny: Nie ma uniwersalnych recept. Konfrontacja wygłaszanych haseł i namacalnej rzeczywistości jest niezbędna. Savoir-vivre zawsze funkcjonuje na zasadzie utopijnego „projektu”. Jest czymś na kształt życzenia. Próbą racjonalizacji grozy chaosu otaczającego świata. Idealnym puzzle, gdzie każdy element byłby na miejscu. Jest lustrem pragnień. Savoir-vivre to zwierciadło, w którym chętnie byśmy siebie widzieli.
Gdy dziesiątki pytań bez odpowiedzi stają się dokuczliwe - realna i adekwatna zdaje się odpowiedź płynąca z klasycznego kina. Najbardziej charakterystycznym emploi Louisa Buñuela jest genialnie pastwienie się nad regułami, martwymi nonsensami obowiązujących norm. W opisach jego filmów niejako mechanicznie pojawiają się terminy: „burżuazja”, „mieszczaństwo”, „drobnomieszczaństwo” etc. Użycie słowa kołtun natychmiast otwiera zestaw kolejnych znaczeń. Wydobycie absurdu życia, uzmysłowienie tego czym są „filary” porządku, kim jest przykładny obywatel, gdy nikt go nie widzi - te strony filmów genialnego Hiszpana mogą stanowić kapitalne dopełnienie proponowanych lektur.
Buñuel nie był obciążony, powszechnym , obowiązującym zwłaszcza wśród postępowej inteligencji, sztucznym współczuciem czy też uwielbieniem dla „upośledzonych” mas. Jego sztuka przygląda się wszystkim bez nonsensownej litości. Każda warstwa, każda społeczność, od arystokracji po niziny, fabrykuje swoje własne lub zapożycza określone modele opresyjnych hierarchii, rytuałów itd. Ciosy Buñuela nie chybiają i są niezwykle efektowne. Pierwszy kontakt z filmami typu Los Olvidados lub El Angel exterminador skutecznie destruuje wszelkie iluzje podpierania się wytrychem klasy społecznej. Fałszywa świadomość, więzienie norm społecznych, są powszechne i wszechmocne. W tej refleksji nie ma niewinnych. Wybaczcie proszę, ale zaskorupienie w „klasowym ujęciu mechanizmu dziejów” jest dziś tylko tymczasową modną regresją. Nie Karol Marks, nie pokolenia jego wyznawców i uczniów, to Bracia Marx mają większą rację i są sto razy bardziej na miejscu!
Wiedzieć jest lepiej niż nie wiedzieć
Poradniki, leksykony, wspaniała literatura klasy B! Dlaczego to wszystko? Cóż niezwykłego w takich lekturach? Nic, bo nie o „niezwykłość” tu chodzi. Plaisir – wydaje się najuczciwszym pretekstem. Czysta przyjemność poznania i zabawy tekstem, fragmentem, cytatem…
Kontakt z kodeksem czy książką, będącą skarbnicą kuriozów, zapomnianych, lecz nadal atrakcyjnych passusów jest nie do przecenienia. Przewagę mają oczywiście strony „dokumentów zamkniętej epoki” pełne żenujących anegdot, pysznych rycin, rysunków, sprytnych porad i ostrzeżeń. Prawdziwe kopalnie osobliwości. Nie umywają się do nich dzisiejsze artykuły o dobrym wychowaniu Rubryki dotyczące dobrego smaku, porady obyczajowe, listy i odpowiedzi w pismach internetowych i kolorowych magazynach bez przerwy dostosowują się do dynamiki życia. Formułowane z zupełnie innej perspektywy, współczesne poradniki obyczajowe są stale uaktualniane, często groteskowo „łykają” chwilowe aberracje „nowoczesności”. Żywiołowość życia uczyniła z nich tylko kompendia. Większość to makulatura z tytułami brzmiącymi: „Jak się zakochać i nadal być szczęśliwym” lub „Co chcielibyście wiedzieć o… a wstydzicie się zapytać”. Są wypełnione nieśmiertelnymi obietnicami, że sygnały płynące z barwy głosu, mimiki, mowy ciała, zdradzą tobie wszelkie uczucia, pod warunkiem, że nauczysz się je dobrze czytać. Nie posiadają jakości, wywołującej całe mnóstwo ekscytacji tego emocjonalnego, stylowego shticku. Nie znajdziesz tam zasadniczego, książkowego constans – „tak ma być”, wtedy podana zasada obowiązuje sine qua non.
Starsze tomy katalizują całe miriady odczuć i reakcji! Sankcja ostateczności może wywołać nostalgię, żal lub ulgę. W tradycyjnych podręcznikach hierarchiczne stosunki pomiędzy płciami jawią się jako oczywiste. Dziesiątki porad, które trącą inkryminowanym dziś seksizmem. Życzysz sobie je dekonstruować i rewidować? – Dlaczego nie? Lecz chyba nie po to, aby demaskować patriarchalną naturę przepuszczania kobiety w drzwiach…
Tak, jak mieszane uczucia reagują na sygnalizowany powyżej model interpretacji, tak ze wszystkiego o czym tutaj mówię wyłania się ambiwalentny stosunek do przewodniego tematu. Zabraknie tu wezwania do oporu wobec czegoś, co może wydać się dziś zbędnym reliktem, zabytkiem. Dlaczego miałbym zresztą potępiać kurtuazję? Daleko również do apologii. Konwenanse są ciekawe. Ich penetracja przynosi tysiące odczuć i reakcji. Etykieta to o wiele za mało. Nieobycie pozbawia pewności siebie. Umiejętność zachowania się w każdej sytuacji daje duże przewagi, jest nieoceniona. Aby kwestionować, dekonstruować i rewidować, warto posiąść metodę i informacje.
Życzyć wszystkim można świadomego poruszania się w labiryncie umiejętnego posługiwania się normami i zwyczajami. Niedoceniona literatura pomaga ominąć pułapki, jak i błyskawicznie zorientować się w tym, kto może uchodzić za magister elegantiarum, a kto jest tylko pozorantem. Coś ujmującego, oglądać fashion victims, nie inaczej wyglądają uzurpatorzy, których pełne są media. Naśladownictwo tego, co uznaje się za „lepsze”, nie zawsze jest trafnym wyborem. Poradnik zatytułowany Jak się ubrać leży w zasięgu ręki, zawarta w tytule obietnica nie zostanie chyba spełniona… Da jednak dużą radość oraz, z całą rewerencją, zmotywuje. Poradniki obycia, makijażu, chodu, postawy, gestu fascynują bawią, uczą oraz p o m a g a j ą. Byłbym w niezgodzie z samym sobą, gdybym Wam ich nie polecał.
Wiktor Skok – mieszkający w Łodzi czynny uczestnik kultury industrialnej. Muzyk, artysta wizualny, publicysta, didżej, promotor, kurator projektów muzycznych i plastycznych. Łączy aktywności kuratorskie z własną twórczością. Nie rozdziela praktyki i teoretycznej refleksji. Eksploruje możliwości różnych mediów, platform komunikacji i ekspresji. Autor grafik, plakatów, ulotek, logotypów, video etc. Sztuki wizualne łączy zazwyczaj z muzyką / hałasem. Od pierwszej połowy lat osiemdziesiątych obecny na scenie punk/hardcore. Uznawany za filar krajowej sceny industrialnej i eksperymentalnej. Od 1989 roku współorganizator cyklu koncertów Wunder Wave, wydawca punkzine’a Zygoma (1988-1993). Założyciel i wokalista grupy Jude (od 1993), autor zine’a Plus Ultra (od 1999). Współtwórca łódzkiego klubu Dom (od 2011). Absolwent filmoznawstwa w Katedrze Mediów i Kultury Audiowizualnej Uniwersytetu Łódzkiego (2003) i Studiów Kuratorskich w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego (2006). Terenem penetracji obrał elementy najnowszej historii, ikonosferę systemów totalitarnych i współczesny śmietnik kulturowy. Niweluje dystans między sztuką, ideologią i propagandą. Wszystkie jego działania i realizacje składają się na posiadającą kilka wspólnych mianowników całość.