W POSZUKIWANIU to kolejny tekst, w którym Paulina Frankiewicz zachęca do odkrywania egalitarnych praktyk animacji literatury. Autorka zaprasza do lektury raportu z laboratorium, jakim jest prowadzony przez nią klub książki. A jeśli ktoś wciąż uważa, że to nudna, staroświecka i schematyczna forma spędzania czasu, mamy nadzieję, że lektura tekstu rozbudzi w Was chęć udziału w takim spotkaniu.

 

 

Gdyby nie powstała ani jedna książka więcej, mielibyśmy co czytać do końca naszego świata i jeszcze by zostało, to pewne. Może pamiętacie, rynek wydawniczy zwolnił na chwilę podczas lockdownu. Jeśli nie, zupełnie się temu nie dziwię – nazajutrz wszystko wybuchło ze zdwojoną siłą.

To nie jest o tym, żeby zaprzestać wydawania. Jak każda mam ulubione autorki i autorów, których kolejnych tytułów wyczekuję, tematy, które chcę zgłębiać, literackie fenomeny niedostępne mi dotąd np. z uwagi na nieznajomość języka. Dziś zajmuję się promowaniem książek. Do niedawna prowadziłam księgarnię, takie miejsce żyje ze sprzedaży nowości, bo to one są najczęstszym powodem jej odwiedzania. Codziennie skrolowałam strony dystrybutorów, czułam ekscytację z przychodzących do księgarni kartonów książek, a lokowaniu ich na półkach towarzyszyło głaskanie grzbietów i wąchanie druku. To jednak nie wykluczało się z #znowunowe, który towarzyszył zamieszczanym przez nas stosom nowości w mediach społecznościowych. Otaczająca nas zewsząd nadprodukcja, ukochana córka kapitalizmu, sprawia, że ciągle na coś czekamy, chcemy więcej, szybciej, mocniej. A gdyby tak po prostu poczytać? Albo – myśl niemal wywrotowa! – wrócić do książek, które już kiedyś odcisnęły się w naszych umysłach?

To o tym, żeby czytać to, na co mamy ochotę – nie przyczynkarsko, nie, „bo rocznica”, nie „bo wszyscy to i to teraz czytają i boję się, że wypadnę z obiegu”, i żeby wracać do znanych sobie opowieści. Po co? Żeby zobaczyć, jak (i czy w ogóle) pracują w nas dziś. Żeby spotkać siebie sprzed lat i sprawdzić, jak się zmieniłyśmy. Żeby nadpisać własną historię, która składa się także z historii (od)czytania literatury. 

 

 

     ...to także przykład dzieła przysparzającego autorowi popularności, na której rozmiary nie był gotowy. Szaleństwo z nią związane zmieniło książkę-pisarską terapię w książkę-przytłoczenie. Zmęczony Salinger wyjechał do Cornish i zaszył się tam na następne sześćdziesiąt lat

 

 

Podczas listopadowego spotkania Dzielnego Klubu Książki rozmawialiśmy o „Buszującym w zbożu” J. D. Salingera, historii o zagubieniu i samotności nastoletniego człowieka, osadzoną jednak w konkretnych realiach i nastrojach. Czytając ją dziś, warto uwzględnić kontekst jej powstania, bo to powieść-symbol, daleko wykraczająca poza zapis przeżyć zbuntowanego szesnastolatka. Jest w Holdenie, głównym bohaterze, dużo Salingera. Namacalnym tego dowodem są posiwiałe włosy chłopaka – przedwczesne starzenie odzwierciedla obciążenie powojenną traumą. Wzburzenie Holdena, jego niezgoda i gniew na obowiązujący system jest gniewem uniwersalnym, gniewem inicjacyjnym, ale też gniewem Salingera na rzeczywistość, która wpuściła do siebie koszmar wojny. „Buszujący w zbożu” rodził się właśnie w tym czasie, choć drukiem ukazał się w USA (za pośrednictwem New Yorkera) dopiero w 1951 roku. Wszystko było w tej powieści rewolucyjne - tak postawa bohatera, jak językowa nonszalancja i bezkompromisowe ujęcie tematu. Powieść szybko stała się głosem pokolenia, wstępem do rewolucji obyczajowej, preludium identyfikacji pod szyldem „Pokolenie Bitników”. Ci ostatni pasjami zaczytywali się zresztą w systemowo piętnowanej książce Salingera. Dygresyjnie: to także przykład dzieła przysparzającego autorowi popularności, na której rozmiary nie był gotowy. Szaleństwo z nią związane zmieniło książkę-pisarską terapię w książkę-przytłoczenie. Zmęczony Salinger wyjechał do Cornish i zaszył się tam na następne sześćdziesiąt lat.

 

 

Tablica upamiętniającą pobyt w latach 30. J. D. Salingera, umieszczona na dawnej siedzibie Zakładów Mięsnych w Bydgoszczy. Autor "Buszującego w zbożu", odbywał praktyki w Miejskiej Rzeźni.

 

 

Dziś – funkcjonujący jako klasyk literatury – „Buszujący” nikogo już nie oburza ani nie szokuje, co nie znaczy, że nie warto tej książki czytać. Poza rewolucyjnym w przeszłości potencjałem to, przede wszystkim, po prostu dobra powieść. Wiele z klubowiczek i klubowiczów na okoliczność dyskusji przeczytało ją po raz drugi. Na ogólne „Jak wrażenia?”, którym rozkręcam spotkania klubu otrzymuję, jak zawsze, pełną paletę reakcji (i to jest świetne!). Powrót do szlagieru sprzed lat (mimo następstwa pokoleń to wciąż rzecz gremialnie czytana przez rówieśników Holdena) często stanowił fiasko, ale były też zachwyty i letnie nastroje. Ci, którzy spotkali się z tym tekstem po raz pierwszy raczej się od niego odbili – „za późno” komentowali. Po jakimś czasie przyszła do mnie wiadomość od jednego z członków klubu. „Buszującego” przeczytał jego nastoletni syn – powieść zadziałała na niego z siłą, jakiej odmawiał wielu innym lekturom. Podobnie jak ludzie, książki mają swój czas. Ten rzeczywisty, kiedy się ukazują, bo utwór nie powstaje w próżni, i ten w nas, czas czytelniczki, kiedy dochodzi do spotkania. Jeśli się rozmijamy, nie ma mowy o żadnym błędzie, ale właśnie o czasoprzestrzennym niedopasowaniu. Na szczęście lektur nam nie zabraknie.

 

 

      Po jakimś czasie przyszła do mnie wiadomość od jednego z członków klubu. „Buszującego” przeczytał jego nastoletni syn – powieść zadziałała na niego z siłą, jakiej odmawiał wielu innym lekturom. Podobnie jak ludzie, książki mają swój czas

 

 

„Lepiej nic nikomu nie opowiadajcie. Bo potem zaczniecie tęsknić” (przeł. Magdalena Słysz), kończy swoją historię Holden. Opowiedziane znaczy jakoś przyjęte, choć trochę oswojone, ułożone. Opowiedzenie się komuś to nawiązanie relacji, obdarzenie zaufaniem. Kiedy ta relacja jest przelotna, kiedy ta osoba nagle znika, przychodzi brak i tęsknota, za tą konkretną osobą i za kimś obok w ogóle. W szerokim odczytaniu kultowe dzieło J.D. Salingera jest powieścią uniwersalną, która może (nie musi!) działać na nas i dziś. O tym właśnie myślę, wracając z klubowej wycieczki po Bydgoszczy literackiej, zwieńczonej przystankiem pod budynkiem rzeźni, w której autor przelotnie terminował.

 

 

____________

 

Paulina Frankiewicz – aktywistka literacka, filozofka, redaktorka książek. Zawiaduje Dzielnym Klubem Książki, prowadzi i organizuje spotkania autorskie, warsztaty czytelnicze i inne formy wymiany myśli splatające literaturę z życiem. Do niedawna właścicielka autorskiej kameralnej księgarni Do Dzieła w Łodzi oraz wicedyrektorka Domu Literatury w Łodzi. Doktora nauk humanistycznych (UŁ). Od niedawna promotorka książek w wydawnictwie Karakter. Łodzianka, mieszka w Krakowie.

 

____________

 

Ilustracja: Nina Dębowiak

 

 

Patronite