O pisaniu z peryferii, gdzie codzienność obrasta w śmieci, pleśń i dźwięk kapiących kropli oraz o sile istnienia w miejscach zapomnianych, gdzie jedyną strategią jest rosnąć wbrew wszystkim i wszystkiemu.

 

W debiutanckiej książce „Rośliny ruderalne” Marta Maciejewska pisze literaturę peryferyjną w najpełniejszym tego słowa znaczeniu — nie tylko jako opowieść o obrzeżach geograficznych, społecznych i klasowych, ale też jako projekt językowego rozkruszenia. Jej proza wyrasta na rumowiskach dzieciństwa i pamięci, rośnie nie tam, gdzie trzeba, lecz tam, gdzie może. Jest jak chwast: odporny, nieproszony, potrzebny.

Maciejewska świadomie wybiera perspektywę peryferyjną, opartą na figurowaniu „ruderalności” – pojęcia z botaniki oznaczającego życie roślin w zdegradowanych, postindustrialnych, zapomnianych miejscach. Tym samym otwiera się na pisanie jako formę przeżycia i przetrwania w warunkach skrajnych, na marginesie językowej i kulturowej normy. Użycie w tytule jednego z rozdziałów metafory „temperamentu chwastu” nie jest tu jedynie autokomentarzem — to deklaracja estetyczna i egzystencjalna: tworzyć pomimo, wzrastać wbrew, zakorzeniać się tam, gdzie nie ma gleby.

 

 

       Zamiast szukać piękna w estetyce gładkiej narracji, Maciejewska wybiera poetykę śmieciową. Pisze z resztek. Skrawki pamięci, obrazów, zdań, przekrzywionych fraz — niczym złom językowy — składają się na pełną emocji, ale powściągliwą narrację

 



Tytułowe rośliny ruderalne — chwasty rosnące tam, gdzie nie powinny: przy torach, na śmietniskach, poboczach — stają się metaforą bohaterki i jej świata. Urodzona w miejscu zdegradowanym i symbolicznie zapomnianym, uczy się trwać na cudzym. I jak chwasty — staje się odporna. Zamiast szukać piękna w estetyce gładkiej narracji, Maciejewska wybiera poetykę śmieciową. Pisze z resztek. Skrawki pamięci, obrazów, zdań, przekrzywionych fraz — niczym złom językowy — składają się na pełną emocji, ale powściągliwą narrację.

 

kobieta w okularach uśmiecha się, w tle dużo roślin

 

Marta Maciejewska, fot. archiwum prywatne 

 



Autorka sięga po estetykę rozproszenia, urywanego wspomnienia, lokalnej mitologii i zranionego języka. Ale właśnie w tym tkwi jego siła: Maciejewska pozwala, by jej bohaterka stawała się na nowo w języku, we fragmencie, w zdaniu zniekształconym. „Ubrałam swe występki w słowa, wypowiedziałam je na jednym wydechu. Część słów potraciła swoje przedrostki i przyrostki, potraciła odmianę i deklinację.” Występki, czyli to, co przynosi wstyd, zostają „ubrane” w język — ale język się nie trzyma, kruszeje. Utrata fleksji jest tu utratą formy, ale także uwolnieniem. Nieszczelność deklinacji – bezczelnością artystki odbiegającej od leksykalnej normy i gramatycznej poprawności. To gest literacki, który wyznacza miejsce pisania — pisania po uszkodzeniu, po dekonstrukcji, po doświadczeniu.

Cytat „Leżąc w łóżku, wyliczyłam wszystkie znane mi świecące przedmioty. Tak odkryłam, że mogę przenosić się z miejsca na miejsce bez ciała” ukazuje subtelny proces autonomizacji wyobraźni jako reakcji na opresję lub znieruchomienie. Bohaterka przekształca dziecięcy akt liczenia w gest emancypacji – wyobraźnia staje się tu narzędziem nie tylko ucieczki, ale i samookreślenia, mechanizmem przetrwania pozbawionym cielesności, a może nawet traumy ciała.

 

 

      Maciejewska subtelnie, ale bez sentymentalizmu, pisze o przemocy, o uzależnieniu, o niemożliwości oddzielenia ciała od nałogu – i języka od emocji. U wuja najpierw zamiera cielesność, potem zamienia się ona w dym – znikający znak obecności, który jednocześnie dławi i pozwala „dotrwać”

 



Z kolei figura wuja zamieniającego się w dym papierosowy, którego „ćmik był jak szósty palec (...), pozwalał oddychać i dotrzymać do następnego”, ukazuje rodzinne spektakle destrukcji, oswajanej przez codzienność. Maciejewska subtelnie, ale bez sentymentalizmu, pisze o przemocy, o uzależnieniu, o niemożliwości oddzielenia ciała od nałogu – i języka od emocji. U wuja najpierw zamiera cielesność, potem zamienia się ona w dym – znikający znak obecności, który jednocześnie dławi i pozwala „dotrwać”. Dla bohaterki to nie tylko obraz osoby dorosłej, ale też mechanizm przetrwania przekazywany w milczeniu.

 

okładka książki Rośliny ruderalne, ilustracja z dużą ilością roślin, raczej chwastów, kolory zielono, turkusowo, niebieskie, z akcentami rózowo- pomarańczowymi

 


Kolejnym wymiarem książki jest metafizyczna czujność i wrażliwość autorki. „Od czasów wielkopostnych łazęgowało za mną widmo śmierci – nagłej i niespodziewanej” – Maciejewska nie odcina się od religijnego kodu kultury, ale wpisuje go w kontekst peryferyjnej melancholii, dziecięcego strachu i wyobrażeń o śmierci, która krąży, przyczaja się, nie daje się ująć w linearnym porządku. Widmo nie jest tylko figurą – to towarzyszka dzieciństwa, jakby odrzucona przez system opieki czy edukacji, ale przyjęta przez wyobraźnię.

Klimaks tej dziecięcej metamorfozy przychodzi w jednym z najbardziej poruszających fragmentów: „Przed snem, leżąc w łóżku z Kariną, czułam, że się zmieniłam. Czułam, że śmierć zmienia nieodwołalnie. Pozwoliłam się nawet Karinie kopnąć i nie oddałam. To chyba już. Wraz z takim odpuszczeniem rozpoczyna się świętość.” Oto moment inicjacji. Śmierć — cudza, ale bliska — staje się aktem przemiany. Nieoddanie ciosu to znak przejścia w inny porządek: dojrzałości, może nawet — jak sugeruje autorka z ironią — świętości. Ale ta świętość nie ma nic wspólnego z religią. To świętość biedy, wytrzymałości, odpuszczenia.

 

 

      „Musi być biednie, musi być składkowo i musi być za cudze.” To gorzki aforyzm podsumowujący świat społecznych zależności: wszystko wspólne, wszystko z drugiej ręki, wszystko doraźne. Nie jako manifest, ale jako diagnoza rzeczywistości, w której żyje się „na cudze” i „za cudze”, często bez prawa do własności – także własnych emocji czy wspomnień

 

 


Wreszcie: „Musi być biednie, musi być składkowo i musi być za cudze.” To gorzki aforyzm podsumowujący świat społecznych zależności: wszystko wspólne, wszystko z drugiej ręki, wszystko doraźne. Nie jako manifest, ale jako diagnoza rzeczywistości, w której żyje się „na cudze” i „za cudze”, często bez prawa do własności – także własnych emocji czy wspomnień. To opis materialnych warunków życia, ale też metafora całej egzystencji bohaterki: nie mieć nic swojego, być z tego, co zostanie. Ten resztkowy status staje się jednak podstawą do przetrwania — nie heroicznego, lecz skutecznego. W tym sensie „Rośliny ruderalne” rezonują z książką „Ludzie nieznaczni” Agnieszki Daukszy. Obie autorki koncentrują się na istnieniu, które nie mieści się w wielkich narracjach, ale właśnie dlatego jest istotne. U Daukszy mamy próbę oddania głosu tym, którzy przeżyli nie dzięki bohaterskim czynom, ale dzięki sprytowi, rezygnacji, cieniowi. Maciejewska czyni podobny gest, ale na poziomie osobistym: portretuje dzieciństwo jako sferę taktyk przetrwania, życia wśród ruin, śmieci, popiołów — i wynosi je do rangi czegoś absolutnie godnego literackiej uwagi.

W obu książkach szczególnie ważna jest strategia widzialności. Dauksza stawia pytanie, kto zasługuje na opowieść. Maciejewska udziela odpowiedzi: każdy, kto oddycha, kłamie, wylicza świecące przedmioty, żeby przetrwać noc. To tekst przeciwko wypieraniu, przeciwko niszczeniu i zapominaniu. Maciejewska pokazuje, że w miejscach, które uznajemy za martwe lub niepotrzebne, wciąż toczy się życie – niekiedy silniejsze niż to, które rozpoznajemy jako centralne. Ruderalność staje się tu nie tylko strategią przetrwania, ale też formą oporu: przeciwko linearyzmowi, czystości, uładzeniu.

„Rośliny ruderalne” to książka o tym, że można rosnąć tam, gdzie wszystko inne umiera. Że warto pisać o tych, których się nie pamięta. Że piękno może być zbudowane ze śmieci — językowych, społecznych, materialnych. I że literatura naprawdę zaczyna się od momentu, w którym nie ma się już nic do stracenia — poza własnym głosem.

 

O książce:

Autor: Marta T. Maciejewska

Tytuł: Rośliny ruderalne

Wydawnictwo: Brak Przypisu

Data premiery: 2024-10-23

Liczba stron: 336


 

_______________________



Marta Maciejewska – absolwentka filologii polskiej, laureatka konkursów, od kilku lat zajmuje się komunikacją i promocją w poznańskim Centrum Kultury ZAMEK, wcześniej pracowała w wydawnictwach literackich. W chwilach twórczej blokady sięga po opowiadanie Hiromi Kawakami „Nadepnęłam na węża”. Mówi, że jako typowa przedstawicielka pokolenia milenialsów co rusz znajduje nowe pasje, ale pisanie zostało zdecydowanie najdłużej. Pierwszy konkurs literacki wygrała w 2016 roku, kiedy otrzymała od jury Festiwalu Fabuły nagrodę główną za „transową wizję szkolnego balu przebierańców, która sprawia, że razem z bohaterką bardzo, bardzo chcemy być fajni, przypochlebić się pani, objeść ciastkami, do upadłego bawić w pociąg”.

 

_______________________



Natalia Królikowska – łodzianka, dra nauk humanistycznych w dziedzinie literaturoznawstwa, producentka wydarzeń kulturalnych, aktywistka literacka, zawodowo związana z Domem Literatury w Łodzi.

 

_______________________




 Zdjęcie główne: Marta Maciejewska, fot. archiwum prywatne 


Patronite