Z inicjatywy Muzeum Miasta Łodzi rok 2025 został ustanowiony w Łodzi Rokiem Łodzianek Inicjatorek. O tym, czym jest idea „inicjatorek”, jaki był wpływ kobiet na formowanie miasta i jego instytucji, jak również o tym jak opowiadać historie ważne, acz mniej spektakularne – z Ewą Bużałek z Muzeum Miasta Łodzi rozmawia Natalia Królikowska.
Zacznijmy od początku, czyli od okazji, która jest pretekstem do naszej rozmowy. Skąd w ogóle wziął się pomysł, by ogłosić rok 2025 w Łodzi Rokiem Łodzianek Inicjatorek? Zwykle tego typu patronaty są związane z ważnymi rocznicami, prawda? Większość takich decyzji często wynika z kalendarza – z rocznic, jubileuszy, dat urodzin czy śmierci ważnych postaci. Jak więc było w tym przypadku?
Po pierwsze – temat kobiet w Łodzi, ich roli w historii i wkładu w rozwój miasta oraz jego instytucji, pojawia się od lat i jest coraz bardziej widoczny w debacie publicznej. Co ważne, dziś już nie budzi takich złośliwych komentarzy, jakie można było usłyszeć jeszcze piętnaście lat temu – w stylu „Kopernik była kobietą”. Coraz więcej osób interesuje się tym tematem, i to nie dlatego, że ktoś narzuca ten temat z zewnątrz dla swoich politycznych celów, tylko dlatego, że coś się rzeczywiście zmieniło. To jest żywe, autentyczne zainteresowanie, nie sezonowa moda. Muzeum Miasta Łodzi od 2021 roku sukcesywnie stara się przypominać historię łodzianek i o niej opowiadać. Zarówno o tych, które poprzez obiekty należące do zbiorów instytucji są muzeum najbliższe, jak i o tych, których działalność oraz obecność w Łodzi wpłynęły na jej rozwój. Od kilku lat realizowany jest cykl wykładów „Łodzianki (nie)znane”, do którego muzeum zaprosiło Fundację Łódzki Szlak Kobiet. Natomiast rok 2025 jest rokiem jubileuszowym instytucji, która świętuje 50 – lecie swojej działalności i nie ma lepszego momentu dla podkreślenia tego, jak herstoria jest ważna także dla Muzeum.
Trzeba było w końcu to zauważyć i nazwać – że w tej miejskiej narracji kobiety są nieobecne, choć ich wkład był ogromny. Na przykład pierwsze Honorowe Obywatelki Miasta Łodzi pojawiły się dopiero w 2017 roku, niemal sto lat to ustanowieniu tego wyróżnienia
No właśnie, chciałam też o to zapytać. Muzeum Miasta Łodzi, które jest inicjatorem Roku Łodzianek Inicjatorek, przez wiele lat funkcjonowało jako Muzeum Historii Miasta Łodzi. Czy można powiedzieć, że ta inicjatywa jest też formą nawiązania do historii samej instytucji? Czy może to rodzaj próby „otwarcia” muzeum jako miejsca opowieści – tym razem również o kobietach – i pewnego przewartościowania lokalnej, miejskiej narracji historycznej?
EB: Na pewno tak. To jest także po prostu forma oddania sprawiedliwości tym postaciom, które przez lata były pomijane – z różnych powodów. Czasem nieświadomie, czasem z przyzwyczajenia do pewnego sposobu opowiadania historii, który niestety marginalizował kobiety. Trzeba było w końcu to zauważyć i nazwać – że w tej miejskiej narracji kobiety są nieobecne, choć ich wkład był ogromny. Na przykład pierwsze Honorowe Obywatelki Miasta Łodzi pojawiły się dopiero w 2017 roku, niemal sto lat to ustanowieniu tego wyróżnienia. Rozwój inicjatyw związanych z historią kobiet, pojawienie się nowych biografii, projektów edukacyjnych i kulturalnych, u nas w mieście przede wszystkim autorstwa Łódzkiego Szlaku Kobiet, choć nie tylko – wszystko to wpłynęło na zmianę świadomości społecznej. I Muzeum Miasta Łodzi wychodzi temu naprzeciw. Ale to też element szerszego procesu: dążenia do pełniejszego, uczciwszego przedstawienia historii. Bo jeśli przez lata wycina się z tej opowieści kobiety i skupia niemal wyłącznie na postaciach męskich – które po prostu łatwiej wysuwały się na pierwszy plan – to ta historia staje się nie tylko niepełna, ale po prostu nieprawdziwa. Brakuje w niej całych wątków, opowieści, perspektyw. I właśnie dlatego – mówiąc najprościej – nie mówimy tylko o „Roku Łodzianek”, ale o Roku Łodzianek Inicjatorek. Bo chodzi nie tylko o obecność, ale też o sprawczość. I o to, żeby historia miasta stała się naprawdę wspólna.
Chciałam dopytać, czym właściwie jest idea inicjatorek? Co wnosi termin „inicjatorki” do tej rewizji miejskiej historii i jak zmienia nasze spojrzenie na rolę kobiet w dziejach Łodzi?
No właśnie – nie chodzi ogólnie o łodzianki, ale o konkretne osoby, które zrobiły coś bardzo wyrazistego, przełomowego. I okazało się, że takich kobiet w historii Łodzi było naprawdę bardzo wiele. Z jednej strony to kobiety, które torowały drogę innym – wchodziły w przestrzenie zdominowane przez mężczyzn, zdobywały zawody wcześniej niedostępne dla kobiet, przecierały szlaki. Przykład? Zofia Hertz – pierwsza notariuszka w Polsce. Albo pierwsze policjantki, strażaczki, lekarki. Były awangardą zmian, taką „przednią strażą”. Kiedy dziś czytamy ich biogramy, często podane w formie suchych faktów – dat, stanowisk, osiągnięć – łatwo zapomnieć, jak ogromny wysiłek się za tym krył. Że te kobiety musiały pokonać wiele barier, walczyć ze stereotypami, z uprzedzeniami. I bardzo często – po prostu tłumaczyć swoją obecność w świecie, który wcześniej ich tam nie widział i nie chciał widzieć.
Słowo „inicjatorki” ma jeszcze jeden wymiar. Mówimy nie tylko o kobietach, które przecierały szlaki innym kobietom, ale też o takich, które inicjowały zupełnie nowe zjawiska. Tworzyły instytucje, działania, nurty w sztuce, przestrzenie społeczne, które miały wpływ na wszystkich – bez względu na płeć. Były pionierkami nie tylko dla siebie, ale i dla całego miasta
.
Czy macie już wybrane wszystkie postaci, które chcecie w ramach Roku Inicjatorek przywołać i przypomnieć? Czy była dokonywana jakaś selekcja, czy jest to raczej proces otwarty, który wciąż trwa? Czy można jeszcze dołączać kolejne postaci – i czy jest na to przestrzeń? Inaczej mówiąc: czy istniał jakiś wyjściowy „trzon” tego projektu – konkretne osoby, od których zaczęliście – czy od początku zakładaliście, że to będzie formuła elastyczna, zapraszająca do współtworzenia również inne instytucje czy mieszkańców miasta?
Tak, to zdecydowanie projekt otwarty. Od samego początku, zaraz po ogłoszeniu Roku Łodzianek Inicjatorek, zaczęliśmy kontaktować się z innymi instytucjami z taką myślą, że warto, by każda z nich – jeśli tylko ma taką możliwość – włączyła się w obchody. Czy to poprzez zorganizowanie własnych wydarzeń, czy też przez zgłoszenie konkretnych postaci, o których warto byłoby opowiedzieć – w ramach wystawy lub innych działań. Jednym z głównych punktów obchodów będzie wystawa w Muzeum Miasta Łodzi, której wernisaż jest planowany na listopad. To właśnie tam pojawią się konkretne sylwetki łodzianek inicjatorek, i to z bardzo różnych dziedzin życia. Pracowaliśmy w ten sposób, że na początku stworzyliśmy listę kilkunastu dziedzin – od kultury, przez naukę, sport, działania społeczne, aż po edukację czy urbanistykę – i w każdej z nich zaczęliśmy wypisywać nazwiska kobiet, które w jakiś sposób się w tych obszarach zasłużyły. Ta lista bardzo szybko zaczęła rosnąć. Okazało się, że to nie jest 10, 30 czy nawet 50 nazwisk – mamy już grubo ponad sto postaci! Oczywiście nie wszystkie pojawią się w głównej części wystawy, ponieważ z punktu widzenia odbiorcy byłoby to zbyt przytłaczające. Wystawę budujemy wokół konkretnych obiektów – jeśli uda się pozyskać przedmiot, dokument, interesującą fotografię związane z daną kobietą, który pozwoli opowiedzieć jej historię, wtedy dana postać znajdzie swoje widoczne miejsce na ekspozycji.
Ale te, które nie pojawią się fizycznie na wystawie, będą obecne w innych formach – w tekstach, w mediach, podczas wydarzeń towarzyszących wystawie czy organizowanych w ciągu całego Roku Inicjatorek. Zapraszamy np. na spacery po Łodzi śladami inicjatorek oraz kobiet Łodzi wielokulturowej oraz na kontynuację cyklu „Łodzianki (nie)znane”, czyli prelekcje współorganizowane z Łódzkim Szlakiem Kobiet.
Czyli rozumiem, że eksponaty, które zobaczymy na wystawie, są specjalnie pozyskiwane na potrzeby Roku Łodzianek Inicjatorek? Czy część z nich pochodzi również ze zbiorów Muzeum Miasta Łodzi?
EB: W dużej mierze eksponaty będą pochodziły ze zbiorów Muzeum Miasta Łodzi, które są bardzo bogate, a nie wszystkie obiekty pokazujące osiągnięcia kobiet były wcześniej pokazywane. Będzie można zobaczyć np. rzeźby Jadwigi Janus, której Pomnik „Pękniętego Serca” jest dobrze w Łodzi znany. Albo notatki Anny Rynkowskiej, która w pionierski sposób podeszła do ochrony łódzkiego dziedzictwa i napisała przełomową „Ulicę Piotrkowską”. A także medal olimpijski Marii Kwaśniewskiej, który zdobyła w 1936 roku w Berlinie i jako jedyna na podium nie podniosła ręki w hitlerowskim pozdrowieniu. Część obiektów będzie pochodzić z innych instytucji – z archiwów, uczelni, innych muzeów, a także od prywatnych osób.
Wyjątkowym elementem wystawy będzie podział na „autochtonki”, „przybyszki” i „migrantki”. Bo z jednej strony mamy kobiety, które urodziły się w Łodzi i były jej nieodłączną częścią przez całe życie, z drugiej – kobiety, które przybyły tu z innych miejsc, wnosząc swoją wiedzę i doświadczenie
Wystawa będzie obejmować szeroki wachlarz dziedzin życia – od instytucji kultury, przez medycynę, edukację, po sztuki wizualne i inne. Będziemy się koncentrować na biografiach kobiet, które miały realny wpływ na rozwój Łodzi, ale nie będziemy tworzyć sztywnych kategorii, takich jak „medycyna” czy „sztuka”. Zamiast tego, chcemy wpleść te dokonania w historię miasta, pokazując ich wpływ na jego rozwój. Wyjątkowym elementem wystawy będzie podział na „autochtonki”, „przybyszki” i „migrantki”. Bo z jednej strony mamy kobiety, które urodziły się w Łodzi i były jej nieodłączną częścią przez całe życie, z drugiej – kobiety, które przybyły tu z innych miejsc, wnosząc swoją wiedzę i doświadczenie. I oczywiście postaci, które Łódź opuściły, ze względów osobistych, ze względu na zawirowania historii, ale też dlatego że na przykład chciały zdobyć wyższe wykształcenie, a przez lata było to w Łodzi niemożliwe – jednak Łódź je w jakimiś stopniu ukształtowała. Migracje, zarówno te sprzed drugiej wojny światowej, jak i współczesne, miały ogromny wpływ na kształtowanie się łódzkiej społeczności. Każda z tych grup kobiet miała swoje unikalne doświadczenia, a ich historie splatają się z historią samego miasta.
W tym projekcie szczególnie ciekawe jest to, że rzuca on nowe światło na hasło, które stało się już pewnym sloganem – „Łódź jest kobietą”. To stwierdzenie funkcjonuje dość powszechnie, ale zazwyczaj kojarzy się głównie z historią przemysłową miasta, z włókniarkami i z przemianami, które zachodziły w fabrykach. Mamy również liczne teksty kultury temu poświęcone – dość przypomnieć książkę „Aleję Włókniarek” Marty Madejskiej, czy oparty na niej spektakl „Włókniarki” Teatru Arlekin, działalność Centralnego Muzeum Włókiennictwa w Łodzi czy Muzeum Fabryki. To wszystko bardzo dobrze rezonuje z wątkami ludowymi, historiami awansu społecznego, które wywodzą się z proletariackiego klucza, gdzie kobiety, dzięki swojej pracy, mogły przełamać bariery społeczne i osiągnąć wyższy status.
Tak, po sukcesie „Chłopek” Joanny Kuciel-Frydryszak możemy chyba powiedzieć, że już „narodowo” wracamy do tych historii rodzinnych, do genealogii, która ma swoje korzenie w ciężkiej pracy w przemyśle bądź na roli. Jednak w ramach Roku Łodzianek Inicjatorek chcemy pójść o krok dalej. Rozszerzamy ten obraz, pokazując nie tylko tę jedną, już dobrze rozpoznaną warstwę historii, ale także inne, mniej znane, ale równie istotne. Nasz projekt stawia na szerokie ujęcie – na kobiety, które pełniły tak ważną rolę w rozwoju przemysłu włókienniczego, ale także na inne dziedziny życia społecznego, kultury, nauki czy edukacji. Przemiany, które zapoczątkowały, miały wpływ na kształtowanie Łodzi w różnych aspektach i na różnych poziomach. Wiele z bohaterek naszego projektu wykonywało niezwykle wymagającą pracę organizacyjną, często w tle, przy tworzeniu instytucji, czy to w nauce, kulturze, instytucjach akademickich, czy w placówkach edukacyjnych, szpitalach, sanatoriach. Ich biografie nie zawsze były spektakularne, ale ich działania miały znaczenie, które trudno przecenić. A jednak nie zawsze kojarzymy ich nazwiska.
Jeśli chodzi o włókniarki, to oczywiście również będą one obecne na wystawie. Będziemy wspominać o strajkach włókniarek, w tym o przełomowym strajku z 1971 roku, który zapisał się w historii miasta, również dlatego, że skłonił władze centralne do przyjrzenia się problemom Łodzi i rzeszy pracujących tu kobiet. Będziemy też mówić o Janinie Kończak, która szła na czele Marszu Głodowego w 1981 roku, przemawiała w imieniu tłumu kilkudziesięciu tysięcy kobiet. Oprócz tego, pojawi się szereg innych łodzianek, które tworzyły istotne instytucje w Łodzi, zarówno w obszarze kultury, jak i nauki. Ciekawym przykładem jest okres tuż po drugiej wojnie światowej, kiedy Łódź, wówczas „czwarta stolica”, która zastąpiła leżącą w gruzach Warszawę, przyciągała ludzi kultury, artystów, literatów, a także naukowców. Przyjeżdżali tutaj, by tworzyć uczelnie wyższe, wydawnictwa, teatry oraz inne placówki kulturalne. To był moment, kiedy w Polsce istniała już grupa dobrze wykształconych kobiet, część już z pokaźnym dorobkiem, część na początku drogi zawodowej. Mowa tak naprawdę o pierwszych pokoleniach, które miały szansę zdobyć wyższe wykształcenie, a w Łodzi mogły realizować swoje pasje i tworzyć nowe struktury. W innych miastach, jak Warszawa czy Kraków, gdzie struktury były już ugruntowane, dużo trudniej byłoby im zdobyć przestrzeń do działania, natomiast Łódź była dla nich miejscem pełnym możliwości.
Łódź była szansą, by stworzyć coś po swojemu. W tym sensie, Łódź stała się w pewnym stopniu ziemią obiecaną dla kobiet
Czyli Łódź była również szansą...
Łódź była szansą, by stworzyć coś po swojemu. W tym sensie, Łódź stała się w pewnym stopniu ziemią obiecaną dla kobiet. Miasto rozwijało się w sposób najbardziej dynamiczny, także w zakresie życia kulturalnego, w okresie, kiedy emancypacja kobiet zaczęła nabierać realnego znaczenia. Po drugiej wojnie światowej rola kobiet w tym procesie była ogromna – to one były twórczyniami teatrów, muzeów, instytucji kultury, ale również brały udział w tworzeniu Łodzi akademickiej. W tym okresie powstawały nowe katedry, wydziały, a kobiety miały szansę zaistnieć i tworzyć coś zupełnie od podstaw.
To, o czym mówisz, wpisuje się też w szerszy, ostatnio coraz bardziej obecny, autotematyzm środowiskowy. Od kilku lat coraz częściej mówi się o warunkach pracy, zwłaszcza w instytucjach. O tym, co wspominałaś – o tej mrówczej pracy i często niewidocznej, a także niedocenianej roli kobiet. Mamy przecież książkę Aleksandry Boćkowskiej „To wszystko nie robi się samo”, która doskonale to obrazuje. W Muzeum Sztuki, czyli prawie po sąsiedzku otworzyła się właśnie wystawa „Jak działa muzeum?”, która również dotyczy kulis pracy instytucji.
Mam nadzieję, że również nasza wystawa pomoże wydobyć te wątki z cienia. Uważam, że to bardzo ważne, ponieważ opowiadanie przeszłości ma nie tylko znaczenie historyczne, ale wpływa także na to, jak funkcjonuje nasze społeczeństwo dzisiaj. Kobiety, dziewczyny często potrzebują wzorców osobowych. Opowieści o sukcesach innych kobiet, ale i o trudnościach, którym musiały stawić czoła. Przy czym sukces można też różnie rozumieć. Nie zawsze trzeba dokonywać spektakularnych czynów, aby czuć się spełnioną, choć istnieją herstorie łodzianek, które można określić jako widowiskowe. To np. opowieść o Zofii Hertz, która przybywa na egzamin notarialny do gmachu sądu, ale woźny sądowy nie chce jej wpuścić, ponieważ nigdy wcześniej w takich okolicznościach nie miał do czynienia z kobiecą kandydatką. Zofia Hertz jednak egzamin zdaje, a lokalna prasa pisze z tryumfem, że to łodzianka została pierwszą w Polsce notariuszką. Ale też trzeba pamiętać, że za tym sukcesem stały jej talent, nauka i determinacja. I następuje taki moment, kiedy reflektory są skierowane na jedną osobę, a jej historia staje się powszechnie znana. Z kolei historia ciężkiej, organizacyjnej pracy, która często jest wykonywana za kulisami, jest trudniejsza do przedstawienia w sposób atrakcyjny i spektakularny.
Zdarzały się przypadki, kiedy bohaterki, wychowane w naprawdę biednym środowisku, stawały się znaczącymi postaciami, na przykład w nauce czy filozofii. Czasem stało za tym mocne, bezinteresowne wsparcie innych kobiet – coś, co można by dzisiaj opisać w kategorii siostrzeństwa. I także te historie warto wydobyć, żeby pokazać, jak różne i fascynujące mogą być życiowe ścieżki, które nie zawsze przyciągają uwagę na pierwszy rzut oka
Myślę, że to, o czym rozmawiamy, świetnie wpisuje się w ostatni trend dyskursu o nieznaczności. O takim jakościowym życiu, ale pozbawionym właśnie tych fajerwerków i lotów w kosmos. Ten dyskurs, czy może raczej mini zwrot, wprowadza pewną szprychę w kapitalistyczną narrację, która ciągle każe nam zdobywać więcej, szybciej, wyżej. Wartością jest teraz bardziej docenienie małych, ale jakościowych inicjatyw, które często są bardziej istotne, niż te dążące do spektakularnych efektów.
Zastanawiając się nad tym wątkiem, można zauważyć, że to wyzwanie dla muzeum – jak opowiedzieć biografie, które nie są spektakularne w tradycyjnym sensie, a właśnie do takich przyzwyczaiła nas kultura pop? Czasem trzeba dostrzec i pokazać całą drogę, jaką przeszły te osoby. Zdarzały się przypadki, kiedy bohaterki, wychowane w naprawdę biednym środowisku, stawały się znaczącymi postaciami, na przykład w nauce czy filozofii. Czasem stało za tym mocne, bezinteresowne wsparcie innych kobiet – coś, co można by dzisiaj opisać w kategorii siostrzeństwa. I także te historie warto wydobyć, żeby pokazać, jak różne i fascynujące mogą być życiowe ścieżki, które nie zawsze przyciągają uwagę na pierwszy rzut oka.
A czy masz jakieś swoje ulubione łodzianki inicjatorki?
Mam ich wiele. Jedną z nich jest na pewno Zofia Pinczewska, która była kierowniczką pierwszej w Polsce poradni świadomego macierzyństwa finansowanej ze środków publicznych. To było naprawdę przełomowe przedsięwzięcie, bo jej i jej środowisku udało się wywalczyć w Radzie Miejskiej Łodzi w latach 30. XX wieku fundusze na tę poradnię. Co prawda była czynna tylko przez kilka godzin w tygodniu, ale to i tak była ogromna nowość. W Warszawie działali Tadeusz Boy-Żeleński i Irena Krzywicka, tworząc podobną instytucję, jednak była ona finansowana prywatnie. Pinczewska natomiast zdołała uzyskać publiczne wsparcie, co było przełomem i próbą działania systemowego. Zofia Pinczewska była jedną z tych kobiet, które organizowały tę poradnię, i to jej nazwisko pojawia się na łamach prasy oraz w różnych dokumentach urzędowych, gdzie sprawozdawała działalność placówki. Z biegiem czasu poradnia rozrosła się, miała siedziby w najbiedniejszych dzielnicach. Jednak po zmianach politycznych w Łodzi, kiedy do władzy doszła prawica, placówka została zlikwidowana. Jej działalność spotykała się od początku z ogromnym sprzeciwem, zwłaszcza ze strony środowisk narodowych, które oskarżały twórców poradni o działalność antypolską, podkreślając ich pochodzenie. Pinczewska była Żydówką. Po wybuchu drugiej wojny światowej zdecydowała się opuścić Łódź i wyjechać do Warszawy. Ostatnie jej ślady to dokumenty z getta, gdzie kontynuowała swoją pracę ginekolożka. Niestety, nie wiadomo, co się z nią stało — można przypuszczać, że zginęła w getcie lub została deportowana do obozu zagłady. Jej postać została całkowicie zapomniana, mimo że jej inicjatywa miała ogromne znaczenie. Ataki na poradnię świadomego macierzyństwa, sposób, w jaki pisano o Pinczewskiej w prasie, pokazują, jak bardzo musiała być odważna i odporna na krytykę. Zrobiła swoje, ale niestety bardzo mało osób w Łodzi o niej słyszało. Nawet gdy pisze się o jej poradniach, najczęściej wspomina się tylko nazwisko współdziałającego z nią Aleksandra Margolisa, a przecież to ona była kierowniczką.
Bardzo symptomatyczne swoją drogą. Kogo jeszcze chciałabyś wymienić?
Przychodzi mi do głowy np. Zofia Bader-Libiszowska, jedną z przedstawicielek grupy, która pojawi się na wystawie w szerszym gronie — nauczycielek, właścicielek lub przełożonych pensji oraz innych placówek edukacyjnych dla dziewcząt. Zofia Bader-Libiszowska prowadziła szkołę, która jako pierwsza na terenie Królestwa Polskiego wprowadziła program męskiego gimnazjum. Dzięki temu uczennice mogły zdawać maturę i rekrutować się na studia, a jej szkoła stała się jedyną tego rodzaju instytucją w zaborze rosyjskim. To było naprawdę przełomowe przedsięwzięcie. Ponieważ nie mamy dłuższych zapisów myśli i poglądów Bader-Libiszowskiej, możemy jedynie domniemywać, co stało za jej determinacją i pomysłem, by stworzyć taką szkołę. Może jeszcze uda się odkryć jakieś nieznane fakty z jej życia?
Warto w tym miejscu wspomnieć o Teresie Tyszkiewiczowej, która jest nie tylko kluczową postacią w historii Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, ale także regularnie tworzyła ilustracje do „Świerszczyka”. Jej twórczość miała ogromne znaczenie w kontekście powojennego rozwoju kultury i edukacji artystycznej w Łodzi
To jest rzeczywiście problem związany też ze zwrotem ludowym — niedostateczna ilość źródeł i konieczność dopowiedzenia wielu rzeczy. Często w takich przypadkach brakuje twardych, pisanych dokumentów, które mogłyby stanowić solidną podstawę do badań. Niektórzy historycy zarzucają badaczom, którzy zajmują się warstwami chłopskimi, że ich podejście jest zbyt narracyjne. Twierdzą, że opierają się na niewielkiej liczbie źródeł, co czyni ich prace mniej wartościowymi z punktu widzenia metodologii historii. Jednak w kontekście historii społecznej i kulturowej, takie podejście wydaje się wręcz konieczne. Często to właśnie te opowieści, interpretacje i dopowiedzenia pozwalają uchwycić ważne wątki, które inaczej zostałyby zapomniane.
Tak, bez wątpienia. Sprawę dodatkowo komplikuje również dowartościowywanie pewnych rodzajów działalności i deprecjonowanie innych. Weźmy chociaż twórczość dla dzieci, która wymaga specyficznych umiejętności i kompetencji, a praca z młodszym odbiorcą jest zdecydowanie bardziej wymagająca, niż się to na pierwszy rzut oka wydaje. Postaci takie jak Joanna Kulmowa czy Helena Bechlerowa tworzyły nie tylko książki, ale także pisma, teatry i inne formy, które miały ogromny wpływ na rozwój polskiej kultury dziecięcej. Warto w tym miejscu wspomnieć o Teresie Tyszkiewiczowej, która jest nie tylko kluczową postacią w historii Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, ale także regularnie tworzyła ilustracje do „Świerszczyka”. Jej twórczość miała ogromne znaczenie w kontekście powojennego rozwoju kultury i edukacji artystycznej w Łodzi.
A które z inicjatorek uważasz za dobrze już znane?
Irena Tuwim, Michalina Wisłocka, Grażyna Bacewicz czy Katarzyna Kobro – to są nazwiska, które kojarzą się z Łodzią, choć są ważne nie tylko dla naszego miasta. A Ty, która z tych postaci wyróżniłabyś jako taką najbardziej inspirującą?
Chyba Katarzynę Kobro?
Mogę zdradzić, że na wystawie będą bardzo interesujące obiekty związane z Katarzyną Kobro. Pokażemy jej nieznane szerzej zdjęcie, które znajduje się w kolekcji Muzeum Miasta Łodzi. Będzie także jedna z powojennych rekonstrukcji jej rzeźb oraz szmaciany królik, który uszyła dla córki Niki Strzemińskiej. Ten królik to praca z ostatnich lat życia Katarzyny Kobro, kiedy właściwie nie miała możliwości rozwijać się twórczo. Przez piekło, jakie zafundował jej były mąż Władysław Strzemiński, wówczas ważna postać w łódzkim życiu publicznym, wytaczający jej kolejne procesy, odcinający od środowiska i sabotujący jej karierę artystyczną, Kobro żyła w ubóstwie. Miała problem z dostępem do materiałów plastycznych, co sprawiało, że nie mogła w pełni realizować swojej twórczości. Musiała zarabiać na życie w inny sposób, dlatego np. szyła zabawki. W tym czasie powstała też zabawka dla córki. Nie tylko Kobro była zmuszona balansować między sztuką a codziennym przetrwaniem. Z podobną historią mamy do czynienia w przypadku Ireny Tuwim, która przez długie lata poświęcała się ratowaniu swojego drugiego męża, alkoholika, co zabierało jej czas i energię na rozwój twórczy. To przykład tego, jak kobiety musiały zmagać się z obowiązkami rodzinnymi, co wpływało na ich karierę artystyczną.
Tak, dokładnie. Nawet poprzez takie obiekty jak królik czy zaprojektowane przez Kobro przedszkole wchodzimy w przestrzeń, gdzie rozróżniamy sztukę w tradycyjnym, „wielkim” sensie oraz wzornictwo czy design, które są znacznie bardziej użytkowe, związane z pragmatyką życia codziennego. Wzornictwo, jak sama zauważyłaś, często ma ten wymiar praktyczny, który funkcjonuje w codziennym życiu, nie jest więc związane z jakąś abstrakcyjną ideą, która jest zmaterializowana w dziele sztuki, ale z potrzebami, z użytkowością.
To jest też ciekawy temat, który dotyczy wielu kobiet twórczyń, jak na przykład charakteryzatorki w filmie czy lalkarki w teatrze. One również pracowały w obszarze sztuki, ale miały inne uwarunkowania – ich prace były bardziej związane z praktycznym zastosowaniem. Wzornictwo, projektowanie, nawet rzemiosło artystyczne – to często były obszary, w których kobiety mogły się realizować, mimo że ich twórczość nie zawsze była klasyfikowana w tym samym nurcie, co „wielka sztuka”. Cały czas myślę o twórczyni pracowni projektowania biżuterii, Lenie Kowalewicz-Wegner. Jej prace nie są oczywistymi obiektami opisywanymi w podręcznikach historii sztuki, ale są związane z codziennym życiem, stając się częścią osobistych historii. Kowalewicz-Wegner zauważyła, że o wartości biżuterii decyduje nie tylko materiał, z której ją wykonano, ale także projekt. Estetyczna jakość przedmiotów takich jak biżuteria może być równie wyrafinowana, jak te rodzaje twórczości, które funkcjonują w bardziej „wysokich” przestrzeniach sztuki.
Czy macie jakieś założenia co do tego, jak Rok Łodzianek Inicjatorek może wpłynąć na sposób, w jaki Łódź będzie pamiętać o swoich mieszkańcach? Mówiłyśmy już trochę o tym, jak na nowo upamiętniono włókniarki, co można uznać za pewną lekcję odrobioną, prawda? Teraz zastanawiam się, czy Wasza wystawa ma potencjał, by przynieść jakąś długofalową zmianę w tym zakresie, w sposobie, w jaki Łódź myśli o swoim dziedzictwie i historii.
Wystawa ma też inspirować różne środowiska do poszukiwań własnych bohaterek. Będzie prezentować różne dziedziny życia, tak aby dotrzeć do jak najszerszego grona osób. Służyć temu mają także formy wydarzeń towarzyszących: prelekcje, koncerty, spacery po mieście.
A co z inicjatywami związanymi z nazwami ulic, na przykład?
Byłoby wspaniale, gdyby pomysły upamiętniania kobiet poprzez nadawanie nazw ulicom i innym miejscom w Łodzi, które pojawiały się w poprzednich latach, wreszcie doczekały się realizacji. To np. plac Aliny Szapocznikow, czyli pomysł Łódzkiego Szlaku Kobiet, albo pasaż Joanny Kulmowej – inicjatywa grupy skupionej wokół Nawrot Ending Story. To dotyczy również kwestii związanych np. z Aleją Gwiazd na ul. Piotrkowskiej czy honorowymi obywatelstwami.
Kampania na rzecz pasażu Kulmowej
No właśnie, jeśli już przy tym jesteśmy, bo też było kilka sytuacji w Łodzi związanych z odhonorowaniem niektórych kobiet w procesie dekomunizacji, prawda? Ulic na przykład. Czy któraś na przykład z tych postaci wróci u was na wystawie?
Nie koncentrujemy się tak bardzo na działalności stricte politycznej. Ten temat pojawił się już przy okazji obchodów stulecia uzyskania praw wyborczych przez kobiety w Polsce w 2018 roku, a także zapewne będzie powracał przy obchodach Roku Rewolucji 1905. „Zdekomunizowane” łodzianki i konflikty o pamięć były tematem kilku spotkań w ramach cyklu „Łodzianki (nie)znane”. Odbyła się np. prelekcja o Zuli Pacanowskiej oraz spotkanie z autorem biografii Michaliny Tatarkówny-Majkowskiej. Tatarkówna to pierwsza kobieta, która rządziła Łodzią, więc nie można nie odnotować tej postaci. Pomijając oczywiste kontrowersje związane z jej rolą w powojennej historii Polski, warto zwrócić uwagę na inny aspekt, związany z płcią. Często bywa przedstawiana jako narzędzie w rękach „prawdziwych” polityków, rodzaj „paprotki”. Czy tak myśli się o politykach-mężczyznach? Nawet obrońcy jej postaci często argumentują, że chciała dobrze, troszczyła się o miasto i włókniarki, ale była wykorzystywana propagandowo przez partię. Odbiera się jej sprawczość. Ona jednak całkiem świadomie prowadziła swoją politykę, dbała o swój wizerunek, walczyła o miejsce dla siebie w partyjnych układach. I mimo różnych kontrowersji związanych z jej ideowymi wyborami i funkcjonowaniem w PRL-u, ślady jej działalności widzimy na co dzień w miejskiej przestrzeni: to wybudowane za jej czasów duże osiedla bloków czy gmachy użyteczności publicznej. Taka jest nasza historia, co nie znaczy, że musimy się z Tatarkówną zgadzać. Projektując wystawę, skupiamy się na działaczkach społecznych, ponieważ działaczki polityczne to osobny, szeroki temat. Tatarkówna-Majkowska, która miała realny wpływ na miasto, jest oczywiście jedną z najbardziej wyrazistych postaci. Ale mamy też np. całe grono miejskich radnych z XX wieku, zarówno polskich, jak i żydowskich, których działalność wciąż nie została dostatecznie zbadana.
Czy jest takie jedno miejsce w Łodzi, w którym czujesz energię kobiet inicjatorek najbardziej?
Takich miejsc jest z pewnością wiele, ale myślę, że możemy zatoczyć teraz w naszej opowieści koło i powrócić do włókniarek. Łódzkie fabryki to miejsca, które kojarzą mi się przede wszystkim z walką. To tutaj miały miejsce strajki. Robotnice potrafiły np. wypędzić kierowników czy majstrów oskarżanych o molestowanie seksualne. Zdarzało się, że okupowały fabrykę z dziećmi – musiały przecież zapewnić im opiekę. Choć to fabryka, przemysł, to jednak był to przemysł sfeminizowany. I to właśnie te kobiety, które potrafiły walczyć o swoje prawa, pozostają w mojej pamięci jako symbol siły i determinacji.
________________
Ewa Bużałek – animatorka kultury. Pracuje w dziale historycznym Muzeum Miasta Łodzi. Studiowała stosunki międzynarodowe (specjalność gender studies) na Uniwersytecie Łódzkim oraz historię i kulturę Żydów na Uniwersytecie Warszawskim, ukończyła także podyplomowe studia polsko-żydowskie w Instytucie Badań Literackich PAN. Prezeska Fundacji Łódzki Szlak Kobiet, przewodniczka po Łodzi, autorka projektów kulturalnych, społecznych i edukacyjnych poświęconych historii kobiet.
________________
Natalia Królikowska – łodzianka, dra nauk humanistycznych w dziedzinie literaturoznawstwa, producentka wydarzeń kulturalnych, aktywistka literacka, zawodowo związana z Domem Literatury w Łodzi.
________________
________________