Wspólnota nie istnieje bez domu, ale – jak pokazuje Fotofestiwal – domem nie muszą być cztery ściany. Może stać się nim druga osoba albo grupa osób. A poczucie bezpieczeństwa i zrozumienia możemy zyskać nawet w obliczu prześladowań, wojny, choroby czy zbliżającej się śmierci. O wybranych wystawach z programu tegorocznego Fotofestiwalu pisze Joanna Glinkowska.
Zacznijmy od ćwiczenia z wyobraźni. Zbliża się wiosna. Jak zawsze z niecierpliwością wyczekujesz festiwalu fotografii, który od lat odbywa się w twoim mieście. Nagle, a może stopniowo, nawet sama nie wiesz kiedy, wszystko się zmienia. Nie będzie wystaw. Nie będzie warsztatów i spotkań z artystami. Nie będzie festiwalu. Nie wiesz nawet czy twoje miasto będzie nadal istnieć w takim kształcie, w jakim je znasz. Mieszkańcy i mieszkanki pogrążonej w wojnie Ukrainy i uciśnionej przez totalitarny reżim Białorusi nie muszą sobie tego wyobrażać. Dwa ważne festiwale fotograficzne, Odesa Photo Days i Miesiąc Fotografii w Mińsku (MFM), nie odbędą się w normalnym trybie. Oba jednak znalazły tymczasowy dom – zostały ugoszczone przez łódzki Fotofestiwal.
Dom, który nie istnieje
Mimo że tematem tegorocznej edycji jest wspólnota, to właśnie motyw domu – bez wątpienia wynikający bezpośrednio z przewodniego hasła – powtarza się w większości prezentowanych wystaw. Najmocniej wybrzmiewa w kontekście braku: jako dom utracony, niebezpieczny, przejściowy. O doświadczeniu niepewności związanym z brakiem stałego, bezpiecznego miejsca zamieszkania opowiada wystawa Dom, który nie istnieje reprezentująca Białoruski Miesiąc Fotografii. Podobna niepewność wybrzmiewa z dwóch prezentacji Odesa Photo Days. Traumatyczne wydarzenia będące udziałem kilku pokoleń Ukraińców – od reżimu sowieckiego, represji wobec ukraińskiej inteligencji i systemowego niszczenia chłopstwa w czasie wielkiego głodu, po zbrodnie wojenne Putina – odcisnęły się w sposobie postrzegania domu, jako miejsca zagrożonego. I mimo że wystawa Złowieszczy krajobraz powstała przed eskalacją rosyjskiej agresji, w oddających codzienne życie zdjęciach ukraińskich fotografek i fotografów daje się wyczuć podświadome przygotowywanie na najgorszy scenariusz. O tym, że te złe przeczucia sprawdziły się z dnia na dzień opowiada druga wystawa ukraińskiego festiwalu – Cienka linia.

Mit dzieje się teraz
Utratę domu, wyrwanie ze wspólnoty, przymusowe przesiedlenia, prześladowanie i systemową przemoc wobec migrantów Santanu Dey – artysta z zupełnie innego kręgu kulturowego – ujmuje w narrację łączącą historyczne fakty, osobiste doświadczenia przodków i przekazy mitologiczne. Pochodzący z Indii twórca, w projekcie fotograficznym Słonawe łzy (Brackish Tears) porusza temat masowych przesiedleń i masakry ludności Namshudra, będących konsekwencjami rozbioru Bengalu w 1947 roku. Do Indii wyemigrowały wtedy miliony osób należących do mniejszości religijnych. Uciekające ze Wschodniego Pakistanu niższe kasty ulokowano w obozach dla uchodźców w regionie Dandakaranya. Trzydzieści lat później wybory w Bengalu Zachodnim wygrała koalicja Front Lewicy, obiecując, że przyjmie migrantów z powrotem w kraju. Niedługo potem władza zmieniła zdanie, ale tysiące uchodźców przeniosło się na wyspę Marichjhapi, gdzie w krótkim czasie zbudowali całą infrastrukturę publiczną łącznie ze szkołą i szpital. W reakcji rząd zarządził blokadę gospodarczą, a w maju 1979 roku spalono całą osadę, zabito tysiące jej mieszkańców, a ich ciała wrzucono do rzeki Raimangal.

Nie będzie wystaw. Nie będzie warsztatów i spotkań z artystami. Nie będzie festiwalu. Nie wiesz nawet czy twoje miasto będzie nadal istnieć w takim kształcie, w jakim je znasz
Dey, śledząc strukturę przemocy powiązanej z migracją i przesiedleniami, stwarza paralelę pomiędzy masakrą z Marichjhapi a Mahabharatą, starożytnym eposem hinduskim, który w dużej mierze ukształtował kulturowe wyobrażenia dotyczące religii. W dawnym micie, w którym synowie władców z wyższej kasty, spalili z pomocą Kryszny las Khandawa i wygnali rdzennych Nagów i Majów, aby zbudować stolicę swojego królestwa, odbija się nie tylko historia masakry na Marichjhapi, ale także obecna sytuacja socjopolityczna Namshudrów w Bengalu i Orisie. Projekt Słonawe łzy składa się z portretów uchodźców, map pozwalających zrozumieć geopolityczną stronę wydarzeń i fotografii dokumentujących odtworzenie przekazów z Mahabharaty. Tak ujęta historia, osadzona w przecież w realiach kraju leżącego tysiące kilometrów od nas, wydaje się niepokojąco bliska. Zestawiona nieuniknienie w naszych głowach z bliższymi geograficznie, historycznymi traumami, współczesnymi obrazami prześladowań i cynicznie prowadzonej polityki odbijającej się najbardziej na życiu najmniej uprzywilejowanych, pozostawia nas z dręczącym pytaniem o uniwersalność przejawów przemocy w dziejach ludzkości. Takie szerokie spojrzenie i próba uniwersalizacji kontrastuje z wieloma partykularnymi opowieściami.

Dom z wyboru
Jedna z nich pokazuje, że aby zetknąć się z agresją nie trzeba zaglądać na karty historii. O przemocy i poczuciu zagrożenia we własnym domu opowiada francuska fotografka Mahé Elipe. Udokumentowana przez nią historia rozgrywa się w Milpa Alta – wiejskiej części miasta Meksyk. To miejsce zamieszkania pięciu sióstr, które po utracie pracy wskutek pandemii i po doświadczeniach fizycznej, psychicznej i ekonomicznej przemocy domowej, stworzyły kolektyw Mujeres de la Tierra (Kobiety Ziemi). Praca na roli i we własnoręcznie zbudowanej pracowni przynosi im dochody pozwalające na uniezależnienie się od gnębiących ich mężczyzn. Fotograficzny projekt Kobiety Ziemi traktuje nie tylko o walce kobiet z przemocowymi wzorcami macho. To przede wszystkim historia budowania wspólnoty, która staje się nowym domem, na starej ziemi. Przypomina o tym tablica wisząca w głównej sali pracowni kolektywu, z napisem: „Chcieli nas wyrwać z korzeniami, ale nasze korzenie wrosły głęboko”.

Kobiety Ziemi można czytać jako przejaw szerszego zjawiska, jakie miało miejsce w Meksyku w drugiej połowie 2020 roku. W reakcji na trudności ekonomiczne spowodowane pandemią, w wyniku której 1,3 miliona Meksykanek straciło pracę[1], odnotowano boom na samozatrudnienie wśród kobiet. Zjawisko doczekało się nawet własnej nazwy. Na określenie kobiet przedsiębiorczyń szybko ukuto termin „las nenis”. Z początku funkcjonujący jako pejoratywny, używany w kontekście mizoginistycznym i klasistowskim, z czasem został przejęty przez same kobiety i zrehabilitowany. Błyskawicznie rozprzestrzenił się w mediach społecznościowych i komunikatorach, będących głównym kanałem promocji i sprzedaży wytwarzanych przez „nenis” dóbr. U Elipe nie znajdziemy jednak tego kontekstu. Zamiast mówić o zjawisku i jego cyfrowych, społecznych czy gospodarczych konsekwencjach, skupia się na konkretnych osobach. Najsilniej wybrzmiewa tu związek bohaterek zdjęć z ziemią i siostrzeństwo, w którym odnalazły drugi dom.
Wspólnota nie istnieje bez domu, ale – jak pokazuje Fotofestiwal – domem nie muszą być cztery ściany
Motyw domu z wyboru eksploruje też Mateusz Kowalik. W serii Czarcie żebro domem nie jest miejsce znane od zawsze, ale odległe, obce. I mimo że jego zdjęcia przepełnia natura, ma ona zupełnie inny charakter niż opiekuńcza ziemia z meksykańskich przemieść. Nieco w kontrze do swojego poprzedniego cyklu fotograficznego – Do raju jeszcze daleko – słodko-gorzkiego, ale jednak bardziej słodkiego, obrazu życia emigrantek i emigrantów, którzy przyjechali z miast do Sokołowska, Kowalik pokazuje tym razem ciemną stronę ucieczki na wieś. Czarno-białe, niepokojące zdjęcia przypominają, że w zderzeniu z nieokiełznaną dzikością przyrody nasze problemy mogą przybrać inne formy, ale bardzo wątpliwe, że znikną zupełnie.

Bez powrotu
Relacja natura-człowiek od lat jest tematem prac Diany Lelonek. Artystka sprzeciwia się schematom oddzielającym człowieka od przyrody, kulturę od natury. Zauważa szkodliwość i sztuczność tych podziałów, które wzmagają tylko antropocentryczne narracje o świecie. Zamiast budować opozycje Lelonek zauważa, że nie możemy wrócić do natury, bo nigdy nie byliśmy poza nią. W Yesterday I met a really wild man fotografuje ludzi tak, że wyglądają na stada zwierząt – nadzy, w grupie, w krajobrazie, w którym dzikie miesza się z przemysłowym. To jedna z jej kilku prac, które zobaczymy na Fotofestiwalu. W innej – Ministerstwo Środowiska porośnięte przez środkowoeuropejski las mieszany, Lelonek idzie o krok dalej, o krok w przyszłość. Proponuje wizję zemsty drzew na politykach. Co by było, gdyby nasz ziemski dom urządzały inne, nie-ludzkie istoty?

Język ptaków
Dom rozumiany jako nasza planeta, powraca na fotofestiwalowych wystawach wielokrotnie. Za ten wspólny dom teraz musimy poczuć się odpowiedzialni bardziej niż kiedykolwiek w historii ludzkości. Z tych, którzy najbardziej go dewastują, możemy zmienić się w opiekunów albo nawet rzeczników zwierząt, roślin czy całych ekosystemów. Jak? Często wystarczy empatia, wyrażająca się zainteresowaniem losem innych, współżyjących z nami istot. Jakie emocje mają ptaki? Czy można z nimi rozmawiać? Czy traktujemy je jak czujące stworzenia, czy jako zasób: mięso dające pożywienie, pierze dające ciepło? Cykl fotografii Wrażliwa edukacja dokumentuje niezwykłe porozumienie międzygatunkowe. Bohaterem zdjęć Franceski Todde jest Tristan Plot – trener ptaków, który w swojej pracy uwzględnia odmienne od ludzkich, ptasie kody zachowań i środki wyrazu. Dzięki powolnej obserwacji zwierząt, komunikuje się z nimi poza językiem. Plot rozwija też praktykę ornitoterapii dla osób starszych, osób z niepełnosprawnościami czy osób przebywających w więzieniach. Bohater zdjęć Todde jest przekonany o dobrym wpływie spotkań ludzi z ptakami. Warunkiem jest szacunek i otwartość na to, co inne, bo w komunikacji międzygatunkowej znaczenie może mieć wszystko: od intensywności spojrzenia po nasze intencje.

Troska wobec ptaków kierowała również pochodzącym z Taiwanu artystą, inżynierem i informatykiem, kiedy realizował swój zaangażowany projekt Puch. Rezultatem jest cykl fotografii, ale działanie Sheng-Wen Lo to dużo więcej niż zdjęcia. Zaniepokojony skalą cierpienia zwierząt wyrządzanego przez producentów puchowej odzieży, Lo postanowił, że sam zrobi dla siebie ciepłą, zimową kurtkę. Podczas spacerów po parkach zebrał prawie trzy tysiące gęsich piór, oczyścił je i uszył kurtkę. O tym, że ubranie ochroni go przed zimnem przekonał się podczas testów na Arktyce. Artysta nie tylko udokumentował cały proces, zwracając uwagę na często ignorowany aspekt etyczny w przemyśle odzieżowym, ale także stworzył instrukcję, dzięki której każda osoba może pójść w jego ślady.
Mój dom to wasz dom
Szukając w programie Fotofestiwalu różnych ujęć tematu domu nie można pominąć tego najbardziej dosłownego – zaproszenia do domowej przestrzeni. Barszcz ukraiński i Żurek, czyli Wspólnota od Kuchni przypomina historię kultowych łódzkich miejsc związanych ze sztuką, z których kilka mieściło się w przestrzeniach prywatnych. Wystawa nie mogła się odbyć nigdzie indziej jak w mieszkaniu przy ul. Wschodniej 29, gdzie od blisko czterdziestu lat działa Galeria Wschodnia. W pierwszą niedzielę festiwalu Adam Klimczak, współzałożyciel (wraz z Jerzym Grzegorskim) Wschodniej oprowadzi po mieście śladem miejsc ważnych dla środowiska artystycznego, w przeszłości i obecnie. Kolejne dwie soboty spędzimy przy stole – centralnym punkcie, centralnego pomieszczenia galerii, czyli kuchni. Miejscu najbardziej domowym, sprzyjającym zawiązywaniu się tymczasowych wspólnot.
Wspólnota nie istnieje bez domu, ale – jak pokazuje Fotofestiwal – domem nie muszą być cztery ściany. Może stać się nim druga osoba albo grupa osób. A poczucie bezpieczeństwa i zrozumienia możemy zyskać nawet w obliczu prześladowań, wojny, choroby czy zbliżającej się śmierci. Kolejny rok z rzędu, warto wybrać się na Fotofestiwal z myślą, że to nie tylko impreza artystyczna, ale także forum opowieści ze świata, zbiór impulsów prowokujących do przemyślenia własnych zwyczajów i zachowań.
[1] https://coordinaciongenero.unam.mx/2021/12/las-nenis/
-
Joanna Glinkowska – kulturoznawczyni, krytyczka sztuki, redaktorka pisma „Notes na 6 Tygodni”. Współzałożycielka i była prezeska Fundacji Obszar Wspólny. Członkini kolektywu artystyczno-kuratorskiego Kunszt Grupa.
-