Hasior nie dbał o trwałość swojej sztuki, wpisywał w jej trwanie tymczasowość, aż stał się artystą, którego metoda jest do dzisiaj eksplorowana w kuratorskich próbach. Skromny artysta z niejednoznaczną prywatną opowieścią sam stał się swego rodzaju pomnikiem. Pomnikowość Hasiora i jego sztuki eksplorują artyści w gorzowskiej galerii MOS.
W wąskim korytarzu na pięterku galerii Miejskiego Ośrodka Sztuki w Gorzowie Wielkopolskim wiszą na ścianach prace Władysława Hasiora: w nienajlepszym stanie, nie udało im się uniknąć śladów czasu. Ale sam Hasior, będąc gościem programu telewizyjnego „Sam na sam”, mówił: „Nie ma cenniejszych rzeczy nad zepsute”. Wybierając nietrwałą materię do tworzenia, zakładał jej niszczenie, a z czasem skończoność. Jeden z telewidzów programu odesłał nawet artyście jego zniszczoną rzeźbę w papierowym kartonie: chleb, który był podstawą figury, rozkruszył się ze starości. Hasior nie czuł powinności wobec trwałości materiałów, rozpadanie się jego prac, nawet jeśli wizerunkowo niekorzystane, było dla artysty zwyczajnie kolejnym interesującym gestem tworzenia sztuki. A rynek? Nie obchodził go rynek.
Hasiorem fascynował się Jerzy Gąsiorek, wieloletni dyrektor BWA w Gorzowie Wielkopolskim, którego pasji instytucja dzisiaj zawdzięcza nie tak wcale małą kolekcję prac artysty. Uprzejma pani w galerii otwiera mi zamknięte na klucz drzwi do korytarzyka i zapala światło, jestem szalenie podekscytowana tą konspiracją, w końcu inną niż biała sala ekspozycyjna przestrzenią wystawienniczą. To prawie prywatne miejsce, jak w czyimś mieszkaniu. Ponieważ jest ważne, żeby krytyczka na początku tekstu zdradziła swoje ewentualne sympatie i : z dyrektorem Gąsiorkiem dzielę pasję do Władysława Hasiora. Przede wszystkim do jego bardzo serio używania tych symboli, które dzisiaj często traktujemy jako reprezentacją polskiego wstydu: religijności na pokaz i zaścianka. Władysław Hasior jest dla mnie ambasadorem polskości, tej często wyśmianej, ale przecież silnie obecnej w tradycji albo, za Olgą Drendą można powiedzieć: duchologicznej. Dziś nawet w niektórych kręgach modnej, nie znaczeniowo, a estetycznie. Jestem szczerze zaskoczona, że na pomysł prezentacji prac Hasiora w swojej instytucji nie wpadł jeszcze Piotr Bernatowicz, dyrektor Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie. Hasior idealnie pasowałby przecież do nowego obrazka Zamku Ujazdowskiego: całkiem wygodnie wkłada się go do szufladki artysty flirtującego ze sztuką ludową, pełną symboliki tak pożądanej dzisiaj przez prawicę, dość łatwo podporządkowującej się pod wygodne przekazy, a jednocześnie wywrotowej (czy „Chleb polski”, przedstawiający nóż wbity w bochenek chleba, jest obrazoburczy, czy to gest adoracji?) na tyle, że i prawa, i lewa strona będzie mała swoją satysfakcję. Z pewnością byłyby to pieniądze o wiele lepiej wydane niż na prezentację dziwnych płyt chodnikowych autorstwa Jacka Adamasa. Podrzucam do namysłu, bo przede wszystkim – Hasior to artysta, o którym można powiedzieć, że uprawiał sztukę narodową. I jakkolwiek dziś zohydzone jest to określenie w kontekście sztuki, to tutaj brzmi dokładnie tak jak wygląda – polskość wychodzi z prac Hasiora, chociaż wkładanie tego artysty w kontekst polityczny, nawet delikatnie, jest niebezpieczne.
Przylgnęła do niego przecież łatka łamistrajka, tego, który w stanie wojennym wybrał złą stronę. W 1982 roku, po ogłoszeniu stanu wojennego, otwarto dużą wystawę artysty w galerii w Zakopanem. W tamtym momencie od czterech miesięcy trwał protest środowisk twórczych – bojkotowano ekspozycje zaplanowane w instytucjach publicznych. Hasior swojej nie odwołał, powołując się na to, że artyści nigdy nie uginali się pod reżimem władzy, a rezygnacja z ekspozycji byłaby gestem poddania się. On trzyma z przeszłymi, nie ze współczesnymi buntownikami. Przechwytywanie Hasiora przez prawicę też ma swoją tradycję: jego instalację, poświęconą pamięci dzieci Zamojszczyzny – wózek z zapalonymi świecami – wykorzystano jeszcze za jego życia przy antyaborcyjnej propagandzie, wbrew woli artysty.
Praca Bileya może być znakomitym orężem w walce wizerunków w przestrzeni publicznej, będącej dzisiaj, podobnie jak za czasów wypraw Hasiora, frontem ścierania się obrazów, które wyszły na ulice.
Nazwisko Hasiora raz na kilka lat powraca w różnych realizacjach kuratorskich. Ostatni boom odnotowaliśmy może z sześć lat temu, kiedy dwie jego wystawy: przedziwna wystawa w krakowskim MOCAK-u z sugestią, że Hasior jest europejskim Rauschenbergiem oraz „Po niebie został tylko księżyc” kuratorowana przez Ewę Tatar w lokalnym dla artysty Zakopanem, próbowały na nowo przerabiać jego twórczość, poszukując śladów wśród artystów tworzących w podobnej metodzie. Roboczo można określić to jako ożywianie Hasiora. I taki szlak wytyczyła też sobie Marta Czyż, kuratorka wystawy „Będziecie mieli pomnik, ale nie zaśpiewa on nigdy” w galerii Miejskiego Ośrodka Sztuki w Gorzowie Wielkopolskim (co ciekawe, to kolejna wystawa, która w nazwie cytuje poetycką frazę z Hasiora, co pozwala nam trochę zastanawiać się, czy dla współczesnych kuratorów Hasior jest uromantycznioną postacią, a jeśli tak, to czy to źle?). Nie szukała jednak następców artysty w archiwach sztuki, doszukując się powtórzonych gestów. Zaprosiła współczesnych twórców do wykonania czegoś od nowa: co będzie uzupełniało albo polemizowało z Hasiorem. Wystawę, ulokowaną na parterze, można też podglądać ze wspomnianego już pięterka – przez okienko w ścianie doskonale widać pracę Yuriya Bileya. To rekonstrukcja przydrożnych struktur propagandowych z PRL-u, których szkielety zresztą do dzisiaj widzimy przy wylotówkach z miast. Obecnie mają bardziej reklamową niż propagandową formę, aczkolwiek czy te dwie kategorie tak mocno się od siebie różnią? Na afiszu Bileya są dwa hasła: „Polka – Polska” oraz „Wartość tych słów zależy również od ciebie”. Proste nawiązanie do cyklu „Poezji przydrożnej” Hasiora, realizowanego w latach siedemdziesiątych: obiektów, reklam, murali, pomników, które fotografował podczas podróży. Praca Bileya może być znakomitym orężem w walce wizerunków w przestrzeni publicznej, będącej dzisiaj, podobnie jak za czasów wypraw Hasiora, frontem ścierania się obrazów, które wyszły na ulice. Biley wybiera przekaz z kontekstu narodowego, biało-czerwone tło, które zawsze jako symbol, wędrując w pole sztuki, staje się obiektem podejrzeń o intencje autora. Tu artysta je wręcz odzyskuje: Polka-Polska – symboliczne wskrzeszenie jesiennych strajków kobiet. Czy obiekt przygotowany na tę wystawę ma szansę wyjść z galerii? Sam MOS jest ulokowany przy wylotówce, więc gdyby tylko otworzyć drzwi obrazom, wystawa nabrałaby ogromnej mocy.
W każdym życiorysie rzeźbiarza pomnik jest tą kulminacyjną próbą umiejętności rzeźbiarskich, nie prywatną, nie w pracowni, ale w obliczu społecznym”, mówił Władysław Hasior.
Punktem wyjścia do zbudowania narracji wystawy był pomnik. Medium bardzo hasiorowskie, bo zakładające pewną niemożliwość i bezradność artysty wobec własnych wizji i oczekiwań, jak i, chociaż to duże słowo, oczekiwań społeczeństwa. „W każdym życiorysie rzeźbiarza pomnik jest tą kulminacyjną próbą umiejętności rzeźbiarskich, nie prywatną, nie w pracowni, ale w obliczu społecznym”, mówił Władysław Hasior. Artysta próbował, jak mógł, dekonstruować materię pomnika. Płonące pomniki, pomniki wykopane w ziemi, w końcu niezrealizowane: pomnik ze szkła i monument grający. Inspiracje Hasiorem na wystawie w Gorzowie, jak pisze kuratorka, są nieoczywiste i niejednokierunkowe. Niby nieoczywiste, ale jednak szalenie hasiorowskie. Na przykład Dominika Olszowy. Może poszukiwanie wokół medium pomnika zgrywa się tu mocno z jej zainteresowaniem śmiercią, a może właśnie obiektem i jego tworzywem. „Autoportret z ziemi”, który Olszowy prezentuje na wystawie, to jedno wielkie memento mori. Postać – samej artystki – odlana w betonie, dokładnie po środki klatki piersiowej ma znicz. Hasior swoje odlewy w ziemi wiązał ze „śladami po zmartwychwstaniu”, pustymi grobowcami w kształcie człowieka. To wspaniały format dla powracających opowieści o duchach i zaświatach, które przewijają się w sztuce Dominiki Olszowy. Innym, tym razem dość oczywistym wyborem, jest Roman Stańczak. Artysta, który powrócił do zbiorowej pamięci, kiedy na weneckie Biennale poleciał jego, nomen omen, „Lot”, przenicowany na drugą stronę samolot. Stańczak, hasiorowskim gestem, sięga po gotowe przedmioty, które może wprowadzić w pole sztuki i przetwarza je, korzystając z ich materii. Z pracą Stańczaka w Gorzowie mam podobny problem jak z na przykład pracami Moniki Sosnowskiej w przestrzeniach galerii. Ten monumentalny, ciężki zarówno wizualnie, jak i znaczeniowo, obiekt zamknięty w white cubie, po prostu traci. „7,6,5,4,3,2,1”, obiekt przygotowany na wystawę w Gorzowie jest stworzony z ram łóżek, które układają się w kolumnę. Ustawiona skosem rzeźba, chce prawie przebić się przez sufit galerii. Czy takie umieszczenie rzeźby odwołuje się do hasiorowskiego pragnienia zbudowania pomnika, który przebije sklepienie nieba?
Istotnym kłopotem z ekspozycjami, które w zamierzeniu mają odnosić się do pamięci o jakimś twórcy, jest, nomen omen, możliwość budowania albo obalania jego pomnika. Marta Czyż szczęśliwie wybrnęła z tego robiąc niewielką wystawę, na którą zaprosiła tylko pięcioro artystów, z których żadnego nie da się wprost określić kontynuatorem lub kontynuatorką myśli Hasiora. Dzięki temu wyszedł z tego ciekawy eksperyment, ale z czułością wobec artysty. Nie ma na siłę naciąganych konstrukcji, nie ma chylenia czoła przed sztuką mistrzów, nie ma też oczywistych wyborów: takim pewnie byłby Daniel Rycharski, którego odniesienia do form strachów na wróble i sztandarów, mocno obecnych w sztuce Hasiora, byłyby tu za proste, wręcz banalne.
Odświeżająca jest obecność Katarzyny Przezwańskiej. Bo skoro o pomnikach mowa, to czemu nie zaproponować ich pełnego odwrócenia. Nie monument, a obiekt w skali mikro; nie trwała materia, a taka, która zależy od czasu i możliwości jej zachowania. Już nie to dosłowne wywrócenie obiektu, jak miał w zwyczaju Stańczak, ale odwrócenie symbolicznie. Prace Katarzyny Przezwańskiej są złotym punktem na tej wystawie, znakomicie dialogują z obecnym w narracji o wystawie Hasiorem, jednocześnie nie traktując tej obecności jako niezbędnej (choć zarówno Władysław Hasior jak i Katarzyna Przezwańska widzą ekspresję i moc w porzuconych fragmentach pochodzących ze świata przyrody, potrafią ożywić te odłamki i tchnąć w nie myśl).

Zrealizowanie pragnienia Hasiora w taki sposób, żeby jego monument, chociaż symbolicznie „zaśpiewał” jest przecież gestem pomnikowym. „Skoro gra się na nerwach – mówił Hasior – dlaczego nie można zagrać na pomniku, żeby te nerwy ukoić”.
W osobnej sali znajduje się piąta, i ostatnia praca na wystawie. Instalacja-wideo Zbigniewa Rogalskiego, który bardzo wprost odnosi się do Hasiora, chcąc zrealizować jego pragnienie o grającym pomniku. Zaproszony do współpracy Dominik Strycharski komponuje półgodzinny utwór, który mógłby zawierać dźwięki, jakie wydawałby z siebie pomnik Hasiora, gdyby zaplanowany przez niego mechanizm zadziałał. Pomnik „Organy”, stojący przy Przełęczy Snozkiej od 1966 roku, to kolejna polityczna rysa na wizerunku twórcy. Pod pomnikiem znajduje się inskrypcja: „wiernym synom ojczyzny poległym na Podhalu w walce o utrwalenie władzy ludowej”, co łatwo kwalifikuje imponujący pomnik Hasiora do miana dziedzictwa polskiego komunizmu. Otarł się nawet o historię dekomunizacji obiektów, za którą władza z mniejszym lub większym efektem, zabiera się od kilku lat. Sam Hasior projektował pomnik, będąc przekonanym, że to dla poległych w II wojnie światowej, a podpis został dodany już przez same władze. Czy to narracja po latach, czy naprawdę artysta padł wtedy ofiarą manipulacji, tego już raczej nie uda się rozstrzygnąć. Wspaniale prezentuje się muzyka Strycharskiego w ciemnej sali gorzowskiego MOS-u. Jest pomnikiem w formie, w jakiej pomników dzisiaj poszukujemy – rozumianych nie jako tradycyjne postumenty, ale dopuszczające ich niematerialność, efemeryczność, czasem nawet czysty brak. Zrealizowanie pragnienia Hasiora w taki sposób, żeby jego monument, chociaż symbolicznie „zaśpiewał” jest przecież gestem pomnikowym. „Skoro gra się na nerwach – mówił Hasior – dlaczego nie można zagrać na pomniku, żeby te nerwy ukoić”.
„Będziecie mieli pomnik, ale nie zaśpiewa on nigdy”, tytułuje wystawę cytatem z Hasiora kuratorka. Brzmi jak wróżba Hasiora o własnej pamięci. Pomnikowy artysta, z którym do końca nie wiadomo, gdzie go umiejscawiać, jak go czytać. Można zadawać pytania o Hasiora, szukać wypełnienia luk w jego życiorysie, ale zakładając porażkę, bo przecież twórca nie przemówi już nigdy.
_
Anna Pajęcka – krytyczka sztuki, redaktorka działu sztuka i sekretarzyni redakcji w czasopiśmie „Dwutygodnik.com”. Publikuje w „Wysokich Obcasach”, „Szumie”, „Czasie Kultury” i „Dwutygodniku”.
_
„Będziecie mieli pomnik, ale nie zaśpiewa on nigdy'". Miejski Ośrodek Sztuki w Gorzowie Wielkopolskim
Artyści i artystki:
Yuriy Biley
Dominika Olszowy
Katarzyna Przezwańska
Zbigniew Rogalski
Roman Stańczak
kuratorka:
Marta Czyż
współpraca:
Łukasz Gorczyca
Zdjęcia: Szymon Rogiński