PIEWCA RADOŚCI ŻYCIA CZY RASISTA?
Tu usłyszałem
Tu usłyszałem „dzień dobry”,
Tu usłyszałem „przepraszam”,
Storturowany Łodzią,
Miłą nowinę ogłaszam.
Autorem tych wersów jest postać nieobca sporej części łodzian. Nazwisko Sztaudyngera znają nawet ci, którym jest ono zupełnie obojętne. Przeciętny przechodzień lub pasażer tramwaju, poruszający się jednym z ważniejszych szlaków komunikacyjnych, mija wmurowaną na ul. Wigury tablicę umieszczoną na kamienicy, którą zamieszkiwał „Jan Sztaudynger. Poeta i fraszkopis. Uczył piękna i radości życia.”
Fraszkopisarstwo nie przyciągało w żaden sposób mojej uwagi. Nawiązują dziś do podobnej frazy poślednie wytwory, męczące niekiedy na łamach Dziennika Łódzkiego. Takiej twórczości boleśnie daleko do Słówek Boya czy jeszcze innych, starszych blasków polskiej tradycji literackiej.
Jakiś czas temu, kierowany uwielbieniem dla plastyki Mai Berezowskiej, trafiłem na ilustrowany jej rysunkami tomik Jana Sztaudyngera, zatytułowany Łatki na szachownicy. Zbiór z mnóstwem fraszek, gier słownych, małych utworów, które bawią, tumanią i przestraszają zarazem. Momentami śmiesznych, chwilami rażących tonem, jak i budzących politowanie. Absolutna większość strof dotyczy Łodzi. Życia, współżycia i pożycia związanego z miastem. Obcując
z tego typu liryką, odczuwam coś w rodzaju osobliwej, wesołej przyjemności, jednako marnej i niskiej. Głupawy
w istocie śmiech z ułomności i uczucie radości korespondują z emocjami towarzyszącymi regularnemu odbiorowi wszelkich kostropatości. Nieintencjonalnej karykaturze otaczającego mnie krajobrazu mentalnego i kulturowego; prasowej notatki o włamaniu do komórki, skąd skradziono ozdoby choinkowe wartości kilkuset złotych.
Frywolna kreska Mai Berezowskiej zaprowadziła mnie do Sztaudyngera, który był dla mnie dotąd jedynie „nauczycielem radości życia” z ulicy Żwirki… Mimo że jakość zbioru Łatki na szachownicy jest wprost adekwatna do peerelowskiej aury i jest wyrazem raczej niepokaźnego ducha tamtej epoki, kilkuwierszowe facecje wydobędą krzywy uśmiech na każdej twarzy…
Co zawdzięczamy Łodzi
Nie byłbyś, bracie odzian,
Gdyby nie praca Łodzian.
Rychło, gdy tknął mnie specyficzny ton fraszek o Łodzi, natrafiłem na dość eksplozywne znalezisko. Posiadam jedynie kopię (Ryszard Cichy - dziękuję!). Warto zwrócić uwagę na te kilka skanów opatrzonych dość intrygującym nagłówkiem. Porzuć myśl, że pozwolono ci już dokładnie poznać II Rzeczpospolitą… Zadziwiające, jak wiele mogą jeszcze zademonstrować wykopaliska z epoki!
Mam przed sobą coś w rodzaju kłopotliwego świadectwa. Dowodu na zupełnie inną „radość życia”. Zatytułowana Cicho Żydy! humoreska alarmuje czytelnika o wielkim runie Żydów na krajowe uzdrowiska, plaże i sanatoria. Według tekstu, inwazja przedstawicieli narodowości żydowskiej na pensjonaty powoduje brak miejsc wypoczynkowych dla młodego pokolenia Polaków. Przy czym, jego zdaniem, Żydzi, w tychże kurortach nie zachowują się jak należy. Wszczynają taki rwetes, że autor upoważniony jest zawołać jak w tytule. Polskie góry zinwadowane są przez żywioł obcy. Za mało Polski w Polsce - zdaje się martwić Sztaudynger. Należy przyznać, że wyraża to barwną, potoczystą polszczyzną, chyba o wiele lepszą niż jego powojenna literatura …
Nie wiem z jakiego pisma pochodzą te strony. Nie jest to z pewnością jakaś niskonakładowa publikacja. Układ szpalt kojarzy się z popularną, lekką prasą ilustrowaną. Co do wymowy, komunikaty o szowinistycznej wymowie, przekazywane w różnym stylu, nie były w Polsce lat 30. ewenementem. Inkryminowane stronice pochodzą z czasów, gdy w podobnym tonie, w wielu krajach Europy wypowiadali się niejednokrotnie światli ludzie, którzy kilkanaście lat później zaistnieć mieli w zupełnie odmiennym kontekście ideologicznym.
Twórcą oprawy wizualnej Cicho Żydy! jest kolejna indywidualność, która zdobyła sukces po II wojnie światowej. Trująca ironia artykułu opatrzona jest kolażami nikogo innego, niż Gwidon Miklaszewski. Autor humorystycznych rysunków, karykaturzysta – dysponujący doskonałą, lekką kreską; niezwykle wyrazistą, jednocześnie czytelną
i syntetyzującą. Charakterystyczne obrazki jego dzieła były w mig rozpoznawalne przez całe dekady PRL. Ilustrował artykuły, dziesiątki powieści dla dzieci i młodzieży, między innymi książki Hanny Ożogowskiej. Dowcipne rysunki Gwidona Miklaszewskiego zdobią zabytkowe już poradniki dla kobiet, leksykony, szkolne podręczniki itd. Doskonale pamiętam charakterystyczne obrazki w książce do nauki języka niemieckiego „Hans und Lotte”.
Tekst Cicho Żydy! nie jest naiwnym juvenilium. Jego autor w latach 30. był już wziętym literatem. Jak odnieść się do takich niegodnych świadectw? Jakimi narzędziami interpretacyjnymi mogę się tu posłużyć? Czy potraktować je jako fragment epoki, kontekstu, który mimo wszelkich wysiłków jest poza zasięgiem stuprocentowego zrozumienia? Jak zaklasyfikować tę osobliwą próbkę rasizmu „z ludzką twarzą”? Humor w służbie ciemnogrodu? Wyraz dawnej, zamkniętej epoki? Czy dziś napisanie czegoś takiego byłoby możliwe? Mimo wielu analogii, otaczających nas hydr, znajdujemy się dziś w zupełnie innym miejscu, odmiennym paradygmacie.
Próżno szukać informacji o tym motywie w gawędziarskiej pozycji Chwalipięta, czyli rozmowy z tatą - wspomnieniowej konwersacji Jana Sztaudyngera i Anny Sztaudynger-Kaliszewicz. Bohater opowiada córce m.in. jak uniósł się i obronił przed sprawą sądową czekającą obitego przez oficerów WP człowieka. Ofiarą przemocy padł młodzieniec, który obraził Marszałka epitetem „kabotyn”. Dość głośny incydent miał także miejsce w latach 30. ubiegłego wieku. Pamięć poprawnych i niepoprawnych uczynków bywa lub też jest zwykle wybiórcza…
Związany z powojenną Łodzią fraszkopisarz, poeta, tłumacz klasyków literatury niemieckiej, teoretyk nowoczesnego teatru lalkowego, nie da zredukować się jedynie do tych wątków.
Znęcony rysunkami Berezowskiej (jej wybujała twórczość!!!), trafiłem na zabawne lodziana Sztaudyngera. Słychać
w tych rymach Łódź, której już nie ma. Nie wywołują na szczęście żadnej nostalgii. Składają się na atrakcyjny obraz miasta na gorąco.
Kobieto łódzka
Kobieto łódzka, robotnico,
I towarzyszko, i kochanko,
Ty jesteś ziemią pod stopami,
A i na piwie lotną pianką.
Ty pierwsza budzisz się co rana,
Dzieciom, mężowi ku odsieczy,
Ostatnia kładziesz się, zziajana,
Bolą cię nogi, ręce, nogi, plecy.
Ty dwoisz się, troisz, strokrocisz,
Jak chleb cudownie rozmnożony,
Co dzień się siódmym potem pocisz,
Sobą rachunek płacąc słony.
Choć starożytni w to wierzyli,
Że Atlas chłop tę ziemię dźwiga,
Wiem o tym, oni się mylili:
Od takich prac się często miga,
Pójdzie na wódkę, karty, dziewki,
Niesyt gadania i kochania,
A ciężar świata, nie przelewki,
Zostawi Tobie do dźwigania.
Wszystkim zdystansowanym, potrafiącym zdobyć się na wieloisty odbiór zapomnianej i „przestarzałej” literatury, bez wahania mogę polecić arcyłódzkie strofy Łatek na szachownicy.
Ujawnienie plugawego kuriozum jest efektem przypadku. Nie ma nic wspólnego z powszechnym aktualnie, triumfalnym „zawstydzaniem”. Instrumentalnym demaskowaniem nieodkrytych kart historii. Cieszę się ze znaleziska. Kolejna pozycja ukazująca złożoność życiorysów ludzi cieszących się powodzeniem w zmieniających się warunkach XX wieku.
był zawsze niezwykle schludny, nie pozwalał sobie na żadne zaniedbania w ubiorze, uchybienia w grzeczności, na żadną wulgarność w sposobie bycia. W trosce o szerzej lub węziej pojętą czystość świata otaczającego bywał czasem agresywny, np. w tramwajach łódzkich. (…) nieustającej kampanii służył i wiersz. Ileż to pięknych dystychów poświęcił właśnie łajaniu „śmiecących psubratów”
(Tadeusz Chróścielewski, Nie byle kto [w:] Jan Sztaudynger i Anna Sztaudynger-Kaliszewicz, Chwalipięta, czyli rozmowy z tatą)
Zadane w tytule pytanie pozostawiam bez odpowiedzi. Jednoznaczne antyrasistowskie potępienie i napiętnowanie mianem oportunisty byłoby zbyt łatwym uproszczeniem. Co dokładnie kierowało wyborami wszechstronnego literata, aktywnego na przełomie kilku odmiennych epok? Z wielką chęcią wysłuchałbym uzupełniających moją wiedzę głosów…
Jako zamknięcie swobodnych spostrzeżeń, proponuje kolejną dawkę sztaudyngerowskiej ironii:
Łódzka rada
Chcesz wykręcić się dziewczynie
Umów się z nią przy kominie
Wiktor Skok - angażujący się w wiele form aktywności stachanowiec kultury industrialnej. Rejony jego operacji to bocznice, rampy, szyny, magazyny; miejsca ukryte. Muzykę (tę, którą robi jak i tę którą odtwarza) znaczą dysharmonie, beat, szum i hałas. Materią wszelkich akcji są szczątki, ścinki, fragmenty. Jego naturalny teren to beton i ruiny Łodzi przemysłowej.