Wystawa „SAINER. KOL∞R” w Gdańskim Muzeum Narodowym rzuca nowe światło na artystyczną drogę twórcy, który w rodzinnej Łodzi kojarzony jest przede wszystkim z pełnymi rozmachu muralami. O szacunku dla klasyków malarstwa, pasji do pejzażu i formalnych poszukiwaniach z Przemysławem Blejzykiem rozmawia Anna Pajęcka.
Ponieważ oboje pochodzimy z Łodzi, to od Łodzi zacznijmy. Jaki wpływ na ciebie miało to miasto?
Na pewno miała na mnie wpływ lokalna scena. Pierwszy Meeting of Styles, czyli impreza graficiarska, odbył się w Łodzi w 2002 roku, na terenie opuszczonych fabryk. Jeździłem tam po szkole oglądać prace. To był czas przed internetem. Swoje początkowe kroki stawiałem po omacku, na przykład próbowałem pewne rzeczy przerysowywać. Nie wiedziałem, że graffiti jest nielegalne, więc pierwsze robiłem w środku dnia, na jakimś sklepie. To było intuicyjne. Zaciekawiły mnie wówczas litery, ale miałem przeczucie, że to jeszcze nie jest to. Impulsem było spostrzeżenie, że ludzie malują także rzeczy przedstawiające. Dosyć szybko powiedziałem sobie, że nie jestem zainteresowany tylko liternictwem, jeśli chodzi o używanie spreju.
A później ukończyłeś grafikę na ASP w Łodzi. Jak dla artysty wygląda przejście z pracy na tkance miejskiej do pracy z płótnem?
Nie było przejścia, raczej zawsze odbywało się to jednocześnie. Moje zainteresowanie graffiti i malowaniem wzięło górę nad wszystkim, kiedy miałem 17 lat. To było na trzy lata przed egzaminami, musiałem dopiero nauczyć się malować pędzlem. Chodziłem na zajęcia, ćwiczyłem warsztat, a jednocześnie rozwijałem działania na zewnątrz.
Nie wiedziałem, że graffiti jest nielegalne, więc pierwsze robiłem w środku dnia, na jakimś sklepie. To było intuicyjne
I jak przenikały i przenikają się te dwie formy?
Murale dały mi pewność i brak obaw w pracy z dużym formatem. Byłem kiedyś w Pradze na wystawie Alfonsa Muchy. Pokazywano tam cykl „Słowiańska epopeja”, obrazy wielkości 6 na 8 metrów. Wtedy dotarło do mnie, że chciałbym robić takie formaty, w których obraz otacza cię kolorem. To samo miałem z muralami – one przez swój rozmiar wciągają do środka namalowanego świata.
Podczas malowania murali od zawsze nie chciałem używać projektorów, żeby coś odrysować, tylko wszystko malować odręcznie. Ale jest to inne malowanie niż w pracowni. Wyjeżdża się na określoną liczbę dni, wszystko jest zorganizowane pod cel malowania, a każda zmiana wiąże się z wielką logistyką, na którą nie każdy może sobie pozwolić.
Ile trwa malowanie takiej dużej ściany?
Uogólniając – około 10 dni. Inne ograniczenie, poza czasem, to na przykład pogoda. Czasem przez połowę dnia pada na ścianę słońce, a przez połowę cień. Jest dużo zmiennych, ale paradoksalnie one wymuszają inne podejście do malowania. Traktowałem to jako okazję, aby się czegoś nauczyć.
To samo miałem z muralami – one przez swój rozmiar wciągają do środka namalowanego świata
I czego nauczyło cię doświadczenie z muralami?
Przede wszystkim podczas malowania murali nauczyłem się pewności siebie w podejmowaniu decyzji. Choćby takich, że czasem trzeba zamalować coś, co wydawało się fajne. Ja dodatkowo sobie utrudniam – jak zaczynam malowanie, to nie mam jeszcze ukończonego szkicu, tylko wstępny. Dopiero na ścianie dopasowuję kolory, bo nie chcę poruszać w pracach, które maluję w jakimś miejscu, tematów związanych z tym miejscem. Wolę wpisać się w nie przez formę i kolor. W Finlandii malowałem w dzielnicy, która w pierwotnym założeniu miała być całkowicie czarno-biała, proponowano więc tę kolorystykę. Ale obok ściany był malutki park i postanowiłem dostosować się do kolorów parku, żeby zwrócić uwagę na zieleń. To jest dla mnie wyzwanie – znaleźć inne niż tylko powierzchowne nawiązanie do historii miejsca.

SAINER, „ Landscape Composition", Angers. France 2021
(...) ostatnio bardzo inspirują mnie ogródki działkowe
A małe formaty? Na wystawie w Muzeum Narodowym w Gdańsku jest sala cała wypełniona szkicami, które mają malutki format.
Ta sala z małymi pracami to mój szkicownik rozebrany strona po stronie. Przygotowałem go na wcześniejszą wystawę. Pokazuje moje przejście od rysowania detalu do prac malarskich i skupienia się na kolorze. Ja go traktuję jako ćwiczenie. Na przykład ostatnio bardzo inspirują mnie ogródki działkowe. Szkice pozwalają upraszczać naturę i wyciągać z niej rzeczy, których później używam w pikselach.
W sali ze szkicami znajduje się dobre kilka lat życia.
Ten szkicownik pokazuje okres, kiedy dużo jeździłem po świecie, malując murale. Byłem zmęczony, wpadłem w rutynę i już mało zaskakiwało mnie to, co malowaliśmy na ścianach. Szkice zahaczają też o czas, w którym wróciłem do pejzażu. Jeszcze przed akademią jeździłem na plenery i malowałem tam bardzo wiele pejzaży. Później bardzo skupiłem się na detalu. W 2016 roku, w okresie zmęczenia, ograniczyłem malowanie murali, znów pojechałem na plener i wróciłem do pejzaży. Szkicowanie w naturze było wówczas idealnym oddechem, malowałem w godzinę dwa, trzy szkice i często byłem z nich bardziej zadowolony niż z obrazów. Już tak mam, że kiedy jestem w stadium, w którym obraz jest prawie skończony, to nie ciekawi mnie tak, jak wtedy, kiedy dopiero zaczynał się klarować.
Dążyłem do tego, żeby kolor był narratorem w obrazie i wciągał tworząc przestrzenie abstrakcyjne, a jednak oddające esencję malowania w plenerze
Zapisałam sobie szczególny moment z wystawy. Figuratywny obraz „Na polu w Kudawie” z 2016 roku, zestawiliście na jednej ścianie z obrazem z 2020 roku, który być może przedstawia to samo, ale w domyśle, bo składa się z pikseli.
Te obrazy pokazują dwa okresy. Pierwszy, to właśnie ten powrót do pejzażu. O obrazie zawsze myślałem raczej pod kątem formalnym – kompozycji barw. Używałem języka figuratywnego, bo był mi najbliższy. Budowałem kompozycje abstrakcyjnie, ale używałem elementów ze światów, które mnie inspirowały: komiksowego, bajkowego, mieszałem to z klasyką. W tym świecie ludzie doszukiwali się historii, a dla mnie te obrazy nie miały historii. Może były kadrem wyjętym z jakiejś opowieści, ale nie narracyjną całością. Powrót do pejzażu uświadomił mi, że to sposób na spełnianie się figuratywnie i abstrakcyjnie jednocześnie.
Jeśli chodzi o 2020 rok, to uznałem wtedy, że zacznę przekładać szkice z mojego szkicownika, i zrobię podobrazie pikselowe. Bardzo pomogło mi to rozwinąć warsztat malarski, bo myśli się tu plamą – albo piksel pasuje, albo nie. Trzeba określać formę poprzez relacje barwne. Dążyłem do tego, żeby kolor był narratorem w obrazie i wciągał tworząc przestrzenie abstrakcyjne, a jednak oddające esencję malowania w plenerze.
Skupiłem się na budowaniu kompozycji w oparciu o mechanizmy natury i łączenie kilku widoków na raz, a jednocześnie zacząłem się zastanawiać, czy dzięki temu nie da się oddać czasu w malarstwie
Co dał ci pejzaż?
Podobało mi się, że w środowisku urban artu, z którego już trochę chciałem wyskoczyć, nikt nie poruszał tematu pejzażu. Dodatkowo, dzięki temu bardziej otworzyłem się na sztukę współczesną. Pierwsze trzy lata powrotu do pejzażu to było odbudowanie warsztatu. Pejzaż otworzył także zupełnie nowe światy i relacje barwne, które najbardziej mnie interesują.
W pewnej chwili w plenerze zauważyłem, że pejzaż się zmienia – na przykład raz słońce świeci, a raz nie. Pomyślałem, że chcę uwieczniać samą zmianę. Część obrazu malować w cieniu, a część w świetle. Skupiłem się na budowaniu kompozycji w oparciu o mechanizmy natury i łączenie kilku widoków na raz, a jednocześnie zacząłem się zastanawiać, czy dzięki temu nie da się oddać czasu w malarstwie. Zamiast malowania jednego widoku, maluję np. trzy godziny.
Czy były jakieś prace, które stworzyłeś specjalnie na wystawę?
Stworzyłem jedną pikselową pracę i portret chłopaka z psem. Budując wystawę z kuratorką, Agatą Abramowicz, zastanawialiśmy się, jakie obrazy powinienem domalować. Chciałem zrobić spójną ekspozycję. Z perspektywy malarza ciężko myśli się o całej przestrzeni, bo chce się, aby każdy obraz był tak samo widoczny. Tu zrezygnowaliśmy z tego, na rzecz pokazania procesu zmian. Domalowałem portret, mimo że dawno nie malowałem takiego formatu, bo chciałem pokazać go w innym ujęciu, w oparciu o rozwiązania pikselowe. Rozszerzona rzeczywistość także została stworzona pod wystawę.
W malarstwie próbujemy uzyskać przestrzeń, oszukując oko, a w przestrzeni trójwymiarowej masz to od razu, od ciebie zależy tylko, jak ją wykreujesz
Rozszerzona rzeczywistość, która dekonstruuje muzealną salę.
Ta rozszerzona rzeczywistość powstała właściwie przez przypadek, w nawiązaniu do warunków w muzeum. Najpierw przygotowywaliśmy inny projekt, ale był problem z salą, w której z uwagi na nadzór konserwatorski nie można np. wiercić w ścianach. Pomyśleliśmy, że wykorzystamy to i umieścimy obok obrazu odnośnik do rozszerzonej rzeczywistości. To było o tyle ciekawe, że przenieśliśmy wszystkie założenia malarskie na przestrzeń. Znalazłem się w zupełnie innym środowisku. W malarstwie próbujemy uzyskać przestrzeń, oszukując oko, a w przestrzeni trójwymiarowej masz to od razu, od ciebie zależy tylko, jak ją wykreujesz.
Rozszerzona rzeczywistość obok pejzażu…
Chciałem, żeby z jednej strony był to łącznik prac pokazanych na wystawie, a z drugiej –otwarcie się na nową technikę. Nie chcę zamykać się na nowe technologie. Może wiadomo, że początkowo nie robią wrażenia, ale na przestrzeni lat da się uzyskać efekt, który trudno sobie dzisiaj wyobrazić.
Jest także cała przestrzeń poświęcona animacji i pikselowi, „zamykająca” wystawę.
Ta część miała pokazać dekonstrukcję mojego warsztatu malarskiego, ale w sferze pikselowej, ukazać proces mojej pracy nad obrazem – od szkicu, przez kompozycję, do koloru. Kiedy przygotowywaliśmy tę część wystawy dotarło do mnie jak ciężko jest malarstwu konkurować z animacją. To, co sam próbuję czasem uzyskać w malarstwie, to wprowadzenie ruchu. A w animacji ruch cały czas generuje się na nowo, nigdy nie jest taki sam. I to pokazuje moje myślenie o obrazie – nawet jeśli czasem uważam obraz za skończony, to zawsze myślę, że jest jeszcze pole, aby się zmieniał.
Kiedy zobaczyłeś tę dość nobliwą przestrzeń Pałacu Opatów, wyobrażałeś sobie w niej swoje pikselowe prace?
Początkowo ta przestrzeń totalnie mi się nie podobała. Ale dużo podpowiedziała mi wizyta na wystawie Wojciecha Fangora, poprzedzającej moją. Mówi się, że Fangor odczarował Pałac Opatów. Kiedy zobaczyłem tam abstrakcje, dotarło do mnie, że tę przestrzeń trzeba zestawić z rzeczami z totalnie innego świata. Trochę ostatecznie oszukaliśmy ją wprowadzając kolor jako tło dla obrazów. Ale też, paradoksalnie, prace, które robiłem wcześniej, dość pasują do klimatu Pałacu, i dzięki temu przejście do pikselowych prac jest miękkie. Poprzez ekspozycję, którą zbudowaliśmy, i kolory, które zaczęliśmy stopniowo wprowadzać, okazało się, że na końcu nagle ten piksel nie jest taki obcy.
To w jaki sposób wystawa jest zbudowana i jak prowadzi widza, to w zasadzie kolejna kompozycja.
Przygotowując wystawy, myślę o tym, jak zagospodarować przestrzeń, żeby dać widzowi różne odczucia. Od zawsze nudzą mnie jednostajne sale, w których prace w tych samych formatach wiszą w jednej linii. Zależy mi, żeby wystawa była płynną opowieścią formalną. Obrazy mają służyć zaskoczeniu widza tym, jak może się poczuć w przestrzeni. Chodzi o zróżnicowanie. W jednej sali jest jeden obraz, a w drugiej multum szkiców… To wytwarza napięcia. Czasem mówię, że ekspozycja to jest wizualne multiwersum.
Multiwersum w Gdańsku zdecydowaliście się otworzyć trzema klasykami.
Słyszałem już, że to kontrowersyjna decyzja. Ale zależało mi na tym. Kiedy pierwszy raz spotkałem się z kuratorką i opowiadałem, skąd wziął się u mnie pejzaż, postanowiliśmy, że chcemy użyć obrazów, których pełno przecież w zbiorach muzeum. W środowisku urban artu, ale i w ogóle w środowiskach sztuki, wielu artystów kryje się ze swoimi inspiracjami. Czasem są one mniej, a czasem bardziej widoczne, ale trudno jest ich zupełnie uniknąć. Pomyślałem, że po co się z tym kryć?
Podróżując po świecie i obserwując globalizację, myślałem o tym, że coraz bardziej zatraca się lokalność. Chciałem zacząć wprowadzać do swojej twórczości wprost elementy tego, skąd pochodzę
Więc pejzaże klasyków w pierwszej sali, to ma być twój punkt wyjścia, czytelny sygnał „skąd się wziąłem”?
Podróżując po świecie i obserwując globalizację, myślałem o tym, że coraz bardziej zatraca się lokalność. Chciałem zacząć wprowadzać do swojej twórczości wprost elementy tego, skąd pochodzę. Dzisiaj mamy dostęp do ogromnej ilości inspiracji. Zaczynając, można przejrzeć w zasadzie wszystko, co zostało stworzone, teraz dostęp do kultury wizualnej jest nieograniczony. To może być deprymujące, a może poszerzać horyzonty.
Zależało mi też, żeby to był tribute dla ich twórczości. Mamy niesamowite dziedzictwo, jeśli chodzi o malarstwo, a za granicą jest ono bardzo mało znane. A skoro silnie inspiruję się tymi rzeczami, to chciałem wziąć je do swojego bagażu, próbować iść z tym dalej i pchnąć to dalej do przodu, za każdym razem zaznaczać, skąd to pochodzi.
Zależało ci na tych konkretnych obrazach? Jest tu „Martwa natura” Artura Nachta-Samborskiego, „Wisła w Kazimierzu” Piotra Potworowskiego i „Pejzaż z chmurami” Jana Stanisławskiego.
Tak. Na przykład celowo wybrałem najbardziej abstrakcyjną pracę Potworowskiego, bo dobrze pokazuje założenia, które później też ja realizowałem. I jeśli ktoś bardzo wnikliwie przejdzie wystawę, to zobaczy, że malarstwo można rozkodowywać nie tylko przez pryzmat tego, co widzimy, ale przez pryzmat tego, co jest namalowane. Że nie musimy próbować zastanawiać się, co to przedstawia, tylko rozkoszować się czystym malarstwem, wyjętym z ram i stereotypów. Zauważyłem też, rysując z córką, że dzieci mają łatwość malowania tego, co chcą, i nie zastanawiają się, czy coś wygląda tak jak powinno wyglądać. Koń nie musi mieć perfekcyjnie namalowanych kopyt, a nadal funkcjonuje w obrazie jako koń. Najpierw uczymy się, żeby namalować tego konia idealnie, a później próbujemy to zatracić i odzyskać znowu radość z malowania.
__________
SAINER. KOL∞R.
2 lip 2023 - 22 paź 2023
Muzeum Narodowe w Gdańsku / Oddział Sztuki Nowoczesnej w Gdańsku, ul. Cystersów 18, 80-330 Gdańsk
__________
Sainer, czyli Przemysław Blejzyk - urodzony w Łodzi w 1988r. Absolwent Akademii Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego w Łodzi (2012). Malarz, muralista, rysownik, projektant graficzny i twórca ilustracji. Wraz z Beztem (Mateuszem Gapskim) założyciel i członek duetu Etam Cru. Mieszka i pracuje w Gdyni.
__________
Anna Pajęcka – krytyczka sztuki i teatru, redaktorka działu teatr i sekretarzyni redakcji w czasopiśmie „Dwutygodnik.com”. Publikuje w „Wysokich Obcasach”, "Dialogu" „Szumie”, „Czasie Kultury” i „Dwutygodniku”.
__________
Zdjęcie główne: Przemysław Blejzyk (Sainer), fot. Aleksandra Mac
__________