Impulsywne zgęszczenie szesnastu wystaw w ciasnej oficynie przy Piotrkowskiej brzmi jak ryzyko – ale też jak ekscytujący eksperyment. Kuba Szkudlarek i Zbigniew Olszyna, twórcy Galerii S35, proponują festiwal „Pulsowanie codzienności” jako sygnał nowych kierunków. Wydarzenie to szeroka i różnorodna prezentacja kilkunastu artystek i artystów w nieoczywistej, pełnej napięć przestrzeni. Razem tworzą wielogłosową opowieść o codzienności – tej widocznej, marginalnej i tej, która pulsuje tuż pod powierzchnią.

 

„Festiwal Sztuki Współczesnej” – takie sformułowanie można było kilka miesięcy temu ujrzeć w tabelce projektów dofinansowanych przez miasto. Pierwsze skojarzenie – Łódź, zmęczona przejazdami PKP Intercity, rusza w biegu, w którym, na przodzie truchta Warszawa w szybkich butach spod szyldu WGW i Fringe’a. Co prawda mamy kilka swoich „świąt”, ale żadnego dedykowanego (szeroko rozumianym) sztukom wizualnym na taką skalę. Łódź od dawna prosi się o własną alternatywę. Być może jej zalążkiem będzie inicjatywa, której pierwszą edycję można w tej chwili oglądać na trzech piętrach kamienicy przy Piotrkowskiej 147. Drugie skojarzenie to typowe komercyjne przedsięwzięcia nastawione na zysk. Na szczęście szybko okazuje się, które jest właściwe, bo można zajrzeć do rubryki obok tytułu i poznać autorów.

 

 

„Pulsowanie codzienności”, prace: Jan Gasienicyn, Olga Pawłowska, fot. Zbigniew Olszyna

 

 

Wydarzenie o tytule tematycznym „Pulsowanie codzienności” stoi na barkach dwóch osób: Kuby Szkudlarka i Zbigniewa Olszyny – założycieli niezależnej Galerii S35. Ambicje duetu rosną z roku na rok, co doprowadziło do spontanicznej decyzji o realizacji czasowego projektu na większą skalę. Jak przyznali na łamach Miej Miejsce historia jest prosta – najpierw pojawiła się przestrzeń, zaraz po niej nabór wniosków o dofinansowania i szybka decyzja. Spontaniczność, nagły impuls i sprzyjający układ gwiazd spotkały się w lewej oficynie, tuż za bramą. Okoliczności powstania „Pulsowania” poniekąd nadają charakter wystawom wypełniającym budynek, w którym niegdyś mieścił się Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej.

 

 

Doświadczanie wystaw jest ściśle związane z doświadczaniem przestrzeni, która domaga się uwagi. Mówi językiem dawnego MOPS-u – stare linoleum, szkolna zieleń ustępująca bieli na wysokości głowy, waniliowy budyń na żeliwnych grzejnikach i rurach, lastryko schodów

 

 

 

Miejsce

Wystawy składające się na festiwal można podzielić na trzy segmenty: prace wybrane w ramach open calla, wystawę Bartłomieja Talagi oraz strefę Lodz Abstract Art Festival - Work in Progress. Łącznie daje to szesnaście ekspozycji. Brzmi niewiarygodnie, ale wystawy są niewielkie. Wszystkie - w mniej lub bardziej dosłowny sposób - odnoszą się do przewodniego tematu.

Trójpodział nie narzucił jednak sposobu aranżacji. To budynek i jego nietypowy układ pomieszczeń stanowi ramę, w której intuicyjnie działali kuratorzy. Trzy piętra oficyny niemal identycznie powtarzają ten sam układ – długi, wąski korytarz z małymi pokojami po lewej stronie oraz kilka pomieszczeń na końcu. Pierwsze piętro wypełniły wyłącznie wystawy z otwartego naboru, natomiast na drugim i trzecim zestawiono je z projektem Talagi oraz sekcją LAAF-u. Przetasowanie dwóch pięter zdaje się wyjściem zgrabniejszym od wizji rygorystycznego trójpodziału, który przy tej ilości wystaw w tak niewielkiej przestrzeni mógłby skutkować „upychaniem”. Być może jednak nieco cierpi na tym czytelność układu.

 

 

„Pulsowanie codzienności”, prace: Patrycja, Płóciennik, Paulina Czajkowska, fot. Zbigniew Olszyna

 

 

 

Pierwszy spacer po festiwalu jest wyjątkowy dzięki architekturze. Wprawdzie niezależne galerie przyzwyczaiły nas do niecodziennych przestrzeni wystawienniczych, ale mimo wszystko oficyna Pulsowania robi szczególne wrażenie. Odwiedzający poruszają się zapętloną trasą „korytarz – pokój”, po drodze przyswajając krótkie opisy. Czytają opierając się plecami o przeciwległą ścianę korytarza, którego szerokość nie pozwala rozprostować rąk. Doświadczanie wystaw jest ściśle związane z doświadczaniem przestrzeni, która domaga się uwagi. Mówi językiem dawnego MOPS-u – stare linoleum, szkolna zieleń ustępująca bieli na wysokości głowy, waniliowy budyń na żeliwnych grzejnikach i rurach, lastryko schodów. Każda kolejna wizyta wydobywa drobniejsze szczegóły z miejsca, które współpracuje z wystawami. Kołki w ścianie i krzywe gniazdko cieszą oko.

 

 

Całość działa jak zbiór swobodnie orbitujących cząstek, które raz się przyciągają, a raz odpychają. To punkty na siatce, które łączą się, przekraczając piętra oficyny

 

 

 

Siatka

Osoby wyłonione w naborze otrzymały do dyspozycji własne, niewielkie pomieszczenia. W rezultacie główna część festiwalu to seria mini-wystaw – zazwyczaj kilka prac na artystę_kę. Każda z nich stanowi odmienny mikroświat twórczości autora_ki, co sugeruje konwencję przeglądu tendencji artystycznych. Reprezentowane formy i wrażliwości są jednak tylko wybranym wycinkiem. Kuratorzy nie celują w pełen przekrój, ich ambicją jest pokazanie różnorodnych ujęć przewodniego hasła. Pokusa prezentacji szerokiego wachlarza praktyk twórczych realizowana jest w miarę możliwości.

Projekt nie kryje się ze swoją niejednorodnością - sąsiedztwa wystaw nie wynikają z linearnej narracji. Przeważnie zestawione ekspozycje znacznie się od siebie różnią formalnie i działają na zasadzie różnic. Mimo to można rozciągnąć między nimi nici skojarzeń. Nawyki, upływ czasu, cykl, ślady, śmieci, zwykłe przedmioty – to słowa klucze pozwalające grupowo ująć twórczość 11 artystów_ek. Niektóre projekty utrzymują się w centrum tematu, inne dryfują nieco dalej.

 

Całość działa jak zbiór swobodnie orbitujących cząstek, które raz się przyciągają, a raz odpychają. To punkty na siatce, które łączą się, przekraczając piętra oficyny. Przykładowo: koncentracja na porzuconych projektach i przedmiotach (Kinga Stec) koresponduje z aranżowaniem spontanicznych rzeźb ze śmieci (Eryk Korus), a to z kolei kojarzy się z (metaforycznym) podnoszeniem płyt OSB do rangi sztuki (Mateusz Piestrak).

Są też bezpośrednie sąsiedztwa, które budują napięcia i relacje. Na zasadzie kontrastu zestawiono cukierkowe, barwne malarstwo o dzieciństwie (Maria Tołwińska) i abiektalną instalację o podróży macicy (Marcjanna Sokołowska). To dwie pierwsze wystawy - oferują ożywczy początek jasno sygnalizujący rozpiętość formalną i tematyczną siatki. Odmienna sytuacja ma miejsce wyżej, gdzie obok stolika z wydrapanymi zegarkami (Salma Aldoory) znajduje się seria cyjanotypii archiwalnych fotografii na wosku (Paulina Sadrak). Obie wystawy podejmują niemal bliźniacze tematy – pamięci, czasu i przemijania, a ich formalne podobieństwo (wyciemnione sale, oszczędna aranżacja) skleja je ze sobą. Ich zestawienie spowalnia dynamikę, rodzi chwilową jednostajność.

 

 

„Pulsowanie codzienności”, prace: Kinga Stec, Marcjanna Sokołowska, Mateusz Piestrak, fot. Zbigniew Olszyna

 

 

 

Żaden z projektów nie dryfuje za daleko od tematu przewodniego, co sprzyja doświadczeniu, które nasyca się zmiennością. Szczególne są „Useless forms” Kingi Stec, które stanowią unikalną i bardzo spójną realizację. Prezentowane obiekty to przywrócone z letargu, reanimowane przedmioty i projekty artystyczne, które niegdyś zostały porzucone. Skruszona wycieraczka, wazon w futerko, metalowa rama mebla z wydrapanym „Kinga” i szpilka-szczota są zabawne i lekkie, a z drugiej strony przywodzą na myśl jakiś apokaliptyczny krajobraz. Są jakby wyciągnięte z innego uniwersum, dziwnie „zmorfowane” i zostawione na surowej posadzce, która bardzo dobrze współgra ze stylistyką obiektów. Częścią wystawy są również dwie lampy stworzone przez artystkę, które specyficznym oświetleniem budują dla ekspozycji odosobnione środowisko. Ponadto piasek zgrzyta tu pod nogami.

W punkt trafiają również dwie subtelne prace video – „Blok nr 3” Jana Gąsienicyna oraz „Zespół Porzuconych Przedmiotów” Eryka Korusa. Pierwsza to prosta animacja, w której tytułowy blok zamieniony został w ramę dla okien odbijających się od jego krawędzi. Szarość elewacji to architektoniczny wygaszacz ekranu. Drugim video jest zapis „rzeźbienia” ze śmieci napotkanych w przestrzeni publicznej. Autor maluje i układa je w spontaniczne instalacje. Proste gesty artystów prowadzą wzrok ku zwykłości. Wtedy można z satysfakcją dostrzec grafitowe napisy na ścianie, np. „otwór. wkręt musi wystawać min. 2 cm” albo „TV 2”.

 

 

 

      Przestrzeń wystawy jest synonimem miasta, mówią to ślady zużycia i fakt, że przechodząc przez pomieszczenia można czasem dobić butem odstającą listwę

 

 

 

Obok, ale razem

Pośród mini-wystaw niespodziewanie napotyka się Partytury miasta Bartłomieja Talagi. To najbardziej rozbudowana ekspozycja, której kuratorem jest Kuba Szkudlarek. Obejmuje 2.5 pomieszczenia, w których odbiorca obcuje z dwoma obiektami i fotografiami Łodzi. Jej charakter i dynamikę artysta stara się uchwycić z perspektywy „słuchacza miasta”. Projekt dzieli się na trzy części, ale na wystawie granice między nimi się zacierają. Płynne przejścia prowadzą nas przez: „Z centrum”, „Peryferie” i „Getto”.

Talaga łączy wiele technik artystycznych tworząc dynamiczny, wciągający obraz. Śródmieście ilustruje naścienny kolaż z fotografii i fragmentów banerów. Kompozycja rymuje się z mijanymi na ulicach dziurami w murach. Po starym banerze przebiega skan kliszy, a w pobliżu znajduje się zdjęcie z Polaroida oraz wydruk prosto na ścianę, która zdrapaną farbą nadaje płaskiemu obrazowi trójwymiarowosci. Przestrzeń wystawy jest synonimem miasta, mówią to ślady zużycia i fakt, że przechodząc przez pomieszczenia można czasem dobić butem odstającą listwę.

 

 

„Pulsowanie codzienności”, „Partytury miasta", Bartłomiej Talaga, fot. Zbigniew Olszyna

 

 

 

„Peryferie” to głównie czarnobiałe fotografie przywołujące naturę i jej harmonijne oraz opresyjne współistnienie z tkanką miasta. Niektóre oprawione są w sękate ramy, które w połączeniu z fotograficznym ziarnem wywołują archiwalne skojarzenia.

Część „Getto” to minimalistyczny gest – prześwietlona klisza rozciągnięta na świetlówce. Obraz utworzyły fotony poruszające się w historycznych granicach łódzkiego getta. Artysta wpuścił je do opakowania z fotograficznym filmem, który dostał od Alicji – ocalałej z Holokaustu kobiety żydowskiego pochodzenia. Osobisty motyw o olbrzymiej wadze Talaga podejmuje za pomocą eleganckiego i minimalistycznego gestu - pozwala mówić samej materii. Jej głos jest jak jednostajny dźwięk wydobywający się ze świetlówki.

Obiekt prowadzi dialog z drobnym telewizorem, który w pokoju obok - za drzwiami - wyświetla białą, drżącą linię. To obraz wytworzony poprzez mechanizm kineskopu, czyli rzutowanie elektronów na luminofor. Artysta do snucia opowieści zaprzęga najczystszą fizykę, która rysuje oś czasu. Subtelne odgłosy telewizora i lampy odsyłają do soundartowej praktyki twórcy, który skutecznie łączy dźwiękowy minimalizm z fotografią.

Obecność „Partytur” w ciągu miniwystaw jest zaskakująca, ale – paradoksalnie – „klika”. Projekt stanowi chwilę cennego oddechu od serii mniejszych ekspozycji, zachowując jednocześnie tematyczną ciągłość. Problematyka codziennego otoczenia i czasu wybrzmiewa tu dosadnie, niemal w imieniu całego festiwalu.

W podobnej sytuacji – niby obok, ale razem - jest sekcja LAAF-u. Składają się na nią 4 wystawy, które do przewodniego tematu dokładają zagadnienie procesu twórczego. Ponadto drugiego dnia festiwalu ekspozycjom towarzyszyły działania performatywne, które wzbogaciły program o odmienny rodzaj wrażeń. Prezentowane projekty kontynuują i poszerzają tematykę „Pulsowania”. Wśród nich dość bogato (w stosunku do innych części wydarzenia) reprezentowani są Tomek Haładaj oraz Jakub Michalak, których prace wyjątkowo ciekawie przedłużają refleksję nad codziennością. W obu przypadkach mamy do czynienia z nowymi perspektywami i osobliwymi formami. Ponadto obrazy i obiekty Michalaka ciekawie dialogują z „Useless forms” Stec. Tutaj również sięgają nici wychodzące z głównej siatki.

 

 

 

„Pulsowanie codzienności”, prace: Jakub Michalak, Tomek Haładaj, fot. Zbigniew Olszyna

 

 

Duża zmienność, której doświadcza się w granicach festiwalu jest przyjemna. Wydarzenie stanowi świetną okazję do przeciskania się przez ciasny korytarz i ocierania o równie ciasne środowisko, które tym razem zostaje miło rozwodnione. Pośród zwiedzających widać osoby z zewnątrz. „Pulsowanie” otwiera okno, przez które wpada sporo świeżego powietrza. Do Fringe’a jeszcze daleko, ale widać potencjał do rozwoju. Twórcy deklarują chęć rozszerzenia działalności, także zdaje się, że można oczekiwać kontynuacji.

Pod koniec zeszłego roku na łamach Szumu ukazał się tekst „Jak przetrwać, czyli o łódzkiej scenie galerii niezależnych u schyłku 2024 roku”. W swoim eseju Piotr Puldzian Płucienniczak przytaczał rozmowę z założycielami S35. Wspominali wówczas o finansach, które ograniczają ich plany. Niecały rok później są organizatorami offowego festiwalu o kilkudziesięciotysięcznym budżecie. Opłacanie transportu, wynagrodzeń czy produkcji to w końcu marzenia do spełnienia. Płucienniczak zwracał uwagę, że być może wraz z wyborem nowego dyrektora Wydziału Kultury zbliżają się zmiany – jak widać coś się ruszyło, a na wydarzeniach w końcu można zobaczyć kogoś z urzędu.

Festiwal jest udany, a jego oddolność satysfakcjonuje – spontaniczność oraz odwaga inicjatywy to dobra i mobilizująca historia. Kubie i Zbyszkowi chce się kibicować, bo budzą zaufanie i udowadniają, że warto. Za wydarzeniem stoi grzejąca duet ambicja – dobrze skorzystać z jej efektów.

Znamienne, że po sąsiedzku 40 lat temu funkcjonował Strych – gniazdo na poddaszu dla artystów kontrkultury. Różnica polega głównie na tym, że dziś jest mniej „kontr”, a miasto się dorzuca. Sedno pozostaje jednak niezmienne – oddolna kultura w Łodzi daje radę. Oby nie był to jednorazowy wybryk.

 

 

1. Festiwal Sztuki Współczesnej w Łodzi — „Pulsowanie codzienności”
14–29 listopada 2025
ul. Piotrkowska 147, lewa oficyna, Łódź


„Pulsowanie codzienności”
Osoby artystyczne: Salma Aldoory · Paulina Czajkowska · Jan Gąsienicyn · Eryk Korus · Olga Pawłowska · Mateusz Piestrak · Patrycja Płóciennik · Paulina Sadrak · Marcjanna Sokołowska · Kinga Stec · Maria Tołwińska

LAAF work in progress
osoby artystyczne: Ania Brykowska/Grzegorz Demczuk/Zuzanna Formela/Tomasz Haładaj/Kalina Kazimierczak/Kuba Michalak/Kasia Najder/Justyna Olczak-Lipman/Natasza Pleśniak/Gosia Stasiak/Karol Stolarek (Człowiek)/Julia Zaręba

 

 

 

______________

 

 

Wojtek Grum (2001) – absolwent łódzkiej Historii Sztuki oraz Fotografii i Multimediów. Obecnie student Kultury i Sztuki Współczesnej (UŁ). Zainteresowany sztuką współczesną w teorii i praktyce.

 

 

______________

 

 

 

______________

 


Zdjęcie główne: „Pulsowanie codzienności”, prace: Maria Tołwińska, fot. Zbigniew Olszyna

 

Patronite