Marzenia mają swoją grawitację – przyciągają rzeczywistość i kształtują przestrzeń, czasem wbrew pierwotnym intencjom ich twórców. Wystawa „Fantasmagoryczne miasto" w Kamienicy Hilarego Majewskiego to pole napięć między przeszłością a przyszłością, funkcją a formą, historią a fantazją. W tym miejscu granice rzeczywistości stają się płynne, a sztuka nie tylko wypełnia przestrzeń, ale także z nią rywalizuje, uwikłana w cudze marzenie, które nie chce jej ustąpić.

 

Wśród znanych światu złorzeczeń powszechną rozpoznawalnością cieszy się „obyś żył w ciekawych czasach”; wydaje się jednak, że nie mniejszy potencjał przekleńczy ma fraza, która nasuwa się spontanicznie w kontakcie z „Fantasmagorycznym miastem” – „obyś żył w cudzym marzeniu”. Wbrew popularnym wyobrażeniom o eterycznej istocie fantasmagorii, nie występuje ona bez zaczepienia w substancji; początkowo może to być środowisko w przewadze wodne, w rozumieniu łożyska naszego umysłu, jednak dość prędko fantasmagoria obraca swój apetyt w kierunku ciał stałych, solidnych, z lepszej klasy certyfikatem wieczności. Stąd i fantasmagoryczna wystawa, opuściwszy głowy twórców i kuratorów, porzuciwszy pielesze pracowni, wytwarza rodzaj grawitacji, który wciąga w siebie przestrzeń pomieszczeń, gmachu, a dalej ulicy.

Przyglądając się kolejnej powiązanej tematycznie z miastem ekspozycji w Kamienicy Hilarego Majewskiego, warto zacząć od analizy różnych skal scenografii tej i każdej innej prezentacji w dawnym domu architekta. Towarzyszy im bowiem bardzo specyficzna, podwójna oprawa, złożona z budynku i ulicy. Muszę przyznać, że wszystkie odwiedzone przeze mnie w tym miejscu ekspozycje oferowały mi dwa, walczące ze sobą zaciekle, doświadczenia estetyczne. Pierwsze, dominujące, to napięcie między wnętrzem a funkcją. Drugie, dobijające się uwagi za pomocą różnych, ocierających się nieraz o prestidigitatorstwo sztuczek, dotyczyło ukazania, unaocznienia, a może nawet wyszabrowania uwagi dla sztuki prezentowanej w tym miejscu.

 

 

      Muszę przyznać, że wszystkie odwiedzone przeze mnie w tym miejscu ekspozycje oferowały mi dwa, walczące ze sobą zaciekle, doświadczenia estetyczne

 

 

I tu po raz pierwszy spełnia się przekleństwo życia w cudzym marzeniu. Dom Hilarego Majewskiego, architekta miasta XIX-wiecznej Łodzi, był remontowany z myślą o marzeniu bardzo konkretnym – zainstalowania w nim Biura Miejskiego Konserwatora Zabytków. Nie można się spierać z słusznością tego planu: trudno o lokalizację, w której niezakłamana, wyrastająca z przeszłości tożsamość przelewałaby się z taką gracją we współczesną funkcję. To było naprawdę piękne marzenie i nic dziwnego, że rzeczywistość początkowo wdzięcznie się pod nie układała. Skoro miały tu być biura urzędników miejskich, można było zostawić sanitariaty w jednym tylko miejscu – na drugim piętrze, można było tworzyć przestrzenie tylko pod pracę biurową, spotkania i niewielkie konferencje, można było nawet bronić logiki zamykających się w pętle obwodów pomieszczeń na każdym z pięter. Niestety, w międzyczasie Biuro Miejskiego Konserwatora Zabytków zostało zlikwidowane w dotychczasowej formule. Marzenie było już jednak wystarczająco potężne, by poradzić sobie bez dotychczasowego żywiciela, a przy tym na tyle silnie wrośnięte w skorupę rzeczywistości – dawny dom Majewskiego – że nie było jak go stamtąd usunąć. Po wielu miesiącach poszukiwań szamana z sektora prywatnego, który potrafiłby przywołać wizję silniejszą od obecnej lub wyegzorcyzmować tę starą, poddano się. Dom Hilarego Majewskiego nawiedził inny podmiot publiczny: inLodz21. Wydawać by się mogło, że jedna poświęcona architekturze instytucja zastąpiła w tym miejscu inną. Tak myśleć mogą jednak tylko osoby nie znające dzikiej i drapieżnej natury marzeń.

 

 

Joanna Dyba, Karuzela Marzeń", instalacja 2025, obiekt, tkanina, światło, fot. Anna Zagrodzka 

 

 

Przy ul. Włókienniczej 11 zafundowano nam fantasmagoryczną walkę MMA w klatce historycznej rezydencji. Niedoszła siedziba konserwatora walczy tu z niezaistniałym budynkiem Libeskinda. Wypełnione specjalnie zamawianym lanym szkłem okna zabytku, pozwalające na odtworzenie specyficznego oświetlenia jego wnętrz, przegrywają z czarnymi kotarami zaciemniającymi pomieszczenia pod projekcje. Mocno rozrzeźbione, wielobarwne sztukaterie powalają skalą i siłą mnogiego wyrazu niemal każde prezentowane tu dzieło. Walka trwa – żadne z marzeń nie puszcza, a ludzie są tu jedynie w roli sekundantów lub gapiów. To nieusuwalne napięcie rezonuje z tekstem kuratorskim wystawy, w którym wspomina się, że artyści „meandrują pomiędzy poczuciem pustki i braku a potrzebą tworzenia społeczności na zasadach wzajemnego szacunku i miłości”. U Majewskiego, w mikro-scenografii galerii, żadnej z tych par pojęć nie znajdziemy – z przyczyn opisanych powyżej.

 

Na tak zarysowanym tle najlepiej radzą sobie prace rzeźbiarskie. zwłaszcza Henryka Ryszarda Chojnackiego, wciągające widza w interakcje wyeksponowaniem ich haptyczności. Oparcie relacji z obiektem na zmyśle, który nie jest „domyślnie atakowany” przez otoczenie, jest trafionym wyborem artystycznym, pozwalającym na nawiązanie intymnego kontaktu, ucieczkę od kontekstu ku relacji. Różna skala, materiał i ciężar obiektów – masywnego, zwartego, marmurowego Pierwotniaka i rozdrobnionych, polimorficznych, ceramicznych cyklów Dziecki oraz Kręgi – pozwalają odbiorcy na zbudowanie zróżnicowanej palety doznań i wrażeń.

 

 

Henryk Ryszard Chojnacki, Dziecki", ceramika, 2024, Kręgi", ceramika, 2024, fot. Anna Zagrodzka 

 

 

Dokładnie w przeciwną stronę kierują nas prace Jolanty Wagner, które w doskonały sposób przechwytują ze środowiska charakterystyczną dla niego wielowarstwowość planów i dają jej wyraz, uczytelniając i materializując w dwuwymiarowym zapisie. Zabieg ten podkreśla jeszcze sposób ekspozycji tych prac – wiszą one jedna za drugą, bawiąc się w grę widzialnego z niewidzialnym. Przynosi to obserwatorom swoisty rodzaj ukojenia, podszyty nieco aurą seansów spirytystycznych. Malowanie na raz już zapełnionych kalkach architektonicznych, powoływanie do życia budynków wyobrażonych, a nawet zabezpieczenie prac woskiem, dającym efekt zbliżony do spatynowania – to wszystko jest bardzo na temat kamienicy Hilarego Majewskiego.

 

 

Jolanta Wagner, „VERLADEBAHNHOF 1", z cyklu SPIS POWSZECHNY – INWENTARYZACJA BUDYNKÓW, rysunek tuszem na starej kalce technicznej, pokryty woskiem pszczelim, 55 x 110 cm i 100 x 120 cm, 2010, CZESKI ZAMEK NR 3 NA PLANACH POLSKIEGO SZPITALA" z cyklu INWENTARYZACJA BUD, fot. Anna Zagrodzka 

 

 

W przestrzeń zabytku śmiało wkraczają obiekty rzeźbiarskie Tomasza Haładaja, których formy, kolorystyka i sposób wykończenia kierują nasz umysł ku najbardziej zmityzowanej epoce ludzkiego życia – dzieciństwu. Nie-dorosłość, bez-troska, zabawa to zresztą jeden z podstawowych kluczy do rozczytania wystawy. Prace Haładaja czerpią z praktyk Hasiora, Gomulickiego czy Rycharskiego, wchodząc w dwugłos z otoczeniem, nie zawsze brzmiący czysto – starcie nieco ready-made’owej estetyki z wypieszczonym konserwatorsko wnętrzem nie jest łatwe w odbiorze, choć oba fenomeny dość zaskakująco spaja skłonność do operowania dużą ilością kolorów.

 

 

Widok wystawy, prace Tomasza Haładaja, fot. Anna Zagrodzka 

 

 

Inną strategię rozgrywania wnętrza – przez odrzucenie – przyjmuje Joanna Dyba wystawiając w jednym z salonów rodziny Majewskich Karuzelę marzeń. To, co w opisie artystki „okala miękko wnętrze” z większą bodaj siłą anihiluje wszystko poza nim. Półtransparentna, odbijająca światło tkanina oświetlona punktowo z góry zmienia się w srebrną tubę stojącą w ciemności, na straży doświadczenia osób chcących zakręcić się na umieszczonej w środku karuzeli. Wybór „reprezentantki” placu zabaw, kolejne nawiązanie do dziecięcości, każde zapytać, na ile artyści/kuratorka odreagowują w ten sposób muzealną powagę zabytku czy domyślną (a może tylko wyobrażoną) sztywność postaw dawnych mieszkańców historycznych wnętrz.

 

 

   Wybór „reprezentantki” placu zabaw, kolejne nawiązanie do dziecięcości, każde zapytać, na ile artyści/kuratorka odreagowują w ten sposób muzealną powagę zabytku czy domyślną (a może tylko wyobrażoną) sztywność postaw dawnych mieszkańców historycznych wnętrz

 

 

Dodatkowy, mocno kontrastujący z resztą wystawy plan otwiera zapis performance’u Marty Ostajewskiej. Duży telewizor, na którym oglądać można jej pracę, stanowi swego rodzaju technologiczne „okno na świat”, pozwalając na szybkie teleportowanie się poza otaczającą nas rzeczywistość. Daje to złudne wrażenie możliwości wyboru: jako odbiorcy wystawy możemy przyjąć lub pominąć ukazane w body + city = dream city wątki drastycznej przemocy, krzywdy, naruszonej cielesności i bezskutecznego buntu, owinięte w bajecznie kolorowy papierek egzotyki i klisz estetycznych. „Przestrzeń między jawą a snem” rządzi się swoimi prawami i wyjątkami bezpieczeństwa, których miasta zmaterializowane i realne nie oferują.

 

 

Marta Ostajewska, body + city = dream city", CDMX, Meksyk, 2022, video performance, fot. Anna Zagrodzka 

 

 

Kuratorowaną przez Roksanę Kularską-Król wystawę otwierają zebrane w cykl City of love kolaże Bartka Jarmolińskiego, które kierują nas ku skali pejzażu, a co za tym idzie – makro-scenografii wystawy, czyli ulicy. Zamysłem artysty była (znowu!) zabawa formą pocztówki czy zbliżonymi do niej formami obrazów „miasta na sprzedaż”, z pewnym istotnym twistem – męskie formy pomników, według artysty często tworzące „kult przywódcy, religii czy pieniądza”, zostały zastąpione posągami bogiń miłości. Czy rzeczywiście zapełnienie planu przeskalowanymi „Wenuskami” przyniesie w efekcie triumf wspomnianego uczucia? A może jednak dominację, zacienienie i utratę harmonii – jak zawsze, gdy chcemy czegoś za bardzo lub w przerastającej nas skali? Widokówki na ścianach i w gablocie miło się ogląda, ale gdy zbliżamy się do okien budynku… jak refren zabrzmi w głowie „obyś żył w cudzym marzeniu”.

 

     Do myślenia o ul. Włókienniczej możemy użyć tego samego konceptu, po który sięgnął Bartek Jarmoliński, tylko à rebours – w efekcie z pomnika nie powstanie widokówka, tylko z widokówki pomnik

 

 

Mam za sobą niepoliczalną ilość dyskusji na temat ul. Włókienniczej. Z architektami lokalnymi i zamiejscowymi, aktywistami i teoretykami, krytykami architektury i deweloperami, liberałami i lewicowcami, mieszkańcami i turystami, a nawet z samą sobą. To, że stworzono nam temat do tych wszystkich dyskusji jest samo w sobie dużą zaletą; stopień obecności architektury w naszych rozmowach powinien być wprost proporcjonalny do stopnia jej obecności w naszym życiu, a ciągle tak nie jest. Dyskusje o otoczeniu to trudny dialog marzeń, często wrogo do siebie nastawionych, co czyni zarówno rozmowę, jak i pracę architektów oraz planistów niezwykle obciążającą, a przy tym wymagającą subtelności.

Do myślenia o ul. Włókienniczej możemy użyć tego samego konceptu, po który sięgnął Bartek Jarmoliński, tylko à rebours – w efekcie z pomnika nie powstanie widokówka, tylko z widokówki pomnik. Możemy też zaprząc do opisu przewijającą się przez tekst metaforę walki fantasmagorycznej.

 

 

Bartek Jarmoliński, City of love", cykl prac, collage, papier na tekturze, 35 x 50cm, 2025, fot. Anna Zagrodzka 

 

 

Ewidentnie doszło na ul. Włókienniczej do próby zaszczepienia marzenia na tkance rzeczywistości. Włożono w to bardzo dużo siły i środków, które – z punktu widzenia logiki procesowej – powinny obudzić apetyt fantasmagorii na życie. Mam jednak wrażenie, że jej puls wciąż jest słaby, a wydzielana przez nią grawitacja – niewielka. Na sto różnych argumentów za i przeciw temu stwierdzeniu pozwolę sobie poszukać odpowiedzi na innym planie, niż zazwyczaj – na planie duchologicznym. Siła marzenia o przywróceniu do życia domu Hilarego Majewskiego wzrastała na bardzo solidnej podstawie: na prawdzie. Na-prawdę bowiem to właśnie decyzja o wzniesieniu tego budynku pociągnęła za sobą istnienie całej ulicy, z jej nietypowym dla okolicy, prestiżowym, kamiennym brukiem, od którego wzięła swoją nazwę. Na-prawdę Majewski był ojcem boomu budowlanego, który doprowadził do błyskawicznej zabudowy tego terenu. I na-prawdę w niezwykły sposób wpłynął na kształt architektury Łodzi, której jako architekt miejski poświęcił 20 lat swojego życia. Fantasmagoria ma czym się karmić.

 

 

    Ewidentnie doszło na ul. Włókienniczej do próby zaszczepienia marzenia na tkance rzeczywistości. Włożono w to bardzo dużo siły i środków, które – z punktu widzenia logiki procesowej – powinny obudzić apetyt fantasmagorii na życie

 

 

Mogłaby też pożywiać się żydowską tożsamością ulicy, choć tak starannie próbuje się ją zatrzeć od lat powojennych aż do dziś. Okres PRL-u i transformacji od marzeń wolał czarną legendę – i za nią stoi siła faktów, z której nikt tu nie chce korzystać. O jej skali przekonał się pewnego razu Bogusław Linda; jak każdy żywioł, tak i ten może nas niszczyć, ale może też nam służyć – zależnie od tego, jak się z nim obejdziemy. Ignorowanie go jest tylko odrzuceniem potencjalnych korzyści razem z zagrożeniami.

Być może w tym tkwi problem z ul. Włókienniczą, że marzenie, które za nią stoi, nie zostało podłączone do żadnego z wskazanych źródeł, co skazało ją na budowanie swojego mitu zupełnie od zera, przy dodatkowym wysiłku wkładanym w ignorowanie tego, co już tu jest. Tymczasem pod numerem 11 statecznie walczą ze sobą dwie niewidzialności – to, czego już nie ma, z tym, czego jeszcze tu nie ma. Co może być podstawowym sposobem, w jakim wydarza się miasto.   

 

„Fantasmagoryczne miasto”
Kamienica Hilarego Majewskiego (Łódź, ul. Włókiennicza 11)
01.03.25 - 24.04.25
Artystki i artyści: Henryk R. Chojnacki, Joanna Dyba, Tomasz Haładaj, Bartłomiej Jarmoliński, Marta Ostajewska, Jolanta Wagner
Kuratorka: Roksana Kularska-Król
Producentka wystawy: Magda Milewska

 

________________

 

Maria Nowakowska – popularyzatorka dziedzictwa architektonicznego, badaczka, animatorka i aktywistka, związana z autorską marką „Maria od detalu”. Kierowniczka programowa Biblioteki Secesja.Archihub. Przewodniczka po Łodzi, autorka 4 książek o lokalnej architekturze i sztuce w przestrzeni publicznej, współautorka trzech wystaw stałych dotyczących dziedzictwa, a także kilkudziesięciu filmów, folderów i artykułów służących jego promocji. Absolwentka Uniwersytetu Łódzkiego, stypendystka Prezydent Miasta Łodzi, odznaczona przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego złotą odznaką za opiekę nad zabytkami.

 

________________

 

Zdjęcie główne: Henryk Ryszard Chojnacki, Pierwotniak", marmur, 2024, fot. Anna Zagrodzka 

 

 

Patronite