W ostatnim pokoju Zamku zwierzęta i duchy splatają się z architekturą, tworząc iluzję pastwiska, scenę narodzin i miejsce odchodzenia. Wystawa „Letztraum” Jana Baszaka wypełnia przestrzeń ciszą i napięciem, w którym codzienność spotyka się z metafizyką, a człowiek zostaje wpisany w szersze, nie tylko ludzkie wspólnoty.

 

 

Ostatni pokój był też pastwiskiem. Kiedy przywoływany był ten obraz, czułam się trochę jak dziecko. W ogóle czułam się tam jak dziecko. Ale w taki dobry sposób. Dobry, ale i też chłopski. Są tacy rolnicy, którzy doceniają mądrość zwierząt. Czytają z nich i wiedzą, co nadchodzi. Na tym pastwisku każde ze zwierząt ma swoje miejsce i swoje zajęcie, ale moja obecność im tam nie przeszkadza. To nie tak, że jestem w pełni włączona ale chyba nie muszę czuć się niechciana. Gdyby coś złego miało się wydarzyć należy iść za zwierzętami. One nie będą na mnie czekać, nie będą mnie pospieszać ale wskażą mi kierunek – to jest bezpieczeństwo.

 

 

      Skóra, drewno i sznurki. Wszystko uproszczone do tego stopnia, że zatraciło cechy gatunkowe kośćca. Ktoś powiedział mi, że są dla niego rozczulające, bo zdaje się, że włożyły wiele wysiłku i starań, aby się na nowo ubrać i zasznurować. To było ładne. I ociepliło wizerunek widmowego, wyprawionego wyrzutu sumienia

 

 

 

Są takie dzieci, które tulą się do zwierząt, otulają ramionami koty, podnoszą pisklaki. Ja nie byłam takim dzieckiem. Bardzo chciałam takiego kontaktu, ale powstrzymywało mnie przekonanie, że moje dłonie przyniosą stworzeniu krzywdę. Poprzestawałam więc na rozumieniu, jak to mogłoby być, gdyby dłonie nie krzywdziły. Podobno nasz język zna każdą strukturę. Wie, jak czuć każdą powierzchnię. Skarpetowe skóry są taką znaną powierzchnią. Mogłam fantomowo poczuć, jak układają się pod nimi piankowe mięśnie rzeźby. Mogłam objąć w myślach źrebię, mogłam wtulić twarz między dwie kozie głowy bez strachu o krzywdę i bez płoszenia ptaków.

 

Na zdjęciu widać elegancką salę o marmurowych ścianach i dużych oknach, w której ustawiono mroczne, ekspresyjne rzeźby z ciemnych materiałów i tkanin, tworzące niepokojącą, teatralną atmosferę. Rzeźba konia, na której siedzi gołąb

 

Widok wystawy: Jan Baszak, „Letztraum”, fot. Filip Preis

 

 

Na początku Uniwersalne Duchy nie miały dla mnie w sobie tego samego dostojeństwa. Skóra, drewno i sznurki. Wszystko uproszczone do tego stopnia, że zatraciło cechy gatunkowe kośćca. Ktoś powiedział mi, że są dla niego rozczulające, bo zdaje się, że włożyły wiele wysiłku i starań, aby się na nowo ubrać i zasznurować. To było ładne. I ociepliło wizerunek widmowego, wyprawionego wyrzutu sumienia. Ale nadal trochę nie rozumiałam, czemu nie mają czaszek. Bo z samego, nawet formalnego punktu widzenia, element ten byłby interesujący. Ale chyba zrozumiałam. Tak jak na maskę Konia chcę patrzeć tylko pod takim kątem, żeby widzieć światło żarówki w jego oczodole, tak nie chciałabym spojrzeć w oczy zbiorowości, która stoi za duchami, bo niby jak się z nią zmierzyć.

Chciałam, żeby Źrebię i Gołąb figurowały na tle okien, żeby było ich widać już z początku amfilady, i nie zgadzałam się z decyzją o umiejscowieniu tam maski. Nie dlatego, że była to zła decyzja – bo nie była. Ale przez to, jak Koń Zjadający Własny Ogon zmieniał temperaturę. Oczywiście puste oczodoły są złowrogie, a ogon w pysku jest jak odcięta kończyna, ale to nie o to mi chodzi. Chyba raczej o ten zamrożony potencjał założenia jej na głowę i zasznurowania w jej wnętrzu czaszki. Takiej formy, w której można utknąć i tkwić od tego momentu patrząc z punktu widzenia, który ciężko znieść. Po prostu łatwiej by mi było gdyby stał na peryferii. Jego sylwetkę będzie jednak widać nawet w momencie kulminacji, będzie majaczył nawet po zmroku.

 

Na zdjęciu widać elegancką salę o marmurowych ścianach i dużych oknach, w której ustawiono mroczne, ekspresyjne rzeźby z ciemnych materiałów i tkanin, tworzące niepokojącą, teatralną atmosferę. Rzeźba głowy konia zjadającego własny ogon

 

Widok wystawy: Jan Baszak, „Letztraum”, fot. Filip Preis

 

 

Źrebię i Gołąb były w tej całości takie bardzo ważne. Wydaje mi się, że jest to już powszechnie wiadome, że patrzenie zwierzętom w oczy może zostać zrozumiane przez nie jako atak. Mi nikt nie powiedział, więc długo myślałam, że psy mnie nienawidzą. Ale też – skąd pomysł, że zwierzęta chcą nam patrzeć w oczy? Tam żadne z nich nie było zainteresowane moim spojrzeniem. Ustawiając się w odpowiednim miejscu mogłam zabiegać o dostrzeżenie przez jedno z czterech oczu kozy. W scenie ze Źrebakiem i Gołębiem mogłam ukraść ich wzrok na chwilę. Ale to właśnie była kradzież, niewygodnie wyczuwalna. I chyba też za bardzo mnie cieszyła ich interakcja, żeby na siłę w niej uczestniczyć. Miłym było patrzeć z boku.

 

 

       I tak jest tutaj. Te wszystkie istoty wpisują się w architekturę ludzkiej budowli, jak gdyby wzrosły w złudnym zaufaniu. Osoby odwiedzające Zamek też często nie będą potrafiły dostrzec tej harmonii i ciszy, zwiedzając kolejne pokoje, zajęci własnymi sprawami i toczącym się życiem. Ale to nie jest zarzut wobec nikogo

 

 

Widziałam kiedyś rodzącego psa. Było to dla mnie bardzo dziwne, że odbywało się w ciszy. Zupełnie nieprzystające do tego, jak rodzą się ludzie — we wrzaskach i harmidrze, walcząc o oba życia, które się rozłączają. To było też trochę niespodziewane, gdzie odbywał się połóg. Wszystkie koty, które przychodziły na podwórko i dawały się oswoić, na czas rodzenia udawały się w jakąś ustronną dziurę w beli siana. Część z nich przestawała nam ufać po dorobieniu się potomstwa i powoli się oddalały do ostatniego momentu korzystając z proponowanych przez nas zasobów. Czasami zdarzyło mi się usłyszeć młode, kiedy szłam szukać. Suczka musiała nam bardziej ufać, bo wybrała nasz taras. Ułożyła się w rogu, z trzech stron otoczona murkiem, tuż obok schodów. Pamiętam, że moi rodzice nie byli zadowoleni, że robi to tak na widoku. Obok toczyło się życie, a ona rodziła. Piękne to było, tak czysto formalnie. Ułożona była w kształcie łuku, a wychodzące z niej szczeniaki dopełniały okrąg. Pokrywała je balonowa błona, czarna od nawarstwienia krwi. I wszystko było takie ciche, i symetryczne, i ważne. Widziałam tylko urywki, bo rodzice kazali mi odchodzić, ale ja zawsze wracałam, kiedy tylko traciłam ich sylwetki z oczu.

 

Na zdjęciu widać elegancką salę o marmurowych ścianach i dużych oknach, w której ustawiono mroczne, ekspresyjne rzeźby z ciemnych materiałów i tkanin, tworzące niepokojącą, teatralną atmosferę.

 

                                                                                       Widok wystawy: Jan Baszak, „Letztraum”, fot. Filip Preis

 

 

 

I tak jest tutaj. Te wszystkie istoty wpisują się w architekturę ludzkiej budowli, jak gdyby wzrosły w złudnym zaufaniu. Osoby odwiedzające Zamek też często nie będą potrafiły dostrzec tej harmonii i ciszy, zwiedzając kolejne pokoje, zajęci własnymi sprawami i toczącym się życiem. Ale to nie jest zarzut wobec nikogo. Na posadzce tarasu nadal jest wypłowiała już plama po psim porodzie. Nie dało się jej w pełni domyć. W ostatnim pokoju Zamku niektórzy dostrzegą włoski z liniejącej skóry duchów i może mimowolnie zabiorą część z nich ze sobą na podeszwach obuwia.

 

Poza pastwiskiem było tam dla mnie dno oceanu, też porośnięte trawą, tylko inną. Plamy na marmurze były jak odbłyski światła w wodzie, a dostojeństwo sceny przypominało mi jedną, o której usłyszałam. Podobno wieloryby mają taką praktykę, że kiedy jeden z nich umiera, reszta podtrzymuje go nosami, aby mógł się z nimi jeszcze przez chwilę unosić. Potem pozwalają mu opaść. Nie sprawdziłam, czy to prawda, bo za bardzo mi się podoba. Kiedy to się stało, że utraciliśmy taki szacunek w odchodzeniu? Moja prababcia miała makijaż w trumnie o wiele za mocny jak na jej pobożność, a czuwanie nad zmarłą działo się w domu pogrzebowym HADES o plastikowej, czarno-szarej elewacji. O ile piękniej byłoby zamknąć jej w dłoniach nasiono drzewa i zakopać w miękkiej glebie bez tego przykrego, krzywego anturażu. O wiele chętniej dotknęłabym czołem jej ręki niż włączała się w kakofonię modlitw tak zuniwersalizowanych, że nie przystających do nikogo.

 

Na zdjęciu widać elegancką salę o marmurowych ścianach i dużych oknach, w której ustawiono mroczne, ekspresyjne rzeźby z ciemnych materiałów i tkanin, tworzące niepokojącą, teatralną atmosferę.

 

Widok wystawy: Jan Baszak, „Letztraum”, fot. Filip Preis

 

 

 

Chciałabym, żebyśmy byli bardziej niewerbalni. Ja lubię być czasem niewerbalna. Są takie dni, że wolę skinąć głową albo wolę się uśmiechnąć. I nie chodzi tylko o zachowanie dystansu, ale też. To tylko miraż, bo raczej łatwo wytknąć błędy w moim myśleniu, ale poza ludzkie kooperatywy wydają mi się mniej wadliwymi systemami. Nawet te hierarchiczne, np. te mrówcze. I te stadne, chociaż na pewno jest w nich jakiś rodzaj zwierzęcej samotności. W tych jednogatunkowych stadach są na pewno wyrzutki, ci niechciani, wadliwi. Tamto stado z ostatniego pokoju jest takim, jakie chcę znajdować wszędzie, i dziękuję, że mogłam je zobaczyć.

 

„Letztraum”
 
artysta: Jan Baszak

zespół kuratorski: Jagna Domżalska i Kamil Mizgała

25.06.2025 - 03.08.2025
 
Centrum Kultury Zamek

 

________________

 

Lidia Dziewulska – kuratorka wystaw. Jej praktyka organicznie skłania się ku tematom społecznym – wynika z potrzeby rozumienia i reagowania. Stara się działać unikając tonu pouczenia czy dystansu, poszukując sposobów, które mogą przełożyć się na rzeczywistą, odczuwalną zmianę w codziennym życiu. Przestrzeń wystawy traktuje jako opowieść, którą można kształtować z uważnością i dbałością o detal. Plany, mapy i rysunki techniczne są dla niej nie tylko narzędziem, lecz także sposobem porządkowania myśli i nadawania kształtu ideom. W surowej estetyce materiałów i metalowych konstrukcji odnajduje nieoczywiste piękno, ciężar i funkcjonalną precyzję. Inicjatorka kuratorskiego projektu "nomadyczna". Współpracowała z Centrum Kultury Zamek w Poznaniu, rozpoczęła współpracę z BWA Wrocław. Studentka kuratorstwa na Uniwersytecie Artystycznym im. Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu.

 

________________

 

 

Zdjęcie główne: widok wystawy: Jan Baszak, „Letztraum”, fot. Filip Preis

 

 

 

Patronite