Moja forma bycia w świecie to zanurzenie się w banalnych, zwyczajnych sprawach, pozornie nieistotnych działaniach – mówi Magdalena Kreis, kuratorka wystawy „W kratkę” w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi. O nowej ekspozycji inspirowanej chustą noszoną przez łódzkie włókniarki opowiada Karolinie Maciejewskiej. 

 

Czy możemy zacząć od tematu, który jest punktem wyjścia wystawy „W kratkę”? W archiwach Muzeum wypatrzyłaś kraciastą chustę, noszoną zwyczajowo przez pracownice łódzkich fabryk. To bardzo prosty i praktyczny przedmiot codziennego użytku. Dotychczas nie poświęcano mu wiele uwagi. Co cię w nim zainteresowało do tego stopnia, aby zbudować wokół niego całą wystawę? Jaka jest historia chusty?

Znalazłam się w bardzo ekskluzywnej sytuacji: miałam możliwość zaproponowania działania wystawienniczego w muzeum. Karta była czysta. Mogłam wybrać temat, który mnie zainteresuje albo zainspiruje w tym miejscu. Bardzo ucieszyło mnie, że miałam tak komfortowe warunki pracy. W zbiorach muzeum jest bardzo wiele przepięknych rzeczy. Przeglądałam materiały, które są dostępne online, i odwiedziłam muzeum, gdzie podczas wizyty studyjnej Magdalena Gonera pokazywała mi różne obiekty. Miałam sporo pomysłów, ale gdy zobaczyłam tę chustę – tak banalną i zwyczajną, że łatwo można ją przeoczyć – coś mocno mi zagrało i zostało we mnie na dłużej. Później spisałam sobie kilka pomysłów na działania w muzeum, ale nie mogłam przestać myśleć o chuście. Wydawała mi się świetnym punktem wyjścia: coś tak prostego, uniwersalnego, w pewnym sensie neutralnego jako obiekt, a jednocześnie tak ważnego w historii miasta, a przede wszystkim – w historii kobiet, włókniarek, pracownic fabryk. Pomyślałam, że jest to obiekt, który z jednej strony wydaje się jakby „żaden”, a z drugiej – ma w sobie silny ładunek, który ujawnia się, gdy zaczniemy mu się uważniej przyglądać i zdamy sobie sprawę z tego, czym tak naprawdę jest. Może się wydawać, że to jest koc, pled czy kawałek tkaniny do przykrywania łóżka. Gdy zaczynamy rozumieć, że jest to chusta robotnicza, którą kobiety zakładały na ramiona i głowę, okrywając się od chłodu, to ten przedmiot nabiera bardzo cielesnego, realnego charakteru.

 

To był element tak powszechny, jak kask w stoczni czy kopalni, na przykład. Wydał mi się niezwykły w swojej prostocie

 

To było powszechnie noszone okrycie, prawda?

Tak, to jest element, który występował masowo w stroju kobiecym tamtych czasów, czyli pod koniec XIX i na początku XX wieku. Kobiety zwykle nosiły szerokie, długie spódnice i jakąś bluzkę czy odzienie na górze, ale na zachowanych zdjęciach widać, że w zasadzie wszystkie sfotografowane kobiety mają chustę narzuconą na plecy i ramiona. To był element tak powszechny, jak kask w stoczni czy kopalni, na przykład. Wydał mi się niezwykły w swojej prostocie.

 

CMWL W KRATKE FOTO HaWa WAW209

Widok wystawy „W kratkę”, fot HaWA
 

 

 

Jest to przedmiot powszechny, ale z perspektywy czasu zupełnie niewidoczny.

Myślę, że chusta gdzieś zniknęła i nie poświęcono jej szczególnie dużo uwagi. Gdy zestawimy chustę robotniczą z maszynami włókienniczymi, oczywiste jest, że to maszyny budzą zainteresowanie, fascynację. Są zjawiskowe, głośne, to o nich mówi, im przywraca się funkcjonalność i daje przestrzeń wystawienniczą, a chusty pojawiają się na marginesie tej opowieści, jako punktowy, delikatny element całej historii. Poza wystawą „W kratkę” w całym muzeum wiszą dwie chusty. Jedną można oglądać na wystawie stałej „Miasto – Moda – Maszyna”, a druga znajduje się w jednym z domków Łódzkiego Parku Kultury Miejskiej.

 

Mówimy oczywiście o Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi, ale znaczącą część łódzkich muzeów o charakterze historycznym stanowią pałace fabrykanckie, w których ogromną wagę przykłada się do odtwarzania wnętrz burżuazyjnych i opowiadania o stylu życia klasy uprzywilejowanej. Dlatego to jest bardzo ciekawy temat. Chusta może być przyczynkiem do rozważań, jak niewiele wiemy o codziennym życiu tzw. „zwykłych” mieszkanek i mieszkańców Łodzi. Kobiety pracowały przy produkcji tkanin, które wysyłane były później do wielu krajów i noszone przez mieszkańców Europy i świata. Ale czy same miały dostęp do wytworów swoich rąk? Czy musiały się zadowalać materiałami gorszej jakości? Jak wyglądało ich doświadczenie życiowe i przedmioty, którymi się otaczały? Bardzo niewiele ich przetrwało, mimo że mówimy o relatywnie nieodległej historii. Oknem na ten świat jest, w pewnym stopniu, praca Iwony Chmielewskiej.

Gdy mówiłaś o codziennym, zwykłym życiu, od razu miałam przed oczami ilustracje, które Iwona Chmielewska przygotowała specjalnie na tę wystawę. Pani Iwona z radością przyjęła moje zaproszenie i szybko podzieliła się swoim pomysłem na pracę. Ale dopiero w trakcie rozmów i procesu pracy nad ilustracjami zdradziła nam, że to także jest jej prywatna historia, bo jej babcia była pracownicą łódzkiej fabryki włókienniczej. W dziewięciu kadrach prezentowanych na wystawie oglądamy kobietę, włókniarkę, która spędza czas w domu, zajmując się różnymi codziennymi czynnościami, jak opieka nad dzieckiem, podlewanie kwiatów, pranie, gotowanie, sprzątanie. Na ostatniej ilustracji przygotowuje się do wyjścia z domu, zarzuca chustę na ramiona i udaje się do pracy w fabryce. Mamy tutaj znany przypadek pracy w pracy i pracy po pracy, czyli pracy w domu. To jest ważny wątek. W kontekście tego dzieła zapraszam do zastanowienia się, co to znaczy pracować, kiedy zaczyna się praca, czy w domu też się pracuje? W świecie dorosłych pewne rzeczy są jasne, ale wystawa kierowana jest do rodzin i dzieci, więc chciałam takimi pytaniami zaprosić do dyskusji w rodzinnym gronie. Warto wspólnie się zastanowić: jak to wygląda u nas w domu, kto jest odpowiedzialny za te obowiązki? Nie zakładam, że to zawsze musi być taki sam schemat, ale warto się temu przyjrzeć. Stąd pytania, towarzyszące pracy Iwony Chmielewskiej, o kwestie związane z zatrudnieniem w fabryce, ale też pracą w domu.

 

Chusta pojawia się w pracy Iwony Chmielewskiej wprost.

Ona pojawia się w dwóch wymiarach: jako chusta, którą postać na ilustracji zakłada na swoje ramiona, ale jest też tłem całej historii, bo zeskanowane fragmenty chusty stają się scenografią opowieści zaproponowanej przez artystkę.

 

Cała wystawa „W kratkę” wydaje mi się w swojej wymowie uwzniośleniem zwykłości i oddaniem honoru powszedniości i zwyczajności. Wiem, że to nie jest twoje pierwsze podejście do tego tematu, ponieważ w ubiegłym roku w Olsztynie kuratorowałaś wystawę poświęconą oponie i jej emanacjom w sztuce. Co cię pociąga i inspiruje w takich pozornie banalnych obiektach?

Zawsze mówię, że jestem bardzo blisko codzienności i lubię zwyczajny świat, zwyczajne zajęcia, używając kategorii Brach-Czainy, lubię uprawiać krzątactwo. To jest w dużym stopniu moja forma bycia w świecie: zanurzenie się w banalnych, zwyczajnych sprawach, obowiązkach, pozornie nieistotnych działaniach. Myślę, że od dłuższego czasu jest we mnie zainteresowanie rzeczami zupełnie nieznaczącymi. Był taki moment, że bardzo interesowały mnie śmieci w sztuce i śmieci w ogóle, jako element składowy naszej rzeczywistości. Chyba mam po prostu słabość do zwyczajnych i trochę bezimiennych przedmiotów, które są w naszej rzeczywistości i bardzo mocno nam służą, tak jak na przykład opona. Jednocześnie niewiele o tej oponie wiemy i niewiele poświęcamy jej uwagi. Zaczyna nam ona przeszkadzać dopiero, gdy musimy ją złożyć na zimę w garażu albo wyrzucić, bo już nie nadaje się do dalszego użytku. Na co dzień nie myślimy o tym obiekcie za dużo, nie zastanawia nas szczególnie jej zapach czy układ bieżnika, ani to, dlaczego ten układ jest taki, a nie inny.

 

Chusta z wystawy „W kratkę” też objawiła mi się jako zwyczajny, bezimienny obiekt, zarazem bardzo mocno związany z konkretną funkcją: ogrzewania, okrywania, zabezpieczania przed kurzem

 

Wystawę w BWA w Olsztynie „Gdzie odlatują łabędzie z opon” realizowałam wspólnie z Natalią Romaszkan, z którą przez wiele lat prowadziłyśmy warsztaty i działania edukacyjne w kontekście dizajnu. Lubiłyśmy patrzeć na dizajn przez pryzmat codzienności, mówiąc o przedmiotach, które niekoniecznie muszą bardzo dużo kosztować, których autorek czy autorów nie znamy, ale po prostu służą nam w naszym codziennym funkcjonowaniu. Możemy im się przyglądać i zastanawiać, czy są funkcjonalne, czy spełniają nasze potrzeby i wymagania, czy są dobrymi kompanami codzienności.

Chusta z wystawy „W kratkę” też objawiła mi się jako zwyczajny, bezimienny obiekt, zarazem bardzo mocno związany z konkretną funkcją: ogrzewania, okrywania, zabezpieczania przed kurzem. Podejrzewam, że takich rzeczy w muzeum jest więcej. Ale chusta przykuła moją uwagę, chyba także dlatego, że kraciasty wzór tkaniny jest realizowany w tylu wariantach i możliwościach, dzięki splotom wełny. To zadziałało na mnie w plastycznym wymiarze, gdy myślałam o wystawie rodzinnej. Prosty motyw kratki może stanowić tło, punkt wyjścia, bazę do rozlicznych skojarzeń i interpretacji.

 

Tak, to jest jedno z podstawowych, fundamentalnych rozwiązań graficznych, na którym można budować i budować. Chusty bywają jednak różne i do tej kwestii odnosi się Monika Drożyńska, która otwiera perspektywę na inne kultury, inne warianty chust i na dialog.

Monika Drożyńska mówi o swojej pracy, że to jest dokumentacja procesu poszukiwania informacji o chustach z różnych kręgów kulturowych, z różnych części świata. Swoje poszukiwania rejestruje w postaci haftu, który znamy jako jej główną aktywność twórczą. W tym przypadku haft przybiera formę trochę rymowanki, trochę wyliczanki, czegoś, co wpada w ucho i może nam pomóc zapamiętać różne nazwy, jak na przykład tichel, hidżab czy schajtel. Ten haft stał się dla Moniki Drożyńskiej bazą do stworzenia krótkiej animacji z użyciem liter i fragmentów tekstu. Praca składa się z dwóch elementów, które, w moim odczuciu, dobrze ze sobą grają, w dialogu tego, co materialne i będące efektem pracy rąk artystki, z tym, co cyfrowe, nieuchwytne, trudne do fizycznego złapania i zdefiniowania. Podoba mi się gra tych dwóch obiektów, która wydarza się w relacji haftu i animacji.

 CMWL W KRATKE FOTO HAWADSC05839 
Widok wystawy „W kratkę”, praca Moniki Drożyńskiej i siedziska Kosmos Project, fot HaWA 

 

 

Przy okazji tej pracy pojawia się kwestia, o której wspomniałaś podczas oprowadzania kuratorskiego, czyli chustki jako uniwersalnego, praktycznego kobiecego nakrycia głowy. Może przerzucimy tu pomost do kobiecego aspektu tej wystawy? Jest na niej dużo herstorii i wątków związanych z marginalizowanym kobiecym doświadczeniem, z pracą rąk. Zaprosiłaś do współtworzenia wystawy prawie same artystki i projektantki. Czy za Twoimi wyborami kuratorskimi w tym obszarze stał określony cel? Jakie jakości wyniknęły z tej decyzji?

Uśmiecham się, bo przypominam sobie pracę nad wystawą „Gdzie odlatują łabędzie z opon” w BWA w Olsztynie, gdzie pojawił się zarzut, że prezentowani są sami mężczyźni. Kilka osób to skomentowało, trochę na zasadzie żartu, a trochę w tonie: „Jakże to, przecież już się umówiliśmy, że parytety i w ogóle więcej kobiet w sztuce”, itd.

 

Wydaje mi się, że tkanina jest częściej wybierana przez kobiety jako materia twórczości, więc stąd taki trop

 

W dodatku opona to taki męski obiekt.

Można tak powiedzieć, choć tak naprawdę korzystałyśmy z prac już stworzonych. To nie były nowe zamówienia i realizacje. W toku researchu okazało się, że ten obiekt przerabiali czy tworzyli wokół niego wyłącznie mężczyźni. Na chwilę pojawiła się jedna kobieta, ale wypadła z listy, bo okazało się, że już nie identyfikuje się z pracą, którą chciałyśmy pokazać na wystawie. A w Łodzi mamy odwrotną sytuację – prezentowane są prawie same kobiety, oprócz Macieja Jelskiego, który jest częścią duetu Kosmos Project. Przyznam szczerze, że wybór artystek nie był bardzo świadomym zabiegiem, nie podjęłam decyzji, że tę wystawę tworzą tylko artystki. Gdyby tak było, to nie pojawiłby się duet damsko-męski, a sama decyzja zostałaby mocniej podkreślona w tekstach towarzyszących wystawie. To nie był dla mnie mocny punkt zaczepienia, ale w toku rozważań ten aspekt wyszedł na wierzch i zdałam sobie sprawę, że jest to wystawa stworzona w dużej mierze przez kobiety. Myślę, że jest to kwestia specyfiki materii, z którą zdecydowaliśmy się pracować. Wydaje mi się, że tkanina jest częściej wybierana przez kobiety jako materia twórczości, więc stąd taki trop.

 

CMWL W KRATKE FOTO HaWa GH 30

Otwarcie wystawy „W kratkę”, w środku Magdalena Kreis, fot HaWA

 

 

Oczywiście Centralne Muzeum Włókiennictwa w Łodzi zajmuje się historią tkaniny artystycznej i organizuje Międzynarodowe Triennale Tkaniny, na którym faktycznie widać dominantę kobiecej perspektywy. Muzeum w swojej działalności wystawienniczej stara się wyważyć różne dziedziny: wzornictwo, sztukę współczesną, modę i historię miasta. Wydaje mi się, że wszystkie te komponenty łączą się także na wystawie „W kratkę”. Bardzo spodobał mi się rzadko spotykany, interesujący balans między sztuką współczesną a dizajnem. Czy świadomie do niego zmierzałaś z artystkami i artystami?

Tak, to była świadoma decyzja. Chciałam, żeby pojawiły się nowe realizacje i z tego, i z tego obszaru. Tak jak wspominałam wcześniej, wątek dizajnu od dłuższego czasu funkcjonuje w mojej aktywności zawodowej. Wydaje mi się, że to nie tylko specyfika muzeum, ale też Łodzi w ogóle. To miasto, w którym odbywał się i odbywa pierwszy festiwal dizajnu na polskiej scenie, więc ten wątek pozostaje dla mnie ważny. Interesuje mnie poszukiwanie punktów, w których sztuka i dizajn mogą się spotkać, nie konkurując ze sobą i nie będąc wobec siebie w funkcji służebnej. Szukam przestrzeni, gdzie obiekty z obszaru dizajnu czy scenografii nie są wyłącznie elementem aranżacji wystawy, ale stają się równoprawnym dziełem sztuki. A z kolei dzieła sztuki nie są mniej użytkowe niż obiekty stworzone przez projektantów i projektantki, bo w jakimś sensie wszystko, co widzimy na wystawie, jest dla mnie użytkowe w kontekście edukacyjnym, jako zaczyn rozmowy. Wszystkie te elementy są dla mnie funkcjonalne, mimo że pochodzą z różnych porządków, to wzajemnie się uzupełniają. Podczas pracy nad wystawą podkreślałam, że tworzą ją: artystki, artyści, projektantki, projektanci. Zależało mi, aby nie wrzucać ich do jednego worka pod hasłem „artystki”, bo to nie są tylko artystki i artyści, ale także projektantki i projektanci. Stąd takie długie wyliczenie, dzięki któremu możemy uwidocznić dwa światy spotykające się w tej wystawie. Ta decyzja nabiera znaczenia w kontekście miejsca, z którym mamy do czynienia, bo willa była kiedyś po prostu czyimś domem, w którym funkcjonowały różne przedmioty codziennego użytku. Oczywiście ta wystawa nie jest próbą odtworzenia historycznych wnętrz, ale staram się nawiązać dialog z ich dawną funkcją i letniskowym, wypoczynkowym charakterem. Dlatego wydawało mi się naturalne, że siedziska czy lampa pojawiają się w domowym wnętrzu, ale nie jest to próba reinscenizacji, tylko zupełnie nowa narracja w wyremontowanej willi.

 

Na wystawie zwraca uwagę wykorzystanie tradycyjnych technik rzemieślniczych i szlachetnych materiałów. To może być bardzo ciekawe, szczególnie dla młodych odbiorców, którzy zwykle nie mają do czynienia z edukacją na takie tematy w szkole ani w domu.

Jest malarstwo na jedwabiu Magdaleny Karpińskiej, haft Moniki Drożyńskiej, ilustracje Iwony Chmielewskiej, a także ceramiczne szkliwione moduły, z których powstała instalacja świetlna Pani Jurek. Jest też plenerowa rzeźba z giętego metalu i miękkie siedziska stworzone przez Kosmos Project. Zależało mi na tym, by wystawa była okazją do spotkania ze sztuką, z realnymi obiektami artystycznymi. Nie chciałam opowiadać o nich przy pomocy wydruków na planszach czy dodatkowych interaktywnych stanowisk. Kluczowe było dla mnie, by odbiorcy – ci młodsi i ci starsi – mieli bezpośredni dostęp do dzieł sztuki, a ich wykonanie pozwalało na kontakt z nimi. Poprzez siadanie, oglądanie z różnych perspektyw, delikatny dotyk. Kluczowa jest dla mnie także interakcja, która odbywa się pomiędzy zwiedzającymi – na wystawie jest dużo zaproszeń do rozmowy, wspólnych rozważań, wspomnień, snucia fantazji. 

 CMWL W KRATKE FOTO HAWADSC5791

Widok wystawy „W kratkę”, praca Magdaleny Karpińskiej, fot HaWA

 

 

Wystawa jest adresowana do rodzin czy niespokrewnionych odbiorców w różnym wieku. Wspominałaś, że chciałabyś, aby stała się przestrzenią wspólnego spędzania czasu w wartościowy i refleksyjny sposób, zatrzymania i stawiania sobie różnych pytań. Czy możesz opowiedzieć więcej, jakie metody stosujesz, by angażować odbiorczynie i odbiorców w swojej praktyce edukacyjnej, animacyjnej, ale też kuratorskiej? Jak inspirujesz do wchodzenia w interakcje z ekspozycją, z sobą nawzajem?

Bardzo lubię indywidualny kontakt z widzem i sytuację, w której możemy być prawie jeden na jeden albo w niedużej grupie. Mam wrażenie, że wtedy odbiorczyni czy odbiorca ma szansę na zbudowanie prawdziwej relacji z kuratorką czy kuratorem, ale też z przestrzenią i dziełem. Przestrzeń willi wydała mi się do tego absolutnie stworzona, bo to nie są sale ekspozycyjne, to nie są wielkie, puste wnętrza, które zabudowano ściankami wystawienniczymi czy gablotami, tylko po prostu przestrzenie domowe, wręcz zapraszające do kameralnych spotkań. Ważną dla mnie metodą jest indywidualny kontakt z widzem, który przez wiele lat ćwiczyłam w swojej praktyce, chociażby w Centrum Sztuki WRO, gdzie pracowałam jako kuratorka programu Mediacji Sztuki. Byłam często z widzem w przestrzeni galerii, opowiadając o wystawie, tworząc atmosferę sprzyjającą temu, by czuć się dobrze i zanurzyć w tym świecie. Nie mogę być cały czas w Łodzi, bo mieszkam we Wrocławiu, więc stosuję też metodę pytań. W tekstach na wystawie pojawiają się pytania, które zostawiam widzom i zapraszam ich do podjęcia dialogu między sobą albo w swojej głowie.

Miałam szansę oprowadzić po wystawie cały zespół edukacji i opiekunów ekspozycji. Opowiedziałam im, jak o niej myślę, jak ją czuję i na co chciałabym zwracać uwagę, więc mam nadzieję, że osoby, które będą pracować z publicznością, będą starały się wytworzyć tę energię czy rodzaj atmosfery. Ale jeśli nawet to się nie uda w indywidualnym, bezpośrednim kontakcie, to zostają pytania, które są częścią opisów prac. Poświęciłam tekstom bardzo dużo uwagi, bo zależało mi, aby na początku pojawiła się krótka informacja o artystce i artyście, projektantce i projektancie. Nie zakładam, że wszyscy muszą koniecznie znać Iwonę Chmielewską czy Monikę Drożyńską. Chciałam stworzyć sytuację, w której przedstawiam te osoby, tak jakbyśmy spotkali się osobiście na wystawie i powiedziałabym: „To jest ta dziewczyna, ona robi to, a to jest ten człowiek, on się zajmuje takimi i takimi rzeczami, możesz jeszcze gdzieś zauważyć jego realizacje.” Drugi element składowy tych opisów to tekst, który w jakimś stopniu odsłania dzieło czy obiekt, wskazuje technikę, w jakiej dana praca została wykonana, opowiada o procesie twórczym artystki czy artysty. Trzecią częścią są właśnie pytania, które służą zaczepieniu widza, podziałaniu na jego wyobraźnię, otworzeniu pola do refleksji, namysłu, wspomnień, ale też do żartu, fantazjowania. To jest mój sposób na pozostanie w kontakcie z widzem.

 

Sądzę, że udała ci się trudna sztuka i wystawa jest na równi atrakcyjna dla odbiorców w różnym wieku. Obiekty i prace pobudzają wyobraźnię zarówno dorosłego, jak i dziecka, a przy tym nie są dziecinne ani przypisane do konkretnej kategorii wiekowej.

Dzięki, że o tym mówisz, i fajnie, że to widać. W ostatnim czasie mogliśmy oglądać wiele wystaw, które były adresowane bezpośrednio do dzieci. W ich podtytule pojawiał się dopisek: „wystawa dla dzieci”. Próbuję zrobić krok dalej albo krok obok tego nurtu. Próbuję stworzyć wystawę, która jest w pewnym sensie uniwersalna, skierowana do różnych grup odbiorczych, taką wystawę, na której osoba dorosła nie czuje się zaproszona do infantylnego świata, a przekaz nie jest spłycony ani sprowadzony do najprostszych elementów. Zależy mi także na tym, żeby młodsi odbiorcy mogli obcować z dziełem sztuki jako czymś, czego może nie można dotykać, ciągnąć, nie można w to wskakiwać i się tym bawić, ale co sprzyja refleksji, namysłowi, wyciszeniu, zatrzymaniu. Wydaje mi się to szalenie ważne i wartościowe, szczególnie w przebodźcowanym świecie, w którym cały czas funkcjonujemy, w którym wszystko jest o dotykaniu, doświadczaniu, sensoryczności, itd. Doświadczanie też jest ważne, ale starałam się przetestować, czy da się trochę inaczej. Czy da się nie robić placu zabaw i mega interaktywnej przestrzeni, która działa na zmysły i zaprasza do fizycznej aktywności, lecz stworzyć miejsce zapraszające do rozmowy i budowania interakcji między osobami na wystawie, a nie tylko pomiędzy dziełem sztuki a odbiorcą.

 

Interesuje mnie poszukiwanie punktów, w których sztuka i dizajn mogą się spotkać, nie konkurując ze sobą i nie będąc wobec siebie w funkcji służebnej

 

Żyjemy w ciekawych czasach. Jak widzisz rolę edukacji w instytucjach kultury w sytuacji, gdy szkoła staje się miejscem raczej politycznej indoktrynacji niż mądrego wspierania rozwoju? Co instytucje mogą zrobić w tych warunkach?

Myślę, że instytucje już od dobrych 10-15 lat robią bardzo dużo i ich oferta jest bardzo bogata. Jedyne, co chyba mogą zrobić, to szerzej promować uczestnictwo w kulturze i pokazywać swoją ofertę. Jest ona bardzo świadomie budowana i wielowątkowa, pozwala doświadczyć różnych obszarów i tematów. Może jeszcze brakuje powszechnej świadomości, że muzea i galerie są miejscami dla nas wszystkich. To nie są przestrzenie ekskluzywne, do których można wejść tylko wtedy, gdy zna się historię sztuki albo ma w domu obraz na ścianie. To jest przestrzeń publiczna, przestrzeń dla każdego, z której można wiele wynieść, ale można też przyjść i nie wiedzieć, nie umieć, nie znać się. Myślę, że warto, aby instytucje wzmocniły przekaz zapraszający i otwierający. To nie jest wyłącznie zadanie instytucji muzealnych i galeryjnych, ale też mediów czy szkoły, która także powinna zachęcać do poszukiwania dodatkowych informacji czy doświadczeń w takich miejscach.

 

Wspomniałaś już nieco o budynku drewnianej willi letniskowej przeniesionej do Łódzkiego Parku Kultury Miejskiej z Rudy Pabianickiej, ale myślę, że warto poświęcić mu więcej uwagi. To naprawdę niezwykła przestrzeń, która w ogromnym stopniu definiuje odbiór wystawy. Mówiłaś o domowej atmosferze, jednak na tym nie koniec – prace nawiązują do architektury, wykorzystane zostały przeszklone werandy. Jak ci się pracowało w takim miejscu?

Gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy, pomyślałam: „O kurczę, to jest ciekawa sprawa.” Nigdy nie pracowałam w takiej przestrzeni. Zazwyczaj były to white cube’y, które są dużo prostsze do zagospodarowania i planowania, jak wystawa ma funkcjonować przez długi czas: można wyciemnić okna, zapalić światła, dobudować ściankę. Oczywiście mogłam zrobić te wszystkie rzeczy, tworząc tę wystawę, ale bardzo nie chciałam zagracić, zabudować przestrzeni willi czy wręcz czegoś na niej nabudować. Zależało mi na tym, aby sposób ekspozycji prac był delikatny, by nawiązywał dialog z przestrzenią, odsłaniał jej detale, podkreślał jej charakter. Zjawiskową częścią wnętrz willi są werandy, których jest osiem, a dwie z nich zostały wykorzystane jako przestrzeń ekspozycyjna. To bardzo trudna przestrzeń, bo cały czas zmienia się w niej światło i nie jest łatwo nad tym zapanować. Jednocześnie ta zmienność światła i pór roku za oknem wydaje się bardzo pasować do przestrzeni domowej i codzienności, do utrzymania kontaktu z tym, co wokół nas, w przeciwieństwie do przestrzeni galeryjnej, typu biały sześcian, która wydziela, zasłania i odgradza od codziennego doświadczenia. Bardzo zależało mi, aby znaleźć balans pomiędzy przestrzenią a obiektami. Z perspektywy czasu, po zakończeniu procesu pracy nad wystawą widzę, że sama willa stała się częścią ekspozycji. Nie jest tylko tłem. Jest tak mocnym obiektem, tak wiele niesie ze sobą i w aspekcie estetycznym, i w aspekcie narracyjnym, wraz z opowieścią o swoich losach, że sama w sobie jest bohaterką tej wystawy.

 CMWL W KRATKE FOTO HAWADSC5752

Widok wystawy „W kratkę”,  na pierwszym planie praca Pani Jurek, fot HaWA 

 

 

Tak, zawiera w sobie opowieść o historii Łodzi i Rudy Pabianickiej, o kulturze letniskowej, a także o niewesołych powojennych latach, o mrocznych czasach kwaterunku.

W szczytowym momencie willę zamieszkiwało osiemnaście rodzin, które żyły w wydzielonych przestrzeniach. Te osoby nie miały możliwości, żeby ją zabezpieczyć i należycie o nią zadbać, w związku z czym budynek popadł w ruinę. W końcu przestał być bezpieczny dla mieszkańców i zostali oni eksmitowani. Za sprawą czasowej utraty urody willa zagrała w horrorze, a potem została przeniesiona na teren Łódzkiego Parku Kultury Miejskiej. Teraz jest częścią muzeum, ale nie została potraktowana jako budynek, w którym pokazujemy dawne wnętrza czy opowiadamy o przeszłości. Stała się przestrzenią, która ma służyć wypoczynkowi, spędzaniu czasu razem i rodzinnym działaniom edukacyjnym.

 

Masz już dużą praktykę w oswajaniu niecodziennej przestrzeni wystawienniczej. W ramach projektu NOWY ZŁOTY we Wrocławiu kuratorujesz wystawy prezentowane w niewielkim kiosku. Myślę, że to jest inicjatywa wciąż nie dość znana łodzianom i osobom z innych rejonów kraju. Czy możesz opowiedzieć o niej coś więcej?

Skala jest nieporównywalna. Nie wiem, ile metrów kwadratowych ma willa, ale wiem, ile ma kiosk. Do dyspozycji mamy 8,5 metra kwadratowego, na których od 2019 r. działamy wspólnie z Yuriyem Bileyem. Tak jak wspomniałaś, to jest kiosk. Już trzeci w naszej historii, ale obecny jest docelową siedzibą naszej inicjatywy wystawienniczej, ponieważ kupiliśmy go i jest naszą własnością. Będziemy mogli z niego korzystać tak długo, jak będziemy ten projekt rozwijać. W założeniu przestrzeń kiosku staje się przestrzenią ekspozycyjną służącą prezentacji jednego projektu, realizacji czy wystawy w danym momencie. Do tej pory było ich dziewiętnaście. Teraz prezentujemy wystawę „89 drobiazgów” Piotra Puldziana Płucienniczaka, a system tworzenia programu kuratorskiego bazuje na nominacjach i poleceniach. Osoba, która w danym momencie realizuje wystawę w kiosku, proponuje trzy nazwiska, a my z Yuriyem wybieramy spośród nich osobę do kolejnej wystawy. To nasza metoda kuratorska i sposób na poszerzenie pola decyzyjnego, dotyczącego kwestii, kto i gdzie ma się prezentować. Ten system działa od pierwszej odsłony aż do dziś i mamy w planach kontynuowanie tej metody pracy, bo przynosi nam ona bardzo dużo zaskoczeń, kierunków, tematów, obszarów, a nawet mediów, po które sami – ja i Yuriy – pewnie nie sięgnęlibyśmy, a które przychodzą do nas wraz z propozycjami osób już pokazywanych w kiosku. To bardzo niewielka przestrzeń, która, w moim odczuciu, posiada bardzo duży potencjał i daje sporo możliwości pracy, interpretacji, wchodzenia w relacje z poszczególnymi elementami kiosku: okienkami, witrynami, kratkami, ściankami, półkami, ladami. Można też tę przestrzeń zupełnie wyczyścić i uzyskać prawie white cube. Mała przestrzeń – duże możliwości, tak bym to hasłowo ujęła.

 image00023 fot.Bartek Sadowski

Otwarcie wystawy Adam Kozickiego w NOWYM ZŁOTYM, po prawej Magdalena Kreis, fot.Bartek Sadowski

 

 

To brzmi naprawdę świetnie i myślę, że każdy powinien nanieść NOWY ZŁOTY na swoją mapę turystyki wystawowo-galeryjnej w Polsce.

Jasne, zapraszam do Wrocławia, no i oczywiście na wystawę „W kratkę”. 

 

-

Magdalena Kreis – twórczyni, kuratorka, edukatorka, animatorka. Wymyśla, inicjuje, koordynuje, wspiera. Od ponad 12 lat tworzy autorskie działania w obszarze sztuki współczesnej i dizajnu, których celem jest angażowanie publiczności w różnym wieku. Są wśród nich projekty wystawiennicze, aktywności warsztatowe, programy towarzyszące wystawom i publikacje edukacyjne. Współpracuje z instytucjami kultury i organizacjami pozarządowymi w Polsce i za granicą. Od 2019 roku, współtworzy niezależną inicjatywę wystawienniczą NOWY ZŁOTY, zlokalizowaną w kiosku na jednym z wrocławskich osiedli. Więcej: magdalenakreis.pl

_

Karolina Maciejewska – absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Łódzkim oraz studiów podyplomowych marketing kultury na Uniwersytecie Warszawskim. Autorka tekstów poświęconych sztuce, filmowi, designowi i rozwojowi branży kultury. Zajmuje się tworzeniem i redagowaniem treści, PR i komunikacją oraz koordynowaniem projektów w publicznych instytucjach kultury, NGO oraz dla klientów komercyjnych.

_

 

Zdjęcie główne, fot HaWA 

Patronite