W jej pracach mieszkają lwy, tygrysy i węże, ale to nie bestie z koszmarów – raczej przewodnicy po wewnętrznym świecie, w którym traumę można oswoić, a smutek zakląć w śpiew. Anastasia Rydlevskaya – białoruska artystka interdyscyplinarna, poetka, muzyczka i performerka – opowiada o życiu na emigracji, neuroatypowości jako źródle siły i potrzebie tworzenia baśni, które leczą. Już wkrótce zaprezentuje w Łodzi wystawę „Divny sad” i koncert rytualny „Snake Charmer” podczas festiwalu Retroperspektywy.
Izabella Adamczewska: Kiedy rozmawiałyśmy po raz pierwszy o „Divnym sadzie”, powiedziałaś, że inspirowałaś się życiem. Że to emocjonalny krajobraz straty.
Anastasia Rydlevskaya: - Jestem mulitidyscyplinarną artystką. Wszystko, co robię – malarstwo, obiekty tekstylne, muzyka, poezja – jest dialogiem ze światem. „Divny sad” opowiada o moim imigranckim doświadczeniu – leczeniu się z traumy, pokonywaniu blokad, nabywaniu odporności. Straciłam dom i korzenie, znajomy świat stał się nieprzewidywalnym, nieprzyjaznym miejscem. Ale życie wybija się nawet z ziemi jałowej. Z moich przeżyć, krwi, łez i tęsknoty, wyrosły nowe, dziwne kwiaty. W „Divnym sadzie” mieszkają lwy, tygrysy i węże, ale gdy przyjrzysz się im uważniej, zobaczysz, że są całkiem sympatyczne. I nie przeszkadza nawet to, że węże są jadowite, bo jestem przecież ich zaklinaczką!
Obrazy, muzyka, maski – wszystko, co robię – udowadnia mi, że życie toczy się dalej i mimo wszystko jest piękne
Tworząc ten cykl, zrozumiałam, że nie straciłam wszystkiego. Chociaż od czterech lat nie widziałam rodziców i nie wrócę już na Białoruś, nie muszę pogrążać się w smutku i pustce. Uczyniłam rzeczywistość miejscem przyjaznym do życia. Obrazy, muzyka, maski – wszystko, co robię – udowadnia mi, że życie toczy się dalej i mimo wszystko jest piękne. Bardzo lubię Gdańsk. Nigdy nie sądziłam, że będę mieszkać nad morzem, to dla mnie wielka artystyczna inspiracja.
Dlaczego nie wrócisz na Białoruś?
W 2021 roku ludzie mieli dość dyktatury Łukaszenki i zaczęli masowo protestować. Ja też sprzeciwiałam się reżimowi. Udzielałam wywiadów, uczestniczyłam w kontestatorskich wystawach. Boję się, że gdybym tam wróciła, aresztowaliby mnie. Mój przyjaciel dostał pięć lat więzienia za pisanie artykułów, które nie podobały się władzy. Ludzi karano za lajki na Facebooku! Wyjechaliśmy z Białorusi z mężem, bo życie tam stało się straszne. Atmosfera była tak ciężka, że zaczęłam mieć problemy psychiczne, aż do samookaleczania się.
Urodziłaś się na Białorusi, ale wychowałaś się w USA. Dlaczego twoi rodzice wrócili?
- Życie w Ameryce pamiętam jak bajkę. Byłam naprawdę szczęśliwa, uważałam, że Ohio to mój dom. Ale kiedy tata stracił pracę i wiza przepadła, zachorowałam na zespół Tourette’a. Miałam tiki nerwowe, a nie mogliśmy skorzystać z opieki medycznej. Powrót na Białoruś pamiętam jako jeden z najbardziej depresyjnych epizodów w moim życiu. Straciłam nie tylko przyjaciół, ale też wolność. Miałam osiem lat, ale czułam, że muszę się pilnować, że nie wolno mi powiedzieć wszystkiego i zachowywać się spontanicznie. Dzieci w szkole dręczyły mnie nie dlatego, że miałam Tourette’a, ale dlatego, że uważały mnie za Amerykankę. Do czternastego roku życia pisałam pamiętniki po angielsku. Już na studiach wyjechałam na rok do Francji; powrót z Paryża był równie traumatyczny.
Ameryka dała mi swobodę i ambicje, ale od Białorusi mam pogańską duszę. Moi rodzice wierzą w mity i symbole, rozmawiają z drzewami i skałami. Jak szło się na grzyby, trzeba było najpierw przywitać się z lasem. Fajne jest takie magiczne uczucie, że świat ma duszę, a kwiaty mówią – wystarczy uważnie słuchać.
Wspomniałaś o zespole Tourette'a. Neuroatypowość jest ważnym tematem twojej sztuki.
Mam też zdiagnozowaną chorobę afektywną dwubiegunową. Nieustannie jestem w napięciu, trudno mi się skoncentrować na drobiazgach, ale o neuroróżnorodności myślę jako o darze, czymś, co czyni mnie wyjątkową. Sprzeciwiam się stygmatyzacji, chcę z nią walczyć również poprzez sztukę, opowiadając szczerze, jaka jestem. Może ludzie będą mieli wówczas więcej empatii? W krajach byłego ZSRR chodzenie do psychiatry wciąż jest powodem do wstydu i działa jak tabu. Nie chcę powiedzieć, że mania jest stanem pożądanym, ale najwięcej rzeczy w sztuce udało mi się zrobić właśnie w stanie manii. Gdyby nie ona, nie zaczęłabym się realizować muzycznie.
Nie chcę powiedzieć, że mania jest stanem pożądanym, ale najwięcej rzeczy w sztuce udało mi się zrobić właśnie w stanie manii. Gdyby nie ona, nie zaczęłabym się realizować muzycznie
Myślisz o swojej twórczości jako o surrealistycznej? To surrealiści jako pierwsi wychwalali neuroróżnorodność.
Oczywiście! Kocham ten nurt całym sercem i zgadzam się z jego przedstawicielami: czysta sztuka dzieje się w irracjonalnym stanie umysłu, poza rzeczywistością. Najbardziej inspirująca jest zmiana perspektywy! W ogóle uważam, że logika jest przereklamowana. Sztuka nie powinna wpływać na intelekt, ważne, czy się ją czuje, czy też nie. Poprzez symbol możesz przekazać więcej, niż za pomocą stu słów. Staram się pozostać dzieckiem. W dzieciństwie miałam wymyślonego przyjaciela. Do dziś lubię rozmawiać z istotami nieludzkimi. Na przykład z morzem – opowiadam mu o problemach, a ono odpowiada mi falami, wypłukuje złe myśli z głowy. Zanurzenie się w morzu jest jak bycie poklepanym po plecach i komunikat: wszystko będzie dobrze.
Inspirujesz się białoruską artystką ludową, Aloną Kisz. Urodziła się w 1889 lub 1896 roku we wsi Romanowa pod Słuckiem, w wielodzietnej chłopskiej rodzinie, była samoukiem. Robiła przepiękne dywany z motywami lwów. To was łączy.
Była wolnym duchem. Wędrowała w wsi do wsi i sprzedawała dywany, każdy z nich był jak tajemniczy ogród. Wykorzystywała trzy wątki: rajski ogród, „List do ukochanej” i łabędzie. Malowała na surowych płótnach. Niestety jej życie zakończyło się tragicznie, bo kiedy produkcję dywanów zmechanizowano, przestała być potrzebna. Nie miała z czego żyć. Mieszkała z siostrą, uznała, że nie będzie jej ciężarem i popełniła samobójstwo. Dopiero niedawno zaczęła być popularna jako artystka. Jej kapryśne światy są mi bardzo bliskie. Zastanawia mnie, skąd w ogóle wiedziała, jak wyglądają lwy – mieszkała w małej wiosce, prawdopodobnie była niepiśmienna.
Jej lwy kojarzą mi się z marginaliami na rękopisach.
O tak, a każdy ma inną minę, jakby miał swój charakter! Zobaczyłam jej prace po raz pierwszy jako szesnastolatka, poszliśmy z klasą do muzeum. Obejrzałam film na jej temat i absolutnie się zachwyciłam. A potem sama zaczęłam malować lwy i tygrysy i przypomniałam sobie o Alonie – cały czas miałam ją z tyłu głowy.
Studiowałaś literaturę, nie sztukę. Żałujesz?
W życiu! Wszystko, czego się nauczyłam na temat historii literatury i filozofii, wykorzystuję w sztuce. Rodzice nie mieli pieniędzy, żeby wysłać mnie na akademię sztuk pięknych, wybrałam więc cokolwiek, byle nie było tam matematyki. Ale literatura mnie pochłonęła – na tyle, że byłam nauczycielką akademicką. Dzięki tym studiom każda moja praca jest opakowana w narrację, o każdym obrazie mogę opowiedzieć historię.
Seria obrazów z lwem jest moim hołdem dla miasta, które uratowało mnie od smutku
To opowiedz o jednym z moich ulubionych twoich obrazów. Czerwona dziewczyna tańczy na ukwieconej łące z niebieskim lwem. Najpierw myślałam, że lew się demonicznie szczerzy, potem doszłam do wniosku, że jednak szeroko się uśmiecha.
Kiedy przeprowadziliśmy się do Polski, byłam w depresji. Straciłam całe życie, wszystko, na co pracowałam: ojczyznę, doktorat, posadę. Mąż wyciągnął mnie na spacer. Kiedy szliśmy, poprosiłam wszechświat, żeby dał mi jakiś znak, że jednak się uda. I dał: zobaczyłam lwa, takiego samego, jakiego mam na ulubionym szaliku. Dopiero potem okazało się, że lew jest symbolem Gdańska.
Kobieta na obrazie jest czerwona, bo została obdarta ze skóry, urodziła się na nowo. Lew z nią tańczy i zabiera od niej cały smutek, pokazuje, jaki fajny jest świat. Seria obrazów z lwem jest moim hołdem dla miasta, które uratowało mnie od smutku. W „Divnym sadzie” też jest mnóstwo lwów, tygrysów i węży. Moja matka wierzy w sny, jest trochę jak wiedźma. Jej zdaniem, jeśli we śnie przyjdzie do ciebie wąż i cię ugryzie, to już po tobie, ale jeśli niczego ci nie zrobi, to ze wszystkim dasz sobie radę. W zeszłym roku poważnie zachorowałam – to była reakcja mojego ciała na życie w nowym miejscu i wyczerpujący proces adaptacji. Strasznie źle się czułam i oczywiście przyśnił mi się wąż. Przyjacielski. Jak widać, wciąż żyję. Węże nie są wcale takie straszne. Lubię odczarowywać traumy, zamieniać je w atuty. Zaklinać.
Czytałam o twoich inspiracjach i raczej są filozoficzne, nie literackie. Opowiadałaś o Levinasie, Sartrze, Camusie.
Moją ukochaną pisarką jest Sylvie Germain, uczennica Emmanuela Levinasa. Pisałam o niej doktorat, który niestety musiałam zarzucić, uciekając z Białorusi. To niesamowita pisarka, używa mitologicznego języka. Nie chodzi o to, że używa fabularnych klisz, jej teksty są jak rytualna mantra. Nie posługuje się logiką, działa na emocje. Interesuje ją przede wszystkim pytanie o to, dlaczego na świecie jest zło. O kacie i ofierze opowiada w ten sposób: kat zabiera ofierze twarz, bo w ten sposób ją odczłowiecza. Pod wpływem twórczości Germain zaczęłam robić maski. Te pierwsze, z 2021 roku, były twarzami ofiar reżimu Łukaszenki. To był moment, w którym uświadomiłam sobie, że malowanie mi nie wystarcza, że potrzebuję fizycznego kontaktu z obiektem.
Czy mówisz o scenografii do spektaklu „Rozstrzelani” Natalii i Andrzeja Bibikowów?
Nie, to było później. Do tego projektu zaprosiła mnie reżyserka, Żenia Dawidenka, to był spektakl-koncert dedykowany ofiarom „Czarnej Nocy”, czyli stalinowskich represji w 1937 roku. Wciąż mnie pytają, dlaczego Białorusini mówią po rosyjsku – i to właśnie jest odpowiedź, nieustannie byliśmy represjonowani za mówienie we własnym języku. Nie jesteśmy dużym krajem, zabicie ponad 130 intelektualistów w jedną noc to olbrzymia strata dla kultury.
Pod wpływem twórczości Germain zaczęłam robić maski. Te pierwsze, z 2021 roku, były twarzami ofiar reżimu Łukaszenki. To był moment, w którym uświadomiłam sobie, że malowanie mi nie wystarcza, że potrzebuję fizycznego kontaktu z obiektem
Jak to się stało, że zaczęłaś robić muzykę?
Muzyka była pierwsza! Jako dziecko nauczyłam się grać na pianinie, skrzypcach i gitarze, ale nie mogłam iść do szkoły muzycznej ze względu na zespół Tourette’a. Miałam prywatne lekcje. Piosenki ze słowami zaczęłam pisać w wieku 14 lat. Byłam nieśmiała i miałam wiele traum, nie było nikogo oprócz rodziców, kto by mnie zachęcił i przełamał strach przed występami na scenie. Dopiero w wieku 28 lat, kiedy miałam epizod maniakalny, poczułam, że muszę spróbować. Przyjaciel Aliaksandr Karneichuk nauczył mnie Abletona, zapisałam się na kurs internetowy i po prostu zaczęłam komponować. Byłam w szoku, kiedy okazało się, że ludzie chcą tego słuchać.
22 sierpnia w trakcie festiwalu Retroperspektywy wystąpisz w Łodzi z koncertem Snake Charmer.
To mój projekt z Aliaksandrem Korneichukiem. Sasza projektuje dźwięk. Zaproponowałam, żebyśmy stworzyli coś takiego: idziesz do lasu i znajdujesz jaskinię, a w niej węża, który zaczyna z tobą rozmawiać, a potem cię zjada. Jak baśniowy bohater przechadzasz się po jego wnętrzu, zaglądając w najgłębsze, najciemniejsze sekrety duszy. Kiedy wychodzisz na powierzchnię, jesteś już innym człowiekiem. To nie tyle koncert, co instalacja artystyczna i rodzaj transowego, rytualnego doświadczenia.
Podobno jesteś synestetką.
Kiedyś myślałam, że wszyscy są! Słyszę obrazy, widzę muzykę – może dlatego nie potrafię działać wyłącznie w jednym medium. Kiedy opowiadam, że potrzebuję dźwięku, który wygląda jak gigantyczna piłka, moi znajomi się dziwią. To brzmi zabawnie, ale zawsze wizualizowałam sobie muzykę. Kiedy miałam siedem lat, skomponowałam utwór o biegnących panterach – każda nuta miała wzór, pamiętam go do dziś. Marzę o tym, żeby każdy z moich obrazów miał muzyczny odpowiednik.
_____________________
Anastasia Rydlevskaya – ur. w 1995 w Mińsku, obecnie mieszka w Gdańsku. Wystawiała w Polsce, Niemczech, Francji, Litwie. Jej prace znajdują się w kolekcjach w Europie, USA i Australii.
_____________________
Izabella Adamczewska-Baranowska, adiunktka na Uniwersytecie Łódzkim, dziennikarka kulturalna "Gazety Wyborczej".
_____________________
_____________________
