Od 19 do 28 sierpnia potrwa Międzynarodowy Festiwal Teatralny Retroperspektywy 2022, organizowany przez Teatr Chorea w Fabryce Sztuki w Łodzi. W tym roku festiwal odbędzie się pod hasłem POCZĄTEK NOWEGO ŚWIATA, a otworzy go 19 sierpnia o godz. 19.00 spektakl „Ragnarok” w reżyserii Adriana Bartczaka, kooperacja Teatru Chorea (Polska) i Teatru Carte Blanche (Norwegia). Z reżyserem i choreografem spektaklu „Ragnarok” rozmawia Marta Zdanowska.
Festiwal Retroperspektywy w 2022 roku odbywa się pod pojemnym znaczeniowo hasłem „Początek nowego świata”, ale ten nowy początek może okazać się trudny. W opisie, który dotyczy idei festiwalu, znalazłam między innymi takie kwestie: „Zagrożenia dla naszej planety i gatunku ludzkiego coraz wyraźniej zaczynają funkcjonować w powszechnej świadomości. (…) O zagrażającym nam widmie globalnej katastrofy mówi także sztuka: literatura, sztuki wizualne i performatywne. (…) Możemy zwyczajnie nie zdążyć. Zmiany klimatyczne mogą spowodować głód, niekontrolowane wędrówki ludów oraz wojny o wodę i żywność. (…) Możliwe, że stary świat odejdzie bezpowrotnie ze wszystkimi swoimi kategoriami i wartościami”. To dość apokaliptyczna wizja, przewidująca także globalną katastrofę ekologiczną, ale rozumiem, że w spektaklu „Ragnarok” poszliście inną drogą?
W naszym spektaklu starałem się nie wchodzić w tematy globalne, futurologiczne i technologiczne. Rozmowy zaczęły się już kilka lat temu od pogawędek z Tomkiem Rodowiczem i wymiany pomysłów, i właściwie od samego początku byłem bardziej zainteresowany indywidualnym podejściem do nowego świata niż globalną historią. Tym, w jaki sposób te nowe światy codziennie każdy z nas dla siebie tworzy, w jaki sposób wpływają na konkretnego człowieka jako jednostkę, nie na cały świat. Stwierdziłem, że nie jestem aż tak bardzo zainteresowany wizją globalną, bo tę mamy na co dzień w telewizji, informacjach, wiadomościach o możliwym Armagedonie planety. Chciałbym za to, żeby w moim spektaklu znalazła się nadzieja i trochę światła dla każdego. Temat wędrówki w „Ragnaroku” będzie chyba najbardziej widoczny, bo i forma spektaklu, i działania na scenie przybierają formę wędrówki. Nie będę zdradzał skąd dokąd i nie o to przecież chodzi, ale o samą aktywność wędrowania, przemierzania i pokonywania pewnej drogi.

Stwierdziłem, że nie jestem aż tak bardzo zainteresowany wizją globalną, bo tę mamy na co dzień w telewizji, informacjach, wiadomościach o możliwym Armagedonie planety. Chciałbym za to, żeby w moim spektaklu znalazła się nadzieja i trochę światła dla każdego
Jeśli „Ragnarok” opiera się na wędrówce, to może powiedzmy coś więcej o formalnych aspektach spektaklu.
Bazujemy głównie na pojęciu liminalności. Naiwnie opiszę liminalność jako sam środek rytuału. To działa tak, że istnieje pewien rytuał przejścia, który zaczyna się w konkretnym momencie. W jego środku znajduje się taki korytarz, filozoficzne albo fizyczne miejsce, które nie jest naszym celem, to punkt, w którym osoba podejmująca się rytuału, nie ma już pierwotnych cech sprzed rytuału, ale nie znajduje się jeszcze w punkcie dojścia, czyli rozwiązania rytuału. To rodzaj miejsca, w którym nie jesteśmy już starym sobą, ale nie jesteśmy jeszcze nowi, inni. I ten obszar „pomiędzy”, nasze bycie „jeszcze nigdzie”, ale już nie tam, skąd przyszliśmy, był dla nas ważny i mocno przekłada się charakter i tematykę spektaklu. Moim wielkim marzeniem jest to, żeby „Ragnarok” był w całości wydarzeniem liminalnym: rozpoczyna się od pewnego punktu podróży, ale nie ma wyraźnie zaznaczonego początku i nie kończy się, pokazuje pewien wycinek drogi tej społeczności, którą aktorzy prezentują na scenie.
Nasz spektakl nie opowiada jednak o konkretnym społeczeństwie. To raczej reprezentacja nieokreślonej grupy, bez przypisanych ról społecznych i konkretnych zależności. To działania definiują, kim ci ludzie są i jakie maja relacje. I czy mają relacje w ogóle. Staraliśmy się wykreować wiele sytuacji, które pozwalają znaleźć nawiązania do różnych grup, kultur i społeczności.
Poza tym, sporo rozmawialiśmy w grupie o rozpoznawalności, o tym w jaki sposób ja-aktor, improwizując na scenie, rozpoznaję to konkretne działanie, potrafię je nazwać. Jak etykieta sprawia, że działanie staje się nie tyle mniej ważne, co mniej ciekawe. Zastanawialiśmy się jak w momencie rozpoznania danej sytuacji, pójść kawałek dalej, w jaki sposób postawić ponownie znak zapytania? Chciałabym, żeby tego samego doświadczyli widzowie.

Rytuał i mit znajdują się w bliskim sąsiedztwie. Wasz spektakl, nie bez powodu nosi tytuł „Ragnarok”, odwołuje się do mitologii skandynawskiej i wielkiej opowieści o losie i zmierzchu bogów, według której, po wielkiej bitwie bogów, dotychczasowy świat zniknie, drzewo życia zostanie zalane wodą morską i powstanie nowy, lepszy, bezkrwawy świat. Czy te nawiązania są tylko pretekstem czy czymś więcej?
Przez długi czas zastanawiałem się nad tytułem spektaklu, ponieważ pierwszy, roboczy pomysł brzmiał „Nowy, wspaniały świat” i zupełnie nie rezonował z moim myśleniem. Chciałem czegoś finezyjnego, opisującego nie wprost to, co dzieje się na scenie, a jednocześnie dającego duże pole do interpretacji. Ragnarok pojawił się na początku jako żart, przypominałem sobie mitologię nordycką i trudno o bardziej oczywisty tytuł niż zmierzch bogów. I tak przez kilka tygodni tytuł za mną chodził, aż wreszcie stwierdziłem, że przecież nie zawsze musimy być finezyjni, czasem najprostsze wyjście jest najlepsze. Ragnarok to dość popularne słowo – obecnie w popkulturze nawiązań do Ragnaroku jest całkiem sporo – a to na pewno dodaje kolejną warstwę rozumienia spektaklu. Z drugiej strony w całym procesie nie pracowaliśmy z mitologią nordycką w ogóle. Przy budowaniu scen, wykonywaniu konkretnych ćwiczeń nigdy nie mówiliśmy o niej głośno, nie potrzebowaliśmy opierania się na tekście źródłowym. Ale zawsze był w naszym działaniu jakiś potencjał zabawy, bo mity skandynawskie są zabawne – zabawny jest Loki, olbrzym i oszust, czasem też Thor, któremu brakuje sprytu. Ci bohaterowie docierają się w różnych sytuacjach.
No i warto pamiętać o tym, że spektakl jest próbą połączenia Polski i Norwegii, w której od sześciu lat mieszkam i pracuję w norweskim teatrze Carte Blanche.

Pracujecie w dziedzinie, którą jest taniec, jeden z najbardziej międzynarodowych środków komunikacji. To nie to samo co język, wymuszający jednak myślenie konkretnym zbiorem znaków i kodem narodowym. Inaczej podchodzą do swoich zadań tanecznych tancerze z Polski, a inaczej z Norwegii?
Tak, są różnice w podejściu do tańca w Norwegii i w Polsce. Oczywiście to wynika z różnic w edukacji, różnic kulturowych, ale społeczeństwa skandynawskie mają generalnie dużo niższą temperaturę relacji międzyludzkich. Na początku było to dla mnie nawet wytchnieniem. Moje doświadczenia z Norwegami są takie, że są przemili, pomocni, starają się jakoś ułatwić przybyszom wstęp do życia u siebie. Jednak w momencie, kiedy chcę się wycofać z moimi myślami, chcę mieć czas i przestrzeń dla siebie, nie ma z tym problemu. Kiedy komunikuję, że nie chcę o czymś rozmawiać, nikt nie nastaje na mnie, nie pyta: „Ale dlaczego, o co chodzi?”. Poszanowanie prywatnej przestrzeni jest w Norwegii ogromne. To na początku wydaje się super, ale w pewnym momencie orientujesz się, że bardzo trudno jest wtedy poznać kogoś bliżej i złapać głębszą więź. A to też w jakiś sposób przekłada się na rozumienie tańca i improwizacji. W norweskim tańcu jest więcej znaków zapytania, więcej kwestionowania, pytania, rozmawiania o różnych podejściach do jednego zadania tanecznego. Są oczywiście pewne stereotypy, które można znaleźć w polskim tańcu i w tańcu norweskim, ale nie mam też aż takiej wiedzy, aby je szczegółowo analizować.

W „Ragnaroku” występuje zespół mieszany, polsko-norweski?
Nie, to zespół całkowicie polski, wszystkie osoby związane są z Teatrem Chorea. Ja jestem jedynym norweskim łącznikiem, choć konsultacje choreograficzne były prowadzone z Annabelle Bonnèry, która jest dyrektorką Norweskiego Narodowego Teatru Tańca Współczesnego Carte Blanche.

Mam ogromne wsparcie ze strony grupy i mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że ten spektakl stworzyliśmy wspólnie
Jest pan reżyserem i choreografem „Ragnaroku”, powiedzieliśmy już, że spektakl opiera się na tańcu, ruchu, geście, rytuale. A czy używacie w nim w ogóle języka?
Tak, mamy tekst, choć jest go mniej niż założyłem na początku. Był taki moment w trakcie pracy, kiedy zastanawiałem się czy całkowicie nie wyrzucić słów, ale zespół przekonał mnie, żeby tekst został. Sam zresztą również siebie do tekstu przekonałem. Nie jestem dramaturgiem, nigdy nie szkoliłem się w tym kierunku, ale czuję, że słowa w „Ragnaroku’ są ważne dla dodania kolejnej warstwy do ruchu, gestu, emocji, do budowania innej narracji, linii relacyjnej. Słowo pozwala opisać kontekst danej sceny, może być drogowskazem. Staraliśmy się zresztą w trakcie prób sprawdzić w jaki sposób tekst w konkretnej scenie zlepia dwie czy trzy ścieżki taneczne, a kiedy „wybija się”, daje inną możliwość interpretacji i odczytania spektaklu.
Nie po raz pierwszy współpracuje pan z Tomaszem Rodowiczem w Łodzi?
Po raz pierwszy spotkaliśmy się w Łodzi dość dawno, chyba w 2012 roku, choć nie pamiętam dokładnie. A pierwszym moim projektem z Teatrem Chorea były „Bachantki”, w które wszedłem na zastępstwo, wkrótce później Tomek Rodowicz zaprosił mnie jako tancerza do spektaklu „Tov/ Dobro”, reżyserowanego przez amerykańską choreografkę Rosannę Gamson. Natomiast „Ragnarok” jest pierwszym projektem, w którym podjąłem się roli reżysera i choreografa, dotąd zazwyczaj zajmowałem się współpracą choreograficzną, więc to dla mnie nowość. Mam ogromne wsparcie ze strony grupy i mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że ten spektakl stworzyliśmy wspólnie. Ode mnie pochodziły pomysły różnych scen, ale potem wchodziła w nie „Chorea” ze swoją aktywnością i to zdecydowanie była kooperacja, a nie wyłącznie moja kreacja.

W nowej dla pana roli reżysera-choreografa pracującego z grupą, coś pana szczególnie zaskoczyło, coś odbiegało od wyobrażenia o tej pracy?
To chyba specyfika Teatru Chorea i tych konkretnych osób, ale nie było trudno, nie było momentów zapalnych, w których musieliśmy się ścierać w grupie. Ta praca jest ogromną przyjemnością, ma w sobie sporo spokoju. Stworzyliśmy taką przestrzeń, w której i ja, i aktorzy możemy się pomylić, nie ma kar, nagród, stania z przysłowiowym batem nad tancerzem, żeby coś zrobił. Rozmawiamy o tym, co pojawia się na scenie, słuchamy siebie, zauważamy nawzajem. I to mnie chyba zaskoczyło: nasza praca nie była prosta, ale jednocześnie była łatwa jako współpraca. Mogę być stronniczy, bo jestem w tym procesie od początku, ale myślę, że to widać w samym spektaklu.
To dobry moment, żeby zapytać o dwie osoby, które są moim zdaniem bardzo ważne dla każdego spektaklu i w ogromnym stopniu go budują, a zazwyczaj spychane są na dalszy plan. Osobą odpowiedzialną za scenografię i kostiumy jest Marta Góźdź, a muzykę do „Ragnaroku” napisał Tomasz Krzyżanowski. Jak scenografia i muzyka współtworzą waszą opowieść?
Bez scenografii i muzyki „Ragnaroku” by po prostu nie było. Scenografia w moim rozumieniu i w moim spojrzeniu nadaje tak duże ramy spektaklowi, że większość działań scenicznych bez niej byłaby niemal pusta. Aspekt wizualny nie ma na celu komplementacji działań aktorów, ale jest częścią działania na scenie w ogóle. A Tomek Krzyżanowski wykonał muzycznie niesamowitą pracę, jego muzyka nie tylko daje tło, ale nadaje rytm konkretnym scenom, opisuje to, co widzimy, czasem budzi niepokój, a nawet mały dreszcz. Ale to trzeba zobaczyć na żywo.

Zgadzam się, że teatr nie zmieni świata, to nie ten adres. Ale teatr może nam dać coś bardzo ważnego. Teatr daje nadzieję
Początek nowego świata, czyli hasło „Retroperspektyw” w tym roku, ma w sobie sporo wiary w możliwość zbudowania wszystkiego od nowa. „Światy wzniesiemy nowe” – chciałoby się powiedziedzieć za tytułem książki Urszuli Jabłońskiej o współczesnych utopiach wcielonych w życie. Wiadomo, że teatr nie zmieni świata, to nie w tym miejscu zapadają decyzje polityczne i społeczne, teatr może jednak rozszczelnić pewne granice, choć przez chwilę dać poczucie wspólnoty. A co jest dla pana ważnym przesłaniem dzisiejszego teatru? Co on nam właściwie daje?
Zgadzam się, że teatr nie zmieni świata, to nie ten adres. Ale teatr może nam dać coś bardzo ważnego. Teatr daje nadzieję. Pokazuje różne możliwości. Każdy spektakl jest rodzajem spotkania. Będąc widzem zazwyczaj idzie się na spektakl z jakimś pytaniem, ono rezonuje. Jeżeli są w teatrze ludzie, którzy chcą zadawać pytania i są widzowie, którzy mają te pytania w sobie, to jest szansa, że będziemy te same pytania zadawać też w innych sytuacjach, codziennie. Co teraz i jak teraz? Tak rodzi się ta delikatna tkanka przemian.
W teatrze spotykamy się tu i teraz, wszystko może się zdarzyć, to żywe sytuacje. Ilość energii potrzebna do przygotowania spektaklu, do zagrania go za każdym razem, kiedy jest wystawiany, powoduje coś niesamowitego. Obca osoba otwiera się przede mną i próbuje mi przekazać coś od siebie, nie zdarza się to na co dzień. Oczywiście, możemy mówić, że jest to aktor, rola, maska, praca, ale mimo wszystko energia i przekroczenie w teatrze są ogromne. I to chyba w jakimś stopniu jest pięknem teatru.
-
Adrian Bartczak (1988) – tancerz, choreograf, fascynat ruchu. Jego edukacja pochodzi z wielu różnorodnych warsztatów i coachingów. Uczył się u takich osób jak: Krzysztof Skolimowski, Ray Chung, Jozef Frucek oraz wielu innych. Od 2008 do 2016 roku pracował jako freelancer w Polsce i za granicą. Podczas tego okresu miał możliwość współpracy między innymi z: Michałem Ratajskim, Tomaszem Rodowiczem, Robem Haydenem, Sarah Shelton Mann, Rosaną Gamson, Roberto Olivanem, Jackiem Owczarkiem. Od 2011 do 2016 współtworzył teatr tańca współczesnego KIJO w Łodzi. Współpracował również z Teatrem Chorea. Od sierpnia 2016 roku jest tancerzem Narodowego Teatru Tańca Norwegii „Carte Blanche”.
_
Marta Zdanowska - recenzentka teatralna w "Dwutygodniku", redaktorka i animatorka literatury. Współzałożycielka fundacji Łódzki Szlak Kobiet i Kolektywu Szechiny, czytającego performatywnie teksty pisarek. Przewodniczka po Łodzi.
_
_
zdjęcie główne fot. Marcin Korbus